Kto się boi Giorgii Meloni?
piątek,
26 sierpnia 2022
Nazywają ich „skrajną prawicą”, „nacjonalistyczną prawicą”, „radykalną prawicą”, „partią neofaszystowską” czy o „faszystowskich korzeniach”.
Wszystko wskazuje na to, że blok centroprawicy wygrał niedzielne wybory we Włoszech. Przypominamy nasz tekst sprzed kilku tygodni zapowiadający tę wygraną.
Kto i dlaczego boi się Giorgii Meloni? O odpowiedź nietrudno, bo wszyscy, których przeraża myśl o tym, że najprawdopodobniej to ona już wkrótce zostanie premierem Włoch, nie robią z tego tajemnicy. A jest ich wielu – we Włoszech, w Europie, a nawet poza Europą. Tylko źródła ich obaw bywają różne.
Włoscy rywale Giorgii Meloni boją się porażki wyborczej i jest to obawa uzasadniona, bo Bracia Włosi – Fratelli d’Italia, partia, którą kieruje - prowadzą w sondażach, a na niespełna miesiąc przed wyborami do parlamentu ich mocna pozycja jest niczym niezagrożona. Z kolei europejskie partie, które mieszczą się w tzw. głównym nurcie, a także urzędujący w Brukseli eurokraci obawiają się, że zwycięstwo Braci Włochów może przełożyć się na sukcesy podobnych im ugrupowań. Z fatalnym, jak uważają, skutkiem i w wymiarze ideowym, i praktycznym, czyli dla perspektyw integracji europejskiej.
Wreszcie – i w Unii Europejskiej, i poza nią – powody do obaw mają głosiciele postępu w sferze ducha i obyczajów. Mocno lansowane zmiany obyczajowe i idee, które, w ich przekonaniu, musi sobie przyswoić człowiek prawdziwie nowoczesny, można, jak się okazuje, zakwestionować bez obaw i bez ryzyka. 45-letnia Giorgia Meloni i jej partia na sztandarach mają przecież wypisane idee żywcem przeniesione z zamierzchłej przeszłości: rodzinę, ojczyznę, naród, suwerenność, wiarę i wolność, w tym wolność słowa. Próżno by wśród nich szukać LGBT, homomałżeństw, modnych koncepcji płynności płci i nieskończonej - niemalże – ich liczby, inkluzywności czy odgórnego wyznaczania kanonów, poza którymi odmienność poglądów jest nazywana mową nienawiści.
„Chcą, byśmy mówili o sobie rodzic 1, rodzic 2, LGBT i gender czy obywatel X, chcą dać nam kody i numery. Ale my nie jesteśmy numerami – i będziemy bronić swej tożsamości. Ja jestem Giorgia. Jestem kobietą. Jestem matką. Jestem Włoszką. Jestem chrześcijanką. Tego mi nie odbierzecie” – tak mówiła o sobie w 2019 roku na wiecu w Rzymie. Te słowa są często cytowane jako najprostsza charakterystyka jej samej, ale zarazem lapidarne podsumowanie tego, co głoszą Bracia Włosi. To credo proste i jasne – choć nie na czasy poprawności i postępu.
Widmo krąży nad Europą
Lektura wypowiedzi polityków i rozważań medialnych nieodparcie nasuwa na myśl słynne, otwierające „Manifest komunistyczny” zdanie: „Widmo krąży nad Europą”. Nie jest to jednak widmo komunizmu, lecz neofaszyzmu, a może nawet po prostu faszyzmu. Komunistyczne korzenie, co widać jak na dłoni, nikomu dzisiaj nie wadzą, a dawni komuniści doskonale przystosowali się do nowych czasów. Natomiast wszelkie semantyczne pochodne słowa „faszyzm” w roli epitetów sprawdzają się doskonale.
Politycy, analitycy i media powstrzymują się wprawdzie od krytykowania Giorgii Meloni wprost, czynią to jednak pośrednio, odnosząc się do jej partii. Bracia Włosi zatem nie są, ich zdaniem, ugrupowaniem konserwatywnym czy prawicowym, jak oni sami twierdzą. Są „skrajną prawicą”, „nacjonalistyczną prawicą”, „radykalną prawicą”, „partią neofaszystowską” czy o „faszystowskich korzeniach”. Dodatkowy element obciążający stanowią partie, z którymi Bracia Włosi utrzymują bliskie kontakty: węgierski Fidesz, hiszpański Vox, francuskie Zgromadzenie Narodowe (dawny Front Narodowy) i oczywiście – jakżeby inaczej? - Prawo i Sprawiedliwość.
Reputację Braci jeszcze pogorszyła deklaracja, że partia będzie się kierować przede wszystkim dobrem i interesami Włoch. Tym bardziej, że Giorgia Meloni nie kryje, iż zainspirował ją Donald Trump swoim „America first!”.
