22 maja w gmachu Biblioteki Narodowej Kazimierz Orłoś odebrał Nagrodę Literacką im. Marka Nowakowskiego „za całokształt twórczości ze szczególnym uwzględnieniem dorobku nowelistycznego, w którym laureat osiągnął mistrzostwo udokumentowane wieloma dziełami wydanymi w ciągu 60 lat”, jak głosił werdykt jury.
Jest w tym zdarzeniu coś niezwykłego, bo obaj pisarze, Nowakowski i Orłoś, przez wiele lat przyjaźnili się, a dzieje tej właśnie przyjaźni laureat opisał w książce «Historia „Cudownej meliny”» wydanej w paryskiej „Kulturze” i w drugim obiegu w latach 80. ubiegłego stulecia. Nagroda imienia długoletniego, zmarłego w 2014 roku przyjaciela, byłaby więc niejako przedłużeniem serdecznej relacji, o której Kazimierz Orłoś opowiadał na ceremonii wręczenia.
Zwłaszcza dwa momenty – jak mówił – były tu szczególne. Pierwszy to prośba Orłosia, by Marek Nowakowski odczytał jego list do środowiska pisarzy na zjeździe Związku Literatów Polskich w Łodzi, już po całkowitym zakazie publikacji jakim objęła pisarza komunistyczna cenzura po publikacji „Cudownej meliny” w Instytucie Literackim w Paryżu w 1973 roku. Listu, w którym protestował przeciw coraz brutalniejszym ingerencjom cenzorskim.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Odpowiedzią na gest solidarności przyjaciela była postawa Kazimierza Orłosia w roku 1984, kiedy z kolei Marek Nowakowski znalazł się w kłopotach, aresztowany przez reżim Jaruzelskiego i osadzony w więzieniu. Orłoś zbierał wtedy podpisy rozmaitych osobistości, by umożliwić Nowakowskiemu opuszczenie aresztu za poręczeniem.
Kazimierz Orłoś (ur. 1935) to pisarz realista. Jego kolejne tomy opowiadań, od debiutu „Między brzegami” (1961) do ubiegłorocznego „Powrotu”, są bardzo konsekwentnie budowaną wizją literatury, stawiającą sobie za cel pisanie prawdy o człowieku.
W tytułowym opowiadaniu z debiutanckiego zbioru czytamy o rybaku Rudym, którego mała córeczka ulega wypadkowi, zostaje kopnięta przez konia. Ojciec nie ma innego wyjścia – we wsi położonej na Mierzei Wiślanej brak lekarza – musi płynąć z nieprzytomnym dzieckiem przez cały Zalew, aż do położonego na drugim brzegu miasteczka. Po kilku godzinach spędzonych na wodzie, mężczyzna dopływa do celu, ale dziecko już nie żyje.
Orłoś pisze o pogodzeniu się prostego człowieka z losem. Robi to mimochodem, nienachalnie, czujemy ten ton w dialogu, jaki rybak prowadzi z lekarzem na pomoście. Przeżywamy dramat, znajdujemy się w centrum dziejącego się okrucieństwa, ale cień nadziei przeziera pomiędzy końcowymi epizodami utworu.
– Mam jeszcze dwoje – powiedział Rudy. – Ale zawsze szkoda dziecka.
Ważne jest tu także hemingwayowskie wyeksponowanie męstwa rybaka, które – choć w konsekwencji nie pomogło w uratowaniu życia – jest wartością zrodzoną z miłości do drugiego człowieka.