Dość oczywiste jest to, że przed pierwszym stypendialnym pobytem w Madrycie (po odkryciu El Greca) nauczyła się hiszpańskiego, bo przecież znała francuski – ale suahili? Po prostu Iza miała wielki talent językowy. Kiedy była w Afryce, opanowała suahili.
Z pobytu na Czarnym Lądzie zachowała też wspomnienia o szamańskich praktykach, których była naocznym świadkiem. Nie była pod wpływem psychotropów, widziała to przy stole w ambasadzie, a szamanizm uprawiał wyedukowany w Europie dyplomata. To ją tylko umocniło w wierze w istnienie świata pozaziemskiego.
Nie odeszła
Iza fascynowała ludzi z różnych pokoleń. Nie dlatego, że była ekscentryczna czy oryginalna. Przeciwnie, ubierała się do bólu zwyczajnie, nosiła od stulecia modną fryzurę „na pazia” (inaczej zwany „bob”), mieszkała w standardowym bloku na warszawskim Żoliborzu, wyposażonym w sprzęty dostępne w PRL-u. Mimo to w jej mieszkaniu „się działo”. Wciąż ktoś przychodził, wpadał, odwiedzał. Na „usługi” Izy zgłaszało się wielu chętnych, od trzydziestolatków po ich dziadków. Nie było problemu, gdy zachodziła potrzeba podwiezienia jej w jakieś miejsce.
Może to, co piszę, wydaje się bardzo zwyczajne – ale proszę wskazać kogoś, kto ma równie życzliwą i bezinteresowną armię pomocników.
Iza Galicka odpłacała im tylko jedną monetą: szacunkiem i empatią. A że nie miała wątpliwości, co naprawdę jest cenne, mimochodem dawała przykład innym. Czasami, trochę kokieteryjnie, a trochę zaambarasowana, że sprawia kłopot, pytała: „Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na tylu przyjaciół?”.
Ale nikomu go nie sprawiała. Dziś już tylko smutek, że tego nie robi.
– Monika Małkowska
PS. Pisząc ten tekst, miałam z tyłu głowy: zadzwonię do Izy, skonsultuję, czy ona akceptuje… To chyba najlepszy dowód, że od nas nie odeszła.
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy