Długo uważano, że piętnastolatek był postacią zmyśloną
piątek,2 września 2022
Udostępnij:
Dziś dawni obrońcy miasta mają skromny cmentarz, wielokrotnie niszczony przez „nieznanych sprawców”. Najeźdźcy mają tu swoje ulice i pomniki.
9 września odbędzie się premiera kinowa filmu wojennego „Orlęta. Grodno ’39” w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza, którego współproducentem jest Telewizja Polska.
Obrona Grodna była jednym z najbardziej niezwykłych wydarzeń września 1939 r. Ma swoich bohaterów. Widać wyraźnie dwie grupy. Jedni – to bardzo młodzi ludzie, kilkunastoletni chłopcy, którzy butelkami z benzyną próbowali niszczyć sowieckie czołgi. I drudzy – oficerowie, którzy podczas pokoju spokojnie pełnili urzędnicze funkcje, nie uczestnicząc w wojskowych manewrach, ale gdy przyszła taka potrzeba, organizowali skuteczny opór przeciwko Sowietom.
Najbardziej znanym spośród tych pierwszych jest Tadzik Jasiński, do niedawna będący raczej legendą – powątpiewano nawet w jego istnienie. Na grodzieńskim cmentarzu ma jedynie symboliczny grób i tablicę pamiątkową, gdy są groby innych, poległych wówczas młodych ludzi. A wśród drugich wyróżnił się faktyczny dowódca obrony miasta, major Benedykt Serafin. Przez kilka lat poprzedzających 1939 r. był szefem Rejonowej Komendy Uzupełnień, czyli urzędnikiem wojskowym, a nie oficerem liniowym.
Gornowych – sowiecki bohater
Jeśli porównać dzisiejsze centrum Grodna ze zdjęciami sprzed wojny, widać ogromne podobieństwo. Większość domów stoi dziś tak, jak przed kilkudziesięcioma laty; jest pomnik Elizy Orzeszkowej, są kościoły, choć dawna Fara Witoldowa została już po wojnie wysadzona w powietrze. No i nazwy wielu ulic zostały zmienione, ale akurat przedwojenna ulica Orzeszkowej nazywa się dziś „wulica Ażeszka”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
I mieszkańcy miasta są inni. Przed wojną dominowali Polacy, których było około 60 procent. Drugą co do wielkości grupę stanowili Żydzi – 37 proc. Pozostali to przede wszystkim Białorusini. Dziś Polaków jest tu oficjalnie około 20 proc., a faktycznie pewno więcej; Żydzi stanowią zaledwie 0,1 proc., a dominują Białorusini.
Dla dzisiejszych władz – tak zresztą, jak i wcześniej dla sowieckich – bohaterami września 1939 r. nie są Polacy i polscy obrońcy miasta, a sowieccy najeźdźcy. Jadąc od południowego zachodu, dokładnie tą samą drogą, którą nacierały sowieckie czołgi, docieramy ulicą Gornowycha do mostu na Niemnie. Starszy politruk Grigorij Aleksandrowicz Gornowych jako jeden z pierwszych zginął podczas ataku na polskie pozycje. Pochodził z Uralu, z Wierchniego Ufaleja koło Czelabińska – z domu do Grodna miał 2700 kilometrów. Zginął, siedząc w wieżyczce czołgu, najwyraźniej przekonany, że grodnianie powitają go chlebem i solą, stawiając bramy triumfalne.
Jego i innych żołnierzy Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej polscy żołnierze przywitali strzałami z dział i karabinów maszynowych. Dziś dawni obrońcy miasta mają skromny cmentarz, wielokrotnie niszczony przez „nieznanych sprawców”. Najeźdźcy mają tu swoje ulice i pomniki, oni – kilka ulic w paru miastach Polski. Oto jak opisuje pomnik Gornowycha Administracja Rejonu (dzielnicy) Oktiabrskiego Grodna: „17 września 1939 roku Robotniczo-Chłopska Armia Czerwona weszła na terytorium Polski z celem oswobodzenia ziem białoruskich, oderwanych od BSRR i USRR zgodnie z warunkami ryskiego traktatu pokojowego, w efekcie którego doszło do podziału narodu białoruskiego i ukraińskiego na dwie części. To był akt historycznej sprawiedliwości, jednoczący sztucznie podzielony naród białoruski w jednym organizmie państwowym – Białoruskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej – co stało się jeszcze jednym ważnym krokiem na drodze do niepodległości i suwerennego rozwoju Białorusi”.
