Ziemia, planeta bez ludzi
piątek,
15 kwietnia 2022
27-letni Raphael Samuel z Bombaju oświadczył jakiś czas temu, że pozywa do sądu swoich rodziców, ponieważ przyszedł na świat bez swojej na to zgody. – Tak wielu ludzi cierpi. Gdyby ludzkość wyginęła, Ziemia i zwierzęta byłyby szczęśliwsze. Ludzka egzystencja jest kompletnie pozbawiona sensu – dodał.
„Podczas, gdy dobrzy ludzie dokładają wszelkich starań, by oszczędzić cierpienia swoim dzieciom, niewielu z nich dostrzega, że jedynym sposobem, by zapobiec cierpieniu tychże dzieci, jest niepowołanie ich do życia” – pisał w jednej ze swoich książek David Benatar, filozof z Uniwersytetu Kapsztadzkiego i jeden z liderów zyskującego coraz większą popularność ruchu antynatalistycznego.
Antynataliści głoszą, że posiadanie dzieci jest niemoralne i egoistyczne. Przekonują, że nasza egzystencja jest wypełniona permanentnym cierpieniem, związanym choćby z chorobami, świadomością o nieuchronności śmierci, poczuciem, że szczęście jest czymś nieosiągalnym oraz ze spoczywającą na naszych barkach odpowiedzialnością za negatywny wpływ człowieka na środowisko naturalne. Wobec tego, argumentują, nie mamy moralnego prawa skazywać kolejnych ludzi na taki los, powinniśmy więc przestać się rozmnażać.
Taka postawa, choć może wydawać się niewinnym bzikiem, w ostatnich latach zaczyna przenikać do mainstreamu. Przebija się do największych zachodnich mediów i na tamtejsze uniwersytety. Wydawane są antynatalistyczne książki, i to przez prestiżowe wydawnictwa. Na przykład książka Davida Benatara „Better Never to Have Been: The Harm of Coming Into Existence”, z której pochodzi cytat rozpoczynający ten tekst, ukazała się nakładem wydawnictwa Uniwersytetu Oxfordzkiego.
Nurt ten dotarł już oczywiście również do Polski. W 2020 roku Towarzystwo Naukowe im. Stanisława Anderskiego wydało książkę „Antynatalizm. O niemoralności płodzenia dzieci” autorstwa Mikołaja Starzyńskiego, fotoedytora z „Newsweeka”. Z kolei w tym miesiącu, zgodnie z zapowiedziami TNSA, możemy spodziewać się wydania książki Davida Benatara „Najlepiej – nie urodzić się”.
Na stronie antynatalizm.com, na której książka Benatara jest promowana, krótko zrecenzował ją prof. Waldemar Kuligowski, antropolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu: „Moralnym obowiązkiem wrażliwego i odpowiedzialnego człowieka jest zaniechanie sprowadzania na świat kolejnych członków naszego gatunku. Dlaczego? Gdyż ludzie powodują kolosalne ilości bólu i śmierci. Wywierają przy okazji tak szkodliwy wpływ na inne istoty, że mądrość nakazuje powstrzymanie się od prokreacji. David Benatar wykłada w swej książce pogląd znany jako antynatalizm (…)”.
Antropolog zacytował również słowa Benatara: „Ilu jeszcze trzeba nam producentów kału i moczu, gazów jelitowych, krwi miesiączkowej i spermy, potu, flegmy, wymiocin i ropy” – pyta autor. – „Ilu zwłok jeszcze będziemy musieli się pozbyć?”. Po czym, nie kryjąc ogromnego wrażenia, jakie wywarła na nim książka, prof. Kuligowski kończy: „Książka Benatara nie tylko daje do myślenia – ja po lekturze nie mogłem zasnąć”.
Pasmo udręk
Korzenie antynatalizmu sięgają starożytnej Grecji. Prof. Kuligowski w styczniowym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” zauważył, że „chór w «Edypie» Sofoklesa powtarza frazę: «Nie ma drogi dla śmiertelnych, by uniknąć nieszczęścia losu – nie urodzić się, człowieku, to najwyższe, największe słowo»”. Nawiązując zaś do mniej odległych czasów, antropolog wspomniał Arthura Schopenhauera, „dla którego życie to jedynie pasmo udręk i niezaspokajalnych potrzeb, które nie ma żadnego ostatecznego celu”, a także XX-wiecznego filozofa Emila Ciorana („Jakże wymowne są już same tytuły jego dzieł: «O niedogodności narodzin» czy «Zarys rozkładu»”).
Swoją drogą, zastanawiające jest to, jak dziennikarka „GW” określiła antynatalizm w pytaniu skierowanym do prof. Kuligowskiego: „Ten społeczny altruizm jest jakimś novum w kulturze?”. Społeczny altruizm? Doprawdy?
Decyzja, by ograniczyć potomstwo nabiera wagi tym większej, jeśli podejmują ją osoby opromienione blaskiem korony. Książę Harry też nie zamierza mieć więcej niż dwójkę dzieci, bo boi się o dobro planety.
zobacz więcej
Jednym z protoplastów współczesnego antynatalizmu był Peter W. Zapffe (1899-1990), autor opublikowanego w 1933 r. eseju „Ostatni Mesjasz”. „Ten norweski filozof twierdził, że człowiek stanowi biologiczny paradoks. Z jednej strony pragnie żyć, a z drugiej jest świadomy, że jego życie nieuchronnie prowadzi do śmierci. Napięcie między popędem do życia a świadomością nieuchronności śmierci było jego [Zappfego] zdaniem nie do zniesienia, a różne praktyki społeczne, religijne i kulturowe mają po prostu sprawić, abyśmy wypchnęli ten paradoks ze świadomości. Zapffe był jednak zdania, że takie półśrodki są niewystarczające, a ludzkość powinna przestać się oszukiwać i zakończyć swoje istnienie przez powstrzymanie się od prokreacji” – czytamy w artykule Macieja Witkowskiego, autora „Klubu Jagiellońskiego”.
Tym, co wyróżnia współczesnych antynatalistów jest ich stosunek do ekologii. Trawi ich niepokój, związany ze zużywanymi przez człowieka zasobami naturalnymi, z emitowanym przez każdego z nas dwutlenkiem węgla i ogólnie widmem katastrofy klimatycznej. Głoszą oni pogląd, że Ziemia jest przeludniona, a powszechne zaprzestanie prokreacji to najlepszy sposób na rozwiązanie tego problemu. Niektórzy z nich, choćby David Benatar, promują też weganizm.
Ludzie szkodzą
– Antynatalizm wiąże się z wizją globalnej katastrofy klimatycznej. Zwolennicy tego nurtu uważają, że ślad węglowy, który pozostawia człowiek, jest zmazą. Dlatego byłoby lepiej, gdyby kolejni ludzie nie przychodzili na świat – tłumaczy w rozmowie z Tygodnikiem TVP dr hab. Michał Łuczewski, socjolog i psycholog z Uniwersytetu Warszawskiego.
„Bojkotuję ludzką reprodukcję z powodu szkód, jakie ludzie wyrządzili Ziemi i innym jej mieszkańcom” – mówiła w „Cambridge Independent” Patricia MacCormack, profesor filozofii z Uniwersytetu Anglia Ruskin w Cambridge, autorka książki „The Ahuman Manifesto: Activism for the End of the Anthropocene”. MacCormack wyraźnie zaznaczyła, że jej antynatalityczny manifest jest daleki od propagowania masowej śmierci, ludobójstwa i eugeniki. Po prostu wzywa on ludzi, by przestali się rozmnażać.
„Żadne życie [w tym założeniu] nie jest stracone, żadna istota nie jest opłakiwana. Jeżeli przestaniemy się rozmnażać, będziemy w stanie zatroszczyć się o wszystkich już obecnych mieszkańców [naszej planety], zarówno ludzi, jak i zwierzęta, a także zadbać o samą Ziemię, minimalizując dotychczas wyrządzone szkody. To jest aktywizm troski” – podkreśliła prof. MacCormack, która jest znana z oryginalnego stylu i upodobań (przynależy do subkultury gotyckiej).
