Polska oaza ładu i nauk wyzwolonych w carskiej Rosji. Liceum Krzemienieckie
piątek,
29 lipca 2022
„Powinien mieć przybywający uczeń między innymi: mydła funtów 4, szuwaksu słojów kwartowych 4, igieł różnej wielkości 12, nici białej i barwy uniformu, z przyborów do pisania piór gęsich kop 2, papieru liber 8 i atramentu butelkę kwartową”.
Żywioł niezmordowanego, mrówczego budowania „substancji” i niezmordowanego, drapieżnego niszczenia, nie raz objawiające się na styku Rzeczypospolitej i Rosji, w niewielu miejscach zderzyły się z taką siłą jak tutaj.
Liceum Krzemienieckie obecne jest w polskiej pamięci potocznej, takiej od krzyżówek i pospiesznego zdawania testów, za sprawą dwóch skojarzeń: jako jeden ze zworników wielkiej struktury edukacyjnej stworzonej przez księcia Adama Czartoryskiego na ziemiach zaboru rosyjskiego oraz jako miejsce urodzenia wieszcza Juliusza Słowackiego. Rodzic poety, wcześnie zmarły Euzebiusz Słowacki, wykładał tam literaturę i retorykę.
Skojarzenia trafne, ale powierzchowne. Rodzina Słowackich w 1811 wyjechała do Wilna, później wprawdzie Juliusz wrócił do miasta z owdowiałą matką i pobierał nawet nauki w liceum. W „Godzinie myśli” poświęcił też Krzemieńcowi kilka powszechnie cytowanych wersów („Tam góra wznosi się, Bony ochrzczona imieniem”). Zdaje się jednak, że znacznie pełniej ukształtowały go studia uniwersyteckie w Wilnie.
Książę protektor
Również rola Adama Czartoryskiego w stworzeniu szkoły w Krzemieńcu (liceum była dopiero od roku 1819, przedtem gimnazjum, czyli szkoła średnia bez prawa do nadawania stopni naukowych) ograniczała się do generalnej opieki i przychylności. Jak pisze Ryszard Przybylski w świetnym eseju o Liceum, na który nieraz przyjdzie się powoływać, książę Adam, kunktator i wytrawny gracz, ambicje swoje lokował gdzie indziej: „Oświata i wychowanie nie fascynowały bowiem nazbyt politycznego umysłu Księcia. Czuł się przede wszystkim dyplomatą, mężem stanu. Kładł sobie na głowę ważniejsze narodowe zadania”.
Owszem, bez jego protekcji wielka reforma oświaty w Cesarstwie Rosyjskim, która dokonać się miała za sprawą i za pośrednictwem polskich instytucji edukacyjnych, w tym przede wszystkim Uniwersytetu Wileńskiego, nie miałaby szans. Ale w tym projekcie szkole w Krzemieńcu (szerzej, na Wołyniu; bliższa lokalizacja nie była początkowo przesądzona) przyznano miejsce ot, trybiku w maszynie. Szczególna rola gimnazjum i rozmach, z jakim zostało stworzone, były dziełem dwóch przede wszystkim osób: Tadeusza Czackiego, wizytatora placówek oświatowych guberni wołyńskiej, podolskiej i kijowskiej, przy walnym udziale Hugona Kołłątaja. Projekt krzemieniecki można wręcz uznać za korektę koncepcji Czartoryskiego: stąd trwożne czekanie na łaskę i zgodę Aleksandra I, stąd radość, gdy 29 lipca 1805 dekret cesarski został podpisany. „Kiedy reskrypt cesarski 29 lipca w końcu nadszedł i starosta nowogrodzki kazał go drukiem powielić, Kołłątaj natychmiast sporządził projekt, jak nowy ukaz marszałkowie drogą kursorii po powiatach rozesłać mają”.
Dlaczego o tym pisać, w nieokrągłą rocznicę? Przede wszystkim dla ukazania, jak „duch pracy organicznej”, zwykle kojarzony jedynie z ćwierćwieczem pozytywizmu, okresem po powstaniu styczniowym, doszedł do głosu znacznie pełniej i z większym rozmachem ponad pół wieku wcześniej. I jak szczegółowy, a zarazem całościowy był projekt gimnazjum – tak naprawdę utopijny i oświeceniowy z ducha. Krzemieniec w zamyśle jego twórców miał się stać nową utopią, wyspą Nipu, jak z nieudanej powieści biskupa Ignacego Krasickiego, oazą ładu, szczęśliwości, nauk wyzwolonych i abstynencji. Również po to, by zastanowić się, czy miejsce naznaczone pracą tak wytrwałą nie zasługuje na to, by wesprzeć je po raz kolejny.
Klasycyzm zrozpaczonych
Ten „duch pracy organicznej”, z natchnienia którego powstał i Krzemieniec, wziął się z wysiłku, by nie dać się rozpaczy po trzecim rozbiorze. Ryszard Przybylski, autor książki tak fundamentalnej, jak „Klasycyzm, czyli prawdziwy koniec Królestwa Polskiego”, pisał o tym przez lata. Cała elita Rzeczpospolitej czasów stanisławowskich, która po 1795 nie skończyła ze sobą samobójstwem, nie znalazła się na zesłaniach, nie antyszambrowała z Napoleonem (chętnych do tego było jednak coraz mniej) – starała się, jak mogła, założyć na nowo ogród nauk. Posiedzenie założycielskie Towarzystwa Przyjaciół Nauk miało miejsce w pruskiej Warszawie, w najzdradliwszym miesiącu roku, 1 listopada 1800. Tam doszedł do głosu rozsądek projektantów KEN i Konstytucji – umocniony romantycznym przekonaniem, że naród istnieje najprzód w języku, języka więc trzeba strzec i edukacji w nim sprawowanej.
Był tam i Tadeusz Czacki, późniejszy starosta nowogrodzki, samouk, badacz praw dawnej Rzplitej (poznał większość księgozbioru Biblioteki Załuskich!), przed rozbiorami – członek Komisji Skarbu Koronnego, twórca systemu stypendialnego dla cywilnych inżynierów, po Targowicy – osoba prywatna, bibliofil i kolekcjoner starodruków.
Perypetie amerykańskiego dyplomaty w płonącej Polsce.
zobacz więcej
Od września 1803 roku rozpocznie się jego praca nad rozbudową systemu edukacyjnego, stworzonego na zachodnich ziemiach Imperium Rosyjskiego za sprawą księcia Czartoryskiego. Skoro nie ma zgody na stworzenie nowych uniwersytetów, prócz Wileńskiego (gdyby zaś powstał on w Kijowie, niechybnie car zażyczyłby sobie wykładów w języku rosyjskim), trzeba stworzyć szkołę średnią o poziomie nauczania zbliżonym do uniwersyteckiego. Zostało to wprost powiedziane: „Gimnazjum to nie będzie universitas, ale będzie wielką centralną szkołą całej guberni”.
Niskie ceny chrustu
Po objeździe Wołynia i guberni południowych padło na Krzemieniec. Zadecydował Kołłątaj: „Kosztowny i obszerny gmach kolegium pojezuickiego (…); kolegium bazylianów obok stojące, które mogłoby się zdać na seminarium guwernantek; życie tańsze jak w Łucku, łatwość najęcia stancji dla studentów, łatwość przyprowadzenia miasta do ochędóstwa (…) i że miasto najwygodniejsze jest dla nauk, ile że nie zda się nigdy na gubernskie miasto”. O wszystkim pomyśleli zacni mężowie: o kosztach chrustu (niskich, bo lasy), owoców (dojrzewających na południowych stokach), wapna i kamienia na bruki i o tym, by za oficerami gubernialnego garnizonu nie pociągnęły bałamucące uczniów kokoty.
Przez blisko dwa lata Czacki kwestuje po dworach i dworkach całej południowo-zachodniej części imperium, przekonując do „pracy organicznej” i gromadząc kolosalne kwoty. Kołłątaj, pedant i szczególarz, pisał podręczniki metodyki nauczania i regulaminy, które i dziś cieszą: „…powinien mieć przybywający uczeń między innymi: mydła funtów 4, szuwaksu słojów kwartowych 4, igieł różnej wielkości 12, nici białej i barwy uniformu, z przyborów do pisania piór gęsich kop 2, papieru liber 8 i atramentu butelkę kwartową”.
Przygotował również projekt inauguracji („od szóstej rano strzelanie z armat i bicie w dzwony”). Ale i stworzył schemat nauczania języków nowożytnych. Czacki, obdarzony rozmachem inwestora, nakazał kopać studnie, przebudować rynek i murować nowe budynki, ubolewał, że drewno nie dość leżakowane, wkładał zgromadzone pieniądze w kamieniołomy i cegielnie. Kiedy myślimy o dzisiejszych „miastach akademickich”, których sprężynę napędową stanowi nie węzeł kolejowy, kopalnia czy fabryka samochodów, lecz uczelnia, warto zdać sobie sprawę, jak bardzo stał się takim miastem Krzemieniec w początku XIX wieku.
Położne, guwernantki i sokoły
Było to bowiem prawdziwe combo akademickie. Podręczniki historii i noty encyklopedyczne wymieniają przede wszystkim najsławniejszych wykładowców i absolwentów Gimnazjum i Liceum. Prawda, jest w czym wybierać. Wśród pierwszych – by wymienić tylko kilku, odzywających się skojarzeniem w polskiej pamięci krzyżówkowej: Alojzy Feliński, Józef Korzeniowski (najwybitniejszy może prozaik polskiego romantyzmu), Joachim Lelewel, Aleksander Mickiewicz (historyk prawa, młodszy brat Adama), wspomniany już Euzebiusz Słowacki, Michał Wiszniewski, filozof, ale i pierwszy polski psycholog. Wśród uczniów – połowa pewnie indeksu nazwisk polskiego romantyzmu i Wielkiej Emigracji: Mikołaj Jełowicki, Maurycy Gosławski, Antoni Malczewski (poeta), bracia Narcyz i Gustaw Olizarowie, rewolucyonista Stanisław Worcell, polsko-ukraiński poeta Tomasz/Tymko Padura, bez którego nie nucono by po dziś dzień „Hej, sokoły…”.
Mnie jednak bardziej zajmuje ten wymiar organiczny: raczej podstawa (fundament) działania niż wysokość osiągnięć. A na ten fundament składała się: szkoła nauczycieli ludowych, osobna szkoła kształcąca „mechaników”, czyli rzemieślników wszelkiego autoramentu, od zegarmistrzów po gorzelników i balwierzy; osobna szkoła dla położnych, osobna – dla medyków i chirurgów, osobny Instytut dla Guwernantek, pod patronatem cesarzowej. I, niczym dalszy ciąg tego organicznego ułożenia: Komisja Bruków, cechy i towarzystwa kupieckie, Towarzystwo Dobroczynności (tu przydał się patronat biskupa Kacpra Kazimierza Cieciszowskiego), Towarzystwo Muzyczne, oberże (wizytowane przez licealnych pedli, by trunków nieletnim nie podawały), przystań, teatr, zajazdy, cukiernie, ba, stowarzyszenie propagujące grę w palanta…
To u podstawy. A którędy na szczyt – nie góry Bony, lecz piramidy wiedzy? Daleko odszedł Kołłątaj od prostego trivium i quadrivium. Najpierw języki: polski, rosyjski, francuski, łacina, greka, tudzież religia, geografia i geometria. To były podstawy, czas opanowywania dyscypliny pracy i pamięci, po których następowały kursa uniwersyteckie: rozszerzona geometria, trygonometria płaska (wykreślna), algebra, logika, nauka wymowy, historia starożytna, fizyka, rachunek integralny (różniczkowy, czyli algebra wyższa), chemia, historia naturalna, botanika, prawo krajowe, historia literatury greckiej, łacińskiej, polskiej i francuskiej. Dla klas końcowych: greka i język angielski, bibliologia, rysunek, mechanika teoretyczna i praktyczna oraz architektura i gimnastyka. Fechtunek, śpiew, muzyka, taniec i jazda konna – to już po godzinach. Tylko się uczyć: w ogrodzie licealnym 12 tysięcy gatunków roślin, podręczniki z Londynu, ale i z księgozbioru Stanisława Augusta, instrumenta fizykalne z Paryża – wszystko opłacone zbożem Wołynia.
Ekslibrisy Augusta
Garnizon rosyjski, rozsadnik nielubianego przez Czackiego pijaństwa, pojedynków i chorób wenerycznych, przybył do miasta wiosną 1831 – wprawdzie zagony ułanów polskich daleko, ale kto wie, którędy płynie duch rewolty? Oficerowie zagrali kilka partii palanta, potem połamali kije. Jesienią Liceum zamknięto. Część profesorów, po przejściu upokarzającej procedury deklarowania lojalności domowi panującemu, przyjęto na posadki na tworzonym właśnie Uniwersytecie Kijowskim. Nad Dniepr trafił też księgozbiór liceum: na najstarszych woluminach dzisiejszej Narodowej Biblioteki Ukraińskiej w Kijowie można jeszcze wypatrzyć ekslibrisy z inicjałem „S.A.P.”. W policealnych budynkach starczyło miejsca i dla prawosławnego seminarium duchownego, i na magazyn akt gubernialnych, i na więzienie.