Twarda obrona
Grodno było na zapleczu frontu polsko-niemieckiego. Przed wojną spełniało rolę miasta garnizonowego. Tu znajdowało się Dowództwo Okręgu Korpusu III z gen. Józefem Olszyną-Wilczyńskim na czele, tu stacjonowały pułki piechoty i artylerii. Ale jeszcze w sierpniu 1939 r. wojsko w większości wyruszyło na zachód.
Formowano jednak nowe jednostki. Powstała Grupa Operacyjna Grodno, lecz 10 września jej oddziały wysłane zostały na południe Polski, do obrony Lwowa. Polskie dowództwo chciało bowiem umocnić tzw. przedmoście rumuńskie, czyli obszar broniący dostępu do granicy polsko-rumuńskiej. Przez tą granicę miały dotrzeć do naszego kraju francuskie czołgi i brytyjskie samoloty. Lwów i przedmoście miały trwać w oporze do czasu spodziewanej francuskiej ofensywy przeciwko Niemcom. Grodno czy Wilno miały więc do spełnienia trzeciorzędną rolę.
A mimo to się szykowały. W Grodnie organizowano kolejne oddziały zapasowe. W sumie ponad 2,5 tysiąca ludzi, w tym batalion marszowy kpt. Piotra Korzona i batalion wartowniczy mjr. Benedykta Serafina. Spodziewano się natarcia Niemców i szykowano obronę centralnej części miasta. Obrońcy przygotowali zapas butelek z płynem zapalającym – nie był więc to wynalazek z czasów powstania warszawskiego. Takimi butelkami, a jak ich zabrakło – nawet lampami naftowymi (!) rzucali w sowieckie czołgi polscy ułani w Kodziowcach niedaleko podgrodzieńskich Sopoćkiń. I z bardzo dobrym skutkiem.
17 września był dla wszystkich szokiem. Niestety, reakcje ludzi były różne. Generał Olszyna-Wilczyński się załamał. Według relacji Serafina, przekazał mu rozkaz na piśmie, mianując dowódcą obrony – i wyjechał w kierunku Sopoćkiń z zamiarem podróży na Litwę. Po drodze zatrzymali go Sowieci i brutalnie zamordowali. W popłochu wyjechał starosta powiatowy i prezydent miasta. Pozostał wiceprezydent Roman Sawicki i właśnie komendant RKU, mjr. Serafin. Jak wyjaśniał znany specjalista od obrony Kresów Północnowschodnich w 1939 r., prof. Czesław Grzelak, gdy w mieście nie było dowódcy wyższego rangą, tak czy inaczej dowodzenie przejmował szef komendy uzupełnień.
Piotr Kościński: W Grodnie w latach 30. XX wieku byli ludzie pozostający pod wpływem propagandy komunistycznej. Wywodzili się głównie z mniejszości narodowych, najczęściej z żydowskiej. To oni po 17 września próbowali zorganizować coś w rodzaju prosowieckiego „powstania”.
Sowieci dotarli do miasta dopiero 20 września. Dlaczego od granicy szli trzy dni (Wilno stawiało opór tylko jeden dzień)? Odpowiedź może być niespodzianką: zabrakło im benzyny. Czołgi musiały stanąć, zlano paliwo do około dwudziestu i te ruszyły na zachód…
Butelkami w czołgi
Stefan Chociej to już starszy pan, porusza się na wózku inwalidzkim. Mieszka w Dąbrowie Białostockiej, ale jego rodzinne miasto to Grodno.
– Starsza siostra uczyła się w gimnazjum, w drugiej klasie. Jej koledzy namówili mnie, zabrali mnie ze sobą, jeden z nich był synem komisarza policji Ryszarda Neumanna, który zresztą potem popełnił samobójstwo. Mieli przygotowane butelki z benzyną, opowiedzieli, co mam robić. Zrobiliśmy zasadzkę na ulicy Orzeszkowej – opowiada pan Chociej. – Zbliżały się ruskie czołgi. Rzuciłem butelką w pierwszy jadący czołg, trafiłem, zaczął się palić. Niestety, następny, jadący za nim wystrzelił i ja sam zostałem trafiony w prawą rękę. Schowaliśmy się pod mostem, a ja zemdlałem i co dalej się działo, nie wiedziałem. Potem siostra z koleżanką zabrały mnie do szpitala i tam mnie opatrzyli. Bolało strasznie, ale na szczęście kość nie została naruszona… Dwóch kolegów zabili, bo ten pierwszy zapalony czołg nie strzelał, ale następny tak – mówi.
O panu Chocieju niemal nikt nie pamięta, a szkoda. Najbardziej znanym obrońcą Grodna jest Tadzik Jasiński. Opisywała go w swej książce Grażyna Lipińska – wówczas dyrektorka szkoły i komendantka Pogotowia Społecznego, potem dwukrotnie aresztowana przez Sowietów i skazana na lata łagru. Według jej relacji, Tadzik miał rzucić butelką z benzyną w czołg, ale zapomniał podpalić szmatę ją zatykającą (szmata była też nasączona płynem zapalającym; gdy butelka rozbijała się o pancerz, wybuchał wielki płomień). Czerwonoarmiści go schwytali i przywiązali do przodu czołgu. Został odbity przez Polaków, ale wielokrotnie ranny, zmarł w szpitalu na rękach matki. Przed śmiercią mówiła mu: „Tadzik, ciesz się! Polska armia wraca! Ułani z chorągwiami! Śpiewają!!!”.
Wokół postaci Tadeusza Jasińskiego narosło wiele mitów. Na białoruskich forach pojawiały się sugestie, że w ogóle nie istniał. Ale były też przeciwne głosy. Są informacje, że mieszkał z matką Zofią na ul. Bonifraterskiej 9 (po wojnie – róg Swierdłowa i Socjalistycznej). Był półsierotą, wychowankiem Zakładu Dobroczynności. Przeciwnicy historii Tadzika dowodzili też, że niemożliwe było przywiązanie chłopca do czołgu. Ale fakt używania przez czerwonoarmistów „żywych tarcz” jest potwierdzony i przez inne relacje.
Niezwykłym wydarzeniem było odnalezienie przez stowarzyszenie „Grupa Wschód” zdjęcia i portretu Tadeusza Jasińskiego. Trafiły do Muzeum Sybiru w Białymstoku. A w Grodnie odnaleziono zapis w księdze parafialnej nie istniejącego już kościoła farnego. Głosi on: „Roku tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego dnia dwudziestego pierwszego września w Grodnie przy ul. Witoldowej N 31 par. tut. podczas działań wojennych został zabity Tadeusz Jasiński, lat 15. Św. sakramentami opatrzony nie był. / Zofii Jasińskiej syn / Zwłoki jego dn. 23-IX 1939 r. pogrzebano na cmentarzu wojskowym w Grodnie”.
Major Benedykt Serafin. Fot. arch. Piotr Kościński
Według Grażyny Lipińskiej, Tadeusz zmarł w szpitalu, a z księgi wynika, że na ul. Witoldowej 31; Lipińska napisała, że chłopiec miał 13 lat, ale w rzeczywistości miał lat 15. W kwestii wieku Lipińska mogła się pomylić. Jest też możliwe, że we wrześniu 1939 r. na ul. Witoldowej 31 mieścił się szpital polowy czy przynajmniej punkt opatrunkowy. Tak czy inaczej, Tadzik pozostaje legendą, ale stał się realną osobą.
Urzędnik dowódcą
Andrzej Poczobut – dziennikarz, działacz Związku Polaków na Białorusi, który od ponad roku siedzi w areszcie, oskarżony m.in. o „sianie nienawiści” i „gloryfikowanie nazizmu” – zna w Grodnie chyba każdą ulicę i każdy dom. Idąc od ulicy Akademickiej, opowiadał: – Tu mieszkał major Serafin. Tego domu już nie ma… Skręcał w Orzeszkowej i szedł prosto, potem w lewo, w Dominikańską. Miał dziesięć, może piętnaście minut spaceru do swojego miejsca pracy, Rejonowej Komendy Uzupełnień. A inny dom, w którym często bywał, czyli siedziba Dowództwa Okręgu Korpusu III, też był niedaleko… – dodawał.
Serafin wkładał mundur, żegnał się z żoną i dwiema córkami i szedł do pracy. Po ośmiu godzinach wracał. Podczas I wojny światowej walczył m.in. na froncie włoskim w szeregach armii Austro-Węgier, w 1919 r. trafił na front wojny polsko-ukraińskiej. Ale z jednostek liniowych trafił na ważne, choć urzędnicze stanowisko w Grodnie. I gdy 20 września rano Sowieci dotarli do miasta, to on dowodził. Inni, generałowie i pułkownicy, opuścili Grodno. Niektórym bardzo śpieszyło się na nieodległą Litwę. W mieście pozostał major, kapitan, porucznicy…
Sowieci usiłowali dostać do Grodna przez mosty na Niemnie. Kilka czołgów wjechało do centrum, siejąc postrach. Ale czerwonoarmiści nie byli szkoleni do walk w mieście. Czołgom (choć były znacznie mniejsze niż dzisiejsze) trudno było poruszać się wąskimi uliczkami. A tam czekali na nich i polscy żołnierze, i młodzież z butelkami z płynem zapalającym.
Obrońcy mieli do dyspozycji zaledwie dwa działa przeciwlotnicze, przybyłe z Lidy. Jedno z nich stanęło na skarpie nad Niemnem i strzelało do nacierających. Niestety, boforsy nie miały pocisków przeciwpancernych, więc ich skuteczność była skromna – ale i tak udało się zniszczyć sporo sowieckich maszyn.
Tymczasem w mieście „powstanie” usiłowali zorganizować komuniści. Część z nich wydostała się z więzienia; uzbrojeni, sądzili, że łatwo opanują Grodno. Jednak szybkie przeciwdziałanie policji i wojska udaremniło ich plany.
Ale obrońcy nie mieli szans na zwycięstwo. Do miasta dotarła co prawda Rezerwowa Brygada Kawalerii „Wołkowysk” z gen. Wacławem Przezdzieckim, ale generał postanowił wycofać się na Litwę i wezwał do tego pozostałych obrońców. Nie wszyscy się temu podporządkowali. Nad ranem 22 września z miasta wyszedł major Serafin i wiceprezydent Sawicki wraz z większością wojska, ale niektóre punkty oporu broniły się do końca. Straty sowieckie są oficjalnie oceniane na 53 zabitych i 161 rannych oraz zniszczonych 19 czołgów i 3 samochody pancerne, ale jak wynika z relacji obrońców, w rzeczywistości były o wiele wyższe.
Sowieci mordują obrońców
22 września po południu Grodno było już w rękach sowieckich. Zaczął się pogrom. Opisali to Mariusz Filipowicz i Edyta Sawicka w artykule opublikowanym w „Biuletynie historii pogranicza”. W opisie rezultatów walk w Grodnie prowadzonych przez jednostki 16 Korpusu Strzeleckiego Armii Czerwonej znalazł się taki fragment: „Zdobycze: 400 karabinów, 120 pocisków, karabiny maszynowe ciężkie i ręczne, naboje, co przekazano komisarzowi do spraw zdobyczy; do niewoli wzięto 600-700 ludzi. Straty w zabitych przeciwnika – więcej niż 200 ludzi. Rozstrzelano 29 oficerów, w tym pułkownika, majorów, kapitanów i innych”. Na tzw. „Psiej Górce” Sowieci zastrzelili około 20 uczniów broniących Domu Strzelca; koło Poniemunia – podchorążych, prawdopodobnie z 77 pułku piechoty w Lidzie. Liczbę zabitych ocenia się na około 300 wojskowych i cywilów. Zabójstw dokonywali funkcjonariusze NKWD przy udziale miejscowych komunistów.
Autorzy przytaczają relację Karola Szlamka: „Na moim podwórzu, na Sobieskiego 3, zostało aresztowanych czterech bezbronnych żołnierzy polskich, a następnie rozstrzelanych. Za znalezienie w mieszkaniu w czasie rewizji munduru oficerskiego gospodarz również został rozstrzelany. Widziałem masę rozstrzelanych osób, których ciała nie były pogrzebane do dn. 4 X [19]39 r., leżały one w ogrodach na ul. Pohulanka, obok szosy na Skidel”.
Z kolei Romuald Czubiński opisywał, jak do grupy zatrzymanych polskich żołnierzy podszedł pułkownik sowiecki: „Zaczęło się badanie. Co my za jedni z pochodzenia i dlaczego stawiamy opór Czerwonej Armii, która nas jako klasa robotnicza przyszła wyswobodzić spod jarzma polskich panów, że wy musieliście (…) skierować broń na polskich oficerów i panów, a tak zasłużyliście na karę”. Czubiński zdołał uciec; tych, co zostali, rozstrzelano. Wspominał, że „najwięcej ucierpiał plac Skidelski, gdzie rozstrzelano dużo młodzieży szkolnej i robotniczej. (…) W mieście zapanował terror, wystarczyło, że któryś z przechodniów doniósł milicjantowi lub jakiemuś enkawudziście, że ten, a ten jest oficerem, policjantem, strzelcem lub strzelał do wkraczających oddziałów Armii Czerwonej itp., [a] był z miejsca na ulicy aresztowany”.
Czy więc Grodno powinno być bronione? Jak wskazuje dr. Agnieszka Jędrzejewska w artykule na portalu „Kresy 1939”, „nie było możliwości podjęcia skutecznej i wyrównanej walki. Brak regularnych oddziałów, uzbrojenia, planu obrony, zagrożenie życia ludzi w starciu z przeważającą siłą wroga to oczywiście najważniejsze argumenty, z którymi trudno się nie zgodzić”. Jak wskazuje, „z pozycji mieszkańców miasta pozostawionych własnemu losowi, odpowiedź mogła być tylko jedna – walczyć! W imię honoru, własnej godności, za wszelką cenę, nawet utraty życia, co stało się udziałem wielu”.
Grażyna Lipińska wskazywała z kolei, że nie była to „walka wyrozumowana politycznie, militarnie i strategicznie, i kierowana przez przygotowanych na nią i odpowiedzialnych za jej skutki ludzi. To ogólny zryw patriotyczny, zryw szaleńców kierowanych wolnością, chęcią ofiary, a często i rozpaczy”.
Z politycznego punktu widzenia bój ten okazał się niesłychanie ważny, bo bitwa o Grodno jest jedyną do jakiej „przyznają się” Rosjanie – ukryć się jej nie da. Sowiecki autor Piotr Lidow w książce „Wzięcie Grodna” pisał: „Opór okazany przez wroga pod Grodnem był przedśmiertelną konwulsją polskiej armii. Polscy oficerowie, którzy uciekli z frontu zachodniego i wschodniego, skoncentrowali się w Grodnie, w liczbie około trzech tysięcy. Z jednej strony mieli granicę z Litwą, z drugiej – zbliżające się wojska radzieckie. Nie było dokąd iść… Aroganccy szlachcice zdecydowali się trzasnąć drzwiami przed zejściem ze sceny historii. (…) Do miasta ciągle przybywali polscy oficerowie, podoficerowie, kaprale, policjanci. Szli oddziałami indywidualnie na rowerach z Wilna, Skidla, Suwałk, Osowca, Białegostoku, Augustowa – uciekając od wojsk sowieckich i niemieckich. Zjechało się ze dwudziestu generałów. Byli też zwykli żołnierze, których udało się przekonać, że bolszewicy to krwiożercze bestie i wpaść w ich ręce oznacza śmierć. Oficerska sfora szybko nawiązała kontakt z lokalnymi przywódcami OZN (Obóz Zjednoczenia Narodowego). Tak się nazywała partia rządząca piłsudczyków, śmigłych, becków, mościckich. (…) Każdemu, kto zgodził się walczyć, obiecano dużą sumę pieniędzy. Pieniądze wydawano dzień wcześniej. Zaczęło się gorączkowe umacnianie podejścia do miasta. (…) Oprócz piłsudczyków, do obrony miasta przyciągnięto kontrrewolucyjne męty różnego autoramentu”.
Cała książka napisana jest w tym stylu – ale ukazuje, że Grodno walczyło.
A Sowieci, tak jak obecnie Rosjanie, dowodzili, że 17 września 1939 r. nie było agresji – bo Polacy się nie bronili. Tymczasem bronili się – w Wilnie, Grodnie, Kodziowcach, w Szacku i pod Sarnami. I dzięki pokazaniu ich oporu pada cała sowiecka i rosyjska idea widzenia historii: Sowieci wkroczyli, bo polski rząd faktycznie nie funkcjonował (a przecież działał), nie było polskiego oporu (a jednak był), czerwonoarmiści zachowywali się przyjacielsko wobec miejscowej ludności (faktycznie dokonywali bestialskich mordów) i byli radośnie przez nią witani (czasem bramami triumfalnymi, ale często strzałami z karabinów). Dlatego jest to tak ważne.
Zdjęcie główne: Kadr z filmu dokumentalnego „Krew na bruku. Grodno 1939”. Fot. printscreen https://www.youtube.com/watch?v=Dq9hhO6u1IU&ab_channel=FundacjaLelewela