Jeszcze dalej poszedł 27-letni Raphael Samuel z Bombaju, którego historię w 2019 roku przedstawiła BBC. Oświadczył on, że… pozywa do sądu swoich rodziców (notabene prawników), ponieważ przyszedł na świat bez swojej na to zgody. Przy okazji stwierdził, że natychmiastowe zaprzestanie prokreacji byłoby korzystne dla naszej planety. – Tak wielu ludzi cierpi. Gdyby ludzkość wyginęła, Ziemia i zwierzęta byłyby bardziej szczęśliwe. Z pewnością tak byłoby lepiej. Żaden człowiek nie będzie cierpiał. Ludzka egzystencja jest kompletnie pozbawiona sensu – oznajmił.
– Nastawienie typu: „Jeżeli nie będzie dzieci, to ocalimy planetę. Człowiek jest rakiem na ciele przyrody i należy go tępić” – świadczy o zupełnym przemieszaniu systemu wartości u młodych osób. W momencie, gdy odrzucamy tradycyjne wartości, takie jak rodzina, Bóg czy honor, mamy psychologiczną potrzebę dążenia do jakiegoś szlachetnego celu. Ocalenie
przyrody zajęło w tym przypadku miejsce tradycyjnych wartości – komentuje dla Tygodnika TVP Bogna Białecka, psycholog, prezes Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii.
Dr hab. Michał Łuczewski przywołuje z kolei myśl niemieckiego filozofa Odo Marquarda, że ludzie w dzisiejszych czasach nie tyle mają sumienie, ile stają się Sumieniem. – Przyglądając się na przykład Grecie Thunberg, widzimy, że stara się ona pełnić tylko jedną rolę. Nigdy nie może się wyluzować, jako że chce być Sumieniem. A Sumienie zawsze musi być nachmurzone i podejrzliwe. Tyle że to jest ponad ludzkie siły, bo tylko Bóg może być Sumieniem. Takie nastawienie odbiera ludziom możliwość zostania kimś, kto pełni wiele ról, kto ma różne tożsamości, między którymi może wybierać; kimś, kto jest szczęśliwy – uważa socjolog.
Mniej dzieci, mniej gazów
Antynatalistów w przekonaniach utwierdzają badania, choć z reguły nie grzeszą one ani nadmiernym przywiązaniem do faktów, ani do logiki. Wielu ze zwolenników ruchu antynatalistycznego podchwyciło na przykład tezy pochodzące z badania Setha Wynesa (geograf z Uniwersytetu Concordia w Montrealu) i prof. Kimberly Nicholas (ekolog z Uniwersytetu w Lund), opublikowanego w 2017 roku w „Environmental Research Letters”. Było o nim głośno w zachodnich mediach.
Z opracowania wynikało, że rezygnacja z potomstwa sprawi, iż poważnie zredukowana zostanie emisja gazów cieplarnianych do atmosfery, której akumulacja jest przyczyną zmian klimatycznych.
Gdyby to wszystko, co mówi szesnastoletnia Szwedka, powtarzał ktoś dorosły, nikt by nawet nie zwrócił uwagi.
zobacz więcej
Naukowcy wyliczyli, że jeżeli jedna osoba zrezygnuje z samochodu – emisja CO2 rocznie zostanie zredukowana o 2,4 tony; unikając podróży samolotem – zredukujemy 1,6 tony CO2 (w przypadku lotu transatlantyckiego w obie strony), a nie jedząc mięsa – 0,8 tony CO2 per capita rocznie. Tymczasem, według autorów pracy, rezygnacja z posiadania choćby jednego dziecka wiąże się z redukcją emisji CO2 (uwaga!) aż o 58,6 tony rocznie!
Sęk w tym, że ustaleń Wynesa i Nicholas nie potwierdzają żadne inne dane. W 2017 roku, czyli w czasie, gdy ukazała się ich praca, według danych Banku Światowego najwięcej CO2 na mieszkańca rocznie emitowano w Katarze (32 t), potem w Kuwejcie (22 t) i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (niemal 22 t). Dla porównania: w Stanach Zjednoczonych emitowano blisko 15 t CO2 per capita, w Niemczech prawie 9 t, a w Polsce nieco ponad 8 t. To całkowicie podważa tezę, że rezygnacja z posiadania jednego dziecka miałaby zredukować roczną emisję CO2 o 58,6 t.
– Załóżmy hipotetycznie, że zgadzamy się z antynatalistami. Uznajemy więc w naszym wielkim humanitaryzmie, że jesteśmy moralnie odpowiedzialni za przyszłe pokolenia i że dobrym rozwiązaniem jest świat bez ludzi. Tylko co dalej? – pyta dr Rafał Towalski z Instytutu Filozofii, Socjologii i Socjologii Ekonomicznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
I dodaje: – Przecież otaczający nas świat jest konstruktem społecznym, wypełnionym znaczeniami. To my nadaliśmy ludzkości najwyższą rangę. To my uznaliśmy, że Ziemia jest naszą planetą i żeby przetrwać musimy ją ratować. Po co nam Ziemia bez ludzi? Tak więc nad antynatalizmem głębiej musieliby zastanowić się filozofowie, rozkładając ten pogląd na czynniki pierwsze. Bo intuicyjnie odnoszę wrażenie, że sporo w tym światopoglądzie jest sprzeczności.
Świat się wali
Jak więc to możliwe, że pogląd, który jeszcze niedawno mógłby co najwyżej zostać skwitowany uśmiechem politowania, trafia na tak podatny grunt? Dlaczego tego rodzaju postawy uważane są za atrakcyjne – zwłaszcza dla ludzi młodych?
Według Bogny Białeckiej od lat mamy do czynienia z tendencjami społecznymi, których owocem jest właśnie antynatalizm. – Takimi chociażby jak coraz większa liczba rozwodów, coraz większa liczba dzieci wychowywanych w rodzinach niepełnych i rozbitych, czy rosnąca popularność związków w formie konkubinatu. W wymiarze długofalowym te zjawiska powodują, że młodzi ludzie przestają wierzyć w szczęśliwe związki na całe życie. Obawiają się również, że przyjdzie im samotnie wychowywać dzieci – uważa psycholog.
Dr Rafał Towalski zwraca uwagę na jeszcze inny aspekt: współczesne młode pokolenie co chwila doświadcza wstrząsów, na które nie jest przygotowane. – Cały czas jesteśmy bombardowani medialnym przekazem o pandemii, wojnach, kryzysie ekologicznym. Trudno jest zachować spokój ducha. Wielu młodych ludzi może odnieść wrażenie, że cały świat wali się im na głowę – mówi socjolog.
Natomiast dr hab. Michał Łuczewski zapytany, czy postawa antynatalistyczna – pod płaszczykiem troski o planetę – nie jest w rzeczywistości postawą hedonistyczną, odpowiada, że hedonizm może być jednym z syndromów tego zjawiska, ale na pewno nie jest jego istotą. – Ja dostrzegam tu przede wszystkim walkę o kapitał moralny. O to, żeby być po tej „dobrej stronie” – mówi. – Poza tym, nawet gdy dostrzegam w młodym pokoleniu postawy hedonistyczne, to często ten hedonizm jest smutny. Może to nawet nie jest hedonizm. Poszukiwanie partnerów nie daje młodym ludziom szczęścia – dodaje Łuczewski.
– Wydaje się, że wielu współczesnych ludzi znajduje się w stanie gnozy. W odróżnieniu od gnostyków z dawnych wieków, obecni gnostycy nie wierzą w „odległego Boga”, który może nas zbawić. Według nich Boga nie ma. Antynataliści, według których świat jest zły, zachowują się podobnie do tych gnostyków. Niektórzy z nich mogą być hedonistami, a niektórzy równie dobrze ascetami. Ale na samym końcu jedni i drudzy są nieszczęśliwi – podkreśla socjolog.
Bogna Białecka przypuszcza, że slogany powtarzane przez antynatalistów, iż życie wiąże się z nieustannym cierpieniem i poczuciem beznadziei, z permanentnym poczuciem braku szczęścia, mogą w niektórych przypadkach świadczyć również o niezdiagnozowanej depresji. – Takie podejście jest typowym objawem depresji. Od lat obserwujemy gwałtowną tendencję wzrostową depresyjności u młodych osób. Co więcej, od dwóch lat, czyli od początku pandemii (m.in. za sprawą lockdownów, izolacji społecznej) ta tendencja brutalnie przyspieszyła – mówi psycholog.
Po dobrej stronie mocy
Tymczasem zdaniem Michała Łuczewskiego poglądy antynatalistyczne wprawdzie mogą łączyć się ze stanami depresyjnymi, ale nie należy przeceniać tego czynnika. Źródłem problemu jest bowiem brak poczucia bezpieczeństwa i niepokój, który może się objawiać w bardzo różny sposób, m.in. depresją, ale także aktywizmem, a nawet autoagresją.
Aż 68 proc. (najwyższy wynik wśród badanych krajów) Polek akceptuje decyzję kobiet o nieposiadaniu potomstwa.
zobacz więcej
– W starszych pokoleniach, aby zbudować poczucie bezpieczeństwa, wystarczyło zrobić karierę, być członkiem jakiejś instytucji, chodzić do kościoła… Było wiele „miejsc” bezpieczeństwa. A dziś? Rozpadają się instytucje, takie jak Kościół czy rodzina. Młodzi ludzie cały czas powtarzają, że szukają sfer bezpieczeństwa. Ale ich nie znajdują – mówi socjolog.
Wobec takiego stanu rzeczy chcą oni pokazać, że są po „dobrej stronie”. Nawet kosztem własnego szczęścia, które dają nam dzieci. – Pokazując, że są w stanie wiele poświęcić na rzecz klimatu, wyżej pozycjonują się w grze o kapitał moralny. Zakładają, że jeżeli się poświęcą, to staną się lepsi. Mają nadzieję, że dzięki temu chociaż przez chwilę nikt nie będzie ich atakował, nikt nie podważy, nikt nie wykluczy – konkluduje Michał Łuczewski.
– Antynataliści stawiają ważne pytania o to, w jakiej kondycji znajduje się nasza cywilizacja i dokąd ona zmierza – mówi dr Rafał Towalski. – Natomiast proponowane przez nich rozwiązania budzą poważne wątpliwości, wręcz są one, z mojego punktu widzenia nie do przyjęcia. Z prostej przyczyny: pogłoski o śmierci cywilizacji są głęboko przesadzone. Widzimy, w jak złożonym świecie żyjemy. I snucie takich prognoz jest moim zdaniem skrajną arogancją.
– Poza tym antynatalizm kwestionuje wszystkie zasady porządku społecznego. Podważa sens posiadania różnych poglądów na świat i zdejmuje z nas obowiązek martwienia się o to, co będzie dalej. Ale my nie wiemy, co będzie dalej. Może dojdzie do katastrofy ekologicznej, a może nie. Nie jesteśmy w stanie tego przewidzieć – podkreśla Towalski.
Zdaniem socjologa, kolejnym paradoksem jest to, że pogląd ten cieszy się dużą popularnością w kręgu cywilizacji zachodniej, tymczasem problem przeludnienia akurat tego kręgu cywilizacyjnego nie dotyczy.
Trudne czasy słabych ludzi
Można więc przytoczyć powiedzenie: „Trudne czasy tworzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą trudne czasy”. Według Bogny Białeckiej zawiera ono w sobie dużo prawdy psychologicznej.
– W ciągu ostatnich 30 lat znaleźliśmy się w sytuacji, w której było nam „aż za dobrze”. To sprawiło, że w ludziach zaczęły zanikać szlachetne pobudki dbania o innych. A bezdzietność pozwala na wygodne życie. Zajmowanie się dziećmi jest wymagające. Podejście: „Nie mam dzieci, więc mogę zadbać o siebie w stu procentach” – też może być dla kogoś wartością. Niestety, wielu ludzi nie ma świadomości jak bardzo rodzina nas rozwija. I że posiadanie dzieci jest jednym z najmocniejszych źródeł satysfakcji życiowej i rozwoju osobistego – mówi Bogna Białecka.