Matti Nykänen, uznawany przez fachowców za najlepszego skoczka w historii, wychodził rano z knajpy, siadał na belce i wygrywał zawody. Objawiał cechy osobowości dwubiegunowej. Skryty i nieśmiały na co dzień, totalnie wariował po spożyciu.
Nie musiał się przyznawać, że jest alkoholikiem. Prasa opisywała jego afery ze szczegółami. Zła opinia, jeszcze gorszy sposób życia i worek medali olimpijskich, większy i cięższy od tego, jaki dźwiga Święty Mikołaj, więc trudno to ogarnąć na trzeźwo.
Tych dwóch Finów reprezentuje znacznie większe grono skoczków, którzy „za kołnierz nie wylewają”, żeby to ująć delikatnie. Podobnie jak George Best nie był szczególną osobliwością w branży futbolu i to się nie zmienia, o czym też powszechnie wiadomo.
Ronaldo, Leon zawodowiec
I tu powraca pytanie, jak oni to robią, że robią to tak dobrze, jak robią? Zwłaszcza po pijanemu, częściej na kacu, czasem w ulotnych chwilach trzeźwości. Nie wszyscy, nie wszyscy, bo są i tacy, którzy prowadzą się ślicznie oraz higienicznie i też mają wyniki.
Na przykład taki Leon zawodowiec jak Cristiano Ronaldo. Z wyjątkiem brylantyny do włosów innych używek nie używa. W każdym razie wygłasza publiczne pochwały zdrowego, znaczy zakonnego, stylu bycia oraz życia. Jest ikoną surowej dyscypliny.
Czy taki Leon zawodowiec jak Robert Lewandowski. Też nie wykazuje ułomnych skłonności. A jeżeli już używa, to maszynki do golenia z pożytkiem dla męskiej populacji, która ma frajdę, że też potrafi choć to jedno tak jak on.
Tyle, że sportowcy bez nałogów nie są tak skomplikowani jak ci, co wręcz przeciwnie. Nie wymagają specjalnej troski otoczenia, które się stara, aby utrzymać podopiecznych na chodzie i w stanie mobilnym różnymi, skutecznymi metodami.
Znam przypadek, kiedy trener wieczorem przed igrzyskami wypił z zawodnikiem litr wódki na dwóch, żeby mu obniżyć wyskoki poziom stresu. Terapia okazała się bardzo udana, ponieważ następnego dnia chłopak został nie byle kim, tylko mistrzem olimpijskim.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jednak częściej trenerzy stosują techniki mniej eksperymentalne, bardziej pedagogiczne. Edward Budny, jak wiadomo, wychował Józefa Łuszczka, który – co też dobrze wiadomo – był pierwszym, polskim mistrzem świata w biegach narciarskich.
Józek talent do biegania miał równie wielki jak balangiczną naturę. Budny na zgrupowaniach, a zwłaszcza wyjazdach zagranicznych mieszkał z nim w jednym pokoju. Na dobranoc czytał mu wiersze. Bez jaj, gdyż Józuś był wrażliwy na poezję, zresztą później ożenił się z poetką.
Złoty medal na 15 km w Lahti był owocem tej współpracy, nagrodą dla nich obu. Jednak po słynnym zwycięstwie podopieczny gdzieś się zapodział. Nie wrócił do pokoju o dziesiątej wieczorem. Przed nim był przecież start na 30 km, więc pan trener poszedł go szukać i znalazł.
Zawodnik zmierzał do kwatery elegancki i wesoły, w samym garniturze tyle, że przy mrozie minus dwadzieścia stopni. W kolejnym biegu wywalczył kolejny medal, tym razem brązowy. Wynik poszedł w świat, a Łuszczek przeszedł do historii polskiego sportu.
Szczerze mówiąc w tamtym czasie Józek był i długo pozostawał dużym dzieciakiem. Jako taki wymagał przyjaznego nadzoru, a ciepłą kuratelę zapewniał mu Budny, pitrasząc mu pożywne kaszki, wyciskając soki. To było trochę tak jak troskliwy ojciec i niesforny syn, co się sprawdziło, chociaż pewnie mogło być lepiej.
Maratończyk nie da rady
Gdybym chciał opisać wszystkie przypadki sportowców o niesportowych skłonnościach, które znam z autopsji, musiałbym napisać książkę. Lecz w obiegu publicznym krąży dostatecznie wiele informacji na ten temat, by się łudzić, że nie ma sprawy.