Rozmowy

Wyskoczyli z tonącej łodzi. Ratowali siebie kosztem innych. Zdrada w podziemiu niepodległościowym

Kiedy patrzę na problem zdrady, to punktem odniesienia są dla mnie postacie oficerów, którzy do końca zachowali wierność złożonej przysiędze. Zawsze patrzę na losy zdrajców przez pryzmat Witolda Pileckiego albo Łukasza Cieplińskiego – mówi Tomasz Łabuszewski, historyk.

TYGODNIK TVP: Publikacja warszawskiego oddziału IPN pt. „Oblicza zdrady?” opisuje m.in. zdrajców z szeregów powojennego podziemia niepodległościowego oraz metody operacyjne bezpieki. Jaką definicję zdrady przyjęto na potrzeby tej publikacji?

TOMASZ ŁABUSZEWSKI:
Posługujemy się definicją „zdrady” jako złamania przysięgi, którą konspiratorzy składali, wstępując do podziemnej organizacji niepodległościowej. Autorzy publikacji pisząc o zdradzie, mają na myśli również wielopoziomową decyzję podjętą na gruncie emocjonalnym i etycznym.

Dlaczego?

Ponieważ w przypadku przedstawionych w książce postaci, mamy do czynienia ze zdradę współtowarzyszy broni, ideałów, zasad i etyki, którą się wcześniej kierowali.

Co sprawiło, że ludzie, którzy wykazali się ogromną odwagą w czasie okupacji niemieckiej, zdradzali swoich przyjaciół i złożoną przysięgę?

Powody były różne i każdą postać opisaną w książce „Oblicza zdrady?” należy rozpatrywać indywidualnie. Ale widzę jedną generalną zasadę, mianowicie nadreprezentację zdrajców wśród osób związanych z wywiadem. Spora grupa pracowników wywiadu, zarówno związana z tajnymi służbami II RP, jak i tych, którzy trafili do wywiadu w czasach II wojny światowej, służbę postrzegała jako udział w grze oderwanej od podstaw ideowych. Stąd już tylko mały krok do potraktowania przysięgi jako nieznaczącego aktu.

I prowadzenia gry wywiadowczej dla samej gry?

Tak, a to, kto był dysponentem ich działań w rozgrywce wywiadowczej, stawało się kwestią drugorzędną. Być może dochodziło do tego również duże mniemanie o sobie. To znaczy postrzeganie swojej roli jako na tyle istotnej, że doprowadzenie siebie samych do śmierci byłoby marnotrawstwem.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Zdrady dokonywali świadomie.

Oczywiście, przecież mówimy o ludziach bardzo inteligentnych, o szerokich horyzontach umysłowych. Dostrzegali oni, zwłaszcza od drugiej połowy 1945 r., że zdrada Polski dokonana przez aliantów zachodnich powoduje, że III wojny światowej nie będzie, a system komunistyczny się umacnia. Pozostały im dwa wyjścia: próba ewakuacji na Zachód albo wybór nowego pana, który zagwarantuje im przetrwanie. Dokonywane przez nich wybory miały w większości charakter przemyślany. W pełni rozumieli konsekwencje, do jakich doprowadzi ich wybór. Należy do tego dodać naciski, choć w większości przypadków nie mówimy o nacisku fizycznym, czyli o torturach. Resort bezpieczeństwa stosował wobec nich presję psychiczną związaną chociażby z bezpieczeństwem ich najbliższych. Dla wielu to wystarczało, żeby wybrać.

Czasami głównym motywem zdrady była konstatacja, że dalsze trwanie w szeregach konspiracji niepodległościowej będzie ofiarą całopalną, a oni nie mieli ochoty ponieść tej ofiary. Uznawali, że należy w porę wydostać się z tonącego okrętu kosztem innych, którzy im wierzyli i z którymi współpracowali. A mówimy przecież o relacjach niezwykle bliskich. Wspomnę tu chociażby Kazimierza Czarnockiego i Wincentego Kwiecińskiego. Praktycznie wszyscy opisywani przez nas zdrajcy wynieśli głowy cało, natomiast ich współtowarzysze broni nie.
Warszawa, 1949. Proces tzw. grupy Witolda – rotmistrza Witolda Pileckiego i jego towarzyszy. Na ławie oskarżonych od lewej: Witold Pilecki, Maria Szelągowska, Tadeusz Płużański, Ryszard Jamontt-Krzywicki i Makary Sieradzki. Fot. PAP/Stanisław Dąbrowiecki
III RP kompletnie nie poradziła sobie ze zjawiskiem zdrady w podziemiu niepodległościowym. Nie było żadnego rozliczenia.

Trudno tego oczekiwać, skoro III RP nie poradziła sobie z osądzeniem oficerów prowadzących owych zdrajców. Patrząc na opisywane przez nas historie z perspektywy kilkudziesięciu lat, można ze smutkiem stwierdzić, że ich cyniczne wybory okazały się skuteczne.

A mieli jakąś uczciwą alternatywę? Co mogli wybrać?

Trudno mi jest osądzać tych ludzi na podstawie swoich losów, bo nie żyję pod presją psychiczną, że każdy kolejny dzień może być ostatnim. Moje życie nie zależy od oficera śledczego. Kiedy patrzę na problem zdrady, to punktem odniesienia są dla mnie postacie oficerów, którzy do końca zachowali wierność złożonej przysiędze. Zawsze patrzę na owe losy przez pryzmat Witolda Pileckiego albo Łukasza Cieplińskiego.

Oni nie tylko dochowali wierność złożonej przysiędze, ale i wierności przyjaciołom broni.

I właśnie to jest dla mnie wyznacznik patrzenia na problem zdrady i wyborów dokonywanych po wojnie. Nawet w momencie werbunku istniały możliwości wyjścia z sytuacji z honorem.

Naprawdę? Jakie?

Chociażby zdekonspirowanie się jako zwerbowanego przez UB. Oczywiście wymagało to wielkiej odwagi, bo zemsta resortu z reguły nie pozwalała na siebie długo czekać. Ale znam takie przypadki i niewątpliwie pozwalało to ludziom zachować twarz.

Kogo ma pan na myśli?

Chociażby dowódcę żandarmerii VI Brygady Wileńskiej WiN Władysława Wasilewskiego „Grota”, którego UB zwerbował w Warszawie. Od razu po wypuszczeniu z aresztu Wasilewski pojechał na targ do Sokołowa Podlaskiego albo do Drohiczyna i zachowywał się w taki sposób, że zatrzymała go milicja. Wszyscy to widzieli i sprawa się zakończyła. Trafił potem na kilka lat do więzienia, ale po wyjściu na wolność mógł z dumą patrzeć ludziom w oczy.

Ale odmowa współpracy z bezpieką miała ogromne konsekwencje.

W najlepszym razie było to kilkuletnie więzienie, w najgorszym śmierć. Jeżeli resort bezpieczeństwa publicznego wytypował do werbunku kogoś, kto z ich punktu widzenia dysponował wiedzą pozwalającą na wykorzystanie do celów operacyjnych, a ten nie był podatny na werbunek, dochodziło do zabójstw dokonywanych przez innych tajnych współpracowników na zlecenie resortu.

Jak zdrajcy usprawiedliwiali swoje wybory?

Jana Olszewskiego przyjaciele z lat młodości. Wyklęci, torturowani, zamordowani, złamani

Nieznana opowieść byłego premiera o zaangażowaniu w mikołajczykowskie PSL i o tragicznych losach jego kolegów z tamtych czasów.

zobacz więcej
Brakuje świadectw, że próbowali się tłumaczyć. Cennym i niezwykle dramatycznym przykładem próby opowiedzenia o zdradzie są wiersze Czesława Białowąsa, młodocianego agenta, który dopuścił się zdrady w wymiarze antycznym. Będąc jeszcze niepełnoletnim uczniem gimnazjum w Płocku, zdradził matkę, brata Witolda, żołnierza VI Brygady Wileńskiej oraz współtowarzyszy broni. Zdradził również pamięć najstarszego brata zamordowanego przez resort bezpieczeństwa publicznego. Swoimi donosami przyczynił się do zamordowania wielu żołnierzy AK i WiN. Po latach opisał swoją działalność w serii wierszy pt. „Świadectwa chorej pamięci”. Tyle tylko, że interpretacje tych wierszy są bardzo różne.

A jak pan je interpretuje? Czy można je postrzegać jako próbę proszenia o przebaczenie?

Nie jest to próba proszenia o przebaczenie. Widzę w tych wierszach jedynie tłumaczenie swojej postawy. Czesław Białowąs usprawiedliwia swoje zachowanie z pozycji człowieka przekonanego o słuszności własnego postępowania. Jest w tym coś dramatycznego. Mamy przecież do czynienia z człowiekiem, który w pełni rozpoznawał wagę swoich czynów. Męczyła go własna przeszłość, ale nie dostrzegam w tym potrzeby ekspiacji.

A jakie są najbardziej prawdopodobne powody podjęcia współpracy z bezpieką przez członka III Zarządu WiN Kazimierza Czarnockiego?

W dzienniku, który prowadził prawdopodobnie na bieżąco, nie ma słowa na temat przejścia na drugą stronę. Ale sądzę, że zdecydowały dwa powody: nacisk resortu poprzez aresztowanie jego ojca i konstatacja, że dalsza walka nie ma sensu, a jedyne, co może zrobić, to wyskoczyć z tonącej łodzi i ratować siebie kosztem innych. Czarnocki, obok Haliny Sosnowskiej, był mózgiem III Zarządu Głównego WiN. Przyczynił się do zbudowania siły Obszaru Centralnego WiN. Sporządzone przez niego oceny sytuacji w Polsce znamionują człowieka o bardzo dużej wiedzy. Jego analizy np. polityki Stanisława Mikołajczyka są dramatycznie prawdziwe. Podobnie jak oceny polityków Stronnictwa Pracy, którzy wrócili z emigracji do Polski żyrować rządy komunistyczne. Czarnocki wybrał współpracę z komunistyczną bezpieką w sposób świadomy, uznając, że dalsza walka nie ma sensu i może skończyć się dla niego tragicznie.

Zbyt siebie cenił?

To nie był człowiek z pierwszej linii frontu. Nie uczestniczył w wojnie obronnej 1939 r., najpewniej realizował zadania wywiadowcze. Nie walczył również w Powstaniu Warszawskim – 1 sierpnia wyjechał z Warszawy. Jego zadania były zupełnie inne niż walka zbrojna i w tym się doskonale sprawdzał. W jego postępowaniu nie było miejsca na bezrefleksyjny heroizm, ale było miejsce na cyniczną kalkulację.
Wacław Alchimowicz (1914-1948). Fot. z zasobu IPN
A ile ról w życiu odegrał Wacław Alchimowicz i czy któraś z nich była prawdziwa? To m.in. uczestnik kampanii wrześniowej w szeregach Wojska Polskiego, żołnierz AK, uczestnik sowieckiej partyzantki na Wileńszczyźnie, funkcjonariusz MBP w Warszawie.

Brak jednoznacznych wskazówek, by odpowiedzieć na to pytanie. Poruszamy się w kręgu domniemań i pewnych konstatacji wynikających z analiz porównawczych. Na podstawie dokumentacji, którą resort bezpieczeństwa zdecydował się nam z jakiś powodów pozostawić, można dokonać różnych interpretacji. Takie jest prawo każdego badacza i historyka. Mówimy o człowieku, który uczestniczył w kombinacji operacyjnej resortu bezpieczeństwa i prawdopodobnie resort zagwarantował mu wyniesienie głowy cało z tej operacji. Jednak z nieznanych przyczyn resort nie wywiązał się z umowy i poświęcił go.

Czy to nie świadczy na jego korzyść i nie wskazuje, że naprawdę był zaangażowany po stronie niepodległościowej?

Fakt, że został rozstrzelany nie jest świadectwem na jego prawdziwe zaangażowanie po stronie niepodległościowej. Znam przypadki ludzi zasłużonych dla komunistów, których na różnych etapach działań operacyjnych mordowano jako wkalkulowaną ofiarę dla dobra systemu. To typowy model sowiecki pokazujący, że żadne zasługi nie chronią kogokolwiek przed śmiercią, jeżeli wymaga tego interes partii komunistycznej i służb specjalnych. Dla mnie kluczowe są drobne elementy, które pozostały w aktach jego sprawy. To, co wiemy na podstawie dokumentów, budzi gigantyczne wątpliwości co do prawdziwości jego zaangażowania po stronie niepodległościowej.

Co ma pan na myśli?

Mówimy o człowieku, który w konspirację zaangażował się na początku wojny. Na Nowogródczyźnie zdradził swoich współtowarzyszy broni i przeszedł na stronę Sowietów. Co więcej, Alchimowicz był dla Sowietów tak ważną zdobyczą, że powierzono mu funkcję dowódcy oddziału specjalnego NKGB (wywiad zagraniczny i kontrwywiad – przyp. red.). Jego zadaniem było m.in. likwidowanie jego byłych współtowarzyszy broni. Mówimy również o człowieku, który wiedział, co to jest zdrada. W momencie, w którym przechodzi rzekomo na stronę niepodległościową, pełni funkcję zastępcy naczelnika w Departamencie V MBP. Jego horyzont postrzegania rzeczywistości jest szeroki. Alchimowicz doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że układ komunistyczny w Polsce ugruntował się i nic go nie zmieni.

Przejście na drugą stronę dla człowieka, który raz już zdradził, wydaje mi się całkiem irracjonalne. Nawet jeżeli miałyby nim kierować względy sentymentalno-emocjonalne. Myślę tutaj o związku ze Stanisławem Kuchcińskim, którego znał jeszcze sprzed wojny z ONR.

Jego zachowanie w ramach owej konspiracji jest zaprzeczeniem zasad konspiracji.

Alchimowicz spotyka się z Kuchcińskim niedaleko swojego miejsca pracy, czyli obok Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Zna jego miejsce zamieszkania, zaprasza go do swojego mieszkania. Sytuacja, nawet jak na warunki konspiracji antykomunistycznej, która bardzo często była zbudowana na związkach rodzinno-środowiskowych, wygląda co najmniej dziwacznie. Moment werbunku jest podwójnym werbunkiem. Kuchciński werbuje Alchimowicza jako współpracownika WiN, a Alchimowicz werbuje Kuchcińskiego jako Tajnego Współpracownika Urzędu Bezpieczeństwa.

Orła zamienili na sierp i młot. Zdradę nazwali przyjaźnią. Polscy literaci, artyści po 17 września 1939

Kolaboranci, wyznawcy i towarzysze drogi na terenach zajętych przez ZSRS.

zobacz więcej
Może to przykrywka?

Zgodziłbym się z tezą, że pomysł podwójnego werbunku ma stworzyć przykrywkę do kontaktów między panami. Byłby to całkiem niezły pomysł. Problem polega tylko na tym, że Alchimowicz zanosi zobowiązanie Kuchcińskiego do dyrektora Departamentu III MBP Józefa Czaplickiego. I to jest już rzecz, która powinna wszystkim historykom pokazać, że coś tu jest nie tak. Stanisław Kuchciński nie jest Tajnym Współpracownikiem UB, który ma zbierać informacje z zakresu rybołówstwa, a przypomnę, że był zatrudniony w Zarządzie Rybołówstwa. Jest w pełni identyfikowalny przez Czaplickiego jako członek Komendy Obszaru Centralnego WiN i na potrzeby Czaplickiego zaraz po werbunku przygotowuje notatki dotyczące działaczy WiN, Kazimierza Czarnockiego i Wincentego Kwiecińskiego. To pokazuje, że ta sytuacja jest dramatycznie nieczysta.

Znajduje pan jakieś inne wyjaśnienie tej sytuacji?

Albo obydwaj panowie byli kompletnymi idiotami – w co nie wierzę, albo biorą udział w kombinacji operacyjnej, w której uważają siebie nawzajem za rzeczywistych konspiratorów. To znaczy, żaden nie ma świadomości, że obaj uczestniczą w kombinacji operacyjnej resortu bezpieczeństwa – bo to była reguła, jeżeli chodzi o działania operacyjne. Zwróćmy również uwagę na pewne przekierowanie zainteresowania Kuchcińskiego od momentu, kiedy następuje werbunek Czarnockiego.

Co wówczas się dzieje?

Najprawdopodobniej pod koniec czerwca (1946 r.) dochodzi do tajnego zatrzymania Czarnockiego w Łodzi i rozpoczyna się jego współpraca z bezpieką. Kilka tygodni później Kuchciński odnawia kontakt z Tadeuszem Płużańskim. Kiedy resort uzyskuje dostęp do Komendy Obszaru Centralnego WiN poprzez Czarnockiego, rola Kuchcińskiego w rozpracowaniu Komendy Obszaru Centralnego WiN przestaje być wiodąca. Tak samo zresztą jak Alchimowicza. Wiodące staje się utrzymanie kontaktu i rozpracowanie siatki Witolda Pileckiego. Zwróćmy jeszcze uwagę na jeden element, który wydaje się świadczyć o udziale obu panów w kombinacji operacyjnej resortu.

Jaki to element?

Pomysł, którego autorem najprawdopodobniej był Alchimowicz, przeprowadzenia likwidacji czołowych przedstawicieli MBP. Pomysł przekazano Kwiecińskiemu jesienią 1946 przez „Bigla”, czyli przez Stanisława Kuchcińskiego. Rozpatruje się likwidację wiceministra Romana Romkowskiego, Józefa Różańskiego i Józefa Czaplickiego. Są podawane dane dotyczące miejsca ich zamieszkania.
Józef Czaplicki (wł. Izydor Kurc 1911-1985), jeden z najokrutniejszych zbrodniarzy stalinowskich, okryty złą sławą kat żołnierzy Armii Krajowej. Fot. z zasobu IPN
Przeprowadzenie takiej akcji było realne?

Problem polega na tym, że owe pomysły w końcu 1946 r. pachną ewidentną prowokacją ze strony służb specjalnych. Komenda Obszaru Centralnego WiN nie dysponuje żadną komórką zbrojną, która może ową akcję wykonać. Sugerowanie Kwiecińskiemu wykonanie takich akcji ma na celu zbudowanie motywu dla przyszłego aktu oskarżenia, że dowodził organizacją, która planowała akty terrorystyczne o charakterze likwidacyjnym.

Kolejnym elementem, który wydaje mi się potwierdzać te tezy jest zachowanie obu panów w momencie likwidacji III Zarządu Głównego WiN w styczniu 1947 r. Logicznym zachowaniem, kiedy następuje wpadka wszystkich w zasadzie członków komendy obszaru, powinna być, jeżeli jest się autentycznym konspiratorem, ucieczka. Nic takiego nie następuje. Wtedy właśnie Kuchciński kontaktuje Płużańskiego z Alchimowiczem, przedłużając rzekomo autentyczną współpracę Alchimowicza ze strukturami konspiracyjnymi w tym wypadku z siatką wywiadowczą Pileckiego. To się nie trzyma jakiejkolwiek logiki.

Niestety nie.

Zwróćmy uwagę na motyw pojawiający się w raporcie z 30 kwietnia 1947 r. autorstwa Kazimierza Czarnockiego, który jako główny agent doprowadził do infiltracji i kompletnego rozbicia III Zarządu Głównego WiN. Czarnocki pojawia się w terenie z legendą rzekomej ucieczki z resortu bezpieczeństwa, traktuje Kuchcińskiego jako rzeczywistego konspiratora i w kontaktach między nimi pojawia się Alchimowicz i plan ucieczki zagranicę. Należy tę rzecz rozpatrywać nie literalnie, ale pod kątem tego, jaką korzyść resort bezpieczeństwa miałby z tego pomysłu. A chodzi o sprawdzenie, czy siatka Pileckiego ma kanały przerzutowe na Zachód i rozpracowanie tego kanału.

Pomysł rzekomej ucieczki, której autorem jest Czarnocki lub Kuchciński, pojawia się również w zeznaniach Alchimowicza. Ostatnim elementem, który stawiam na udowodnienie mojej tezy jest postawa Alchimowicza w śledztwie. On opowiada wszystko o swojej działalności. Nie ma nic do ukrycia. Przedziwna sytuacja.

Nawet nie próbuje się bronić?

Nie. Jest to postawa człowieka, który ma niepisaną umowę z resortem, że dostanie karę śmierci i zostanie ułaskawiony albo przejdzie na pozycję tzw. nielegała z nową tożsamością. To, że Kuchciński zostaje zabity również nie jest żadnym dowodem, że MBP nie brała udziału w tej kombinacji operacyjnej. Przykładów likwidowania ludzi, którzy przestali być systemowi komunistycznemu potrzebni są dziesiątki. To, że przeprowadzono w jego mieszkaniu rewizję jest budowaniem jego wiarygodności. Podobne najście zrobiono na dom Czarnockiego. Stworzono wrażenie, że jest osobą rzeczywiście poszukiwaną w sytuacji, kiedy był już agentem.

Działania potrzebne do zalegendowania agentów.

I to nie byle jakich agentów UB. Mówimy o ludziach biorących udział w jednej z najważniejszych kombinacji operacyjnych MBP dotyczącej rozbicia najsilniejszej struktury podziemia antykomunistycznego, czyli obszaru Centralnego WiN, a później III Zarządu Głównego WiN. Z powodów których nie znamy, resort bezpieczeństwa zdecydował o pełnym przykryciu Czarnockiego. Uznano, że jego zasługi i możliwość późniejszego wykorzystania są na tyle cenne, że należy zlikwidować wszystkich, którzy mogą o tej zdradzie cokolwiek powiedzieć. Do tych dwóch postaci, czyli do Kuchcińskiego i Alchimowicza dodałbym jeszcze Zbigniewa Zakrzewskiego „Bryłę”, szefa wywiadu Okręgu Łódzkiego WiN i Czesława Stachurę, autentyczną „wtykę” WiN w UBP w Łodzi. To byli ludzie, którzy wiedzieli o tej zdradzie i obaj panowie w trybie doraźnym otrzymali karę śmierci.

– rozmawiał Tomasz Plaskota

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Dr Tomasz Łabuszewski jest historykiem, autorem i współautorem publikacji o podziemiu niepodległościowym. Naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie.
Zdjęcie główne: Gdańsk 2018. Rocznica śmierci Danuty Siedzikówny „Inki” i Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku. Fot. Łukasz Dejnarowicz / Forum
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.