Chociaż Bracia Włosi faktycznie wywodzą się z powojennego ruchu neofaszystowskiego, to są to korzenie bardzo już odległe – i w czasie, i w wymiarze ideowym. Ich partyjnym antenatem był Włoski Ruch Społeczny (Movimento Sociale Italiano, MSI), założony tuż po wojnie, w 1946 roku, przez grono działaczy faszystowskich, a w związku z tym przez lata funkcjonujący na marginesie świata polityki.
Miało to swoje dobre strony, bo uchroniło partię przed oskarżeniami o korupcję i pozwoliło jej, już po wielkiej burzy z początku lat 90., włączyć się do życia publicznego. MSI zmienił wówczas nazwę na Sojusz Narodowy (Alleanza Nazionale, AN), ten zaś, po serii zmian nazw i sojuszów partyjnych, w 2012 roku przekształcił się w partię Fratelli d’Italia. Tak zaczyna się włoski hymn, jest to więc nazwa-deklaracja.
Od spuścizny Duce ugrupowanie odcięło się już jako Sojusz Narodowy, choć jego lider Gianfranco Fini wcześniej, jeszcze jako sekretarz MSI, był prawdziwym apologetą faszyzmu i Mussoliniego. Bez porzucenia tej retoryki jednak nie byłoby możliwe przełamanie kordonu sanitarnego. Dzięki temu Sojusz stał się partnerem koalicyjnym w jednym z rządów Silvio Berlusconiego, a sam Fini wicepremierem i ministrem spraw zagranicznych, a później przewodniczącym parlamentu. Nietrudno sobie wyobrazić, co działoby się w Unii, gdyby takie stanowiska spróbowano powierzyć szczeremu neofaszyście.
Nie zagrażam demokracji!
Mussolini to przeszłość - nieustannie powtarza Giorgia Meloni. Ta przeszłość jednak wisi nad jej partią, choć, jak się wydaje, jest to raczej poręczny i chwytliwy argument w ustach oponentów Braci Włochów (najlepszy dowód, że Sojusz Narodowy, wprost wyrosły z MSI, już od dawna w piśmiennictwie nazywany jest partią konserwatywną). By uwypuklić całkowite zerwanie z faszystowską tradycją zabroniła członkom partii posługiwania się salutem rzymskim. Niechęć czy wręcz wrogość Unii trudno jednak przełamać zapewnieniami i gestami. Dlatego ostatnio pani Meloni zdecydowała się na nagranie przesłania, w którym w trzech językach – po angielsku, francusku i hiszpańsku - zapewnia, że nie stanowi zagrożenia dla demokracji.
Ten kuriozalny krok to pośrednie przyznanie, że Bruksela naprawdę może zrobić wiele, by uprzykrzyć życie przyszłej pani premier i jej rządowi, a może nawet doprowadzić go do upadku. Sprawa funduszy odbudowy dla Polski to wymowne ostrzeżenie, a w wypadku Włoch stawka jest większa, bo, po pierwsze, mają one dostać blisko 200 mld euro, najwięcej ze wszystkich członków Unii, po drugie zaś wyjątkowo ucierpiały podczas pandemii. Przestrogą, choć innego rodzaju, jest również przypadek Silvio Berlusconiego, który zawsze był solą w oku eurokratów, dlatego, jak ostatnio wyszło na jaw, dokładali starań, by się go pozbyć.
Przypomnijmy, że przedterminowe wybory, wyznaczone na 25 września, to efekt niespodziewanego upadku rządu Mario Draghiego, który podał się do dymisji w następstwie konfliktu z Ruchem Pięciu Gwiazd, największą z zasiadających w nim partii. Draghi, były szef Europejskiego Banku Centralnego, traktowany był jak mąż opatrznościowy, który zdoła położyć kres niestabilności politycznej i gospodarczej Włoch. Jego wielopartyjny gabinet szumnie obwołano rządem jedności narodowej, weszły do niego bowiem wszystkie liczące się partie poza jedną. Byli nią Bracia Włosi.
W wyborach Fratelli biorą udział w prawicowej koalicji z Forza Italia Berlusconiego i Ligą Matteo Salviniego. Zapewne również temu, że nie firmowali niepopularnej polityki – na przykład wprowadzenia tzw. zielonego certyfikatu szczepień, bez którego nikt nie mógł przystąpić do pracy - w dużej mierze zawdzięczają swą obecną pozycję. Chce na nich głosować 23 proc. Włochów. Na całą prawicową koalicję - przeszło 40 proc., co przekłada się na ponad połowę mandatów i w Izbie Deputowanych (240 na 400, według sondaży), i w Senacie (108 na 200), oznacza zatem pełną czy prawie pełną swobodę rządzenia. I to właśnie tak bardzo niepokoi zagraniczne rządy, partie i media.
Postęp stanie w miejscu
Dlaczego? Bo silny prawicowy rząd, kierowany przez premiera, który w dodatku jako lider partii otrzymał mandat z rąk wyborców (po raz ostatni zdarzyło się to w 2008 roku, gdy wybory wygrał Berlusconi, później już rządami kierowali wyłącznie ludzie spoza grona przywódców albo w ogóle spoza polityki – Mario Monti, Enrico Letta, Giuseppe Conte i inni), nie będzie musiał bezwzględnie liczyć się ze zdaniem Brukseli.
Czy organizacje humanitarne finansowane przez George’a Sorosa współpracują z przemytnikami ludzi?
zobacz więcej
Czy zechce na przykład akceptować takie pomysły na zacieśnianie integracji, jak zlikwidowanie prawa weta i podejmowanie decyzji wyłącznie większością głosów? Czy okaże się należycie uległy na polu zwalczania zmian klimatycznych? Czy zechce stawiać sobie ambitne cele, wykraczające poza pakiet Fit for 55, czy zresztą w ogóle zechce go realizować? Czy będzie pokornie wprowadzał wszystko, co wymyślą mędrcy z Brukseli i Strasburga? Może, co nie daj Boże, rzeczywiście kierować się będzie zasadą „Italy first”?
A to dalece nie wyczerpuje listy pytań. Na przykład o imigrację. Giorgia Meloni, tak jak Matteo Salvini – przypomnijmy: po wyborach z 2018 roku minister spraw wewnętrznych, inicjator zamknięcia włoskich portów przed statkami wiozącymi imigrantów – kategorycznie sprzeciwia się niekontrolowanej, nielegalnej imigracji. Uważa wręcz, że na Morzu Śródziemnym należy zablokować ruch z Afryki do Włoch, z Libią zaś zawrzeć porozumienie, na mocy którego kandydaci na imigrantów będą badani na jej terenie.
Sprzeciwia się także poprawności politycznej i terrorowi praktykowanemu przez środowiska LGBT. We Włoszech, choć nie bez oporów, wprowadzono już związki cywilne osób tej samej płci i Giorgia Meloni nie zamierza tego podważać. Nie wyobraża sobie jednak ani homomałżeństw, ani możliwości adoptowania dzieci przez takie pary, bo dziecko, co mocno podkreśla, musi mieć ojca i matkę.
Tylko pytania o stosunek do wojny rosyjsko-ukraińskiej wydają się trochę wydumane, jak gdyby komentatorzy za wszelką cenę doszukiwali się słabych punktów Braci tam, gdzie ich nie ma. Dotyczą tego, czy Włochy pod rządami koalicji prawicowej będą nadal wspierać Ukrainę, zważywszy, że i Berlusconi, i Matteo Salvini utrzymywali bardzo dobre czy wręcz przyjacielskie kontakty z Putinem. W dodatku dla społeczeństwa włoskiego są to sprawy dość odległe.
Ci, którzy takie pytania stawiają, zapominają, że Mario Draghi, choć poparł Ukrainę, też w swoim czasie był w częstym kontakcie z Putinem; że Berlusconi i Salvini potępili działania Rosji; wreszcie – co najważniejsze – że w przeciwieństwie do nich obu Giorgia Meloni nigdy nie była prorosyjska. Akurat więc na tym polu Europa nie ma powodów do obaw.
Namawiać, straszyć i karać
Fakt, że Giorgia Meloni stoi na czele Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, czyli międzynarodówki partii prawicowych, też nie wróży dobrze. Jest ona bowiem z urzędu w bliskim kontakcie z tymi wszystkimi ugrupowaniami, które wobec unijnej centrali są oporne w wielu kwestiach, od stosowania węgla po genderową propagandę w szkołach. Wielki sukces Giorgii Meloni i jej partii powinien działać na korzyść ugrupowań skupionych w ECR, a może nawet, kto wie, spowodować efekt domina w skali europejskiej. Co, oczywiście, zależeć będzie także od tego od tego, jak prawicowy rząd włoski będzie sobie radzić w swym własnym kraju.
Warto jednak pamiętać, że gdy sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli, unijni aktywiści zawsze doznają superwzmożenia, by przypilnować pożądanego kierunku. Bruksela potrafi wówczas namawiać, obiecywać, straszyć, grozić i karać – choć przecież w gruncie rzeczy nie powinna w ogóle wtrącać się do spraw, które do niej nie należą. Nie powinna ani chwalić, ani ganić europejskich polityków. Słowa, ostatnio przypominane, jakimi Ursula von der Leyen żegnała Donalda Tuska, życząc mu stanowiska premiera, są bardzo nie na miejscu.