Historia

Jana Olszewskiego przyjaciele z lat młodości. Wyklęci, torturowani, zamordowani, złamani

Szli do lasu, kiedy gołym okiem widać, że wojskowa konspiracja przegrała. Gdy część oddziałów wyszła na powierzchnię przy okazji amnestii wiosną 1947, a ludność cywilna nie miała już siły, a często i ochoty, na wspieranie partyzantów.

Moja powieść „Zgliszcza” podzielona jest na krótkie rozdziały – każdy opatrzony datą. To panorama polskiej polityki i polskiego społeczeństwa w latach 1945-1956.

Pod datą 3 czerwca 1948 roku mamy rozważania chłopca, który od trzech miesięcy tułał się po lasach w okolicach Mińska Mazowieckiego jako partyzant. Wcześniej był uczniem liceum Władysława IV na warszawskiej Pradze i aktywistą młodzieżówki PSL Stanisława Mikołajczyka. Do partyzantki poszedł, a właściwie pojechał koleją trzy miesiące wcześniej (co także jest pokazane w powieści). Teraz wrócił na chwilę do Warszawy. I za kilka minut do mieszkania, w którym nocuje, wtargną ubecy aby aresztować jego i jego kolegów.

Na razie chłopak (naprawdę nazywał się Czesio Grzywacz i miał wtedy 17 lat) wspomina ostatnie miesiące. Także kolegów, z którymi wyruszył na tę swoją misję życia. „Kolega Ziutek Łukaszewicz, pseudonim «Walek», ten harcerz wysoki z liceum Lisa-Kuli, który na zmianę z Markosikiem dawał im pogadanki, choć był ze wsi, opowiedział kiedyś, że jego zatrzymywał Janek, kolega z ławki. Nie wychodź do lasu, mówił, nie wiadomo, kiedy Zachód uderzy, my się gotowić powinniśmy, ale jeszcze za wcześnie”.
Jan Olszewski nie poszedł „do lasu” wraz z kolegami być może tylko dzięki przypadkowi, bo feralnego dnia nie było go w siedzibie PSL. Przyczaił się, zdał egzamin na studia prawnicze, w PRL został obrońcą w procesach politycznych i działaczem opozycji. Na zdjęciu proces organizatorów Radia Solidarność o w lutym 1983 roku. Na ławie oskarżonych Zbigniew i Zofia Romaszewscy oraz Danuta Jadczak. Poniżej obrońcy: Jan Olszewski, Władysław Siła-Nowicki i Jacek Taylor. Fot. PAP/Zbigniew Matuszewski
Ten fragment dotyczy także prawdziwej postaci, Józefa Łukaszewicza, który nieco starszy od Grzywacza, poszedł do lasu razem z nim. Ale w tym fragmencie występuje ktoś jeszcze. Ów Janek to Jan Olszewski. Naprawdę był kolegą Łukaszewicza z ławki w praskim liceum Lisa-Kuli. I naprawdę rozmawiał z nim o sensie pójścia w tym momencie do partyzantki, o czym po 70 latach raz jeszcze, bardzo dramatycznie mi opowiedział.

Mikołajczyk uratował mu życie

Syn kolejarza, z rodziny o tradycjach PPS-owskich, rocznik 1930, Olszewski był kuzynem bojowca z 1905 Stefana Okrzei, a jego pierwszym, dziecięcym wspomnieniem był pochód pierwszomajowy z 1935 roku, na który zabrał go ojciec. On także działał w młodzieżówce PSL, wcześniej zresztą wciągnął Łukaszewicza do Szarych Szeregów. I on otarł się o zdarzenie, które nazwałem kiedyś w jednym z artykułów „Licealne Termopile”. Zbyt mało znany to epizod. Olszewski mówił o nim nawet w swoim wywiadzie-rzece, który przeprowadziła Ewa Polak-Pałkiewicz. Ale utonął wtedy w powodzi innych zdarzeń.

Jak poznał Łukaszewicza? Oddajmy głos samemu byłemu premierowi, bo mnie powiedział dużo: – Poznałem Józka w roku 1941 lub 1942 w praskiej szkole. Pochodził z Klukowa na Zachodnim Mazowszu, z terenu włączonego do Rzeszy. Jego rodzice, rolnicy, wysłali go do Warszawy, do krewnej, bo tu było jakieś polskie szkolnictwo, a też możliwość uczęszczania na tajne komplety. Wychowawca posadził go w mojej ławce, miałem się nim opiekować, bo między wsią i miastem były wciąż kulturowe różnice. Byliśmy sobie bardzo bliscy.

Razem więc dorastali, bo poznali się jeszcze w podstawówce. Olszewski tak go wspominał: – Józek miał charyzmę, autorytet. On z talentami bardziej matematycznymi, ja – humanistycznymi, jakoś się uzupełnialiśmy. Chodziliśmy razem na amerykańskie filmy, wtedy jeszcze pokazywane. Ale oczywiście był, wszyscy byliśmy, skoncentrowany na polityce. A zarazem podziwiany przez dziewczyny. Klasowa piękność mówi kiedyś do mnie: „Zakochałabym się w tobie, gdyby nie było Józka”.

O powojennym zaangażowaniu w PSL Olszewski mówił tyle, na przykład w wywiadzie dla prof. Andrzeja Nowaka w „Arkanach” w roku 1996, że być Mikołajczyk uratował mu życie. Na dorosłą konspirację się nie załapali, służba w Szarych Szeregach trwała ledwie kilka dni, bo Powstanie na Pradze szybko padło.

Ręcznie zarządzał systemem opresji. Bierut to typowy radziecki aparatczyk, miałki i bezbarwny

Po wojnie komuniści politycznie istnieją tylko dlatego, że mają poparcie Armii Czerwonej – mówi Piotr Lipiński, autor książki „Bierut: kiedy partia była bogiem”.

zobacz więcej
Wobec tego po wojnie tych chłopców ciągnęło do walki. Ze zwykłych, często robotniczych rodzin, wychowani jednak przez harcerstwo, uważali rządy komunistów za prostą sowiecką okupację. Możliwe, że gdyby nie fenomen cywilnego oporu, sam Olszewski zaangażowałby się w walkę z bronią w ręku.

Licealne Termopile

– Prawie wszyscy nasi koledzy mieli broń, czasem z wojny, czasem kupioną za wódkę od Rosjan, niektórzy trzymali po piwnicach ładunki wybuchowe, co prowadziło do przypadkowych eksplozji i urywania palców. Ale my na Pradze zobaczyliśmy triumfalny powrót Stanisława Mikołajczyka, Polacy w tej robotniczej dzielnicy witali go jak Boga. Wierzyliśmy w gwarancje Zachodu, w perspektywę wolnych wyborów. Owszem, powtarzaliśmy sobie, komuniści mogą je poprawiać, ale PSL wygra, bo prawie wszyscy są za nim. Dla mnie i Józka udział w PSL był dalszym ciągiem Szarych Szeregów. Nosiliśmy partyjne ulotki czy egzemplarze „Gazety Ludowej” , zwłaszcza podczas kampanii wyborczej, tak jak meldunki w czasie Powstania – opowiadał mi Olszewski.

Nie raz i nie dwa łączyło się to z fizycznym niebezpieczeństwem. Ganiała ich milicja, łapali ubecy. Ich wielka mobilizacja nie zdała się na nic, wybory zostały nie poprawione, a kompletnie sfałszowane pod okiem sowieckich doradców. Ich wyniki po prostu odwrócono. Opozycja przyciskana coraz większymi represjami zaczęła słabnąć.

I wreszcie nadchodzi czas licealnych Termopil. Oto w październiku 1947 roku grupa około 20 licealistów i gimnazjalistów, głównie z praskiego koła młodzieżowego PSL znalazła się przypadkiem w budynku centrali Stronnictwa w Alejach Jerozolimskich w Warszawie.

Nie wiedzieli, że Stanisław Mikołajczyk zbiegł właśnie z Polski, nie wtajemniczając w to nawet większości najbliższych współpracowników. Spodziewał się aresztowania. A oni poszli do partyjnej centrali na wykład działaczki PSL Barbary Matus. Olszewskiego z nimi nie było – znów przez przypadek.

Odparli szturm pijanej bojówki

Ponieważ prokomunistyczna grupa ludowców Czesława Wycecha i Kazimierza Banacha chciała ten budynek natychmiast zająć, członkowie mikołajczykowskiego kierownictwa PSL poprosili, aby chłopcy go bronili. Więc najpierw w nocy z 26 na 27 października odparli w walce na kije i drągi szturm pijanej bojówki. Ale potem przyjechało UB. Uczniów pobito, zatrzymano.
Zgodę na powrót do Polski Stanisław Mikołajczyk okupił wieloma upokorzeniami. Na zdjęciu w otoczeniu sowieckich żołnierzy jako wicepremier i minister rolnictwa podczas warszawskich obchodów 29. rocznicy Rewolucji Październikowej 7 listopada 1946 r. Fot. PAP/Jerzy Baranowski
Odtwarzałem te zdarzenia do mojej powieści na podstawie zeznań i agenturalnych meldunków. To przygnębiający obraz. Politycy PSL: wiceprezes Stanisław Bańczyk i były komendant Batalionów Chłopskich Franciszek Kamiński najpierw wciągnęli tych chłopców w beznadziejne zadanie. Potem, indagowani przez ich nieformalnego dowódcę Bolesława Chmielewskiego, unikali odpowiedzi, co dalej.

Próbowali negocjować z Wycechem i Banachem, co zresztą nie uratowało ich przed wyrzuceniem z PSL, kiedy rozłamowcy przejęli w nim władzę. Bańczyk ucieknie w rok później zagranicę. Kamiński pójdzie w roku 1950 na lata do więzienia. Ale w tym momencie nie stanęli na wysokości zadania.

Sam Chmielewski, nieco starszy, z konspiracyjną przeszłością w Batalionie Zośka, próbował przekonywać chłopców, żeby opuścić budynek. Nie wierzył w sens oporu. Oni, nie do końca pewni co stało się z Mikołajczykiem, odmawiali. Można by rzec, że stanęli do beznadziejnej walki za resztę społeczeństwa, wtedy już biernego i zastraszonego.

Haniebne zachowanie

Tak opisałem sam finał w swojej powieści:

Obrońcy gmachu zostali wygnani przez ubeków na wewnętrzne podwórze. Kazano im pozdejmować płaszcze i każdego poddano najgruntowniejszej rewizji. Ludzie z Cyryla i Metodego tłukli ich po twarzach i kopali po kostkach, a czasem – w brzuch albo w krocze. I przede wszystkim darli na nich ubrania. Ich poprute poszewki marynarek, poodrywane rękawy koszul były może dotkliwszą karą niż sińce i krwiaki na ciele.

Tamto poschodzi, ale kto zwróci chłopcom za odzież? Mikołajczyk tego nie zrobi – na pewno. Z taką samą pasją darto chłopom w ich chałupach pościel, zrzucano święte obrazki i tłuczono naczynia. Taka wojna z góry przegrana przez naród.

W końcu ustawiono ich w jednym szpalerze, kazano trzymać ręce do góry. Romek i Mietek, na samym jego skraju, wyglądają najgorzej. Jeden odchyla głowę do tyłu, ma złamany nos, krew bucha z niego raźno, drugi ledwie stoi, tak bardzo bolą go potłuczone żebra i przetrącone prawe kolano.

Przywleczono Brauna i ciśnięto jak worek na bruk podwórka. Ubecy dla żartu kopią go po kolei. Pozbawieni oparcia w kimkolwiek choć odrobinę starszym, ostatni wartownicy mikołajczykowskiej twierdzy trzęsą się z zimna i krzywią z bólu.
Powojenne historie Polaków, którzy na różne sposoby usiłowali przeciwstawić się komunizmowi Piotr Zaremba przedstawił w powieści „Zgliszcza. Opowieści pojałtańskie” wydanej w 2017 roku, za którą został wyróżniony przez kapitułę nagrody im. Józefa Mackiewicza. Fot. arch
– Haniebne zachowanie tej waszej bojówki nie pozostanie bez konsekwencji – skanduje oficer w ciężkim cywilnym palcie, a z ust mu eksplodują sine kłębuszki pary. – Noc spędzicie w areszcie, ale czeka was większa kara. Wystąpimy niezwłocznie do kuratora szkolnego. Szkoły należą do ludu pracującego, a nie do awanturników spod znaku Mikołajczyka reakcji.

Któryś z pobitych zanosi się szlochem, ale nikt nic nie mówi. Jak Termopile to Termopile. Przechodniu powiedz Sparcie…


Zatamować wylew krwi

Wyrzuceni ze szkół, wzywani na UB (jeden z nich, wspomniany już Czesław Grzywacz, zostawił po sobie relację dla Muzeum Powstania Warszawskiego, bo mieszkając wtedy po drugiej stronie Wisły był wtedy łącznikiem), pozbawieni w jednej chwili życiowych perspektyw, spotykali się w mieszkaniach lub w świetlicy harcerskiej w liceum Lisa-Kuli. Zastanawiali się co dalej. Próbowali organizować coś na kształt konspiracji – o zabarwieniu narodowym.

Zdaniem Jana Olszewskiego, który też się z nimi spotykał, ale do tej konspiracji nie należał, wybór ideologii był przypadkowy, kojarzył się z patriotyzmem i oporem przeciw komunie.

Choć ich nowy przywódca Janek Braun, też o rok czy dwa starszy uczeń szkoły technicznej, wcześniej jeden z najbardziej aktywnych i odważnych aktywistów Koła Młodych PSL, uważał się za endeka. – Wydawał nam się charyzmatyczny – oceniał Olszewski.

Dyskusje były coraz dramatyczniejsze, bo Łukaszewicz i jego paru kolegów pod wpływem m.in. Brauna zdecydowali się na partyzantkę. Oto relacja Olszewskiego: – Ja czytałem takie książki jak „Sprawy Polaków” Edmunda Osmańczyka. Przemawiał do mnie argument, że trzeba zatamować wylew polskiej krwi. Ważny był też moment. I ja i oni, uważaliśmy, że trzecia wojna światowa musi wybuchnąć. Ale ja sądziłem, że wybuchnie jeszcze nie teraz, a rola Polski w zwycięstwie Zachodu nie będzie pierwszorzędna. Dlatego mówiłem, że trzeba czekać, przetrzymać represje. On odpowiedział: „Przecież w czasach Szarych Szeregów to ty mnie uczyłeś, żeby nie stać z boku”. Odwołał się do naszych doświadczeń z okresu wojny. Razem z nim do lasu poszedł inny kolega z klasy – Edek Markosik. Był harcerzem, może nadmiernie brawurowym. Za to Józek to bardzo zasadniczy, ale spokojny, skupiony chłopak. To była jego przemyślana decyzja.

Tragiczne potyczki

Wyjechali 13 marca 1947 z Dworca Wschodniego, to także zostało utrwalone w zeznaniach. Chodzili do różnych szkół, wszyscy byli dziećmi zwykłych prostych ludzi. Józek Łukaszewicz to syn 12-morgowego gospodarza z powiatu płockiego. Edward Markosik i Czesław Grzywacz – synowie szoferów, Artur Kochański – piekarza. Nieco starszy Gałązka, który jako jedyny mieszkał nie na Pradze, a na Żoliborzu, był krawcem.
Styczeń 1947, kampania przeciwko Polskiemu Stronnictwu Ludowemu i Stanisławowi Mikołajczykowi. Fot. PAP
Jechali do małego już w tym czasie oddziału NSZ działającego w rejonie Mińska Mazowieckiego – jego dowódcą był „Orzeł”, Zygmunt Jezierski. Zdecydowały znajomości Gałązki, który miał w tym oddziale kolegę, możliwe, że także sympatie ideowe Brauna. On też dobił do tego oddziału oddzielnie, z jeszcze jednym chłopakiem poznanym w PSL, Henrykiem Kwapiszem.

Pamiętajmy o momencie: oni szli do lasu, kiedy gołym okiem widać, że wojskowa konspiracja przegrała. W latach 1945-46 taki „Orlik” czy „Zapora” staczali regularne bitwy z oddziałami KBW i UB, czasem i NKWD. Teraz zaś część oddziałów wyszła na powierzchnię przy okazji amnestii wiosną 1947, a ludność cywilna nie miała już siły, a często i ochoty, na wspieranie partyzantów.

Udział licealistów w tej partyzantce utrwalony w ich zeznaniach to ciąg tragicznych potyczek, z których tylko kilka wyrządziło większą szkodę władzy. Także zabójstw, na ogół drobnych funkcjonariuszy i kolaborantów reżymu, czasem tylko podejrzanych o kolaborację.

Jakieś najście na dom dróżnika żeby zdobyć broń, zabicie byłego żołnierza Armii Czerwonej, rozwalenie dwóm gospodarzom, członkom PPR, pieców, co było dotkliwym ciosem przy powszechnej biedzie. Dowódca oddziału mścił się podobno w ten sposób za podobne potraktowanie jego rodziny. To była próba stawiania czoła okupacyjnemu państwu, ale też wojna domowa wikłająca w moralne dylematy. Jeden z chłopców, wytypowany do wykonania egzekucji, nie mógł sobie poradzić z pistoletem, w końcu strzelił sam dowódca. Nawet jeśli te zeznania konstruowane były przez ubeków tak, żeby ową partyzantkę maksymalnie zohydzić, prawdą jest, że nie potrafiła ona już rzucić systemowi skutecznego wyzwania. Choć skądinąd oddział „Orła” jest dziś w okolicy Mińska Mazowieckiego przedmiotem lokalnego kultu.

Urwał się UB

Sprawa miała jeszcze dodatkowy wymiar. Jan Braun, pseudonim „John”, był od 1946 roku agentem UB. Został zwerbowany, kiedy próbował innej konspiracji, czysto narodowej. Zatrzymano go w mieszkaniu kobiety ze Stronnictwa Narodowego, do której przyszedł w ramach jakiegoś zadania.

Rzecz cała uwikłana jest w straszne paradoksy. Braun, jako działacz młodzieżówki PSL ,był kilka razy bity, miesiąc trzymano go w areszcie. A równocześnie pisał raporty, m.in. na swego przełożonego z PSL-owskiej organizacji Chmielewskiego. Może to tłumaczyć inne jego zachowania. Pokazową brawurę (Chmielewski ganił go za noszenie pistoletu i chwalenie się tym), czy upicie się podczas obrony gmachu PSL.

Lwów i Królewiec mogły być w PRL. A Szczecin w NRD

Jedną z przygranicznych warmińskich wsi Polacy od sowieckich sołdatów odkupili za parę litrów spirytusu.

zobacz więcej
Teraz też nie wszystko wskazuje na to, że organizując tę wyprawę do lasu Braun wiedział, co chce osiągnąć. Z dokumentów nie wynika żeby zrobił to na rozkaz UB. Przeciwnie, ubecy złoszczą się w raportach, że im się urwał, że nie daje znaku życia. Dał jednak znak, kiedy na początku czerwca wraz z dwoma kolegami przyjechał do Warszawy. Mieli się tu zaopatrzyć w mapy terenu, na którym działali, odwiedzić rodziny.

Nie wiemy, co powodowało Braunem, kiedy się w końcu odezwał do bezpieki. Opowiada o tym oschły meldunek:

Członkowie bandy dostali urlopy…

Dnia 2 czerwca zgłosił się telefonicznie agent Wydziału V Sekcji II UBP na m.st. Warszawę, który zerwał kontakt od marca 1948, Tur użyty do rozpracowania młodzieżowej grupy PSL z rejonu Pragi. Z polecenia naczelnika Wydziału V Tur został na umówionym z funkcjonariuszem UB miejscu spotkania zatrzymany i doprowadzony do UBP na m.st. Warszawę.

Przesłuchany zeznał, że od 16 marca przebywał w bandzie Orła działającej na terenie powiatów Mińsk Mazowiecki, Siedlce i Węgrów. Z bandą został skontaktowany przez Gałązkę, kolegę z PSL, i w grupie 7-osobowej włączył się do bandy. W skład tej grupy wchodzili: Gałązka, Braun Jan, Markosik Edward, Grzywacz, Kwapisz i inni, wszyscy członkowie byłego koła młodzieżowego PSL Praga Północ.

Niemeldowanie organom Bezpieczeństwa Publicznego o zamierzonym wyjeździe do bandy i zerwanie kontaktu tłumaczył ograniczeniem swobody ruchów przez kolegów, którzy rzekomo nie odstępowali go na krok.

PSL-owska siódemka weszła w skład 15-osobowej bandy Orła, która dokonała następujących zbrodni.

1. Napadu na samochód PUBP w Węgrowie w dniu 1 kwietnia 48 przewożący więźniów, zamordowanie funkcjonariuszy UBP w Węgrowie por. Dobiszewskiego i kpr Kamińskiego

2. Zabójstwa rzekomego współpracownika UBP ze wsi Rudka

3. Zabójstwo sekretarza PPR w Leonowie pod Kałuszynem.

Polska ginie, my żyjemy. Nadwiślańskie egzorcyzmy

Dwaj pisarze, którzy wsiedli do czerwonego tramwaju, zostawiając za sobą przystanek Niepodległość. 60 lat temu miały premierę ważne dla Polaków filmy, zrealizowane na podstawie ich książek.

zobacz więcej
W maju niektórzy członkowie bandy dostali urlopy i powrócili do Warszawy. Tur, który dopiero po 2-tygodniowym pobycie w Warszawie zgłosił się do UBP tłumacząc się rzekomym dozorowaniem go przez innych członków bandy.

Po uzyskaniu potwierdzenia prawdziwości jego zeznań przekazano go WUBP w Warszawie, który przeprowadził szereg operacji na podstawie jego dawnych i następnych aresztowanych osób.

W dniu 4 czerwca grupa operacyjna WUBP i KBW na podstawie zeznań aresztowanego Markosika Edwarda zaskoczyła bandę we wsi w powiecie Mińsk Mazowiecki i zlikwidowała ją, zabijając 5 bandytów biorąc pozostałych żywcem. Zlikwidowano również siatkę terenową bandy w Warszawie, która opierała się na członkach byłego koła młodzieżowego PSL wielokrotnie przez Wydział V UBP w Warszawie. Dalsze śledztwo prowadzi WUBP w Warszawie.

– Szef UBP na m.st. Warszawę ppłk Paszkowski


Trzy wykonane wyroki śmierci

Wśród zabitych był Henryk Kwapisz.

Ciąg dalszy stał się jednym wielkim koszmarem. Przewiezieni do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego na Pradze chłopcy byli przesłuchiwani głównie przez sławnego ubeka Bronisława Szczerbakowskiego. Ten degenerat, który podobno leczył w UB swoje kompleksy, bo podejrzewano, że jest nieślubnym synem żydowskiego kupca, już w roku 1946 był przedmiotem wewnętrznego dochodzenia, gdy podczas przesłuchania po prostu zabił więźnia.

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


W 1951 roku zostanie z UB wyrzucony. Jednym z zarzutów będzie molestowanie dziewczyny, też aresztowanej i przesłuchiwanej w związku z rozbiciem grupy „Orła”. Choć o jego losie przesądzi wtedy zarzut czysto wewnętrzny. Podczas pijatyki straszył bronią kolegów w knajpie i wygrażał… Związkowi Radzieckiemu.

To jednak później. Teraz wydobył z chłopców wszystko co chciał. Zeznania są zapisem ich partyzanckiej aktywności, ale oczywiście nie oddają tego, co się z nim i działo. To suche scenariusze pisane post factum. Olszewski, który na wieść o aresztowaniu kolegi, pobiegł do jego krewnej, słyszał coś o torturach, jakich poddano jego przyjaciela.

Moda na Żołnierzy Wyklętych? „Gdy w 2002 r. chcieliśmy ich upamiętnić, sami byliśmy wyklęci”

Niezłomni stają się ikonami popkultury.

zobacz więcej
Tak mówił do mnie po latach: – Miał racje rotmistrz Pilecki, na tle tego co działo się podczas ubeckich śledztw, nawet Oświęcim mógł się wydawać igraszką. Wie pan, jako autor znanego artykułu o AK napisanego w „Po prostu” rozmawiałem potem z wieloma AK-owcami. Przedstawiali te śledztwa jako coś niebywale wyrafinowanego, wręcz diabelskiego.

Prawda, że sypali. I prawda, że odegrali swoje role w wiele miesięcy później – na ławie oskarżonych. Sąd musiał zaczekać, trzeba było ich zapewne zaleczyć. Skazano ich w dwóch procesach: w styczniu i lutym 1949.

Zapadło kilka wyroków śmierci. Trzy z nich wykonano – na Józefie Łukaszewiczu, na jego (a także Olszewskiego) koledze z klasy Edwardzie Markosiku i na Czesławie Gałązce z Żoliborza. Poza Gałązką i sądzonymi wraz z nimi dwoma księżmi Kazimierzem Fertakiem i Wiktorem Łubińskim, oskarżonymi o umacnianiu ich w oporze, mieli oni w momencie śmierci 19 lub 20 lat.

Inni powędrowali na lata do więzienia, w tej liczbie skazany początkowo na śmierć Braun, który pomimo swoich związków z UB też przeszedł gehennę, a także młodsi Grzywacz i Kochański, którym nie zarzucano udziału w żadnym zabójstwie.

Władza ślepego losu

Oni wszyscy przeżyli. Braun był po 1956 roku działaczem sportowym. Grzywacz – zdołał skończyć prawo i pracować w branży budowlanej. Przed sądem postawiono także Włodzimierza Minchberga, który był członkiem młodzieżówki PSL i kilkumiesięcznej konspiracji narodowej w Warszawie, ale do lasu nie poszedł, uważał to za błąd. Mimo to jego również aresztowano także, bito, skazano na więzienie. On także wyszedł w roku 1956. Był bratem sławnego króla hazardu. Sam chory na gruźlicę, pracował w spółdzielniach pracy.
Proces tzw. grupy Fertaka, proboszcza parafii Mrozy w Podlaskiem, oskarżonego o pomaganie partyzantom z Narodowych Sił Zbrojnych. w pierwszym rzędzie Czesław Gałązka (skazany na karę śmierci), w drugim rzędzie od lewej ks. Kazimierz Fertak (15 lat więzienia) i ks. Wiktor Łubiński (4 lata). Fot. PAP
Że sypali, przyznawali się do winy? Rozmawiałem z krewną Józefa Łukaszewicza, który zginął jako dwudziestolatek i dzieci nie pozostawił. Renata Łukaszewicz, wnuczka jego brata, nie mieszka już w Płockiem a w Warszawie, jest specjalistką od żywienia, ale też stara się za wszelką cenę upamiętnić stryjecznego dziadka, wygłasza w praskich szkołach prelekcje o nim, m.in. w liceum Lisa-Kuli. Powiedziała mi, że matka Józka (a jej prababka) po wizycie w więzieniu, gdzie trzymano jej syna, osiwiała. Niech to wystarczy za dyskusję.

Ja rozumiem załamania i nawet przypadki zdrady, o ile nie były dziełem wykalkulowanego cynizmu. Nawet Jana Brauna nie osądzam pochopnie. Może wziął na swoje młode barki zbyt wielki ciężar, może stał się przedmiotem diabelskiego, jak to nazywa Olszewski, szantażu

Rozumiem też niektóre przynajmniej przypadki okrucieństw dokonywanych przez zagonionych w ślepy zaułek bohaterów. Naprawdę Polakom z tamtych czasów, właśnie tym najlepszym, nic nie było oszczędzone. Spróbujcie się postawić w ich sytuacji.

Dyskusja o powojennych wyborach toczy się i będzie toczyć. Na przykładzie tej grupy widać było, jak cienką pozostawał granica między cywilnym oporem i tym zbrojnym – dedykuję to obu stronom zmistyfikowanego sporu o „wyklętych”.

Jan Olszewski po 70 latach zrobiłby wszystko aby powstrzymać przyjaciela przed tą ostateczną decyzją. I podtrzymywał w rozmowach ze mną pogląd, że w roku 1948 partyzantka antykomunistyczna politycznego sensu nie miała.

Księży Niedzielaka, Suchowolca i Zycha zabiły sowieckie służby? Hipoteza Jana Olszewskiego

Ostatnia rozmowa z byłym premierem.

zobacz więcej
Ale też podkreślał: – Ja nie znalazłem się w budynku PSL tamtego feralnego październikowego dnia. Nie wiem, jak bym postąpił, gdybym był na jego, na ich miejscu. To przerażająca władza trafu, ślepego losu.

Wyrzucona za szpilki

Jeszcze po swoim wyrzuceniu ze szkół chłopcy apelowali do samego prezydenta Krajowej Rady Narodowej (ustanowionego przez komunistów pseudoparlamentu) Bolesława Bieruta, aby zmienił tę decyzję. Próbowali więc jakiejś gry z rzeczywistością. Ta rzeczywistość skazywała ich jednak na los obywateli drugiej kategorii, może w przyszłości aresztowanych.

Kto miał rację? Czy Jan Olszewski mówiący: zatrzymajmy masakrę, czy jego kolega Łukaszewicz stwierdzający: „przecież w czasach Szarych Szeregów to ty mnie uczyłeś, żeby nie stać z boku”? Rozumiem i jedną i drugą postawę, Polacy z tamtych czasów, zaczadziali śmiercią, stojący podczas wojny w obliczu fizycznej zagłady, tracący zwykle znaczną część swoich rodzin, borykali się z problemem „strzelania z diamentów”.

Ale dla niektórych ważniejsze było odrzucenie czegoś, co już Piłsudski nazywał nieustannym pluciem przez obcą władzę w twarz. No i to sam system ich zaszczuł, wyrzucił na margines. Mogli mieć poczucie, że Polska, jakiej pragnęli, wali się na zawsze. Ale też waliło się ich życie.

Dalszy los samego Jana Olszewskiego był dodatkowym przyczynkiem do tej historii. W roku 1949, kilka miesięcy po skazaniu Łukaszewicza, dostaje się w Warszawie na studia prawnicze. Ślepy traf decyduje, że pytany o faszyzm wymienia broszurę prof. Stanisława Erlicha. Ten wtedy miarodajny prawnik (w 20 lat później wprowadzający w tajniki wiedzy jurydycznej Jarosława Kaczyńskiego) siedzi w komisji. To powoduje, że element niepewny, jakim był Olszewski, dostaje się na studia. System ma swoje nieszczelności, niekonsekwencje.
Dyskusja o powojennych wyborach toczy się i będzie toczyć. Na zdjęciu Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, 1 marca 2012 roku. Fot. PAP/Andrzej Hrechorowicz
Tam młody Jan gra z rzeczywistością, nie wstępuje do Związku Młodzieży Polskiej, ale chodzi na zebrania, „przygląda się”. Na jednym z tych zebrań wyrzucają z ZMP dziewczynę, za to że kupiła sobie „burżuazyjne” szpilki. Mogło się skończyć naganą, ale stawiała się. Przyszło do głosowania.

Polskie historie

Oto relacja Olszewskiego w rozmowie z prof. Andrzejem Nowakiem: – Pamiętam: kolega ze studiów siedział obok mnie, blady, pot na czole, podniósł trochę rękę, ale nie chciał podnieść jej całkiem. Może dlatego jeszcze, że ja siedziałem obok – przyjaciel, mimowolny świadek. Ja doskonale wiedziałem, jakie są jego poglądy. I tak w końcu zastygł w mojej pamięci z tą ręką wpół drogi… To było moje pokolenie.

Przetrwać to można było za cenę przyczajenia się. To pozwoliło Olszewskiemu napisać w roku 1956 artykuł wzywający do rehabilitacji AK-owców, być organizatorem inicjatyw opozycyjnych za Gomułki i Gierka , bronić w niezliczonych procesach politycznych. Ale pamiętajmy, z tego pokolenia był Józek Łukaszewicz i jego koledzy. – Mógł być kimś ważnym, wielkim – po 70 latach byłemu premierowi drżał głos, kiedy wypowiadał te słowa o przyjacielu. Polskie historie….

– Piotr Zaremba
Arkadiusz Gołębiewski
Zdjęcie główne: Proces tzw. grupy Fertaka. Na fotografii w pierwszym rzędzie od lewej Jan Kochański (skazany na 12 lat więzienia), Czesław Grzywacz (13 lat), Czesław Gałązka (kara śmierci), Józef Łukaszewicz (kara śmierci), Edward Markosik (kara śmierci). W drugim rzędzie w okularach z lewej ks. Kazimierz Fertak (15 lat), z prawej ks. Wiktor Łubiński (4 lata). Fot. PAP
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.