Cywilizacja

Czy alpinizm jest etyczny? A Korona Himalajów to igrzyska śmierci?

Wielcy odkrywcy, którzy wyruszali w morze wieki temu, ryzykowali bardziej niż dzisiejsi alpiniści, a uważamy ich działania za moralnie uzasadnione. Ale co, jeśli ktoś podejmuje ryzyko tak duże, że wygląda to niemal na akt samobójczy? 30 lat temu zginęła Wanda Rutkiewicz.

Choć z zawodu była inżynierem elektronikiem, jej największą pasją były góry. Jako pierwsza kobieta stanęła na szczycie K2, jako pierwsza Europejka (i trzecia kobieta) – na Mount Everest. Najwyższy szczyt Ziemi zdobyła 16 października 1978 roku. Tego samego dnia w Watykanie konklawe wybrało Karola Wojtyłę na papieża. Rok później, gdy Wanda Rutkiewicz, bo o niej mowa, spotkała się z Janem Pawłem II podczas jego pierwszej pielgrzymki do Polski, Ojciec Święty powiedział: „Dobry Bóg sprawił, że nam obojgu, tego samego dnia, udało się wejść tak wysoko”.

Świetnie prezentowała się w mediach, znała języki obce, była elokwentna i niezwykle uzdolniona. A przy tym szalenie ambitna, co przełożyło się na jej projekt „Karawana do marzeń”. Chciała zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum (wszystkie czternaście ośmiotysięczników) i Koronę Ziemi (najwyższe szczyty poszczególnych kontynentów). Mówiła: „Nigdy nie wątpię w to, że wrócę, że zrobię wszystko, żeby żyć”.

Niestety, z tej wyprawy nie wróciła. Po raz ostatni była widziana w nocy z 12 na 13 maja 1992 roku. Odpoczywała (bez sprzętu biwakowego) w małej śnieżnej jamie pod wierzchołkiem Kanczendzongi, trzeciej najwyższej góry świata. W tzw. strefie śmierci, czyli na wysokości powyżej 7,9 tysięcy metrów, na której jest niewielka ilość tlenu i bardzo niskie ciśnienie, a do tego silny wiatr i przeraźliwy mróz. Im dłużej himalaiści w takich warunkach przebywają, tym ich szanse na przeżycie maleją.

Zaginęła w strefie śmierci. Tragiczny los Wandy Rutkiewicz

Do historii weszła 16 października 1978 roku, gdy jako pierwsza Europejka i trzecia kobieta zdobyła Mount Everest.

zobacz więcej
Wandę Rutkiewicz, wycieńczoną, zastał w śnieżnej jamie Carlos Carsolio, partner z wyprawy. Młodszy i znacznie szybszy wracał już ze szczytu. Himalaistka nie wróciła do bazy razem z nim. Nie poskromiła swoich ambicji związanych z „Karawaną do marzeń”. Ślad po niej zaginął. Na zawsze pozostała na stokach Kanczendzongi.

Od tamtych dramatycznych wydarzeń minęło dokładnie 30 lat.

Po co?

Wanda Rutkiewicz była najwybitniejszą himalaistką lat 80. zeszłego wieku – dekady określanej jako złota era polskiego himalaizmu. To był czas wielu osiągnięć naszych alpinistów w górach najwyższych, dzięki którym zyskali światową renomę. Niestety, sukcesy zostały okupione również wieloma tragediami. Oprócz Wandy Rutkiewicz, w górach na zawsze pozostali m.in. Jerzy Kukuczka, Eugeniusz Chrobak, Zygmunt Andrzej Heinrich, Andrzej Czok, Wojciech Wróż, Tadeusz Piotrowski i wielu innych wybitnych himalaistów.

Po złotej erze Polacy nie zaprzestali eksploracji gór najwyższych. Dalej osiągali spore sukcesy. Jednakże w ostatnich trzech dekadach również nie obeszło się bez tragedii. A każda z nich wzmagała dyskusje na temat sensu zajmowania się tak ekstremalnie niebezpieczną profesją. „Po co?” – to często zadawane pytanie wśród kontestatorów wspinaczki górskiej.

