Miał rękę do przebojów: „Żółte kalendarze”, „Szparka sekretarka”, „Franek Kimono” czy „Wy nie wiecie, a ja wiem”…
zobacz więcej
Tej wiosny zmarło trzech, a jeśli wliczyć w tę czarną serię Andrzeja Korzyńskiego, wspominanego przeze mnie
w Tygodniku TVP jakiś czas temu, nawet czterech artystów, bez których muzyka elektroniczna z pewnością nie wyglądałaby dziś tak samo.
Najpierw, pod koniec kwietnia, świat usłyszał o śmierci Klausa Schulzego, potem Vangelisa, a dosłownie tydzień temu gruchnęła wiadomość o odejściu najmłodszego z nich – Andrew Fletchera, czyli współzałożyciela Depeche Mode.
Właściwie nic ich nie łączyło – każdy uprawiał inny elektroniczny gatunek, każdy reprezentował inną wrażliwość i temperament, ba, jeśli 30 lat temu ktoś zapytałby ich fanów, czy słucha wszystkich trzech i czy na półce obok siebie stoją płyty twórcy muzyki z „Rydwanów ognia”, Tangerine Dream i „Beatlesów elektroniki” (tak czasem określa się Depeche Mode), w większości odpowiedź byłaby przecząca. Mieli oni jednak co najmniej jedną wspólną cechę – znacząco przyczynili się do popularyzacji muzyki tworzonej przy pomocy syntezatorów, samplerów, automatów perkusyjnych i sequencerów. Każdy na swój sposób i (dziś można to odpowiedzialnie stwierdzić) bardzo skutecznie.
Berlińska szkoła Schulzego
Klaus Schulze już na zawsze, oczywiście oprócz działalności solowej, będzie się kojarzył wszystkim miłośnikom muzyki z zespołem Tangerine Dream (TD). Obok Kraftwerk, Can i Neu! uważa się go za najważniejszego reprezentanta niemieckiego odłamu muzyki elektronicznej, której największe sukcesy przypadły na lata 70. i 80. XX w.
Niemcy w tamtym czasie próbowali przeciwstawić się fali rocka made in England i made in USA i stworzyć coś swojego w oparciu o rock, elektronikę, minimalistyczne repetycje i psychodelię właściwą erze „dzieci kwiatów”. Mekkę nowych brzmień stanowił Berlin i tam też powstał Tangerine Dream.
Schulze był obecny w zespole od początku i w równym stopniu co Edgar Froese i Conrad Schnitzler wpłynął na jego charakterystyczne brzmienie. Równolegle do sukcesów komercyjnych TD (wymieńmy chociażby jeden z kamieni milowych muzyki elektronicznej, czyli album „Phaedra” z 1973 roku) i współpracy z innym wpływowym reprezentantem elektronicznego rocka - Ash Ra Tempel – Schulze prowadził działalność solową. Takie płyty jak „Cyborg”, „Mirage” czy „Audentity” w swoim czasie wytyczały nowe ścieżki dla młodych twórców.
Dopiero po latach można właściwie ocenić, jak ważne były one dla rozwoju gatunku. Dziś, kiedy nikt nie przejmuje się stylistycznymi szufladkami, a historia muzyki przypomina wielki supermarket, z którego czerpie się do woli, pomysły Schulzego są rozwijane i inspirują kolejne rzesze twórców. Posłuchajcie chociażby płyt z katalogu wytwórni Kranky, FAX +49-69/450464 czy Instinct Ambient.