Żarty, żartami, ale konflikt jest papierowy nawet jak na styl balladowy. Nic z niczego nie wynika, wątki są rwane przypadkowo, tak samo bywa ze zmianą tempa opowieści. Wszystko staje się jasne, jeżeli się wie, iż cenzura – niekoniecznie Urząd Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk, ale Komisja Kolaudacyjna – wycięła jedną trzecią filmu. Po zakończeniu przez PZPR kierowania państwem pełnej wersji filmu już nie można było odtworzyć, bo wycięte fragmenty ktoś spalił.
Jednak pozostał materiał wprawdzie słabszy od poprzednich filmów Kluby, ale jednak był, miał i ma swoje zalety i jego przetrzymanie na półce do końca PRL jest całkowicie niezrozumiałe. Pomijając względy ekonomiczne, które wtedy nie miały znaczenia, trudno znaleźć jakiekolwiek względy polityczne, czy ideologiczne tak konsekwentnej postawy rządzących kinematografią.
Można zrozumieć pięć lat półki dla „Słońce wschodzi raz na dzień” (zrozumieć nie znaczy wybaczyć), ale dożywocie dla „Pięć i pół bladego Józka” to przepastna tajemnica nie do rozwikłania. Kto to wyjaśni, udowodni, że wie więcej o istocie późnego PRL, niż niejeden zawodowy historyk tego okresu. Zwłaszcza, że poważni historycy nie zajmują się takimi drobiazgami.
Naprawdę to, co mówią w filmie „motorowcy”, mogliby równie dobrze mówić członkowie ZMS. Może Anna Dziadyk-Dymna dopiero po tym filmie się nie podobała, bo towarzysze woleli blondynki? Te motocykle, amerykańskie? Gdyby teraz aresztowano filmy, to byłaby walka o klimat, ale wtedy?
Henryk Kluba wspominał, że właściwie już po „półce” dla drugiego filmu zaczął odczuwać zniechęcenie do uprawiania zawodu. „Pięć i pół bladego Józka” zapewne nie poprawiło tego nastroju. Przed „Pięć i pół...” zrobił „Szkice warszawskie”, które też poczekały na premierę. Film składał się z trzech nowel, a w tle akcji drugiej z nich był kryzys kubański.
Po „Pięć i pół...” powstały „ Opowieści w czerwieni”, gdzie żołnierze z lasu, to bez niedomówień: banda, a bohaterem pozytywnym jest walczący z nimi przy początkowej obojętności wsi, jak w filmie „W samo południe”, komendant wiejskiego posterunku MO. To też była ballada filmowa, gdzie komentarz do wydarzeń wyśpiewywał chór wiejskich kobiet, ale na melodię, którą władze lubiły.
Następna film to „Sowizdrzał świętokrzyski” też ballada ludowa, ale tu – rzecz się dzieje przed wojną – główny bohater podszywa się pod księdza i rozdaje z ambony chłopom ziemie należące do kościoła. Te dwa filmy na półce nie leżały, co nie powinno dziwić. Po „Sowizdrzale...” przez dekadę nie powstaje żaden film Kluby. Ostatni to „Gwiazda piołun” (1988) , film malarski pomiędzy realizmem a halucynacją o końcówce życia Stanisława Ignacego Witkiewicza, „Witkacego”. Był rok 1988 i półki już nikomu niestraszne, bo najważniejsi decydenci siadali właśnie do okrągłego stołu.
Czy PRL zaburzył rozwój obiecującego artysty w dodatku, jak wspominają znajomi, o lewicowych ogólnie poglądach? Dodajmy, że nie tylko członka PZPR od 1978 roku, ale w latach 1951-56 także członka ZMP. Henryk Kluba zmarł 11 czerwca 2005 roku w Koninie podczas Ogólnopolskiego Konkursu Filmów Amatorskich, gdzie przewodniczył jury. Kluba, oprócz reżyserowania, zagrał kilkadziesiąt epizodycznych ról w filmach swoich i kolegów, m.in. w słynnej etiudzie filmowej Romana Polańskiego z 1958 roku „Dwaj ludzie z szafą”.
– Krzysztof Zwoliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy