Orła zamienili na sierp i młot. Zdradę nazwali przyjaźnią. Polscy literaci, artyści po 17 września 1939
piątek,
11 września 2020
We Lwowie za „pierwszego sowieta”, czyli w latach 1939 – 1941 powstały zręby socrealizmu, ogłoszonego w bierutowskiej Polsce jako obowiązujący dopiero cztery lata po wojnie. Lwów tamtych lat był kuźnią kadr kultury PRL i laboratorium, gdzie testowano późniejsze metody rządzenia.
W okupowanej II Rzeczypospolitej, podzielonej na pół przez III Rzeszę i Związek Sowiecki, nie sposób było sobie wyobrazić polskich pisarzy sławiących policję polityczną nazistów, czyli Gestapo, szefa SS i Policji Himmlera, o samym Hitlerze nie wspominając. Tymczasem w okupowanym przez Związek Sowiecki Lwowie już jesienią 1939 roku ktoś napisał wiersz o Józefie Stalinie.
Powstało również wiele wierszy o Feliksie Dzierżyńskim, a także sławiących Armię Czerwoną w radosnym tonie, że nareszcie przyszła i wyzwoliła – nie Polaków, ale pisarzy do niedawna mieniących się polskimi, od Polski właśnie. No bo było koszmarnie w tej „pańskiej Polsce”, ucisk społeczny szedł o lepsze z narodowym – wobec mniejszości. Jak napisał Franciszek Gil, zajadły ateista, w kijowskim „Bezbożniku” – studenci polscy mordowali ukraińskich i żydowskich, po trupach których skakali księża w podkasanych sutannach, krzycząc: „Niech żyje Chrystus Pan!”. To przypadek skrajny, ale w głównym nurcie kolaboracji nie było lepiej, bardziej tylko dbano o realia, bo tych księży dopisała Gilowi redakcja, wprawiając go tym w dysonans poznawczy.
Wolność, która nas odurza – to Stalin!
Kolaboracja przed wojną była słowem niewinnym, oznaczającym – zgodnie z łacińskim pochodzeniem – po prostu współpracę. Pejoratywnego wydźwięku pojęcie nabrało w Generalnym Gubernatorstwie pod okupacją niemiecką, a pomaganie okupantom było karane śmiercią przez władze Państwa Podziemnego. Taki wyrok ciążył na byłym premierze Leonie Kozłowskim, który zgłosił się do władz niemieckich, oferując swoją współpracę.
Zrozumiałe jest, że kolaboracja z Sowietami nie doczekała się potępienia do końca PRL, mniej zrozumiale, że w niektórych środowiskach nie hańbi nawet do dzisiaj. Kolaboracja jest naganna, gdy kolaboruje się z najeźdźcą, ale gdy najeźdźca to swój...
Dawno,
jeszcze byłam dzieckiem,
napisałam w szkolnym zeszycie,
na święto niepodległości:
„zamieniliśmy zabór niemiecki
na polski” i siniał ze złości
i grzmiał nauczyciel.
A potem
kiedy knebel cenzury dławił gardła,
kiedy policja w nocy budziła kolbami (...)
my
pełni dumy i wzgardy,
my
pełni wściekłości i rozpaczy,
myśmy myśleli:
w naszej prawdziwej ojczyźnie – inaczej
– w ojczyźnie
gdzie sierp i młot.
Elżbieta Szemplińska „Prawdziwa ojczyzna” w „Czerwonym Sztandarze”, dzienniku wydawanym we Lwowie po polsku już w grudniu 1939 roku. Ktoś, widać, bardzo czekał i wreszcie się doczekał.
A Armia Czerwona, jak rymował w tym samym „Czerwonym Sztandarze” Piotr Kożuch, niesie ze Wschodu przyjaźń i samo dobro:
Towarzyszu! Twa dłoń jest mocna i mocno spoczywa w twojej
dłoni uścisku ręka czerwonego żołnierza.
Wiesz i rozumiesz – to żołnierz rewolucyjnych wojen
wojen o wolność, na których polec nie żal.
Żołnierz przemawia z tanku. Wszystkich jakby ktoś wykuł.
Słuchają słów, które płyną i huczą nad naszym krajem:
„Pozdrawiam Was w imieniu partii bolszewików!”
Można zgrabniej, ale liczy się to, co w sercu a tam – w sercach pisarzy do niedawna polskich – najpocześniejsze miejsce zajmował On:
Którą poeci wyśpiewali
ojczyzna, co to od Kamczatki
po szynach pędzi aż po San,
którą jak mleka pełny dzban
podają dzieciom czułe matki,
– to Stalin!
(…)
I moja lira z nowej stali
i dumnie przemieniona muza,
obywateli jasny wzrok
i głos, i oddech, myśl i krok
i wolność, która nas odurza,
– to Stalin!
Stanisław Jerzy Lec napisał ten wiersz o Stalinie także już jesienią 1939 roku i wśród polskich poetów był pierwszy, a sowieckim dorównał serwilizmem.
Chodzili po wagonach, nosząc pod rękami zmarzłe dzieci, niemowlęta, pytając się czy „zamierszczych rebiat nima”.
zobacz więcej
Zadziwiająco szybko polscy poeci we Lwowie, a raczej polscy pisarze sowieccy, jak nazwał ich (i siebie) Adam Ważyk, podjęli właściwy ton. Sakralizowali zwykłe czynności przy pracy w przemyśle i na roli, wpadając w patos podszyty ckliwością, a gdy pisali o Partii i twórcach sowieckiego komunizmu, tworzyli akty strzeliste nowej wiary, która da, ni mniej ni więcej, tylko szczęście ludzkości. We Lwowie za – jak mówili nie komuniści – „pierwszego sowieta”, czyli w latach 1939 – 1941 powstały zręby socrealizmu ogłoszonego w bierutowskiej Polsce jako obowiązujący dopiero cztery lata po wojnie. Lwów tamtych lat był kuźnią kadr kultury PRL i laboratorium, gdzie testowano późniejsze metody rządzenia.
We Lwowie znalazło schronienie przed Niemcami wielu pisarzy komunistów lub zbliżonych do Komunistycznej Partii Polski oraz liberalnych lewicowców. W przypadku wielu z nich trudno mówić o kolaboracji, bo kolaboruje się z obcą władzą, a dla nich Związek Sowiecki był spełnieniem internacjonalistycznej utopii. Czy aż w takim stopniu, jak dla Elżbiety Szemplińskiej? Czy już przed wojną myśląc „Ojczyzna”, widzieli sierp i młot? To jest indywidualne, ale to, co zostawili na papierze świadczy o spełnieniu marzeń.
Pożądany jest żołnierz, który pluje na II RP
Wytęskniony Sojuz potrafił się opiekować. Były mieszkania, stołówka, klub, spotkania autorskie, masówki z ludnością. Pisarz nie był głodny i czuł się ważny.
Oprócz raczej chudej marchewki był też kij i to bardzo gruby. Za „pierwszego sowieta” wywieziono na Syberię i w inne rejony Kraju Rad mocno ponad milion ludzi. Oficerów, urzędników, ziemian, nauczycieli, policjantów, leśniczych, gajowych, bogatszych gospodarzy, wszystkich tych, na których opierało się państwo polskie i nie rokowali nadziei na przerobienie ich na sowiecką modłę.
Oblicza się, że na zawsze pod biegunem, na Syberii i w Kazachstanie zostało około 600 tysięcy Polaków. Bezpieczniej było sprawiać wrażenie człowieka sowieckiego. Pisarze prześcigali się przy tym w skwapliwości. Były donosy, nawet w druku. Można przecież wskazać w artykule, kto kroczy w pierwszej linii, a o tym kto nie nadąża – dać do zrozumienia. NKWD rozumiało i działało. Można było i odwrotnie, obrzucić błotem w „Czerwonym Sztandarze” właśnie aresztowanych. Adam Ważyk wystawił laurkę polskim pisarzom sowieckim, to znaczy, że reszta jest niesowiecka – wnioski wyciągnie, kto należy. Natomiast typowa w sowietach sytuacja potępienia po aresztowaniu zdarzyła się w styczniu 1940 roku.
Scenograf teatralny Władysław Daszewski zaprosił wybranych pisarzy na kolację do lokalu Aronsona, zwanego „Klubem Inteligencji”. Gdy towarzystwo się rozsiadło, do stolika podszedł przedstawiony przez Daszewskiego „historyk sztuki”, który próbował zagaić rozmowę – naturalnie o sztuce. Rozmowa się nie kleiła, zatem intelektualista sowiecki uderzył w twarz ludowego poetę Wojciecha Skuzę i ściągnął ze stołu obrus. Na ten sygnał w sali pojawiło się dużo umundurowanych intelektualistów, kontynuujących dyskusję z wprawą zawodowych gangsterów. Widziano Władysława Broniewskiego na podłodze w zwarciu z jednym z napastników. Walczący poeta i potulniejsi koledzy zostali wywiezieni do więzienia NKWD.
Dlaczego nie zamknięto ich, jak innych, biorąc z domu? To proste, byli lewicowcami, pisywali w „Czerwonym Sztandarze”, a o Broniewskim ta gazeta – chcąc go pozyskać – wypisywała peany. Nie mogli tak z dnia na dzień stać się nieprawomyślni, ale pijaństwo i chuligaństwo to co innego. Aresztowanych – Władysława Broniewskiego, Aleksandra Wata, Tadeusza Peipera i Anatola Sterna – odpowiednio sportretował w artykule „Zgnieść gadzinę nacjonalistyczną” Aleksander Kolski właśnie w „Czerwonym Sztandarze”. Niedługo po akcji u Aronsona NKWD, już stereotypowo, z domów wzięła Teodora Parnickiego, Herminię Naglerową, Wacława Grubińskiego i Beatę Obertyńską. Ogółem ta akcja przyniosła 20 aresztowań i tak oddzielono czerwone ziarno od burżuazyjnych plew.
Bandycki i antypolski charakter partyzantki radzieckiej powodowały półoficjalne zawieszenia broni pomiędzy Niemcami a niektórymi oddziałami AK.
zobacz więcej
Władysław Broniewski wprawdzie nie należał do KPP, ale – jak to się mówiło – mocno komunizował. Nie nadawał się może na kolaboranta ani na człowieka sowieckiego, ale na pewno nadawał się idealnie na „poputczika”, czyli towarzysza drogi. Towarzysz drogi to ktoś, kto akceptuje ogólnie cele komunizmu, ale nie staje się do końca komunistą ze względów osobowościowych (indywidualista) lub nie może całkiem zaakceptować komunistycznych metod.
Poeta wychwalany w „Czerwonym Sztandarze” nie mógł zrozumieć, dlaczego nie chcą drukować jego wierszy o wojnie. Wiersz „Do żołnierza polskiego” jest wypełniony goryczą klęski i nic nie mówi o 17 września. „Syn podbitego narodu” też rozpamiętuje klęskę doznaną przecież tylko od Niemiec, a nawet po wojnie ma „żelbetonem zakwitnąć socjalizm”, podmiot liryczny chce „żeby Hejnał Mariacki zaszumiał czerwonym sztandarem”, a Polska ma uściskać bratnie (sowieckie) Ukrainę i Białoruś. Poeta nie wziął pod uwagę, że ZSRS jest w sojuszu z III Rzeszą, a żołnierska gorycz po klęsce to za mało, pożądany jest żołnierz, który pluje na II RP.
W myśl radzieckiego hasła braterstwa narodów
Broniewski recytował swoje wiersze kolegom literatom w większym gronie, no i skończyło się „burdą” w restauracji. Aresztowani razem z nim i ci później wyciągnięci z domów także nie negowali nowych porządków, oni ich nie wyznawali z odpowiednim entuzjazmem, albo – jak w przypadku Wata – znali tych, których znać nie należy, przynajmniej oficjalnie. O tym, co było wymagane, zaświadczył Michał Borwicz w „Inżynierach dusz”: „ Z zebrania dla dziennikarzy utkwiło mi w głowie nagłe i zupełnie dla nas nowe zdyscyplinowanie audytorium. Przemówienia, wygłaszane przeważnie w językach ukraińskim i rosyjskim, były tanio wiecowe. Za to publiczność (złożona co najmniej w osiemdziesięciu procentach z przeciwników komunizmu, przy tym ludzi przywykłych do lepszego poziomu) zrywała się co kilka minut jak jeden mąż i biła huczne brawa, ilekroć tylko padło nazwisko Stalina”.
Według Borwicza, na zebraniach u literatów początkowo przemawiano łagodnie i zachęcająco i nie wymagano aż takiej gorliwości. Przeciwników komunizmu też tam było niewielu i w tak przyjaznej atmosferze Teodor Parnicki ośmielił się zaprzeczyć prelegentowi w jego pesymistycznej ocenie oczytania lewicowych Polaków w marksizmie. Prelegent obiecał książki, Parnicki powiedział, że podstawowe książki były wydawane w Polsce i są audytorium znane. Dalej był areszt, więzienie i łagier, na szczęście, jak w przypadku Broniewskiego, uwolnienie układem Sikorski – Majski.
Idealnym towarzyszem drogi komunistów został Tadeusz Boy-Żeleński, ale jemu było łatwiej unikać wypowiedzi bezpośrednio politycznych. Miał głośne nazwisko i ono miało świadczyć, że wszystko jest normalnie – skoro nawet Boy...
Boy-Żeleński przyjął katedrę romanistyki na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza, to znaczy już Iwana Franki i mógł opowiadać studentom po francusku o Prouście jakby nic się nie stało. Nie poprzestał na tym, wprawdzie nie pisał hymnów o Stalinie, nie apoteozował Związku Sowieckiego i nie pisał o tym, jaką radość przyniósł dzień wyzwolenia – 17 września, ale był w różnych prezydiach, uświetniał i ozdabiał. Samotny uciekinier we Lwowie pewnie nie umiał odmawiać. Bycie dekoracją ma jednak swoje konsekwencje i Boy przeczytał w gazecie swój podpis pod takim tekstem:
„Witamy uchwałę Rady Najwyższej USSR zawierającą postanowienie Zgromadzenia Narodowego Zachodniej Ukrainy o przyłączeniu Ziem Zachodniej Ukrainy do Ukrainy Radzieckiej. Fakt ten zawiera nową erę w rozwoju zarówno społeczno-politycznym, jak i kulturalnym byłej Zachodniej Ukrainy. Z chwilą, gdy runęły sztucznie podtrzymywane bariery nienawiści narodowej, kultura ziem byłej Zachodniej Ukrainy ma możność rozwijania się w myśl radzieckiego hasła braterstwa narodów”.
Oprócz Boya, znalazły się tam jeszcze podpisy m. in. Władysława Broniewskiego, Jerzego Borejszy, Stanisława Jerzego Leca, Leona Pasternaka, Elżbiety Szemplińskiej, Aleksandra Wata i Adama Ważyka. Pisarze ci stanowić później będą trzon Związku Sowieckich Pisarzy Ukrainy, zarządzanego przez Jerzego Borejszę i Wandę Wasilewską.
Po wojnie w Polsce czekały go stanowiska, willa i koledzy. Mógł wybierać i wybrał – został w swoim mieście. Przemycał ze Związku Sowieckiego spisy katalogowe, dzięki czemu odtworzono Ossolineum we Wrocławiu.
zobacz więcej
Boy zasiadał w prezydium zgromadzenia literatów i tłumaczył się, że nie wiedział, że prezydium podpisuje uchwały, zwłaszcza przyjęte przez aklamację. Komuś wyznał, że jednak: „Podpisuję tylko dlatego, że w tej rezolucji obiecują wolność słowa i nauki oraz walkę z dyskryminacją rasową i narodowościową, ale nie dlatego, abym wyrażał zgodę na ich metody. Wyrażam zgodę dla celów, nie dla metod”. Wspólne cele, to wspólna droga, a na metody nie sposób nie przymknąć zmęczonych lekturami oczu.
„Pan Tadeusz” i walka klasowa w pańskiej Polsce
17 września był radosnym nowym świętem, które koledzy mający mniej skrupułów od Boya sławili jako przełomowy dzień:
Tysiąc dziewięćset trzydziesty dziewiąty,
rok lochów bereskich, ludu krwawa kaźń –
nie ma kresu pogardy, nie ma końca klątw tych,
które by na rok ten nie powinny spaść.
(...)
A jednak podejmij kalendarz zdeptany,
część kart jego będziesz kiedyś sławił w pieśniach,
gdy padła granica, pękły więzień bramy,
w ten dzień wyzwolenia: siedemnasty września. (...)
Leon Pasternak, „Wiersz noworoczny”
„Władzy sowieckiej – pisał Jacek Trznadel w książce „Kolaboranci” – Boy był użyteczny i wystarczały jej te formy kolaboracji, które oznaczały jego obecność w instytucjach i pismach okupanta. Nie musiał pisać wierszy o Stalinie, do tego wystarczali Leon Pasternak czy Stanisław Jerzy Lec. Ogólne teksty programowe o Armii Czerwonej i ojczyźnie sowieckiej pisała Wanda Wasilewska. Wypowiadali się »teoretycy« komuniści, jak Roman Werfel, Paweł Hoffman, Adam Schaff i inni. Od pisania donosów był w »Czerwonym Sztandarze« Witold Kolski”.
Bohdan Urbankowski w „Czerwonej mszy” pisze, że Boy mógł pisać co chce w „Czerwonym Sztandarze”, może nieco inaczej niż przed wojną rozkładał akcenty przy omawianiu swoich ulubionych pisarzy. Ale: „Gdy Boy napisał kolejny apolityczny artykuł o »Panu Tadeuszu«, gławlit (gławnyj litierator, tak nazywał się oficjalnie cenzor) zarzucał autorowi »pominięcie walki klasowej w pańskiej Polsce, nieuwzględnienie przodującej roli proletariatu i znaczenia pierwszego w świecie państwa socjalistycznego. Poza tym ani razu nie pojawiło się w artykule imię Stalina. To nie jest przypadek ani przeoczenie« — podkreślał gławlit. Sprawę uratowała interwencja Wasilewskiej u najwyższych instancji partyjnych”. Interwencja, to rzecz wyjątkowa i domniemywać można, że pisanie przy okazji każdego tematu o przodującej roli proletariatu i Stalinie rozumiało się samo przez się.
Wanda Wasilewska, której możliwości tajemniczo przekraczały to, co wynikałoby z zajmowanych oficjalnie funkcji, wobec większości kolegów po piórze nie musiała dyskontować swego autorytetu wzorowej komunistki. „Z gorliwością neofitów, wiernopoddańczo licytowali się przed sowiecką władzą Adam Ważyk i Jerzy Putrament, Leon Pasternak i Stanisław Jerzy Lec, Lucjan Szenwald i Julian Stryjkowski, wtedy jeszcze Pesach Stark. Zadziwiająco jednomyślne były te utwory wychwalające bałwochwalczo władzę sowiecką, która miała zapewniać ludziom nawet osobiste szczęście. Powtarza się w nich motyw nowego, wzorcowego patriotyzmu sowieckiego. Putrament kończy swój wiersz »Nasza ojczyzna« zwrotką: I wie każdy – od starca do dziecka –/ że najbardziej potężna na świecie/ jest ojczyzna nasza radziecka,/ a my wierne jesteśmy jej dzieci”. (Bohdan Urbankowski „Czerwona msza”)
A jeżeli ktoś nie jest wyznawcą i chce pisać pod władzą sowiecką, a nie być np. woźnicą przy zwózce drewna, jak Józef Mackiewicz na Wileńszczyźnie? Wtedy trzeba przyjąć do wiadomości, że:
„Jedną z istotnych reguł sowietyzmu jest obłuda – przeniesiona z tradycji wschodniej, tatarskiej, forma łagodzenia terroru. Ułatwia ona zdradę – nazywając ją przyjaźnią, aprobuje tchórzostwo – nazywając je rozsądkiem, propaguje donosicielstwo – nazywając je postawą obywatelską, i w ogóle odetycznia wszelkie formy podłości, nazywając je realizmem. Skutecznie więc niweczy godność ludzką, tym skuteczniej – iż pozwala zachować jej pozory”. (Bohdan Urbankowski „Czerwona msza”)
Przyjaciele z poetyckiej grupy dostali się do niewoli. Gałczyński ocalał dzięki wymianie jeńców, został pognany do hitlerowskiego obozu i przeżył… Sebyła pozostał w ZSRR.
zobacz więcej
Woleli uciec pod okupację niemiecką…
Niektórzy pisarze zachowali się inaczej. Maria Dąbrowska żyła poza środowiskiem i nie wpuszczała do domu Wasilewskiej. Wykorzystała okazję legalnego wyjazdu do Warszawy pod okupację niemiecką. Przez zieloną granicę przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa Adam Polewka, nie tylko pisarz i tłumacz, ale członek Komunistycznej Partii Polski. On, zanim zaczął mieć dosyć, podpisał pochwałę przyłączenia tzw. Zachodniej Ukrainy do ZSRS. Aresztowanego wraz z Broniewskim u Aronsona Aleksandra Wata więzienie wyleczyło z komunizmu, a stan był poważny. Wata, świeżego maturzystę, siostra wyciągnęła z pociągu do Rosji Radzieckiej, gdzie chciał jechać wspomóc rewolucję.
Większość jednak wyznawała, a w momentach osłabienia ducha kolaborowała lub towarzyszyła drodze. Stany te mogły występować osobno, naprzemiennie lub razem w dowolnych konfiguracjach. Kto to teraz zrozumie?
Leopold Tyrmand – w Warszawie po wojnie znany z miłości do jazzu, pisania o sporcie i kontestowania nowej rzeczywistości – pisał szczerze i jak najgorzej o komunizmie i komunistach. Do szuflady i na emigracji: „Komunizm – taki, jakim go znamy – jest wynalazcą, teoretykiem, praktykiem, inżynierem i technologiem zbrodni, o jakich hitleryzm – taki, jakim go zdołaliśmy gruntownie poznać – może i marzył, ale nie starczyło mu na nie sił. (…) W hitleryzmie można było umierać godnie, nawet z dumą, nie zapierając się samego siebie (…) Komunizm potrafił związać kata z ofiarą współzależnością tak otchłannych, wzajemnych upodleń, że aż wszystko roztopiło się w niewypowiedzialnej mazi, a człowiek wpłynął na koszmarną rafę, na której zginąć musiał jako człowiek, zaś odrodzić się może już tylko jako coś innego”. ( „Cywilizacja komunizmu”)
W Wilnie za „pierwszego sowieta” początkujący pisarz zdołał napisać 142 felietony polityczno – propagandowe (przecież nie o jazzie) dla wychodzącej po polsku „Prawdy Komsomolskiej”. Był też redaktorem naczelnym „Prawdy Pionierskiej”. W PRL – trzeba przyznać – Tyrmand był zaczadziały wyłącznie jazzem i krojem swoich ubrań, a zaczadzenie komunizmem w jego przypadku trwało tylko rok i nie pozostawiło żadnych śladów w twórczości i postawie powojennej.