Kultura

Ostatnia z rodu

Karolina czuje w rękach ciężar płaskich pudeł, jakby to było wczoraj, stawia je na stole roboczym ojca, wyjmuje jedną reprodukcję po drugiej. Michał Anioł, Rafael, Leonardo. Azjatyckie posągi Buddy, wykopaliska w Azji Mniejszej, greckie świątynie. Nieba van Ruisdaela, kobiety Vermeera, charakterystyczne głowy Rembrandta. Ile reprodukcji zebrał ojciec?

Fragmenty książki „Dziewczyna i uczony” w przekładzie Alicji Oczko publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa HarpersCollins.

Przy odrobinie szczęścia podróż z Holandii do Rembrandtów w Warszawie zajmuje tylko parę godzin. Wystarczy wsiąść do samolotu, potem wcisnąć się do zatłoczonego autobusu miejskiego, wysiąść przed Zamkiem Królewskim, przemierzyć dziedziniec, wejść do holu, a dalej po prostu kierować się wskazówkami. Idzie się po dywanach i podłodze wyłożonej parkietem. Potem człowiek zostaje sam na sam z dziełami malarza.

Po lewej Dziewczyna w ramie obrazu – oczy jak dwa guziki patrzące spod osobliwego beretu. Po prawej Uczony przy pulpicie – nieobecny wzrok skierowany w dal, gęsie pióro w pogotowiu. Postaci, które chciałoby się obudzić pocałunkiem, nawet jeśli zostały uwięzione za kilkucentymetrowej grubości szybą.

Kolekcja

Jeszcze jedno, tym razem uważniejsze spojrzenie. Bo Dziewczyna przygląda ci się spod beretu szczerym wzrokiem. Ma prosty nos, pełne usta, delikatny dołeczek na brodzie. Rozpuszczone włosy opadają na suknię, wykończoną pod szyją futerkiem. Nosi na niej aż cztery złote sznureczki – lśniące pasemka światła.

Została namalowana na desce, a Rembrandt przedstawił na niej nie tylko ją, lecz także ramę obrazu, na której spoczywają ręce dziewczyny. Ciemne drewno i połyskujące na nim światło stwarzają złudzenie, że rama jest prawdziwa – Rembrandt serwuje nam wspaniałe trompe l’œil, mistrzowską ręką zwodzi nasze oko. Widzimy nawet cienie czubków palców poruszające się po ramie obrazu. Wydaje się, że dziewczynę wystarczyłoby lekko trącić, by przeskoczyła ramę i stanęła przed nami we własnej osobie.

Uczonego o wiele trudniej obudzić pocałunkiem. Pogrążony w zadumie wpatruje się przed siebie, jakby rozważał słowa, które przed chwilą napisał. Czy leży przed nim książka, czy luźne kartki papieru, na których zanotuje myśli, wpierw zanurzywszy gęsie pióro w atramencie? Leciutki powiew wiatru porusza stronicami, co umożliwiło Rembrandtowi dodanie światła między nimi. Wydaje się, jakby biło ono właśnie z papieru: odbija się na dłoni mężczyzny i gęsim piórze, oświetla jego twarz i brodę, muska złoty łańcuch i kołnierz z sobolego futra.

Uczony oparł prawą rękę na kunsztownie rzeźbionym pulpicie z lwią głową, lewa zaś jest przykryta szerokim rękawem, a dłoń wręcz niknie w cieniu.

Na obu obrazach mistrz pozostawił swoją sygnaturę: REMBRANDT F. 1641. Wykonał Rembrandt w 1641 roku1.

Pierwszy raz zobaczyłam te obrazy w gazecie. Był rok 1994, a ja od paru lat mieszkałam wtedy w Warszawie. W tamtych czasach, tuż po upadku muru berlińskiego, w prasie codziennie ukazywały się ciekawe doniesienia, bo wszystko zmieniało się w błyskawicznym tempie.

Kiedy jednak 27 października otworzyłam gazetę, nie wierzyłam własnym oczom. „Dar prof. Lanckorońskiej” – głosił nagłówek w „Gazecie Wyborczej”. Pod nim wydrukowano czarno-białe zdjęcie obrazu. Tani papier wchłonął czarny tusz, ale mimo złej jakości fotografii od razu dostrzegłam, że chodzi o wspaniałe dzieło.
„Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie” z Galerii Lanckorońskich na Zamku Królewskim w Warszawie. Fot. Rafał Guz / Forum
Prosto w oczy patrzyła mi dziewczyna o delikatnych rysach twarzy, w rozłożystym nakryciu głowy na długich włosach. Jej prawe ucho zdobił kolczyk z lśniącą perłą, a ręce spoczywały na ramie obrazu, wewnątrz którego się znajdowała. Pod zdjęciem krótki tekst: „Portret młodej kobiety jest jednym z dwóch obrazów Rembrandta przekazanych wczoraj warszawskiemu Zamkowi Królewskiemu przez mieszkającą w Rzymie 96-letnią Karolinę Lanckorońską. Pani Lanckorońska przekazała Zamkowi Królewskiemu i Wawelowi około 150 niezwykle cennych dzieł sztuki z kolekcji Rzewuskich i Lanckorońskich. Część z nich należała niegdyś do króla Stanisława Augusta”. Ponownie z uwagą przyjrzałam się zdjęciu. Tyle lat studiowałam historię sztuki, tyle muzeów zwiedziłam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek gdzieś ten obraz widziała.

Inny dziennik, „Rzeczpospolita”, poświęcał tym doniesieniom jeszcze więcej uwagi w artykule zatytułowanym „Obrazy Rembrandta wróciły do Polski”. „Po dwustu latach na Zamek Królewski w Warszawie powróciło 18 obrazów z kolekcji Stanisława Augusta Poniatowskiego, w tym dwa płótna Rembrandta, obydwa z 1641 roku”.

Również tutaj zdjęcie słabej jakości. Starzec z siwą brodą w zamyśleniu patrzy przed siebie. Jego czapka, ręka – i to światło. A przecież to zaledwie niewyraźna fotka. Jakże więc musi wyglądać oryginał?

(…) Szybko powróciłam do lektury. Autor tekstu wielkimi krokami przemierzył historię kolekcji. Ostatni król Polski, Stanisław August Poniatowski, w spadku przekazał obrazy swojemu kuzynowi, później zaś kupił je prapradziadek leciwej Karoliny. Karolina była jedyną żyjącą spadkobierczynią Lanckorońskich, arystokratycznej rodziny, która w czasie rozbiorów osiadła w Wiedniu.

Część kolekcji, zrabowana przez nazistów i ukryta w kopalni soli pod Salzburgiem, wróciła do rodziny – do austriackiego pałacu, w którym na skutek pożaru uległo zniszczeniu ponad dwieście obrazów; pozostałe na lata zamknięto w szwajcarskim sejfie. Rembrandty zniknęły z pola widzenia. (…).

Teczka z napisem: Kiedyś

Miał fortunę równą magnackiej. Zapomniany gigant z Domu pod Gigantami

Był jednym z największych darczyńców w dziejach Polski, hojniejszym od najbogatszych magnatów. Jego dzieła zna niemal każdy Polak, choć prawie nikt nie wie, jak się nazywał.

zobacz więcej
To musiało się zacząć w domach nad amsterdamskimi kanałami, pomyślałam. Wycięłam artykuły i wsadziłam do pękatej teczki, którą trzymałam w szufladzie biurka. Do teczki z napisem KIEDYŚ.

Kilka lat później opuściłam Polskę, lecz nadal ją odwiedzałam. Dziewczyna i Uczony otrzymali stałe miejsce na Zamku Królewskim, a ja regularnie przychodziłam ich oglądać. Zazwyczaj byłam sama z obrazami, które robiły wrażenie dobrze strzeżonej tajemnicy. Tłumów zwiedzających w każdym razie nie przyciągały.

Przez przypadek natknęłam się w jakiejś księgarni na „Wspomnienia wojenne” Karoliny Lanckorońskiej, które wywarły na mnie ogromne wrażenie.

Z pewnością siebie, ze szczegółami i niezwykłym talentem opisywała w tej książce swoją przeszłość w ruchu oporu i lata spędzone w obozie Ravensbrück. Dopiero po tej lekturze zdałam sobie sprawę, jakie znaczenie mogą mieć Szekspir, Michał Anioł i Rembrandt, kiedy człowiek boi się, że zwariuje z samotności i wyczerpania.

Dziwnym trafem nigdy nie przyszło mi na myśl, aby pojechać do Rzymu i odwiedzić Karolinę Lanckorońską – po prostu nie nasunęły mi się jeszcze te wszystkie pytania, które kilka lat później nagromadziły się w mojej głowie.

W roku 2006, roku Rembrandta, w którym obchodzono czterechsetną rocznicę urodzin mistrza, Dziewczyna i Uczony przeżyli swój międzynarodowy coming out. Można ich było oglądać na wystawie w Berlinie, na pewien czas wrócili też do miejsca, w którym ich namalowano: do domu Rembrandta w Amsterdamie.

Tam skrzyli się do mnie i lśnili pewnego deszczowego popołudnia, wyczyszczeni i wspaniale odrestaurowani. Dziewczyna była gwiazdą przedstawienia, zdobiła afisze oraz okładkę katalogu. Znawcy Rembrandta prześcigali się nawzajem, byle tylko wypowiedzieć się na temat tych dzieł.

Karolina Lanckorońska tego wszystkiego nie dożyła. Zmarła w 2002 roku, mając sto cztery lata, a za sobą życie, które obejmowało cały XX wiek. (...) Tymczasem teczka KIEDYŚ zapodziała się gdzieś w trakcie jednej z moich wielu przeprowadzek, a może zwyczajnie przestała mi być potrzebna. Bo i bez niej wiedziałam, że kiedyś napiszę o Dziewczynie i Uczonym . Uświadomiłam też już sobie, że mój tekst nie będzie dotyczył wyłącznie obrazów. Będzie opowiadał o podróży, która została w nich ukryta. O tym, jak dotarły tutaj, do dalekiej Warszawy. Jak przeżyły rozbiory Polski, dwie wojny światowe, wzloty i upadki arystokratycznych rodów. I co skłoniło Karolinę Lanckorońską do oddania Rembrandtów.

Im dłużej przyglądałam się obu dziełom, tym silniejsze miałam wrażenie, że za ich sprawą cofam się w czasie i trafiam między tych, którzy – podobnie jak ja teraz – oglądali kiedyś te same obrazy. W jakim otoczeniu widzieli Dziewczynę i Uczonego? Jak na nie patrzyli? Jak wyglądało ich życie i jaką rolę odegrały w nim te dwa Rembrandty? Kim byli ci ludzie z przeszłości, którzy zachowali je dla potomnych?

Spotyka się ich, kiedy człowiek oderwie oczy od obrazów Rembrandta i wejdzie do następnych sal Zamku Królewskiego. Portret króla Stanisława Augusta o rozmarzonym spojrzeniu jasnoorzechowych oczu. Uwodziciel Kazimierz Rzewuski, który w mig skradnie ci serce. Antoni Lanckoroński, o długiej pociągłej twarzy, którą odziedziczą jego potomkowie. Karol Lanckoroński, łysy i brodaty Kunstgraf, oddany sztuce hrabia, o stanowczym spojrzeniu.
Portret Karoliny Lanckorońskiej z lat młodości wystawiony na Wawelu wśród podarowanych przez nią obrazów. Fot. PAP JACEK BEDNARCZYK
No i wysoka jak brzoza Karolina, uwieczniona na niemal przezroczystym zdjęciu naturalnej wielkości. W garsonce, mocno trzymając w ręku torebkę, w wygodnych butach wychodzi za mną z pałacu, a ja przez wszystkie lata pracy nad książką nie mogę się pozbyć wrażenia, że ogląda to, co ja, patrząc mi przez ramię. Jej niski głos, którym od czasu do czasu, niepytana, służy mi radą, niesie się daleko poza mój pokój do pracy.

Kopuły Rzymu

Widok na Rzym: wieże i kopuły, miodowożółte dachy, gąszcz połyskujących anten. Odgłosy ruchu ulicznego, pomruk wszechobecnych skuterów, gdzieś daleko wycie karetki. Z ogrodów przy via Virginio Orsini unosi się zapach sosen – zrzucają już szyszki, a kiedy przypadkowo się na nie nastąpi, trzeszczą pod butami. Pochylić się, żeby podnieść te sosnowe owoce i wsadzić je do kieszeni – tego leciwa Karolina Lanckorońska od dawna już nie może.

Stoi przy oknie swojego mieszkania, skupiając wzrok na jednym punkcie w oddali: na kopule bazyliki Świętego Piotra. Nie chodzi o to, że tam może znaleźć odpowiedź na nurtujące ją od miesięcy pytanie, ale skupienie wzroku na pięknych rzeczach pomaga uporządkować myśli; tak było przez całe jej życie.

Kopuła bazyliki, zaprojektowana przez jej ulubionego Michała Anioła: pilastry, zdobne ramy okien, podwójne kolumny, które zdają się dźwigać ciężar, a wszystko w idealnych proporcjach – arcydzieło. Karolina wie, że gdzieś z tyłu, w Kaplicy Sykstyńskiej, znajduje się Sąd Ostateczny Michała Anioła.

Jeszcze kilka lat temu – dobiegała już wtedy dziewięćdziesiątki – stojąc na rusztowaniu, obserwowała specjalistów restaurujących te monumentalne freski. Bardzo się zdziwili, kiedy położyła się na plecach, żeby przyjrzeć się kolorom, które wyczarowywano spod wielowiekowych warstw sadzy. Nie mogła uwierzyć własnym oczom, ona, która sądziła, że zna Sąd Ostateczny jak nikt inny, została zaskoczona wspaniałością powoli wyłaniających się przed nią barw.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS    
W czasie wojny wystarczyło, by zamknęła oczy, żeby ujrzeć muskularnego Chrystusa, Charona, który bierze zamach wiosłem, dusze zmarłych – wznoszące się do nieba, opadające do piekła. Być może to dzięki Michałowi Aniołowi nie straciła rozumu, gdy w samotności trwała w mrocznej celi karnej więzienia w Stanisławowie, mogła zachować swoją godność w Ravensbrück. Sama stała się źródłem siły dla współwięźniarek, jak później wiele razy słyszała.

Bez sztuki, bez historii sztuki nie mogłaby przeżyć swojego życia. Widok na Rzym niknie, ustępując miejsca widokom lasów i łanów zboża w dawnej Galicji, ziem należących do korony imperium Habsburgów. Trawertynową kopułę Michała Anioła zastępuje pałac w Rozdole, letnia rezydencja z dzieciństwa leżąca gdzieś w magicznym trójkącie między Wiedniem, Krakowem a Lwowem.

Karolina czuje w rękach ciężar płaskich pudeł, jakby to było wczoraj, stawia je na stole roboczym ojca, wyjmuje jedną reprodukcję po drugiej. Michał Anioł, Rafael, Leonardo. Azjatyckie posągi Buddy, wykopaliska w Azji Mniejszej, greckie świątynie. Nieba van Ruisdaela, kobiety Vermeera, charakterystyczne głowy Rembrandta. Ile reprodukcji zebrał ojciec? Nikt tego nie wie, zbyt wiele ich zaginęło w czasie wojny, tej pierwszej wojny. Sto tysięcy ilustracji, z grubsza licząc, sto tysięcy obrazków, dzięki którym dowiedziała się, jak patrzeć na sztukę.
Letnia rezydencja Lanckorońskich, neorenesansowy pałac w Rozdole (dzisiejsza Ukraina), wybudowany w 1740 roku. Na zdjęciu stan z 2016 roku. Fot. Joanna Borowska / Forum
Patrzeć – nauczyła się tego w ich własnym pałacu Lanckorońskich w Wiedniu, zbudowanym przez ojca na potrzeby ogromnego zbioru dzieł sztuki. Kolekcji, która pojawiła się w nim, po czym zniknęła, podobnie jak sam pałac, który po wojnie znalazł się w ruinie, po tej drugiej wojnie.

Zstąpienie kolekcji do piekła. Sto trzydzieści obrazów, które udało im się uratować i które od ponad pięćdziesięciu lat przechowywali w szwajcarskim sejfie, to ciężar, od jakiego teraz będzie się mogła w końcu uwolnić, wystarczy, że powie tak. Wystarczy, że się zgodzi w sobie właściwy sposób, słowami Juliusza Cezara, które od miesięcy kołaczą jej w głowie – Alea iacta est – kości zostały rzucone, decyzja została podjęta. Ale czy to właściwy moment?

Operacja Nemezis

Jest rok 1994, ona sama ma dziewięćdziesiąt sześć lat – nieprawdopodobny wiek, przeżyła niemal stulecie. W ciągu ostatnich pięciu lat wydarzyły się rzeczy, o jakich nie śmiała marzyć, że ich jeszcze dożyje. Wybuchła Solidarność w Polsce, upadł mur berliński, w całej Europie Środkowej odbyły się wolne wybory, w jej ojczyźnie prezydentem został przywódca związków zawodowych Lech Wałęsa. Ostatnie wojska radzieckie się wycofują. Polska bierze oddech.

Jest nadzieja, wszędzie słychać opowieści, które tak długo były przemilczane, nareszcie znowu jest przestrzeń dla swobodnych myśli. Zakazane książki mogą się ukazywać, zakazane piosenki mogą być śpiewane, zakazane dzieła sztuki mogą zyskiwać publiczność. Swój własny plan dawno już ułożyła, wymyśliła nawet dla niego nazwę: Operacja Nemezis. List do polskiego prezydenta tak często pisała w głowie, że znała go na pamięć.

„Panie Prezydencie – tak zacznie – mam zaszczyt zwrócić się do Pana Prezydenta w następującej sprawie. Jestem ostatnią z rodu, brat mój i siostra zmarli, wszyscy byliśmy bezdzietni. Skończyłam 96 lat i wiek mój nie pozwala mi zgłosić się do Pana Prezydenta osobiście, dlatego piszę ten list. Chcę przedłożyć sprawę daru dzieł sztuki, pochodzących ze zbiorów mojej rodziny. Dzieła te są moją prywatną, wyłączną własnością; nie zebrałam ich ja, zebrali ci, od których pochodzę. Rzeczy te przeznaczam na dwa dostojne miejsca” – napisze: na zamki królewskie w Krakowie i Warszawie.

„Na Wawel idzie namiot turecki, który tradycja rodzinna łączy z Odsieczą Wiedeńską, oraz obrazy. Z nich 76 to dzieła powstałe we Włoszech, w okresie od XIV do XVI wieku. Pochodzą więc z tego samego kraju, którego architekci tworzyli w tym czasie dziedziniec i komnaty wawelskie. Wszystkie dzieła sztuki, które idą na Wawel, zebrał mój Ojciec Karol Lanckoroński”.

Obrazy z galerii ostatniego polskiego króla, Stanisława Augusta, wyśle do Warszawy. „Kupił je po katastrofie I Rzeczpospolitej Kazimierz Rzewuski, pisarz polny koronny, pradziad mojego ojca, i zawiózł do Wiednia, gdzie osiadł po rozbiorach. W tej grupie są dwa portrety Rembrandta”. Najważniejsze dzieła z kolekcji, o nieprawdopodobnej historii, bez trudu przywołuje w pamięci.

Nie dałoby się jej kupić za żadne sumy czy przywileje. Pani od El Greca

Nie skarżyła się na niegodziwości, których doświadczyła. Poczynając od największych przykrości, których nie oszczędzono jej i Hannie Sygietyńskiej, podając w wątpliwość wartość ich odkrycia.

zobacz więcej
„Nie śniło mi się w najśmielszych marzeniach mojego długiego życia, że mi jeszcze będzie danym napisać ten list” – zakończy tymi słowami. „Składam dar w hołdzie Rzeczpospolitej Wolnej i Niepodległej, na ręce Jej Prezydenta”. Wielkie litery, trzeba je będzie dobrze podyktować. I podpis musi się dokładnie zgadzać:

Karolina z Brzezia Lanckorońska
Dr fil., doc. Uniw. Jana Kazimierza we Lwowie
por. Armii Krajowej
1976–1993 Kierownik Polskiego Instytutu Historycznego w Rzymie.

Mogłaby dodać o wiele więcej:
1917–1918 pielęgniarka w Faniteum
1940–1942 kurier w Generalnej Guberni
1943–1945 więźniarka numer 16076 w Ravensbrück

Nie lubi jednak przesady.

Odrywa oczy od panoramy Rzymu. Opierając się na lasce, idzie do biurka. Po drodze dotyka róż, które ktoś tam postawił, to jej ulubione kwiaty. Bierze do ręki niewielki portret ojca, namalowany ponad sto lat wcześniej przez Jacka Malczewskiego. Jej ojciec – ruda broda stanowi jasny akcent kolorystyczny na ciemnym poza tym obrazie – siedzi przy francuskim rokokowym biurku, zagłębiony w papierach. Za oknem niewyraźnie rysują się kontury parku w Rozdole.

Nie musi go o nic pytać, jest pewna, że ojciec pochwala jej decyzję. Odstawia obrazek na biurko i siada. Przeciera chusteczką szkła okularów. Następnie sięga po telefon. Numer swojej sekretarki zna na pamięć.

– Gerdien Verschoor

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Tytuł i śródtytuły od redakcji
Książka „Dziewczyna i uczony” ukazała się nakładem wydawnictwa HarpersCollins
O książce

„Nie śniło mi się w najśmielszych marzeniach mojego długiego życia, że mi jeszcze będzie danym napisać ten list”, tak w 1994 roku niemal stuletnia Karolina Lanckorońska kończy swój list do Prezydenta RP, w którym informuje o swoim darze: przekazuje mianowicie do Zamku Królewskiego w Warszawie dwa dzieła Rembrandta ze swojej rodzinnej kolekcji . O ich losach – i o życiu tej zupełnie niezwykłej polskiej arystokratki – opowiada w arcyciekawej książce „Dziewczyna i uczony” holenderska dyplomatka, pisarka i znawczyni sztuki Gerdien Verschoor.

Autorka przez wiele lat stała na czele międzynarodowej sieci kuratorów sztuki niderlandzkiej i flamandzkiej CODART. Obecnie jest dyrektorem Centrum Pamięci byłego Obozu Westerbork. W latach 1990-2001 mieszkała w Polsce, gdzie doktoryzowała się na podstawie pracy o kapistach. Pracowała również jako attaché kulturalny Ambasady Niderlandów w Warszawie.

Książka zaś ukazała się w momencie, kiedy mamy w Warszawie aż trzy dzieła Rembrandta, bo do dwóch eksponowanych na Zamku Królewskim dołączył – na kilka miesięcy – trzeci, eksponowany w Pałacu na Wyspie Łazienek Królewskich. Jest to tajemniczy „Jeździec Polski” z dawnej kolekcji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, zwany też „Jeźdźcem na koniu” lub „Kozakiem na koniu”. Można go oglądać już tylko do 7 sierpnia.

– bsk
Zdjęcie główne: „Dziewczyna w ramie obrazu” i „Uczony przy pulpicie”, dzieła Rembrandta z Zamku Królewskiego w Warszawie. Fot. Wikimedia
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.