Jednym z nich jest prof. Jacek Hołówka, filozof i etyk z Uniwersytetu Warszawskiego. – Nie widzę żadnej atrakcyjności we wspinaniu się. Wydaje mi się, że to jest puste zajęcie. Porównałbym je do chodzenia po kładce nad głęboką rzeką – mówi w rozmowie z Tygodnikiem TVP.

Profesor nawiązuje – w kontekście alpinizmu – do motywu z filmów przygodowych: mostu linowego zawieszonego nad przepaścią. – Jeżeli ktoś przechodzi przez taki most na drugą stronę, bo ucieka przed bandytami, to wszystko z etycznego punktu widzenia jest w porządku. Jeżeli ćwiczy ucieczkę przed bandytami, bo spodziewa się, że kiedyś będzie do niej zmuszony, jest to prawie w porządku. Ale jeżeli robi to tylko dlatego, by nie mieć nudnego popołudnia, to jest to bardzo trywialne. To jest mniej więcej taka sama zabawa, jak rzucenie butelką w górę i podstawienie głowy, żeby butelka na nią spadła: przyjemność marna, postępowanie mało inteligentne, zabronić trudno – mówi prof. Hołówka.
Pomnik upamiętniający polskich wspinaczy - Rafała Chołdę, Czesława Jakiela i Jerzego Kukuczkę - którzy stracili życie na Lhotse. W pobliżu Chukhung, w tle południowa ściana Lhotse. Fot. Surendra Pai - Praca własna, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=23200351
– Ale wiem, że są ludzie, którzy mają inne podejście do wspinaczki górskiej – zaznacza etyk. I przywołuje choćby przykład Fryderyka Nietzschego, który był miłośnikiem gór („mówił, że «pięknie jest widzieć kraj z pozycji ponad chmurami»”.

Szlachetna sztuka doskonalenia człowieka

Z jednej strony pokonywanie własnych słabości przez alpinistów, ich odwaga i determinacja są godne podziwu. Z drugiej strony jest to pasja ekstremalna, gdzie jeden błąd, a nawet czynnik pozaludzki – typu: załamanie pogody, lawina, wadliwy sprzęt, itd. – może kosztować życie. Nasuwa się pytanie: czy alpinizm jest etyczny?

Prof. Jacek Hołówka sugeruje, że pytanie należałoby sformułować inaczej, bardziej ogólnie (abstrahując od alpinizmu). Mianowicie: czy mamy prawo żyć w ten sposób, by nasz styl życia niszczył nam przyszłość, nasze ambicje zawodowe, wykształcenie, by sprowadzał nas na dół w hierarchii administracyjnej? – Odnoszę wrażenie, że jeśli człowiek postępuje w sposób ostrożny i rozważny, to niebezpieczny styl życia musi być dopuszczalny. Ale ważne są dwa argumenty – mówi uczony.

I wymienia, że po pierwsze, sens życia każdy wybiera osobno. I każdy kieruje się zasadami związanymi z jego własnym, indywidualnym wyczuciem, tym, co jest dla niego interesujące i ważne. A po drugie, w praktyce ograniczenie tego typu działań przez instytucje zawsze będzie wadliwe, bo nie bardzo wiadomo, kto miałby je ograniczać i na jakiej podstawie. – W ten sposób można bardzo łatwo doprowadzić do nieznośnych paradoksów, że jednym na coś się pozwala, bo są zdrowi, innym nie, bo mają za małą objętość płuc albo są starzy itd. – mówi prof. Hołówka.

Bardziej wyrozumiały wobec sensu uprawiania alpinizmu jest dr Kazimierz Szałata, etyk z UKSW w Warszawie. Komentuje dla Tygodnika TVP, że alpinizm sam w sobie jest szlachetną sztuką, która pokazuje możliwości człowieczeństwa; sztuką pokonywania trudności, a zarazem doskonalenia natury człowieka, zarówno tej psychicznej, jak i duchowej oraz biologicznej. – O ile alpiniści – wyraźnie przy tym zaznacza – mają poczucie odpowiedzialności. I w bezsensowny sposób nie narażają się na niebezpieczeństwo.

10 największych dokonań Polaków w historii światowego himalaizmu

Biało-czerwoną flagę, krzyżyk i różaniec wnieśli 40 lat temu na Mount Everest Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki. Było to pierwsze zimowe wejście na „dach świata”, a to tylko jeden z sukcesów Polaków we wspinaczkach w najwyższe góry Ziemi.

zobacz więcej
Dr Szałata podkreśla zarazem, że alpiniści przecież noszą w sobie zwykłe ludzkie pokusy. – Czasem jest to pokusa brawury, zabłyśnięcia przed całym światem, czy chęć zrobienia czegoś spektakularnego, by zdobyć sławę. Wtedy mamy do czynienia z przejawami manifestacji egoizmu, bez liczenia się z tymi, za których odpowiadamy, za rodzinę (jeżeli ją założyliśmy) – mówi.

Mistycyzm gór

Można się też zastanawiać, jak należałoby oceniać alpinizm na przykład przez pryzmat moralności chrześcijańskiej, tak bardzo przecież zwracającej uwagę na kwestie ochrony i poszanowania życia? Czy z tego punktu widzenia jest to coś niestosownego?

Ks. prof. Witold Kawecki, teolog, etyk, medioznawca, specjalista z zakresu teologii kultury (również z UKSW w Warszawie) przekonuje, że jest wręcz odwrotnie. – Stosunek Kościoła do alpinizmu jest pozytywny. Wspinaczka jest bowiem wielkim wyzwaniem, szkołą życia i charakteru, mocowaniem się z samym sobą. Alpinista dzięki takim doświadczeniom niekiedy staje się lepszym człowiekiem, bo sprawdza samego siebie. Stoi w obliczu mistyki gór, zachwyca się pięknem natury, która została stworzona przez Boga. Zresztą wielu alpinistów jest bardzo wierzących i modli się podczas wspinaczki – mówi w rozmowie z Tygodnikiem TVP.

– Proszę zobaczyć, ile scen biblijnych, ewangelicznych działo się w górach. Mamy chociażby górę Synaj i Nebo, Karmel, Syjon, Górę Błogosławieństw, Hermon, Tabor, Górę Oliwną, Górę Kalwarię i wiele innych. Tak więc góry stanowią przestrzeń, w której Bóg objawiał się i czynił cuda; są wpisane w duchowość chrześcijańską – podkreśla ks. prof. Witold Kawecki. A przy okazji poleca książkę ks. Romana E. Rogowskiego „Mistyka gór”.

Jest tu jednak pewien warunek – są granice, których nie powinno się przekraczać. I nie trzeba od razu nawiązywać do himalaizmu, gdyż „jest wiele dyscyplin, których uprawianie w sposób nierozsądny, może spowodować utratę zdrowia, a nawet życia”.

– Wszędzie tam, gdzie ryzyko jest zbyt duże i dochodzi do szachowania ludzkim życiem, kontestacji siebie, powinno uruchamiać się w nas przykazanie piąte: „Nie zabijaj” – nie wolno bowiem w sposób lekkomyślny, niekonieczny (to jest bardzo ważne słowo) stwarzać sytuacji zagrażających życiu. Czasem zdarzają się sytuacje konieczne, w których podejmujemy ryzyko, by na przykład ratować życie innych; można tu nawiązać również do akcji ratowniczych w górach – kontynuuje ks. prof. Witold Kawecki – i wtedy ocena etyczna jest zupełnie inna, niż kiedy ktoś, zwłaszcza niedoświadczony i nieprzygotowany, bez właściwego ekwipunku, idzie w góry i szaleje dla adrenaliny czy sławy. Alpinizm nie jest niczym złym, o ile ogranicza się ryzyko i nie postępuje w sposób nonszalancki.
1909 rok, wyprawa do Karakorum Luigiego Amedeo z Sabaudii, księcia Abruzji (1876-1933). Obóz XII na Chogolisa (Szczyt Panny Młodej). Zdjęcie zrobione przez Vittorio Sella. Biella, Fondazione Sella Istituto Di Fotografia Alpina Vittorio. Fot. DeAgostini/Getty Images
Ksiądz profesor dodaje, że znane są mu przypadki, gdy alpiniści podejmowali tak duże ryzyko – wiedząc czym ono grozi – że można by wręcz o nich powiedzieć, iż szukali w górach śmierci, i były to akty niemal samobójcze. – Mogło to być związane z psychiką tych ludzi, niepogodzeniem się ze światem, z samym sobą… Nie znamy do końca ich motywacji. Niemniej są to sytuacje etycznie niepoprawne. I ekstremalne, które jednak czasami się zdarzają – zaznacza ks. prof. Kawecki.

Myśleć o ryzyku innych

Pewne doświadczenia we wspinaczce górskiej ma prof. Michał Wojciechowski, teolog i biblista z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, który w latach 80., mieszkając kilka lat we Francji, wspinał się w Alpach. – Wspinaczka jako wysiłek fizyczny nie dawała mi bardzo dużej satysfakcji. Przede wszystkim urzekało mnie piękno gór; chęć podziwiania ich z miejsc, do których bez wspinaczki nie można dotrzeć – mówi Tygodnikowi TVP.

Teolog podkreśla, że ludzie mają prawo decydować o swoim życiu. I jeżeli postępują odpowiedzialnie, nie podejmują szalonych decyzji, to według niego nie ma powodu, żeby ich przed tym powstrzymywać. – Ogólnie w życiu ponosimy ryzyko. Wydaje się, że większe ryzyko zachodzi podczas szybkiej jazdy samochodem, niż podczas ostrożnej wspinaczki w górach. Jednakże za ryzyko należy brać odpowiedzialność. I myśleć o ryzyku ponoszonym również przez innych wspinaczy. Wtedy to jest moralnie w porządku. Ale niestety bywają z tym problemy, bo zdarza się, że zbyt rozgorączkowani wspinacze, myśląc o sobie, narażają zdrowie i życie swoich koleżanek i kolegów – mówi profesor Wojciechowski.

Jak wyjaśnia, na wyprawach himalajskich, gdy warunki są trudne, zaś ambicje nadmiernie rozbudzone, gdy decyzje kierownika wyprawy (nie zawsze sprawiedliwe!) i jego stosunek do uczestników budzą kontrowersje – mogą puścić nerwy. Wtedy dochodzi do konfliktów, co może odbić się negatywnie na bezpieczeństwie uczestników wyprawy.

Za przykład może posłużyć próba zdobycia przez Polaków K2 zimą 2017/2018, gdy w grupie silnych indywidualności pojawiały się konflikty. W dodatku pod koniec wyprawy, gdy jej kierownik Krzysztof Wielicki upatrywał szansy na atak szczytowy w marcu, Denis Urubko – zgodnie ze swoim irracjonalnym poglądem, że zima kończy się wraz z końcem lutego – mimo złych warunków pogodowych podjął samodzielną próbę zdobycia szczytu. Narażając przy tym kolegów z wyprawy, którzy czekali w gotowości, na wypadek konieczności podjęcia akcji ratunkowej.

Głód sukcesu

Dla himalaisty śmierć w górach nie jest najpiękniejsza ani wymarzona

Jurek Kukuczka nie musiał jechać na tę wyprawę, bo zdobył już wszystkie ośmiotysięczniki. Ale on nie wyobrażał sobie życia bez gór – wspomina himalaista Walenty Fiut.

zobacz więcej
Śledząc losy himalaistów można odnieść wrażenie, że niekiedy skala podejmowanego ryzyka jest ogromna. Także w czasach wspomnianej złotej ery nie brakowało ułańskiej fantazji, za sprawą której polscy himalaiści pokonali wiele wymagających dróg w górach. Przypomnijmy choćby wyczyn Krzysztofa Wielickiego, który w noc sylwestrową 1988 roku dokonał pierwszego zimowego wejścia na Lhotse – samotnie i w gorsecie ortopedycznym (kilka miesięcy wcześniej złamał kręgosłup).

Po latach, w rozmowie z Polskim Radiem, Wielicki odniósł się do sukcesów z tamtego okresu: – To nie było tylko „wymachiwanie szabelką”, ale wiązało się z głębszą potrzebą zapisania się w historii. My zwyczajnie mieliśmy głód sukcesu, a gdzie w latach 70. czy 80. można było odnieść sukces? W swojej pracy, zawodzie? Niekoniecznie, bo kariera bardzo wolno się rozwijała.

W 2021 roku, niedługo po zdobyciu K2 zimą przez Nepalczyków, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” granat do środowiska alpinistycznego wrzucił Wojciech Kurtyka. Nie zostawił suchej nitki na Polskim Himalaizmie Zimowym. – Wichury, niskie temperatury i cnota cierpliwości w oczekiwaniu na okno pogodowe nie stanowią istoty alpinizmu, podobnie jak morsowanie. Himalaizm zimowy budzi mój szacunek, ale, na litość boską, sposób jego realizacji przez jego twórców wpędzał nas przez 20 lat w tandetę sportową i pogrążał w upadku etycznym – mówił, krytykując m.in. wybieranie klasycznych dróg na ośmiotysięcznikach czy korzystanie z tragarzy wysokościowych.

Kurtyka skrytykował również projekt Korony Himalajów, który przyrównał do igrzysk śmierci. Nie oszczędził również Jerzego Kukuczki, zarzucając tragicznie zmarłemu koledze, że dał się wciągnąć w medialny wyścig z Reinholdem Messnerem o miano pierwszego zdobywcy Korony Himalajów. Jak i to, że niekiedy był beneficjentem pracy całego zespołu, instalującego liny poręczowe, zakładającego obozy, podczas gdy on sam nie brał udziału w przygotowaniach drogi do wejścia na szczyt („Jurek wkraczał na gotowy park linowy”).

W innym wywiadzie – również dla „GW”, z 2014 roku – Kurtyka stwierdził z kolei, że „stosunek Kukuczki do ryzyka był dla mnie nie do przyjęcia. Był to jeden z powodów rozpadu naszego partnerstwa”.

Przy czym należy zaznaczyć, że również dokonania Kurtyki były okupione ogromnym ryzykiem. Przypomnijmy choćby pokonanie (razem z Robertem Schauerem) olbrzymiej Świetlistej Ściany Gasherbruma IV (bez wejścia na sam wierzchołek), w stylu alpejskim (tzn. szybkim, z ekwipunkiem ograniczonym do minimum), z której nie było odwrotu.
Podczas samotnej wspinaczki na południową ścianę Dhaulagiri, Czech Tomaž Humar nie używał zabezpieczeń... Fot. Bojan Brecelj/Corbis via Getty Images
– Nie ma powodu, by zabraniać ludziom ponoszenia ryzyka, jeżeli uważają, że odnoszą z tego powodu różne korzyści. Na przykład w postaci sukcesu, przygody czy poczucia satysfakcji z piękna przyrody. Wielcy odkrywcy, którzy wyruszali w morze wieki temu, ryzykowali bardziej niż dzisiejsi alpiniści, a uważamy ich działania za moralnie uzasadnione. – ocenia prof. Michał Wojciechowski.

I dodaje, że w Piśmie Świętym znajdziemy uwagę, iż życie człowieka jest walką. – Walczymy z samym sobą, ze złem, z przyrodą. Tego nie da się uniknąć. Oczywiście nie należy przesadnie się narażać. Ale też nie należy przed strachem przed niebezpieczeństwem siedzieć w domu. Odwaga jest cnotą, tak samo w moralności świeckiej, jak i chrześcijańskiej – zaznacza teolog.

