I tyle było królowania, i korony. Zmarł Daniel w 1264, pochowany został w chełmskiej katedrze prawosławnej, która od tego czasu dwakroć płonęła, dwakroć zmieniała denominację (najpierw na unijną, potem na rzymską), a za Augusta Mocnego ostatecznie została rozebrana. Korona? Legenda mówi, że po przekuciu przypadła prawosławnym biskupom przemyskim, ale nie ma na to mocnych dowodów.
Dziedzictwo? Syn Lew Halicki (vel Daniłowicz) panował jeszcze w Chełmie, ale już jako książę, wdając się w kolejne awantury , których nie brakowało podczas jednoczenia ziem piastowskich: to zgłaszał nader wątle uzasadnione pretensje do tronu krakowskiego, to podskubywał Leszka Czarnego (co gorsza, w sojuszu z Tatarami), to antyszambrował z czeskim Wacławem II przeciw Łokietkowi… Niby pisał się „Rex Russiae, dux totius terrae Russiae, Galicie et Ladimirie” – ale czego to nie ma w tytulaturach…
Gdyby Iwaszkiewiczowi się chciało napisać sequel „Czerwonych tarcz”, powinien wziąć za głównego bohatera Króla Daniela I. Ta sama melancholia znad Utraty, promieniejąca na całe uniwersum powieściowe. W „Czerwonych tarczach” nikt nie dorastał marzeń Henryka Sandomierskiego: napatrzywszy się na nadreńskie twierdze i klasztory, skazany był na awantury z braćmi ogryzającymi kości, na wznoszenie mizernych warowni z kruszącego się kamienia, na śmierć w mżawce i błocie.
Czy nie podobny los Daniela? Król Ukrainy, Ludwikowi Świętemu równy, planujący krucjatę od Bugu po Boh – musi użerać się z litewskimi kunigasami, biegać przy strzemieniu pohańca, prosić o pomoc to Konrada Mazowieckiego, to Towtywiłła litewskiego, to Bolesława Wstydliwego, by skończyć niemal jako Daniel bez Ziemi, z grobem kopanym oskardami w chełmskiej kredzie.
Ale za to gdyby Amerykanie wzięli się za nakręcenie filmu o jego synu – zdobyłby dwa Oscary, miliard dolarów wpływów i utrzymywał się na topie przez sześć lat.
A wiecie, jaki miałby tytuł? „Król Lew”.
– Wojciech Stanisławski
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy