Kanibalizm pozostał tematem sensacyjnych plotek o dzieciach przerabianych na kiełbasę. Jedzenie i ideologia w PRL
piątek,
6 maja 2022
Na początku roku 1981 „Przyjaciółka” opublikowała alarmistyczny wywiad z ekspertkami z Instytutu Matki i Dziecka, które roztaczały wizje „zagrożenia biologicznego narodu” i ostrzegały, że „niedożywienie dzieci może mieć nieodwracalne skutki dla ich zdrowia”, a prawidłowy rozwój pociech zależy od dostatecznego spożycia niedostępnego wówczas na rynku mięsa. O głodzie sensu stricto doświadczanym w socjalistycznym państwie dążącym do dobrobytu nie wypadało pisać wprost. Co najwyżej wspominało się o nim w sposób zakamuflowany.
Dzięki uprzejmości Państwowego Instytutu Wydawniczego publikujemy fragment książki Moniki Milewskiej „Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL”.
I
„Głód i stałe niedojadanie szerokich mas to nieodłączne cechy kapitalizmu” –
taki cytat z radzieckiej książki kucharskiej przywołany został ironicznie w liście
robotników do popularnej w latach 50. audycji radiowej „Fala 49”. W Polsce
Ludowej władze za wszelką cenę (i nie bez pewnych faktycznych podstaw) starały
się skojarzyć zjawisko głodu z okresem wyklinanej sanacji. Celebrowano
więc kolejne rocznice „marszu głodnych”, który przeszedł ulicami Sanoka
w 1930 roku. W swoim poemacie „Słowo o Stalinie” Władysław Broniewski pisał
o mrocznych czasach przedwojennych: „Tam – bezrobocie, strajki, głód”.
Rzeczywiste problemy związane z okresem wielkiego kryzysu, który w Polsce
przypadł na lata 1929 – 1935, ekstrapolowano na całą, nieokreśloną przeszłość
klasy robotniczej. Obraz głodujących niegdyś robotników miał pozostać
niezmącony w głowach budowniczych nowego, szczęśliwego ustroju. Jak
w 1950 roku zanotowała w „Dziennikach” Maria Dąbrowska, w Państwowym
Instytucie Wydawniczym wykreślono jej znajomemu pisarzowi scenę, w której
murarz, jeszcze za czasów austriackich, kupił sobie szynkę na Wielkanoc.
Dawne czasy musiały być malowane na tyle ciemną paletą barw, by na ich tle
mogła jaśnieć niezbyt różowa przecież teraźniejszość.
II
Polska Ludowa nie doświadczyła na szczęście takich klęsk, jakie za czasów
komunizmu stały się udziałem Chin, gdzie – jak wykazał Frank Dikötter –
w latach 1958 – 1962 w wyniku głodu spowodowanego obłędnymi założeniami
Wielkiego Skoku zmarło co najmniej 45 milionów osób, albo Ukrainy, gdzie
liczbę ofiar Hołodomoru szacuje się na miliony. Poza światem więzień
i obozów pracy władze komunistyczne w Polsce nie posługiwały się w swoich
politycznych poczynaniach głodem, jak czynił to w odniesieniu do krajów
słowiańskich Hitler albo Stalin, który świadomie uczynił z głodu okrutne
narzędzie w walce o kolektywizację i całkowitą dominację polityczną na
Ukrainie. Tak o tym pisał baczny obserwator tych czasów, niemiecki dyplomata
Gustav Hilger:
Mieliśmy wrażenie, że władze z rozmysłem powstrzymywały się od pomagania
cierpiącej ludności, poza tą zrzeszoną w kołchozach, żeby pokazać opornym chłopom,
że śmierć głodowa to jedyna alternatywa dla kolektywizacji.
Historia PRL-u nie była tak dramatyczna, a kanibalizm pozostał jedynie
tematem sensacyjnych plotek o dzieciach przerabianych na kiełbasę. Jednak lęk przed głodem w powojennej Polsce powracał często, a niedożywienie było
realnym problemem społecznym aż do końca istnienia systemu.
W pierwszych latach powojennych trudności aprowizacyjne można było
powiązać ze skutkami działań militarnych i ogólnoeuropejskim kryzysem.
Dlatego w „Przekroju” mogły bez przeszkód pojawiać się takie oto obrazki
satyryczne:
Do Marii Antoniny zwraca się służący:
– Wasza Królewska Mość! Lud się buntuje, bo nie mają chleba!
– Czemuż więc nie jedzą ciastek?
– Ależ królowo, przecież dzisiaj jest dzień bezciastkowy!
W lipcu 1945 roku do przybyłych na tzw. Ziemie Odzyskane apelowano
w ulotkach obrazowym językiem: „Do pracy, do żniw – pokonać widmo
głód!”. Z każdym rokiem jednak trudniej było zrzucać winę na sanację i okupanta.
W 1949 roku, gdy Polska Kronika Filmowa chwaliła się, że Polska jest
trzecim krajem w Europie, który zniósł reglamentację żywności, i demonstrowała
obfitość wypieków w związku ze zniesieniem dni bezciastkowych, na
jednym z wrocławskich sklepów pojawił się napis następującej treści:
Mleka nie ma, masła nie ma, mięsa nie ma, mąki nie ma, trzeba literę „m” wykreślić
z alfabetu, bo dla jednego Minca szkoda jej trzymać.
Lęk przed głodem miał swoje odbicie w obiegających wówczas kraj pogłoskach.
W 1949 roku w województwie olsztyńskim pojawiła się plotka, że na
Śląsku „panuje głód – kobiety rzucają się pod samochody w celu uniknięcia
śmierci głodowej”, a wysyłane tam ziemniaki są natychmiast rozchwytywane.
W 1951 roku członkowie jednej ze spółdzielni produkcyjnych na Dolnym
Śląsku byli zbulwersowani informacją, jakoby w Szczecinie miało dojść do
starć „z powodu braku chleba”; krążyła też wśród nich pogłoska, że „Głos
Robotniczy” zamieścił wiadomość „o śmierci kilku starszych ludzi z głodu”.
Skalę rzeczywistego głodu panującego na początku lat 50., gdy na skutek
przestawienia całej gospodarki na przyspieszoną industrializację doszło do
załamania rynku żywnościowego, pokazuje wstrząsający list, który w sierpniu
1951 roku do audycji „Fala 49” wysłała pewna mieszkanka Radomia:
Kochana Falo. Długo się namyślałam zanim napisałam ten list, ale już jestem tak
zrezygnowana, że jest mi wszystko jedno, nawet mogę się dostać do więzienia, to
przynajmniej dostanę jeść i nie będę z głodu przymierać, choć mam męża i czworo
dzieci. Mieszkam w Radomiu. Sklepów jest pełno, tylko do sklepów żadnych
towarów nie dostawiają. Powiedz Falo co mamy jeść, bo ja nie wiem, choć jestem
gospodynią domową od lat 25. To znaczy, że znam czasy przedwojenne, okupację
i obecne. I nigdy takiej biedy nie miałam, jak mam obecnie. […] Od dwóch
tygodni w sklepach spółdzielni nie można dostać kawałka słoniny, kawałka mięsa,
kawałka wędliny. Ale nie myśl Falo, że ludzie tak rozkupują, o nie. Po prostu
dlatego, że do sklepów w ogóle żadnego towaru nie przywożą. Jak tu pracować
w tak ciężkich warunkach głodowych, kiedy rodzina moja wcale nie ma już sił
i chęci iść do pracy. […] Człowiekowi kiszki z głodu się skręcają po kartoflach
z solą i ogórkach bez octu, bo towar wędruje piorun wie gdzie. […] Więc co mam
robić, czy się powiesić, czy ukraść co i iść do więzienia, czy mam czekać na powolną
śmierć głodową?
Kobieta, na dowód, że jej odczucia nie były jednostkowe, zacytowała dwie
zwrotki sparafrazowanych piosenek, które „ludzie już z głodu tworzą”:
Na lewo sklep, na prawo sklep
A ja w ogonku stoję
Tu nie ma nic, tam nie ma nic,
A dzieci głodne moje
oraz
Jeszcze Polska nie zginęła
I zginąć nie musi
Jak nas Niemcy nie wybiły
To nas głód wydusi.
Liczne źródła z tego okresu mówią o ludziach słaniających się z głodu na
ulicach polskich miast. Co do panujących w kraju nastrojów nie pozostawiał
złudzeń kursujący ówcześnie dowcip, wedle którego nie było żadnej różnicy
między drogą do Morskiego Oka i drogą do komunizmu, „bo jedna i druga
prowadzi przez Głodówkę”.
Mała stabilizacja odsunęła widmo głodu, a pierwsze lata gierkowskiego
życia na kredyt dawały pozory zażegnania wszelkich problemów i możliwości
nieskrępowanej konsumpcji. W pochodzącej z roku 1971 książce kucharskiej
„Dobra kuchnia” mogliśmy przeczytać:
W naszym kraju – w związku z dobrze rozwiniętym rolnictwem i przemysłem
rolno-spożywczym – zjawisko głodu ilościowego nie występuje. Obserwuje się
natomiast różne objawy niedoboru niektórych składników odżywczych, wskutek
nieprzestrzegania podstawowych zasad współczesnej nauki o żywieniu człowieka.
Skazano za nie na śmierć. Było powodem strajków w 1970, 1976 i lipcu 1980 roku.
zobacz więcej
Wina za niedożywienie obywateli w żadnym razie nie leżała po stronie
państwa, winne były nie dość uświadomione lub lekceważące naukowe zasady
żywienia jednostki. Dobre samopoczucie władzy nie zniknęło nawet w obliczu
pogłębiającego się kryzysu. 1 maja 1978 roku Edward Gierek mówił z dumą:
Polska jest dziś krajem nowoczesnym, silnym, liczącym się w wielkiej rodzinie
narodów, otoczonym powszechnym szacunkiem. Odsunęliśmy w głęboką niepamięć
lata niewoli, poniewierki i głodu.
III
Głód rychło powrócił. Najpierw w formie retorycznej, jako jeden z tematów
słynnych napisów na murach Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 roku. Białe
litery na szarym tynku dawały jednoznaczny przekaz:
Głodny stoczniowiec nie będzie pracował.
Pod Partii przewodem rząd morzy nas głodem.
Nie ma mięsa, masła, jajek,
zginęła słonina.
Trzeba będzie z głodu
żreć dzieła Lenina.
Głód dawał prawo do buntu i oznaczał delegitymizację dotychczasowego
systemu, który nie spełnił swoich najbardziej elementarnych obietnic. Na murach
strajkującej Stoczni winny został wskazany po imieniu: były nimi rząd
i partia, które świadomie głodziły naród. Autorzy napisów nie zawahali się też
zszargać świętości komunizmu, pism Lenina, które były na rynku ostatnim
dostępnym – bo najbardziej ciężkostrawnym – produktem.
Na początku lat 80. braki żywności były już tak dotkliwe, że specjaliści
z Instytutu Żywienia i Żywności musieli uspokajać nastroje społeczne, tłumacząc,
że w kraju występują niedobory rynkowe, nie ma zaś mowy o klęsce
głodu. Na początku roku 1981 „Przyjaciółka” opublikowała jednak alarmistyczny
wywiad z ekspertkami z Instytutu Matki i Dziecka, które roztaczały
wizje „zagrożenia biologicznego narodu” i ostrzegały, że „niedożywienie dzieci
może mieć nieodwracalne skutki dla ich zdrowia”, a prawidłowy rozwój
pociech zależy od dostatecznego spożycia niedostępnego wówczas na rynku
mięsa. O głodzie sensu stricto doświadczanym w socjalistycznym państwie
dążącym do dobrobytu nie wypadało pisać wprost. Co najwyżej wspominało
się o nim w sposób zakamuflowany. „Zielony Sztandar” w 1982 roku zachęcał
swoich czytelników:
W obecnej trudnej sytuacji żywnościowej warto sięgnąć do dobrych tradycji żywieniowych
dawnej wsi. Od czasu, gdy tak trudno o cokolwiek do chleba, nawet
o masło, smalec czy dżem, wróciliśmy do gotowanych śniadań. Najbardziej lubianą
potrawą na śniadanie jest żur ze śmietaną oraz ziemniaki omaszczone skwarkami.
„Dobre tradycje” wsi to zwyczaje żywieniowe pochodzące z czasów przedwojennej
nędzy i głodu, które socjalizm miał na zawsze odesłać w przeszłość.