Niegodne show

Wojciech Kurtyka w wywiadzie dla „GW” z 2014 r. przywołał również postać Tomaža Humara, słoweńskiego himalaisty, który w trakcie wspinaczki na bardzo niebezpieczną południową ścianę Dhaulagiri, prowadził z niej relację w internecie. – W krytycznych momentach [Humar] posty wrzucał co kilkanaście minut. Tworzył dramatyczną sytuację bez wyjścia. Nakręcał horror. Tym razem nie runął i krwi w internecie nie było – komentował Kurtyka, dodając, że „to epatowanie śmiercią, granie własnym życiem na usługi takiego show jest niegodne”.

Tomaž Humar w środowisku alpinistycznym znany był z podejmowania ogromnego ryzyka. W 2005 roku cudem uniknął śmierci podczas samotnej wspinaczki na ścianę Rupal Face na Nanga Parbat. Utknął w jamie, a odwrót uniemożliwiały bardzo złe warunki atmosferyczne i schodzące lawiny. Po kilku dniach wycieńczonego himalaistę uratowali pakistańscy piloci śmigłowca (zrzucając Humarowi linę, do której został przypięty).

Doskonale zdawał on sobie sprawę ze skali podejmowanego ryzyka. Zresztą na portalu wspinanie.pl czytamy, że w jednym z wywiadów przed tą wyprawą Tomaž Humar powiedział: „Decyduję się na samotną próbę, ponieważ nie chcę stracić partnera”. Niestety, cztery lata później nie miał tyle szczęścia. Zginął podczas samotnej wspinaczki na Langtang Lirung w Nepalu. Miał żonę i dwójkę dzieci.

Ciężar rodziny

„Czy himalaista/alpinista powinien zakładać rodzinę?” – to kolejny wątek, poruszany w dyskusjach o himalaizmie. Wielu obserwatorów oburza fakt, że można opuścić rodzinę dla ryzykownej, kilkumiesięcznej wyprawy górskiej. Bliscy muszą przeżywać wówczas horror, oczekując dobrych wieści i zamartwiając się. Nie mówiąc już o sytuacji, w której dochodzi do tragedii.

„Od śmierci w dolinach zachowaj nas Panie”. Ostatnie wyzwanie Kukuczki

Niski, krępy, nie wyglądał jak himalaista. Ale był twardy jak skały, po których chodził.

zobacz więcej
Alpiniści często nie potrafią zrezygnować z miłości do wspinaczki górskiej. Sami zresztą niekiedy przyznają, że cechuje ich egoizm, egocentryzm, że są indywidualistami i trudnymi ludźmi. Choć Anna Czerwińska kilka lat temu w RMF FM powiedziała, że część znajomych alpinistów, w wyniku tragedii w górach (zwłaszcza, gdy zginął w niej ktoś bliski, np. partner wspinaczki) zrezygnowało z wypraw, ewentualnie obecnie uprawia wspinaczki w bardziej bezpiecznych miejscach.

Monika Rogozińska, dziennikarka, podróżniczka i himalaistka, w tekście dla „Rzeczpospolitej” – napisanym w 2009 roku po tragicznej śmierci Piotra Morawskiego (miał zaledwie 32 lata, wpadł do 20-metrowej szczeliny lodowca pod Dhaulagiri), wybitnego himalaisty, doktora nauk chemicznych, pracownika naukowego Politechniki Warszawskiej – podzieliła się m.in. swoimi wspomnieniami z jednej z himalajskich wypraw, w której brał udział również Piotr Morawski. Opisała moment jego powrotu do bazy: „Zaczął opowiadać z zachwytem: «Tam było tak bajecznie pięknie! Żebyś widziała wschody słońca. Okropnie nie chciałem schodzić. Jak tylko podleczę palce, to zaraz wrócę do góry, za kilka dni…». Był szczęśliwy. Pomyślałam wtedy o jego żonie, o pracy, którą tak lubił. Zrozumiałam, że góry wchłonęły go bezpowrotnie. Wspinać się na tej wyprawie już nie mógł. Po powrocie do kraju miał amputowany palec stopy”.

W innym miejscu Rogozińska wspominała: „Z zażenowaniem mówił [Piotr Morawski], że teraz już go chyba wreszcie wyrzucą z uczelni z powodu następnej wyprawy. Żona też traciła cierpliwość. Rozstawali się i wracali do siebie. Mieli dwóch synów. Piotr dla rodziny rezygnował z ekspedycji, a potem wracał w góry”.

Zdaniem dr. Kazimierza Szałaty, pasję alpinistyczną można połączyć z założeniem rodziny, o ile spełnione zostaną pewne warunki. – Jeżeli alpinista ma rodzinę, dzieci, to powinien minimalizować ryzyko. Dla dzieci również jest istotne, że tata robi coś ważnego, o czym ludzie mogą tylko pomarzyć. W ten sposób buduje się autorytet. Ale może się on zawalić, jeśli alpinista działa w sposób nieodpowiedzialny. Na przykład, jeśli zostawi w górach swojego kolegę albo w sposób nierozsądny narazi swoje zdrowie i życie – ocenia etyk.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Mniej wyrozumiały dla alpinistów rzecz jasna jest w tej kwestii prof. Jacek Hołówka. – Jeżeli ktoś jest kawalerem albo panną, nie ma dzieci, nie musi opiekować się innymi członkami rodziny, to ma prawo roztrwonić swoje życie. Trudno zabronić komuś udziału w wyścigach samochodowych, jeśli czuje się w tej dziedzinie specjalistą, choć to jest niebezpieczne. Natomiast jeśli ktoś zdecyduje, że chce mieć dzieci, to musi się dziesięć razy zastanowić zanim zacznie robić rzeczy głupie. I wziąć na siebie ciężar, który będzie nosił 20, a w obecnych warunkach nawet 25-30 lat – mówi bez ogródek prof. Jacek Hołówka.

Etyk dodaje: – Wobec tego nie można w narwany sposób sprzedać mieszkania, jeździć samochodem jak szaleniec, pić za dużo wódki, zadawać się z ludźmi agresywnymi i niebezpiecznymi. A także trwonić swoich pieniędzy i zdrowia po to, by zaspokoić swoją ambicję czy chęć przeżycia przygody, tym samym zostawiając swoje dzieci opiece przypadku. Uważam, że to jest niedopuszczalne.

Zagrożenie: sam człowiek

Dr Kazimierz Szałata zauważa, że decyzje alpinistów są podobne do naszych decyzji w sytuacjach codziennych, tylko są bardziej wyostrzone. – Oczywiście podczas wchodzenia na szczyt ryzyko jest większe, niż podczas przechodzenia przez ulicę, ale w obu przypadkach mamy różnego rodzaju pokusy: „a może zdążę?”, „popiszę się przed kimś” itp. I zupełnie nie myślimy wtedy o tym, że niepotrzebnie narażamy swoje życie. Ryzyko istnieje zawsze. Chodzi o to, żebyśmy poprzez decyzje mądre, odpowiedzialne to ryzyko minimalizowali i działali w granicach rozsądku – mówi.

Prof. Michał Wojciechowski z kolei podkreśla, że w górach wprawdzie grozi nam niebezpieczeństwo ze strony przyrody, jednak największym zagrożeniem jest sam człowiek: – Podobnie jest na drodze; może zdarzyć się wypadek spowodowany wyłącznie jakąś słabością techniczną samochodu, ale z reguły zawodzą kierowcy. Jeszcze raz podkreślę: najważniejsza jest odpowiedzialność za siebie i innych. Niektórzy idą pod górę w momencie, kiedy powinni zawrócić. Ale to nie dotyczy tylko alpinistów. Dotyczy to chociażby turystów, którzy idą na Giewont, kiedy grzmi i zanosi się na burzę.

– Łukasz Lubański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Kadr z filmu „Granice wytrzymałości” (Vertical Limit) Martina Campbella z 2000 roku (Columbia Pictures). Nicholas Lea gra dowódcę ekspedycji wysokogórskiej Toma Mclarena, który pomimo niebezpiecznych warunków pogodowych stara się zdobyć szczyt K2 za namową swojego klienta, Elliota Vaughna. Fot. Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.