Rozmowy

Second hand naszych przodków. Elity kochały przepych, ale stosowały recykling ubrań

Taśmy na czołach to była typowa ozdoba Słowianek we wczesnym średniowieczu. Większość nosiła lniane i wełniane, ale pod Chełmnem znaleziono cały zespół tzw. czółek jedwabno-złotych, sprowadzanych z Bizancjum. Jedno kosztowało wtedy tyle, co żelazny hełm, kolczuga i długi miecz z opasaniem, więc… Musieli tu mieć sporo miodu, skór i niewolników na sprzedaż – opowiada dr hab. Małgorzata Grupa, specjalistka od historii tkanin i ubrań oraz ich konserwacji.

TYGODNIK TVP: W izbie muzealnej Instytutu Archeologii toruńskiego uniwersytetu widziałam męskie stroje „z epoki”, które pani własnoręcznie konserwowała i odtwarzała. Dech mi zaparło, jeden żupan aż dotknęłam z wrażenia…

MAŁGORZATA GRUPA:
Nie był w gablocie, to można dotykać (śmiech). To efekty prac także moich studentów.

Początek archeologii ubrań to jednak nie ten XVIII-wieczny antenat dzisiejszej marynarki, ale pierwsze świadectwa, że ludzie w ogóle tkali coś z włókien roślinnych czy zwierzęcych. Co o tym wiemy?

Ludzie muszą się chronić przed zimnem, a skór i futer było zawsze za mało. Poszukiwali więc innych surowców, dzięki którym mogli wykonywać tkaniny czy maty. Na przykład z łyka różnych roślin drzewiastych, które nadawały się do wyplatania. To jest pierwsza forma tkactwa, które potem przeszło na pionowe krosno.

Już w najdawniejszej prehistorii wyplatano kosze, buty, czapki czy coś w rodzaju rękawiczek. Są tego świadectwa we wszystkich znaleziskach alpejskich, wraz z najsłynniejszym Ötzim, myśliwym odkrytym w topniejącej zmarzlinie. On miał plecionkę na głowie, wyplatane elementy w obuwiu, pokryte skórami, i na ciele w formie peleryny, tworzącej kolejną warstwę ubioru. Wtedy ubiór składał się bowiem z warstw wyplatanek i warstw skór – dziś nazwalibyśmy to „ubraniem na cebulkę”.

Nie można dzisiaj określić, gdzie wynaleziono odzienia. Wydaje się, że nastąpiło to w wielu różnych rejonach globu w tym samym czasie – plecionki we fragmentach znajdujemy bowiem już w najstarszym znanym nam mieście sprzed 10 tys. lat, Çatalhöyük .

Czy jest jakiś ślad materialny początków tkactwa – fragmenty krosien czy rysunek?

Zygmunt August lubował się w strojach. Kazimierz Jagiellończyk pożyczył duże pieniądze, zastawiając suknię żony

To była lokata kapitału. Żony królów polskich miały po kilkadziesiąt ekskluzywnych strojów.

zobacz więcej
Są liczne takie przedstawienia. Dlaczego jesteśmy pewni, że w Çatalhöyük tkano już na krośnie, choć było ono drewniane i jego elementów nie znaleziono? Bo dowodem takiej wytwórczości są fragmenty tkanin. Pod Ożarowem w jednej z chat znaleziono ceramiczne ciężarki tkackie, co świadczy, że w neolicie i na naszych terenach wytwarzano tkaniny, mimo że ich samych nie znamy. Najlepszym archeologicznym dowodem są wszelkie przęśliki ceramiczne i kamienne, na których przędziono wełnę, sierść czy ich mieszankę. Znajdujemy je na wielu stanowiskach na świecie, natomiast nie jesteśmy w stanie powiedzieć, czy to się działo już w paleolicie. Plecionki z łyka jednak zapewne były, jako uzupełnienie odzieży ze skór.

Od pani instytutowego kolegi, antropologa prof. Tomasza Kozłowskiego, który prowadzi badania archeologiczne w kryptach dowiedziałam się, że czasem znajduje w nich kompletne stroje.

I to dość często. W tej chwili jestem po badaniach w Kazimierzu Biskupim, gdzie w trumnach były szczątki trzech-czterech osób, bo do pierwszego pochowanego z czasem dokładano kolejnych. Nie rabowano przy tym ani nie niszczono ubiorów, więc tu z pewnością uda nam się zrobić pełną rekonstrukcję sukni albo czechmana.

W kryptach czy grobach pod posadzkami kościołów zachowują się przede wszystkim jedwabie. Wełna i len rozkładają się zazwyczaj po pięciu latach. Dopiero w Szczuczynie (50 km na północ od Łomży) na zmumifikowanych naturalnie szczątkach ludzkich (ponad 80 mumii) udało nam się odkryć cały zestaw ubiorów grobowych – uwaga: letnich i zimowych. Jedwab stanowił zaledwie jedną trzecią ubioru, w który odziewano zamożnych zmarłych. Dzięki temu wiemy, że każdy bogacz chodził w dwóch koszulach lnianych: ta z cieńszego lnu przylegała do ciała, ta z grubszego była zewnętrzna.

A absolutnie unikatową informacją było odkrycie ubiorów zimowych. Nie były to futra, tylko ubiory podszywane watą lnianą, wełnianą czy jedwabną. Na dodatek te ociepliny miały grubość około ośmiu centymetrów! Także w zasadzie sarmata chodził w czymś na kształt dzisiejszej kurtki puchowej, choć w formie kontusza, żupana czy czechmana.
Od lewej: królowie w strojach polskich Jan Kazimierz (mal. Daniel Schultz, 1649) i August III (mal. Louis de Silvestre, ok. 1737) oraz portret szlachcica w stroju kontuszowym (mal. Stanisław Antoni Szczuka, przełom XVII-XVIII w.). Fot. republika.pl, kultura.wp.pl, Emax under PD license - Domena publiczna, Wikimedia Commons
Dziś, chowając bliską nam osobę, na ogół staramy się ją ubrać elegancko. A jak było dawniej?

Ubiór był zawsze wizytówką przynależności do konkretnej grupy społecznej. Jeśli kogoś było stać na pochówek w jedwabiach, to tak był chowany. Najczęściej w testamentach zostawiano dość szczegółowe dyspozycje tego dotyczące lub decydowała żona, mąż czy najbliższa rodzina. Mamy pochówki samotnych żołnierzy w XVII – XVIII wieku, walczących choćby z Turkami czy Księstwem Moskiewskim na wschodzie, i oni zostawiali w testamentach nawet informacje o tym, które im założyć koszule czy spodnie. Gdy wystawiano ich na castrum doloris, dzisiaj byśmy powiedzieli – na katafalku, to byli ubrani jak najbardziej oficjalnie. Demonstrowano w ten sposób wysoki status społeczny zmarłego i jego rodziny.

Dbano jednak także o to, by jak najwięcej zostawić rodzinie w spadku. Zatem były też dyspozycje szczegółowo określające bogaty ubiór zmarłego w czasie wystawiania trumny na katafalku, a jednocześnie zalecające, by przed złożeniem zwłok do grobu wyciąć pozłacane guzy z delii czy żupana, albo i podszewkę, choć była bawełniana.

Świetnym przykładem takiego oszczędnego podejścia byłyby pasy kontuszowe. Ubierając nieboszczyka w strój polski, wkładano mu pas, ale na 80 pełnych ubiorów zrekonstruowanych przez moją ekipę mamy fragmenty jedynie 30 pasów kontuszowych, a o pełnej szerokości – tylko sześciu. Wkładano bowiem do trumien pasy przycięte na 6-15 cm. Zresztą i tak w całości – tych 30-centymetrowych, które widzimy na ilustracjach z XIX wieku – nie noszono w wiekach wcześniejszych, bo przeszkadzałyby w szybkim poruszaniu się, dosiadaniu konia i przyczepieniu szabli u boku. Ci ludzie byli bardzo praktyczni, ubierali pasy złożone na pół, albo i na ćwiartki.

Zatem do trumny przycinano pasy kontuszowe, słuckie czy inne, a pozostałą ich część nadal nosiła rodzina zmarłego. Albo przedawano ją innemu szlachcicowi do jego stroju grobowego. Ten sam pas kontuszowy nosiło wiele pokoleń, czego dowodem jest tzw. nicowanie czy cerowanie. Na czterech metrach długości pasa znajdujemy 30 cer, które miewały po 15 centymetrów. Z naszych analiz wynika, że taki pas noszono ok. 30-50 lat, zanim trafiał z kolejnym pokoleniem do grobu.

Kości nigdy nie kłamią, czyli opowieści z sarmackiej krypty

Bolszewicy w 1920 roku, przechodząc przez Kresy pootwierali trumny metalowe tamtejszych rodów jak konserwy, ostrymi narzędziami.

zobacz więcej
Na pewno wiemy, że second hand był wtedy znacznie bardziej rozwinięty, niż dzisiaj. To był dosłownie recykling ubrań. Poza przerabianiem ich na inne stroje, wykorzystywano szmaty i gałgany do wytwarzania papieru. Na przykład Fryderyk Wieki wprowadził prawo zakazujące sprzedaży gałganów i szmat poza granice Prus. Mogła za to grozić kara śmierci! Tkaniny mówią nam zatem dużo nie tylko o pojedynczych ludziach czy grupach społecznych, ale i o całej ówczesnej gospodarce.

Przestaliśmy ubrania tak skrupulatnie recyklować, gdy stały się znacznie tańsze, bo tkać i szyć zaczęły maszyny napędzane parą, a potem elektryczne…

Tkaniny stanowiły jedną z solidnych podstaw gospodarki do XX wieku. Te szmatki, które nosimy dziś, to tkaniny o jakości nieporównywalnie niższej od produkowanych wcześniej. Z wielką chęcią bym chodziła w tkaninach z XIV czy XVIII wieku, bo one były naprawdę wysokiego gatunku. I nie mówię tylko o jedwabiach, ale także tkaninach lnianych czy wełnianych. To samo dotyczy obuwia czy pasmanterii. Czy dzisiaj przeszywamy guziki ze zużytych już ubrań do kolejnych? A przeszywanie guzów do żupanów, kontuszy czy czechmanów było na porządku dziennym. Do takiego szustokoru – to strój z czasów Ludwika XIV i późniejszy – potrzeba było aż czterech tuzinów guzików o średnicy około dwóch centymetrów. Były eleganckie, wykonywane ze stopów metali, kości czy jedwabiu na drewnianych podkładkach. Zatem były przeszywane do kolejnego, nowego ubioru.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Czy wzory na tkaninach są równie charakterystyczne dla konkretnych czasów i kultur, jak w ceramice?

Niestety nie, bo tkanina XIV-wieczna może być taka sama, jak XVIII-wieczna. W jedwabiach możemy powiedzieć, kiedy pojawił się dany ornament, ale wzory powtarzano potem przez mniej więcej 300 lat. Dla historii nowożytnej to bardzo długi okres. Jednak coś tam wiemy, na przykład we wczesnym średniowieczu, na przełomie X i XI wieku, Wikingowie sprowadzali z Bizancjum przez wschodni szlak lądowy, czyli Ruś, tzw. czółka jedwabne. To były dwucentymetrowej szerokości taśmy jedwabne, na których znajdował się wzór kształtowany jedwabną nicią, ale z metalowym oplotem, najczęściej złotym, nieskażonym jeszcze dużą domieszką miedzi.

Służyły do ozdoby czoła i włosów?

Tak. I do tego przyłączano kabłączki skroniowe na głowach kobiet. To typowa ozdoba słowiańska we wczesnym średniowieczu. Większość nosiła lniane i wełniane, zatem się rozłożyły i na stanowiskach odnajdujemy same metalowe kabłączki. Natomiast w Kałdusie czy Grucznie koło Chełmna (40 km na północ od Torunia) mamy zespół właśnie jedwabno-złotych czółek. A jedno takie bizantyjskie czółko kosztowało wtedy tyle, co żelazny hełm, kolczuga i długi miecz z opasaniem, więc…

…Ten mąż musiał swoją żonę czy ojciec córkę kochać bardzo, żeby dawać takie prezenty.

Tak (śmiech). To nosili wyłącznie członkowie elity. Trzeba było mieć nie tylko sporo miodu i skór, ale dużą liczbę niewolników na sprzedaż. Słowiański niewolnik był bardzo pożądany w Konstantynopolu czy Bagdadzie. I tak od kosztownej taśmy na czoło dochodzimy do struktury i dróg handlu z południem Europy oraz Azją we wczesnym średniowieczu oraz analizy zamożności i zasobów naszych terenów. Nikt by bowiem tych taśm nie przywoził aż pod Chełmno, gdyby nie był pewny, że są tu wystarczająco bogaci nabywcy. Z czasem jedwab taniał, ponadto wyprawy krzyżowe dostarczyły do Europy, także na nasze ziemie, nowe towary luksusowe. Jednak nie były powszechnie dostępne, mogli sobie na nie pozwolić bogaci władcy.
Aż dziw, że w filmach historycznych o początkach polskiego państwa nigdy nie widziałam sceny, jak ktoś zdziera bogatym z głów te cenne czółka. Za to miecze odpinano masowo. Filmy kostiumowe wiernie oddają tekstylia i ubiory epok, o których mówią? Może je pani oglądać i nie łapać się za głowę?

Poszłam kiedyś z moją mamą na „Zemstę” w reżyserii Andrzeja Wajdy i przy wyjściu powiedziała mi: „W życiu już nie pójdę z tobą do kina na film historyczny, ty ciągle nadajesz”. Tak, bo na ekranie widzieliśmy XVI-wieczne żupany, choć akcja „Zemsty” rozgrywa się w znacznie późniejszym czasie! Archeologia obala stereotypy na temat tego, jak wyglądała przeszłość. Przy czym konsultacje ze specjalistami bywają źle prowadzone, a i rozpoznanie stroju polskiego nie było kiedyś dokładne, ani bogato udokumentowane. Z moimi rekonstrukcjami można się nie zgadzać, ale my mamy materialne źródło, na którym pracujemy.

Na czym zatem polega pani praca jako konserwatora tekstyliów ze stanowisk archeologicznych? Czy pani sama szyje, ceruje, haftuje?

Trzeba być cierpliwym i bardzo się polubić z igłą, a przede wszystkim z prasowaniem. Zawsze byłam osobą energiczną, ruchliwą i wysportowaną, a konserwacja wymaga, żeby usiąść i się pochylić nad tamborkiem. Benedyktyńska robota. To uczy pokory i nieco wycofanej postawy – przynajmniej w laboratorium.

Rozumiem, że do archeologii tkanin trafiła pani przypadkiem.

Przygodę z archeologią zaczęłam 45 lat temu, ale na początku zajmowałam się raczej metalowymi i organicznymi artefaktami, czyli drewnem i skórami, pozyskiwanymi w czasie badań podwodnych, bo jestem płetwonurkiem. Do tkanin trafiłam przez panią profesor Zofię Hilczer-Kurnatowską, która w 1994 roku zadzwoniła do mnie z Poznania i powiedziała: „Dziecko, podsyłam ci tu studenta z tkaninami, które wydobyliśmy w Lubiniu. Daję ci rok, a potem chcę mieć efekty”. Nie miałam pojęcia o tkaninach archeologicznych, więc zaczęło się poszukiwanie rozwiązań konserwatorskich, jak je zabezpieczyć, a następnie zrobić rekonstrukcję. Uczyłam się sama, korzystając z wiedzy starszych koleżanek w Europie i prof. Jerzego Maika z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN, specjalisty od dawnych technologii i mojego guru od tkanin w Polsce. Pracowałam ze swoimi studentami i z zadania od prof. Kurnatowskiej wywiązaliśmy się dobrze.
Najciekawsza rzecz, którą pani odrestaurowała?

Trudno powiedzieć. Najważniejsze, aby się dokładnie nauczyć kroju różnych sukien, co pozwala je rozpoznawać po niewielkich fragmencikach – to z nich trzeba opowiedzieć historię mody, czy to był strój polski, czy o kroju zachodnim, czy suknia kobieca... Poskładanie tych puzzli w wiarygodną całość jest najbardziej istotne.

Najbardziej odkrywcze było dla mnie wykonanie w 2008 roku kopii ubiorów wielkich mistrzów krzyżackich z Kwidzyna, za które nadal jestem atakowana z każdej strony. Nikt się nie zgadza z moją wizją kolorowych płaszczy. Kierowałam się jednak tym, że każdy władca wyróżniał się wśród poddanych ubiorem, a wielkich mistrzów nie możemy traktować tylko jako zakonników – byli także władcami państwa. I ubranie trzech mężczyzn w 28 kolorowych tkanin jedwabnych ma właśnie o tym świadczyć. Na takie ubranie są dowody archeologiczne, ale czasem prawda się nie podoba, bo nie jest zgodna z tzw. powszechnym wyobrażeniem. A my opowiadamy, jak ubierano się w przeszłości, nie potwierdzamy stereotypów.

– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Małgorzata Grupa dr hab. nauk historycznych, prof. Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu z Katedry Średniowiecza i Czasów Nowożytnych Instytutu Archeologii. Uro¬dziła się w 1958 r. w Toruniu. Ukończyła na UMK studia archeologiczne ze specjalnością konserwacja zabytków. Jej pasją jest kultura materialna średniowiecza i cza¬sów nowożytnych.

Uczestniczyła w licznych pracach archeologicznych podwodnych i naziemnych w Polsce i Europie. Specja¬lizuje się w konserwacji zabytków wykonanych z surowców organicznych, takich jak: drewno, skóra, tkanina oraz poroże. Zajmowała się konserwacją artefaktów wydoby¬tych z dołów śmierci oficerów polskich zamordowanych przez NKWD, z obo¬zów zagłady Żydów, a także szat odnalezionych w kryptach kościołów na terenie dzisiejszej Polski i Ukrainy. Za konserwację szat z Lublina otrzymała prestiżo¬wą nagrodę Unii Europejskiej – EUROPA NOSTRA 2002, a za konserwację obiektów wydobytych z dołów śmierci z 1940 – Srebrny Krzyż Zasługi i medale za aktywną współpracę z polskimi muzeami.
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.