Rozmowy

Kości nigdy nie kłamią, czyli opowieści z sarmackiej krypty

Znajdujemy wiele szczątków z urazami pobitewnymi, głównie głowy i kończyn. Wydaje się, że choć medycyna była na dużo niższym poziomie, radziła sobie z tymi obrażeniami nieźle. Im bardziej cofamy się w przeszłość, nawet do średniowiecza i dalej, to większość otworów wyciętych w czaszce nosi ślady wygojenia. Czaszki bywały trepanowane kilkukrotnie. Natomiast w XIX wieku niemal 100 proc. ludzi po takim zabiegu umierało – mówi dr hab. Tomasz Kozłowski, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, specjalista w zakresie antropologii fizycznej i osteologii.

TYGODNIK TVP: Sztuka funeralna baroku: portrety trumienne, te grobowce, gdzie jelita wypadają ze szkieletu, to wszechobecne „memento mori” i w podtytule „robaki cię zjedzą”, ta dosłowność aż przejmująca dreszczem… Nasze dzisiejsze pochówki tak nie wyglądają. I to jest materiał dla niejednego kulturoznawcy czy antropologa kultury, ale co w sarmackiej krypcie robi antropolog fizyczny, czyli spec od biologii człowieka?

TOMASZ KOZŁOWSKI:
Uzupełnia zespół interdyscyplinarny, bo tylko taki okazuje się skuteczny z poznawczego punktu widzenia. Tu na przykład podczas naszych niedawnych badań krypt kościoła farnego w Końskowoli przez zespół naukowców z UMK, od strony archeologicznej nad wszystkim czuwała pani profesor Małgorzata Grupa z Instytutu Archeologii UMK, z kolei w stare manuskrypty, parafialne księgi metrykalne, które się zachowały, zagląda archiwista i historyk profesor Wiesław Nowosad, również z UMK w Toruniu. Natomiast ja zajmuję się wszystkim, co znajdujemy w kryptach poza przedmiotami należącymi do sfery kultury. Czyli przede wszystkim szczątkami ludzkimi. Tych, którzy te krypty fundowali, a później w tych kryptach znaleźli spokój, albo i nie, bo to różnie z tym bywa.

Krypty mają to do siebie, że do nich zawsze próbowano zaglądać. Jednym z najstarszych zawodów świata jest niewątpliwie profesja złodzieja okradającego groby.
Szczuczyn, krypta rodu Szczuków herbu Grabie w kościele pw. Imienia Najświętszej Marii Panny, tu m.in. trumny Antoniego Stanisława Szczuki (w środku) i jego syna Marcina (z prawej). Stan po częściowym uporządkowaniu krypt fundatorów. Fot. T. Kozłowski
A po co tam wchodzić? Czy w warunkach polskich jakiekolwiek szczątki naszych sarmackich antenatów miały szansę się przechować choćby w stanie nienaruszonym, nieobrabowanym, niewywleczonym z trumny przez te czy inne hordy najeźdźców, nie mówiąc już o stanie nierozsypanym w proch? Czy w naszych warunkach zachodzą naturalne procesy utrwalające zwłoki zmarłego, np. mumifikacja?

Istotnie, tak rabusie, że to ujmę „prywatni”, jak i najeźdźcze hordy wywlekały zwłoki z trumien, spodziewając się w tych pochówkach np. klejnotów. Zupełnie zresztą niesłusznie, bo inna wtedy była, ja bym to nazwał – ekonomia śmierci. Ludzi zamożnych, np. magnatów, nie chowano z ich majątkiem. Raczej zamawiano 300 mszy…

A oczywiście żołdacy obcy, którzy plądrowali nasz kraj, plądrowali i pochówki. O tyle jest to interesujące, że ja nie znam w Polsce krypty z tych, które sam badałem czy oglądałem, żeby ona nie była w jakiś sposób zdemolowana czy rozszabrowana. Dotyczyło to przecież nawet pochówku w Brodnicy królewny Anny Wazówny, gdzie wojska nomen omen szwedzkie grobu nie oszczędziły. Nie sądzę, aby oni ją chcieli w jakiś sposób sprofanować, kierowała nimi raczej chciwość. Bo pokutują zupełnie nieprawdziwe wyobrażenia o pochówkach królewskich czy magnackich, w których jakoby miałoby się dać znaleźć jakieś nieprzebrane skarby.

Tak, u nas w przewiewnych i nie zalanych wodą kryptach zwłoki bardzo często ulegają procesowi strupieszczenia – choćby częściowo, czyli naturalnemu wysychaniu i mumifikacji. Zwykle dobrze zachowuje się też np. odzież nieboszczyka.

Ale to jest jednak ciekawe, że polska historia już od czasów najazdu czeskiego po Bolesławie Chrobrym zna syndrom pustych grobowców królewskich, książęcych… My nie mamy tych Piastów czy hetmanów wielkich po grobowcach, a wszystkie kraje dookoła jakoś tak mają… I można być prawie pewnym, że jak się to wieko sarkofagu odsłoni, to tam w środku są szczątki tego, kogo nazwisko jest wyryte na wierzchu. A u nas nie.

Istotnie. Pozytywna identyfikacja trumny nie jest u nas absolutnie jednoznaczna z identyfikacją jej zawartości.

Słowianie – „antropologiczny śmietnik” czy „najbardziej wierni genetycznemu dziedzictwu Europy”?

Nie wiadomo, skąd przyleźli, a matka i babka puściły im się z żołdakami, którzy maszerowali wielokrotnie przez ich dom. Tak m.in. po Polakach „jeżdżą” naukowo w Europie. Badania robi się tak, że ów stereotyp się utrwala.

zobacz więcej
Ja już w różnych trumnach widziałem najróżniejsze rzeczy. Te krypty też bywały po prostu sprzątane po owych wspomnianych wyżej incydentach grabieży czy splądrowania. Sprzątane, by po ziemi nie walały się ludzkie kości. W efekcie w trumnie zidentyfikowanej dzięki nazwisku, czy częściej – dzięki datom urodzin i śmierci zmarłego (dającymi się zestawić z danymi archiwalnymi, np. z ksiąg zmarłych, o ile one się zachowały) znajduje się w środku szczątki co najmniej kilku osób, bywa że kilkunastu, częściowo zeszkieletowane, częściowo zmumifikowane. Razem mężczyźni, kobiety i dzieci. Wtedy się rodzi popytanie: czy w tej trumnie jeszcze w ogóle znajdują się szczątki tej osoby, która była w niej pierwotnie pochowana? A może tylko zbieranina wszystkiego, co zostało po zniszczonych w tej krypcie pochówkach?

Bywało też, że wymierała cała linia jakiegoś rodu albo dany majątek, a zatem i bezpośrednia, jakby tu można powiedzieć – opieka nad tym kościołem, przechodziły w ręce kogoś innego, mijało 100 czy 200 lat i takie „porządki” robił kolejny proboszcz. Ja byłem np. w jednej z krypt ufundowanych przez Działyńskich w Nowym Mieście Lubawskim i okazało się, że tam wspomnienia nawet po Działyńskich w tej krypcie nie ma. Natomiast zrobiono w niej coś na kształt ossuarium. Gdzie była gruba warstwa gruzu, a przede wszystkim ludzkich kości. Gdy analizowałem ten materiał okazało się, że są tam szczątki ponad 50 osób w różnym wieku, różnej płci.

A np. w krypcie w Gniewie, w kościele pod wezwaniem św. Mikołaja, gdzie najpierw spodziewaliśmy się, bo to kaplica była Radziwiłłowska, że może będą tam pochówki związane z tą rodziną. Natomiast po wejściu okazało się, że stało tam trochę rozpadających się XIX-wiecznych trumien, a w krypcie zagnieździły się kuny, dużym stadem. Więc te trumny miały powygryzane otwory w różnych miejscach. Natomiast pod tymi trumnami, w takim jakby zasypisku tej krypty, które stanowiło jej współczesne podłoże, na którym te trumny rozwalone stały, to była półtorametrowej grubości warstwa ludzkich kości, które należały do ponad 100 osób. A pomiędzy tymi kośćmi sporo różnego rodzaju dewocjonaliów, a nawet pięknie zachowany jedwabny żupan.
Pochówek tzw. kobiety z różą, znaleziony w czasie eksploracji krypty znajdującej się przed ołtarzem katedry w Kwidzynie. Po usunięciu zasypiska z wnętrza krypty okazało się, że znajdowały się tam jeszcze: pochówek mężczyzny i dzieci – może to wskazywać, że była to krypta rodzinna. Fot. T. Kozłowski
To są zatem takie miejsca, które później funkcjonowały w kościele jako swego rodzaju studnia czasu, czy taka przestrzeń dla śmierci. Gdy cokolwiek robiono wokół kościoła czy wewnątrz i znajdowano ludzkie szczątki, a trzeba pamiętać, że kiedyś kościoły były cmentarzami, gdzie dokonywano regularnych pochówków, to te szczątki trafiały wtedy do tego rodzaju krypt, jako swego rodzaju depozyt. No bo co innego można było z nimi zrobić?

Wyrzucić na śmietnik nie można było, ale ja jako mikrobiolog kojarzę też powstawanie tych ossuariów z sytuacją administracyjnych zarządzeń sanitarnych, które likwidowały cmentarze przykościelne, by je zastąpić komunalnymi… Wtedy z braku krypt budowano nawet specjalne ossuaria, do których z jakimś szacunkiem te szczątki cmentarne przeniesiono, czyż nie?

Ja ostatnio dużo pracuję nad tymi ossuariami w kryptach i tymi lokowanymi wokół starych kościołów, raczej są one wynikiem, jak ja to nazywam, ekonomii śmierci. To znaczy głównie z udostępnianiem nowego miejsca na nowe pochówki. Bo szczątki kostne, takie zupełnie zmacerowane, czyste, pozbawione innych tkanek, nie stanowią żadnego zagrożenia epidemicznego. I np. na terenie jednego z kościołów toruńskich, pod wezwaniem św. Jakuba, gdy trwały tam prace, które odsłoniły ossuaria i pochówki, udało mi się ustalić, że to właśnie w ossuariach najprawdopodobniej znajdują się najstarsze szczątki, które tam w ogóle dało się znaleźć. Bo tam pierwszymi „gospodyniami” były siostry zakonne, które tam trafiły już w XIII i XIV wieku i to najpewniej właśnie ich szczątki zidentyfikowaliśmy w jednym z najgłębiej położonych ossuariów. Wygląda to zatem na efekt likwidacji tej najstarszej części cmentarza przykościelnego po to, żeby udostępnić innym miejsce wokół świątyni.

Czyli w jakimś sensie te pochówki na terenie dawnej Polski zaistniały, trwały, a potem z różnych względów tak historycznych, jak i owej „ekonomii śmierci”, one ulegały de facto likwidacji, komasacji. I wiszą nam dzisiaj te portrety trumienne po muzeach, a po tych trumnach i szczątkach nawet śladu nie ma?

No tak to wygląda, bo ja w żadnej z krypt, w której byłem, nawet tam, gdzie trumny były zachowane, nie znalazłem wiszącego na żadnej z nich oryginalnego portretu trumiennego. One z czasem były bowiem zdejmowane, przenoszone do świątyń, później były wręcz rabowane.

Bałtosłowianie są genetycznie najbliżsi Ariom. A co mają wspólnego z indyjskimi braminami?

Język – co było wiadomo od ponad 200 lat – i geny – co wiadomo od dziś. Mają bowiem wspólnego ojca.

zobacz więcej
Natomiast tu by trzeba było podzielić jednak tę „sferę śmierci”’ na szlachecko-magnacką i resztę. Bo fundatorzy świątyń czy wielcy donatorzy chcieli znaleźć miejsce swojego wiecznego spoczynku jak najbliżej ołtarzy czy przynajmniej świątyni, bo tam się odbywały nabożeństwa. Budowano tam wtedy krypty, w których ciała ich i członków ich rodzin miały spocząć. Natomiast mamy też dookoła tę całą ludność drobnoszlachecką, a nawet chłopską, zaś w miastach podobne rozwarstwienie na mieszczan i patrycjat. I oni mieli podobne pragnienia – znalezienia się jak najbliżej tego sacrum, które symbolizowała świątynia. No ale ich oczywiście nie było stać na krypty, więc chowano się jak najbliżej – na cmentarzach przykościelnych w grobowcach lub grobach ziemnych. A po jakimś czasie oczywiście wygasała pamięć genealogiczna, więc te groby po 100-200 latach niejednokrotnie były likwidowane.

Podobny proces dotyczył krypt fundatorów. Z czasem zaczynały być wykorzystywane do pochówków innych osób, bo każdy chciał być pochowany jak najbliżej prezbiterium i tam w symboliczny sposób uczestniczyć w nabożeństwach. Patrycjat miejski próbował naśladować te obyczaje sarmackie i magnackie. Bo w tym się również zaznaczała przynależność do elity państwa. W krypcie się zatem zaznacza stratyfikacja społeczna tamtych czasów. Chociaż… ostatecznie tutaj wszyscy wobec śmierci byli równi i bardzo często składano ich do wspólnego ossuarium. Zresztą to też jest taka tradycja sarmacka – słynny taniec śmierci. I tam wszyscy razem pląsają: czy to koronowana głowa, czy szlachcic, czy żołnierz czy włościanin – prosty chłop. Tu jest ta prawdziwa równość i egalitaryzm.

Tu mi się przypomina opowieść mojego ojca, który pochodzi z Wilna, w czasie wojny rodzina m.in. przebywała w Wornianach. Oczywiście tam był też barokowy kościół. Mieli okazję widzieć po przejściu bolszewików w 1920 roku, że gdzie były pochówki znanych tamtejszych rodów – np. Minejków czy też Śniadeckich – i były trumny metalowe, to je ci pootwierali jak konserwy ostrymi narzędziami. Ojciec, który jako nastolatek pomagał tam we wszystkim miejscowemu księdzu proboszczowi – od służenia do mszy jako ministrant, po funkcję zakrystiana i obsługę pogrzebów – wspominał, że w jednej z trumien był pochowany generał lejtnant Jędrzej Śniadecki w pięknym mundurze z epoletami, w innych Minejkowie w żupanach przepasani pasami kontuszowymi, ale to wszystko było pootwierane przez barbarzyńców w nadziei nie wiadomo jakiego łupu. A mój ojciec to potem oglądał z księdzem proboszczem, który próbował to uporządkować.
Tak, podobna historia była w podprzemyskim Krasiczynie. Byliśmy najeżdżani wielokrotnie, i krypty były plądrowane. A winnych ciężko znaleźć…

W niektórych sarmackich kryptach znajduje się ślady tych bardziej prywatnych odwiedzin, i to pozwalające „złapać gości za rękę”. Pozostawiają bowiem po sobie jak najbardziej współczesne artefakty, jak: portfele (z pewnością wcześniej komuś ukradzione, może nawet podczas mszy), różnego rodzaju śmieci, gazety z różnych lat, np. 60. czy 70. ubiegłego stulecia, niedopałki papierosów, pozwalające odczytać markę, co pozwala ustalić czas pochodzenia. Czasami znajduje się graffiti na ścianach, bywa że datowane, typu „tu byłem”, więc one wskazują na wielość tych wizyt, których celem z pewnością nie było oddanie czci zmarłemu.

Pan powiedział, że jak się wejdzie do krypty, to antropolog fizyczny potrafi ocenić ile tam osób jest pochowanych. Mógłby pan pokrótce powiedzieć, jak się to ustala, że tam jest 150, a tu 50, ówdzie zaś kilkanaście osób, w tym troje dzieci i dwie kobiety?

Archeolodzy oceniają tę liczbę najczęściej na zasadzie: „miąższość warstwy kości półtora metra”. Szacunek zaś antropologa fizycznego, choć znacznie bardziej detaliczny, jest bardzo prosty co do zasady. Wiemy ile kości ma średnio szkielet człowieka – u osoby dorosłej to jest 205, z czego wiele jest parzystych, lewych i prawych. Są też elementy pojedyncze. Niektóre zaś kości ze względu na swoją masywność czy odporność mechaniczną będą się zachowywały – w warunkach krypty lub zasypiska, ossuarium – lepiej od innych. Np. kości udowe się doskonale zachowują, podobnie żuchwy czy tzw. sklepienie czaszki (kość czołowa, ciemieniowe i potyliczna). Są bowiem zbudowane z tzw. substancji zbitej. I podczas badań te kości się po prostu liczy.

Zaczynamy od kości udowej lewej, a potem prawej. Całych fragmentów, które jakoś da się dopasować do strony. Uzyskana liczba maksymalna konkretnej kości (bo tych lewych i prawych np. piszczeli nie musi być tyle samo) jest minimalną liczbą pochowanych w danym ossuarium ludzi. Podobnie kalkulację można oprzeć na żuchwach, a każda osoba ma tylko jedna taką kość, choć jest ona zbudowana bardzo symetrycznie – ma część lewą i prawą, które są swego rodzaju lustrzanym odbiciem siebie.

Długogłowa arystokracja – kosmici, hybrydy, bogowie? Czyli o „cudach i dziwach, które ukrywa rząd”

Czy ludzie o wysokich czołach są inteligentniejsi i piękniejsi od tych o czołach niskich? Czy odkrywane w różnych zakątkach świata zniekształcone czaszki są pozostałościami po jakiejś specjalnej „rasie”?

zobacz więcej
Oczywiście można to zrobić znacznie bardziej szczegółowo. Jednak tych drobnych kości typu żebra czy kręgi, miednica, mostki – wszystkie kości zbudowane z substancji gąbczastej – gorzej się zachowują i ich na ogół brakuje. Podobnie z małymi kośćmi rąk i stóp, które łącznie stanowią prawie połowę wszystkich kości naszego szkieletu. Nie da się zatem w takim ossuarium pokompletować całych szkieletów.

Czyli w istocie podajemy minimalną możliwą liczbę pochowanych osób. A te kwestie wieku pochowanych i ich płci to też się wysnuwa wyłącznie z materiału kostnego, z masywności na przykład tych kości?

Tak. Np. miednica, czy żuchwa kobiety dramatycznie się różni od miednicy i żuchwy mężczyzny. Dzieci i młodzież to z kolei osoby, które są jeszcze w fazie tzw. progresywnej ontogenezy, czyli rozwój i kostnienie szkieletu trwa u nich nadal, bo ich organizm jeszcze rośnie i rozwija się. Np. kość rośnie na długość tylko pomiędzy nasadą i trzonem, w miejscu zwanym chrząstką wzrostową. Gdy dojdzie do zrośnięcia nasady z trzonem, proces wydłużania się takiej kości ustaje – to jest kość osoby dorosłej, może już tylko rosnąć na grubość. U dzieci młodszych także zupełnie inna jest długość kości – są po prostu krótsze, często znacznie, to zależy od wieku. Są w tym względzie ustalone normy długości, co pozwala oszacować dość precyzyjnie wiek pochowanych dzieci. To samo dotyczy formowania i wyżynania się zębów mlecznych i stałych.

Czyli de facto w tych badaniach, które pan prowadzi, jakaś analiza archaicznego DNA jest na podstawowym poziomie zbędna? Ani co do płci, ani co do np. pewnych chorób pozostawiających ślady na kościach, jak kiła, gruźlica, reumatyzm czy niektóre nowotwory z przerzutami do kości? Czyli co my, bez wielkiej analizy genetycznej, której się jeszcze w Polsce nie robi….

Nie, dlaczego? Robi się. Może nie na taką skalę i nie z takim rozmachem, jak w państwach, które na naukę przeznaczają dużo więcej pieniędzy, bo to są kosztowne badania. Jest tu też olbrzymia konkurencja. Zagranica zaś bardzo dba o swoje interesy, w tym właśnie naukowe. Nierzadko widzą nas w charakterze wyłącznie donatorów próbek do badań. W zamian dopisują do publikacji. Ale to zupełnie inny temat i problem współczesnej nauki.
Czaszka i kość łokciowa z krypty pod kaplicą św. Anny w kościele pw. św. Mikołaja w Gniewie. Na kościach ślady pozostawione przez trzeciorzędowy (tzw. późny) syfilis. Ludność miejska i część szlachty była bardziej narażona na takie infekcje ze względu na większą gęstość zaludnienia miast, intensywność kontaktów międzyludzkich, dalekie podróże, udział w wojnach, a czasami też bardziej liberalne podejście do ówczesnej obyczajowości. Sposobność transmisji drobnoustrojów była zatem większa. Fot. T. Kozłowski
Tak, na kościach można odkryć bardzo wiele śladów chorób i zmian patologicznych. Od obrażeń pozostawionych przez urazy, zmiany wywołane ciężką pracą fizyczną, niedobory pokarmowe, infekcje, w tym właśnie gruźlicę, czy kiłę oraz trąd . Te ostatnie mają nawet swój tzw. osteotyp. W tych badaniach wykorzystuje się takie metody jak rtg, tomografię komputerową, histopatologię czy metody molekularne. Wszystko zależy od celu badań.

Co my jednak wiemy bez DNA o tych ludziach pochowanych 300-400 lat temu, o chorobach, obyczajach żywieniowych, trybie ich życia? Czyli jakby wejść do takiej krypty, to my jesteśmy w stanie naukowo ocenić, wykonać analizą antropologiczną, że ta szlachta np. z konia nie zsiadała, a ci mężczyźni żywili się głównie kaszą, albo umierali przed pięćdziesiątką etc.?

Oczywiście, aczkolwiek to, o czym pani mówi, np. choroby, dieta to są już takie badania bardziej zaawansowane. Np. umieralność dzieci była bardzo wysoka. Znam takie cmentarzyki, gdzie liczba pochówków dziecięcych sięga 50-60 procent wszystkich zmarłych, którzy się w tym miejscu znaleźli, co dziś jest nie do pomyślenia. Umiemy oceniać wiek w chwili śmierci na podstawie szkieletu, a to pozwala odtworzyć średnią długość trwania życia w konkretnych czasach i miejscu oraz inne aspekty demografii. Z kolei wysokość ciała i liczona z masywności części niektórych kości masa ciała i ich rozkład dają nam niezły wgląd w warunki życia danej społeczności. To pozwala nam analizować ekologię takiej populacji, np. właśnie odżywianie i dietę, a mówiąc bardziej ogólnie – przepływ materii i energii przez tę populację ludzką.

Tu wchodzą w grę badania składu izotopowego kości, głównie zawartego w nich węgla i azotu pochodzącego z kostnego kolagenu – takiego bardzo dobrze zachowującego się białka, budującego też kość, otoczonego kostnym hydroksyapatytem. Określamy dzięki temu, czy dieta była bardziej mięsna, ewentualnie mleczna, czy roślinna, czy był w niej i jaki udział ryb, słodkowodnych czy morskich, a nawet wędrownych itp. Można nawet ocenić typ spożywanych roślin, bo różnią się one pod względem przeprowadzanej fotosyntezy tak znacząco (typ C3 i C4), że badanie izotopowe kości pozwala oceniać dość dokładnie dietę.

Seksmisja wydarzyła się naprawdę! Prawdziwi mężczyźni na wojnie zginęli

Warunkujący męskość chromosom Y jest słaby. Nie przetrwa prawdopodobnie kolejnych 5 milionów lat. To powolne uderzenie „bomby prof. Kuppelweisera”.

zobacz więcej
Szkielet jako całość dokumentuje nam chemicznie okres ostatnich 10 do 15 lat życia, bo szkielet jest odbudowywany cały czas, tam ciągle trwają dość intensywne procesy wymiany pierwiastków niezbędnych do życia. Natomiast zęby, jeśli je zbadać izotopowo, pozwalają nam sięgnąć w tej analizie do dzieciństwa, czyli do czasu, kiedy mineralizowały się zęby stałe.

Czyli można by się było dowiedzieć, że ktoś jako dziecko był niedożywiony…

Można. Takie bardzo czytelne ślady pozostawia krzywica wynikła z niedoboru witaminy D. A to jest też związane z dietą i trybem życia – na słońcu lub nie. I dorośli na krzywicę nie chorują, bo już nie rosną, ale jeśli chorowali na nią jako dzieci, to na ich kościach widoczne są deformacje. Tu mi się nasuwa, że np. profesor Jędrzej Śniadecki już w XIX wieku upominał, żeby dzieci dworskie nie trzymano we dworze, tylko wypuszczano na zewnątrz. Bo u dzieci ziemiańskich ów tzw. wtedy rachityzm bywał powszechny, znacznie częstszy niż u dzieci chłopskich, których skóra ciągle miała kontakt ze słonecznymi promieniami UV. Natomiast szlachta obawiała się o zgon takiego dziecka ze względu na chorobę zakaźną, złapaną poza dworem. Nie było szczepionek czy antybiotyków i umieralność dzieci na te choroby była bardzo wysoka. I krzywicę wynikłą z „siedzenia we dworze” widać na kościach z tych sarmackich krypt.

Dużo takiego właśnie materiału po krzywicach znalazłem w kryptach kościoła św. Mikołaja w Gniewie. Jeśli zaś chodzi o ich najczęstsze widoczne patologie, to oczywiście obrażenia po doznanych urazach.

Ale to są takie urazy wojenne, że tam ktoś kogoś szablą „pojechał”?

Tak, myślę tutaj głównie o urazach mechanicznych, a urazy pobitewne są istotnie bardzo charakterystyczne. To są głównie obrażenia głowy, kończyn górnych i dolnych oraz dość typowe złamania kości, np. trzonu lewej kości łokciowej, w antropologii tzw. złamanie parowane. Ono powstaje na skutek odruchowego zasłaniania się przed ciosem osoby praworęcznej przez osobę praworęczną walczących twarzą w twarz. W prawej ręce osoby dzierżą oręż, a lewa trzyma tarczę lub nawet nie.
Czaszka mężczyzny odkryta w czasie prac w kościele św. Oswalda w Płonkowie na Kujawach. Na czaszce widoczne ślady wygojonych obrażeń powstałych na skutek licznych urazów zadanych ostokrokrawędziastym narzędziem – bronią biała? Może to świadczyć, że mamy tu do czynienia ze szczątkami zaprawionego w bojach weterana. Fot. T. Kozłowski
Co ciekawe, choć takich obrażeń jest dużo, one są nierzadko dość dobrze wygojone. Wydawałoby się zatem, że choć medycyna była na dużo niższym poziomie, radziła sobie nieźle z takimi obrażeniami.

Z pewnością miała większe doświadczenie niż dzisiejsza medycyna w ogarnianiu tematu ran ciętych, kłutych i postrzałowych z broni czarnoprochowej, bo inaczej by wszyscy poumierali. (śmiech)

Tu też, moim zdaniem, istotna może być znacznie wyższa odporność tych ludzi na zakażenia typu infekcje przyranne. A już zupełnie zastanawiające jest zjawisko obserwowane w przypadku wszelkich zabiegów na czaszce, zwanych trepanacjami – że im się bardziej cofamy w przeszłość, nawet do średniowiecza i dalej, to większość takich otworów w czaszce wyciętych „chirurgicznie”, często obszernych, nosi ślady wygojenia lub gojenia długotrwałego, czyli dana osoba nie umierała od tej rany. Miewamy tu do czynienia z czaszkami, które bywały trepanowane kilkukrotnie.

Natomiast w XIX wieku, gdy tylko próbowano trepanować głowę – podobnie było z zabiegami wymagającymi naruszenia otrzewnej – to z kolei niemal 100 proc. ludzi umierało później od tego na infekcje przyranne, zgorzele itd. Także myślę, że sarmacka odporność była wyższa od tej XIX-wiecznej.

Tu może być jeszcze taki aspekt istotny z punktu widzenia historii higieny, że jednak nasi przodkowie solidnie myli się przez cały XIV i XV wiek, a nawet do połowy XVII, czyli do tych wszystkich medycznych wynalazków terapeutycznych typu długo hodowany kołtun, którego nie wolno obcinać, i „nie myj się, bo się rozchorujesz na morowe powietrze, gdyż mór wnika przez wilgotną skórę”. A wcześniej korzystali z sauny, kąpieli, nawet z łaźni koedukacyjnych, które zamknięto ze względów obyczajowych, co być może ograniczyło szerzenie się kiły, ale jednocześnie naprawdę skazało naszych przodków na zakażenia… Poza tym ludzie przedbarokowi wyznania chrześcijańskiego po prostu myli ręce, co zaczęli robić ponownie dopiero pod koniec XIX wieku, ze względu na narodziny mikrobiologii. My żyjemy w mylnym przekonaniu, jak ze „Świętego Graala” Monty Pythona, że ludzie średniowieczni i nieco późniejsi pełzali w błocie i tylko król był z niego nieco oskrobany…

Polaków genetyczny portret własny

Czymś się różnimy od mieszkańców Wysp Brytyjskich, jako populacja, jak sugeruje pandemia COVID-19.

zobacz więcej
Badania, które ja prowadziłem pokazują również, że to ma korelację z procesem urbanizacji i zagęszczenia ludności, gdzie dochodziło nie tylko do częstej wymiany towarów, ale i zarazków. Np. jest taka cecha, którą też można wyczytać z kości, taki nieswoisty wskaźnik stresu – to ślady reakcji zapalnych okostnej. Ekspresja wynika z różnych niedoborów żywieniowych (np. braku witaminy C w diecie, co powoduje mikrokrwawienia – szkorbut, które są czynnikiem prozapalnym), ale łączy się to też z infekcjami. Tu akurat kość piszczelowa jest predysponowana do przechowywania na sobie takich śladów.

Takie rozległe badania, dotyczące m.in. kości dziecięcych z terenów Polski północnej z ostatniego tysiąclecia pokazują, że im bardziej szkielety pochodzą z ośrodka silniej zurbanizowanego, tym tych markerów wskazujących na stres infekcyjny jest więcej. To w pewien sposób opisuje również czystość mikrobiologiczną danego środowiska życia ludzi.

Czyli miasta ówczesne były skupiskami chorób zakaźnych, zupełnie tak, jak dziś. Jestem oczarowana jako genetyk, ileż można, jeszcze bez żadnego zaglądania w DNA, powiedzieć o ludziach na podstawie ich kości! Pan ma wrażenie, że te wszystkie rzeczy, które antropolodzy fizyczni mówią, przesiąkają do podręczników historii, czy my się nadal uczymy tego, co zapisał jakiś kronikarz lub pamiętnikarz?

Powiem tak, że ta współpraca, choć nie niemożliwa, jest jednak nadal rzadko podejmowana. W naszym zespole badającym kompleksowo i wszechstronnie m.in. krypty próbujemy to właśnie zmienić.

Czyli nadal słowo pisane rządzi w historii?

Wśród historyków niewątpliwie. No my tu na UMK staramy się do tego podchodzić zupełnie inaczej już od dość dawna. Dlatego brałem udział np. w badaniach krypt w kościele w Kwidzynie. Tam zostali pochowani – jest takie domniemanie – byli mistrzowie krzyżaccy. Oczywiście zaprosiliśmy do zespołu historyka, czyli pana profesora Romana Czaję, który się doskonale zna na Zakonie Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego. Z tych badań powstała cała wspólna monografia w języku angielskim i polskim.

Zanim wymyślili osady i uprawy, zbudowali centrum wiary. Tysiące lat przed Stonehenge i piramidami

Mówią o nim „punkt zerowy” w historii cywilizacji. Łowcy-zbieracze konstruując Göbekli Tepe musieli znać zasady geometrii.

zobacz więcej
Podobnie w tych naszych projektach „sarmackich” dotyczących I Rzeczypospolitej mamy w zespole historyka i archiwistę pana profesora Wiesława Nowosada. Natomiast przy okazji takiego dużego projektu poświęconego badaniom historii Torunia, którego szefem był pan profesor Krzysztof Mikulski, a wcześniej archeolog profesor Jadwiga Chudziakowa , to ja z kolei zostałem zaproszony do tego zespołu jako antropolog fizyczny i biolog człowieka. Po prostu trzeba współpracować.

Ja tu to tak skomentuję, że ja widziałam wiele tekstów, gdzie napisano nieprawdę. Natomiast rzadko widziałam kość – nie licząc zęba narwala, długo uchodzącego za róg jednorożca – która by nam powiedziała dziś nieprawdę o organizmie, z jakiego pochodzi.

Ależ oczywiście. Był taki amerykański profesor Clyde Snow, zajmujący się antropologią sądową i kryminalistyką, który powiedział, że: „Bones are our last and best witness: they never lie and they never forget”. Czyli że „kości są naszym ostatnim i najlepszym świadkiem: one nigdy nie kłamią i nigdy nie zapominają”.

Zatem tu może apel do historyków: zaglądajmy również do kości, a nie tylko dokumentów i kronik. I tu teraz wybierzemy się do Końskowoli, czyli na miejsce pana ostatniej ekspedycji badawczej – Końskowoli z niezwykłymi obiektami kultury materialnej, typu sarkofagi. Jak idziemy do takich krypt, to robimy tylko badania naukowe, czy jednocześnie np. konserwujemy, remontujemy etc? I kto za to płaci?

Te badania są prowadzone głównie, gdy ktoś wpada na pomysł konserwacji obiektu sakralnego, gdzie znajdują się krypty. Bowiem bez zajrzenia tam i zbadania ich stanu zasadniczo niewiele się da zrobić. W przyrodzie wszystko dąży do entropii, rozpada się. A my chcemy to zachować. Lokalna społeczność zazwyczaj też. Gospodarze takiej świątyni… zdarzają się naprawdę księża proboszczowie nie tylko bardzo dobrze obeznani w historii własnej parafii i kościoła, ale także szczerze zaangażowani w opiekę i ratowanie tej substancji zabytkowej, którą zarządzają. A lokalne władze czasami mają dla tego uznanie, a czasami nie. Ale wiadomo, że taki zabytek unikatowy w skali kraju, odrestaurowany i odpowiednio zakonserwowany przyciąga turystów.
Uważam też, że dla istnienia lokalnych społeczności potrzebne jest takie wspólne jądro, wokół którego życie może się kręcić, do którego mogą się odwoływać. I jest nim zwykle lokalna historia, którą widać w tych zabytkowych obiektach sakralnych i ich kryptach. To jest ich dotykalna łączność z przeszłymi pokoleniami. To byli fizyczni ludzie, którzy kiedyś tu żyli i dokonywali takich fundacji czy inwestycji. I to po nich pozostało. Jeśli ta pamięć nie zaginie, to jest osnowa, która może spajać.

A dalsze plany to badania na wschodzie Polski. Jesteśmy po rekonesansie w Łukowie, Radzyniu Podlaskim, po badaniach w Szczuczynie. Mamy nadzieję na grant, który je nam umożliwi i pozwoli kontynuować te już rozpoczęte. Tu jest też aspekt, poza wynikami badań sprawozdawanymi w publikacjach i popularyzacji zdobytej wiedzy, kształcenia nowych antropologów i archeologów. Zdobywania warsztatu i doświadczenia.

Pan ładnie to ujął, że istnieje ekonomia śmierci, to ja zapytam o psychologię śmierci. Dlaczego my po prostu nie zostawimy tych krypt, niech się zapadną. Dlaczego my tam idziemy w ogóle? Dlaczego pan tam chodzi?

Ja tam idę głównie z dwóch powodów. Po pierwsze z szacunku dla naszej historii. Ponieważ bez tych ludzi, którzy są tam pochowani, to by nie było dokładnie niczego do oglądania w Końskowoli. Tutaj Tęczyńscy, Czartoryscy czy Lubomirscy zostawili po sobie piękne zabytki polskiego baroku, więc należy im się jakaś cześć. Skoro budowali dla siebie kryptę i sarkofag, to znaczy że życzyli sobie, aby te ich doczesne szczątki przetrwały. Jest to ich testament, którym ja się czuję zobowiązany, żeby o to zadbać.

A z drugiej strony naukowa ciekawość, bo kości naprawdę nie kłamią i opowiadają historię życia danej osoby i możemy pisać coś, co dałoby się nazwać osteobiografią. Uzyskujemy informacje, które w żadnych źródłach pisanych nie zostały ujęte, albo tamże są bardzo lakoniczne czy mętne, a dotyczące np. fizyczności danej postaci: postury, zdrowia, historii dzieciństwa etc. To wszystko, co wyczytamy z kości, można konfrontować z innymi źródłami.

A wielkich ludzi lubią kronikarze upiększać, zwłaszcza jeśli opłacani…

Są i tacy, co lubią w swych pismach konkretne postaci obrzydzać.

– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Dr hab. Tomasz Kozłowski, prof. UMK, nauczyciel akademicki, obecnie pracownik naukowo-dydaktyczny w Instytucie Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wcześniej kierownik nieistniejącego już Zakładu Antropologii na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska UMK. Zajmuje się badaniami antropologicznymi i paleopatologicznymi szczątków kostnych, pochodzących z cmentarzysk i krypt, w tym również z grobów ciałopalnych, a także ekologią i epidemiologią dawnych społeczności ludzkich. Brał czynny udział w badaniach m.in. wczesnośredniowiecznych cmentarzysk szkieletowych w Kałdusie oraz krypt w katedrze w Kwidzynie, kościele św. Mikołaja w Gniewie, jak również w Szczuczynie i Łukowie.

Jako jedyny polski naukowiec był członkiem międzynarodowego zespołu antropologów, badających kondycję biologiczną i stan zdrowia mieszkańców Europy od schyłku paleolitu do czasów współczesnych („Global History of Health Project”). Od 2002 do 2011 uczestniczył w pracach międzynarodowej grupy naukowców, badających neolityczny Çatalhöyük w środkowej Turcji. Był także członkiem interdyscyplinarnego Zespołu do Badań Średniowiecznego i Nowożytnego Torunia, działającego przy Instytucie Archeologii UMK.

Autor licznych publikacji naukowych oraz opracowań i ekspertyz z zakresu antropologii, antropologii sądowej i kryminalistycznej, bioarcheologii oraz paleopatologii. Kierownik i główny wykonawca grantów Komitetu Badań Naukowych i Narodowego Centrum Nauki. Członek władz, a następnie Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Antropologicznego w poprzednich kadencjach, a także Komitetu Antropologii Polskiej Akademii Nauk aż do jego rozwiązania. Członek Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego VII kadencji oraz Senatu UMK w latach 2009-2012.

Popularyzator nauki i pasjonat sportów wodnych – ratownik wodny WOPR, żeglarz jachtowy, sternik motorowodny, płetwonurek, a także instruktor karate tradycyjnego i strzelec sportowy. Członek założyciel Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Toruniu.
Zdjęcie główne: Luty 2017 r. Kaplica Zbawiciela archikatedry we Fromborku. Naukowcy z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu otworzyli kryptę bp. Krzysztofa Andrzeja Jana Szembeka, by zbadać sposób pochówku i sprawdzić, czy nie została sprofanowana w 1945 r. W grobowcu ordynariuszy warmińskich archeolodzy odkryli sześć trumien, zmumifikowane szczątki i świetnie zachowane pogrzebowe szaty liturgiczne. Niektóre zabytki znaleziono na posadzce krypty, co wskazuje, że była splądrowana. Fot. PAP/Tomasz Waszczuk
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.