Nie chcą pięknego pogrzebu. Chcą zniknąć. Każdy choruje i umiera sam
piątek,
9 września 2022
Od 10 lat mamy podobną liczbę popełnianych samobójstw: około 15 dziennie, z czego 12 to mężczyźni. Większość prób samobójczych podejmują z kolei kobiety. Każdego dnia czworo seniorów odbiera sobie życie, ta liczba wzrosła o 50 proc. A w 2021 roku o 77 proc. zwiększyła się liczba zachowań samobójczych dzieci i młodzieży – wylicza Halszka Witkowska, autorka książki „Życie mimo wszystko. Rozmowy o samobójstwie”.
TYGODNIK TVP: 10 września obchodzimy Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom. Mam przed sobą „miłą panią od samobójstw”, jak panią nazywają – skąd ten przydomek?!
HALSZKA WITKOWSKA: Pochodzi od studentów pierwszego roku zajęć z suicydologii, które prowadzę na Wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego. To były pierwsze takie zajęcia na UW i budziły ogromne zainteresowanie, choć wiele osób nie wiedziało, o czym dokładnie one będą. Były więc zaskoczone sposobem, w jaki o tym rozmawiamy: że kładziemy nacisk na profilaktykę samobójstw, na wrażliwość na drugiego człowieka, problemy, z którymi się mierzy. I stąd wziął się właśnie ten przydomek – „miłej pani od samobójstw”. Studenci najwyraźniej uznali, że w zderzeniu z tym trudnym tematem jestem osobą ciepłą i sympatyczną.
Czy o samobójstwie w ogóle da się mówić ciepło i sympatycznie? Bo z tymi emocjami temat w ogóle nam się nie kojarzy.
Cały projekt edukacyjno-społeczny „Życie warte jest rozmowy”, który powstał w trakcie mojej pracy naukowej, skupiony jest na tym, żeby zmienić środek ciężkości tego tematu. Nie koncentrować się na rozmowie o śmierci, tylko na rozmowie o życiu, o tym jak wielu tragediom możemy zapobiec, jak wielu osobom możemy pomóc. To jest zmiana podejścia do tego zagadnienia. Chcemy uświadomić ludziom, że każdy z nas może udzielić pierwszej pomocy emocjonalnej, która podobnie jak pierwsza pomoc przedmedyczna, może uratować komuś życie.
Dlaczego tak boimy się tematu samobójstw, rozmów o nich? A nawet jeśli zaczynamy mówić o tym więcej, głośniej, to wciąż jest to czymś wstydliwym, czasem gorszącym opinię publiczną?
Boimy się tego, czego nie rozumiemy, a samobójstwa to temat trudny, złożony, długo traktowany jako patologia społeczna i poddany silnemu ostracyzmowi społecznemu, który sprawiał, że rodzina samobójcy była napiętnowana. Było wiele fałszywych przekonań dotyczących tego tematu. Z jednej strony podejście, że to patologia, na którą nie warto zwracać uwagi, a z drugiej strony, że samobójstwa popełniają jedynie osoby bardzo wrażliwe, artyści.
Problemem jest to, że nigdy nie mieliśmy języka odpowiedniego do mówienia o tym zjawisku, bo albo to był język naukowy związany z konferencjami, monografiami, albo język sensacji z nagłówków codziennych gazet. Mieliśmy też i mamy do czynienia z językiem romantyzującym samobójstwo, który przedstawiał nam losy bohaterów literackich czy filmowych. Długo brakowało takiego sposobu mówienia, który pokazałby nam, że za samobójstwem stoi ludzkie cierpienie. Ludzie podejmujący próby samobójcze często nie potrafią prosić o pomoc, albo nie mają na to siły. Chodzi o to, by uświadomić innym, że wielu tragediom można zapobiec za pomocą ingerencji otoczenia, wrażliwości, empatii, chęci wysłuchania tej osoby.
Wspomniała pani o fałszywych przekonaniach dotyczących samobójstw. Co miała pani na myśli?
Przede wszystkim wiele stereotypów. Jednym z poważniejszych jest ten, że jeśli ktoś zapowiada chęć popełnienia samobójstwa, to raczej tego nie zrobi. Jest dokładnie odwrotnie: 80 proc. samobójców wcześniej to komunikowało. Często wspominali o tym rodzinie, bliskim. Czasem mówili o tym wprost, a czasem za pomocą metafor albo w żartach. Ten stereotyp, że ci, którzy poważnie myślą o podjęciu próby samobójczej, milczą o swych zamiarach, bardzo utrudnia prewencję.
Kolejnym takim przekonaniem jest to, że rozmowa na ten temat może wywołać zachowanie samobójcze lub wręcz do nich nakłonić, co nie jest prawdą. Kiedy coś bardzo boli, mamy potrzebę podzielenia się tym z otoczeniem, chcemy, by ten ból stał się widoczny. Nie chcemy być zupełnie sami z tym problemem.
Pojawia się też takie przekonanie, że kryzys może szybko minąć. Na przykład ktoś wychodzi ze szpitala psychiatrycznego, bo mierzył się z głęboką depresją. Jego nastrój nagle poprawia się. Wtedy otoczenie przyjmuje, że z daną osobą jest już wszystko w porządku i nie bierze pod uwagę, że to może być maska, bo ta osoba podjęła już decyzję o samobójstwie i tylko uspokaja czujność bliskich.
Z jakimi zabobonami związanymi z samobójstwem się pani spotkała?
Nadal niektórzy wierzą, że tam, gdzie samobójca odbierze sobie życie, nie rośnie trawa. Albo że od tej pory to miejsce przeklęte, czy że dusza, która umarła w wyniku śmierci samobójczej, może powracać tam, gdzie to zrobiła. Na szczęście świadomość tematu jest coraz większa i te zabobony powoli stają się przeszłością. Poważniejsze są te stereotypy, o których wcześniej mówiłam, bo mogą przeszkodzić w prewencji.
Zanim porozmawiamy o tym, jak zauważyć, że ktoś chce targnąć się na swoje życie, powiedzmy o samobójstwie w kontekście historycznym. Jak postrzegano je w innych kulturach?
Były kultury, w których akceptowano odebranie sobie życia w określonych sytuacjach, tak było na przykład w starożytnym Rzymie. Zazwyczaj samobójstwo dotyczyło kwestii honorowych, jak w Japonii, ale były też powody altruistyczne – chociażby wśród Inuitów, gdzie osoby starsze odbierały sobie życie, by ulżyć wspólnocie żyjącej w ciężkich warunkach, nie być obciążeniem.
Mimo pozoru, że wszystko jest dobrze, wszystko było bardzo niedobrze i wszystko było bardzo źle – mówi Wit Siwiec.
zobacz więcej
Oczywiście mamy i w naszej historii przypadki, gdy samobójstwo było akceptowane. Przy czym w Polsce możemy bardziej mówić o ofiarowaniu życia za kogoś lub za coś. Mam tu namyśli heroiczne postawy, gdy dana osoba oddawała życie w geście protestu, jak w przypadku Ryszarda Siwca, który w 1968 roku dokonał samospalenia w proteście przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Ale też były takie sytuacje na polu militarnym, gdy na przykład dowódca rzucał się na granat, by ocalić od zranienia swoich żołnierzy. W naszej kulturze te samobójstwa postrzegane są jako oddanie życia za sprawę, jeśli możemy mówić o pozytywnym świetle tego gestu.
Warto też wspomnieć o Wikingach, u których dobre odejście do nieba odbywało się na polu bitwy, ale jeśli to nie miało miejsca, to drugim sposobem było właśnie odebranie sobie życia, by do tego nieba dotrzeć.
W kontrze mamy z kolei do czynienia z penalizacją samobójstwa, jak chociażby w XIX-wiecznej Anglii, czy innych krajach Europy. Chodziło o to, by zniechęcić do podejmowania prób samobójczych. Takim sposobem było na przykład karanie ciała samobójcy przez wleczenie za końmi, wieszanie na murach, czy okaleczanie zwłok w miejscu publicznym. Obciążało się też odpowiedzialnością rodzinę tej osoby – zabierało majątki czy tytuły szlacheckie. Wszystko to miało odstraszyć społeczeństwo od popełniania tego czynu. W PRL-u natomiast mieliśmy do czynienia z unikaniem tego tematu, bo nie był dobry wizerunkowo dla władzy. W szczęśliwym, dobrym kraju ludzie przecież nie mogli odbierać sobie życia.
Co na ten temat mówią statystyki?
W Polsce dane na temat liczby samobójstw zbiera Główny Urząd Statystyczny oraz policja i bardzo mocno widać rozbieżność między tymi danymi. GUS tworzy statystyki według kart zgonu, a tam nie zawsze przyczyną śmierci jest samobójstwo. Czasem to jest niedotlenienie albo zatrucie, a czasem rodzina bardzo prosi, by wpisać inny powód śmierci, bo boi się, że będzie miała problemy z wypłatą z polisy ubezpieczeniowej. To zawsze były problematyczne dane. Jeśli chodzi o dane dotyczące samych prób samobójczych, to z tymi jest jeszcze trudniej, bo niektóre próby nie pojawiają się w żadnych statystykach.
Mimo to możemy uznać, że od 10 lat mamy mniej więcej podobną liczbę popełnianych samobójstw w Polsce – około 15 dziennie, z czego 12 to samobójstwa wśród mężczyzn. Tendencję do odbierania sobie życia przez mężczyzn można zauważyć w większości krajów. Trochę inaczej jest, jeśli chodzi o próby samobójcze – dużo częściej podejmują je kobiety. Warto zauważyć, że w ciągu ostatnich lat w naszym kraju wzrosła o 50 proc. liczba samobójstw wśród seniorów, czyli osób mających powyżej 60 lat, co oznacza, że każdego dnia czworo starszych ludzi odbiera sobie życie. O tym też się mało mówi. Powinien nas również martwić fakt, że w 2021 roku wzrosła o 77 proc. liczba zachowań samobójczych wśród dzieci i młodzieży (wedle danych policji, próbę samobójczą podjęło wtedy 1496 osób poniżej 18. roku życia; śmiercią zakończyło się 127 z tych prób, co oznacza wzrost o 19 proc. w stosunku do 2020 roku – przyp. red.).
Dlaczego ludzie popełniają samobójstwa? Czy na przestrzeni lat powody się zmieniły?
Przede wszystkim nie możemy powiedzieć, że jest jeden konkretny powód. Zawsze jest ileś powodów. Użyłabym tu metafory pustej szklanki, która zapełnia się problemami – to trudne doznania z dzieciństwa, doświadczenie przemocy, czy ze strony dorosłych, czy też rówieśników, problemy w szkole, na studiach, w pracy, w małżeństwie. Ta szklanka się napełnia, a my – osoby z zewnątrz – często widzimy tylko ten ostatni powód, który przelał czarę goryczy i doprowadził do próby samobójczej czy samobójstwa. Dla tej osoby to jest kolejny już powód, który mógł spowodować pojawienie się myśli samobójczych. Możemy tu też mówić o czynnikach, które to ryzyko wzmagają, np. spożywanie alkoholu, sięganie po narkotyki, traumatyczne doświadczenie. Przykładowo wiele kobiet, które przeżyły gwałt, ma myśli samobójcze.
A z jakiego powodu mężczyźni częściej niż kobiety popełniają samobójstwa? Bo wciąż nie wypada im okazywać swoich emocji, mówić o problemach, że muszą być silni i trzymać się w ryzach?
Niestety tak, cały czas jesteśmy więźniami tych stereotypów, przede wszystkim tego, że mężczyźnie nie wypada prosić o pomoc, a gdy prosi, to jest to oznaka słabości z jego strony. Mężczyzna według nich nie powinien płakać, mieć problemów emocjonalnych, ma być tą opoką, fundamentem dla rodziny. Nie może mieć gorszego dnia, czy czasu w życiu. To hamuje często mężczyzn w tym, by sięgnęli po pomoc.
Tę tendencję powodują też wymagania, których mężczyznom stawia się coraz więcej. Mają nie tylko utrzymywać rodzinę, ale też dbać o siebie, mieć czas dla dzieci, żony, mnóstwo pasji. Tych wymagań jest cała masa. Jest jeszcze jeden temat, czyli ten moment, gdy dochodzi do rozwodu, a mężczyźni są izolowani od rodziny. Pojawia się problem wynegocjowania opieki nad dzieckiem, bo mężczyźni też przeżywają to emocjonalnie i ich też to może dotknąć tak samo mocno, jak kobietę.
Od kobiet chyba też się dużo wymaga: ma dbać o siebie, dom i rodzinę, wychowywać dzieci, mieć pasje i robić karierę w pracy.
Tak, ale proszę pamiętać, że u kobiet to jest traktowane ambicjonalnie, jeżeli kobieta chce, to może realizować się zawodowo, ma do tego prawo, ale nie musi. W przypadku mężczyzn to jest obowiązek. Kwestia zaangażowanego rodzicielstwa, czasu na pracę, czyli standard, który ma być i już. Bez dyskusji. Panowie są mocno pod pręgieżem, by choć trochę te warunki spełniać i być atrakcyjnym dla partnerki. O wielu tych aspektach, jak wygląd zewnętrzny, czy zapewnienie udanego życia erotycznego, nie mówiło się wcześniej i aż tak wiele od mężczyzn nie wymagano.
Kogo przepraszał, kogo zapewniał o swej miłości? Usprawiedliwiał się, czy brał na siebie całą winę i wzywał pomsty na swoją głowę?
zobacz więcej
Tematem samobójstw zainteresowała się pani i przekuła to we wspomniany już projekt „Życie warte jest rozmowy”, przygotowując pracę doktorską, do której analizowała pani listy pozostawione przez samobójców. O tym wspomina pani również w swojej książce „Życie mimo wszystko. Rozmowy o samobójstwie”. Jakie te listy są, co piszą samobójcy?
W tych listach są przede wszystkim przeprosiny i gigantyczne poczucie wstydu. Osoba, która odbiera sobie życie, nosi w sobie tak wiele cierpienia, jest z tym sama i jeszcze za to przeprasza, bo wie, że sprawi ból rodzinie. To wybrzmiewa w tych listach. Wiele jest w nich zwrotów do Boga, zwłaszcza u osób starszych, które popełniają samobójstwa. Pojawiają się też listy, w których niektórzy opowiadają dokładnie o powodach, dla których odebrali sobie życie, np. niedopasowanie do obecnego świata czy wymagań, które on stawia, negatywna ocena siebie. Te osoby są w stanie presuicydalnym (zespół cech charakterystycznych dla stanu psychicznego poprzedzającego próbę samobójczą – przyp. red.) i w wyniku tego skupiają się na tym, że są beznadziejne, niewystarczające, że są ciężarem dla innych.
Nie ma w tych listach próśb i życzeń o piękny pogrzeb, częściej o to, by uroczystość była jak najmniej kosztowna, skromna, niektórzy chcą zniknąć tak bardzo, że proszą, by ich ciało przekazać do badań naukowych. Nie chcą być problemem dla otoczenia. Piszą o pragmatycznych wymiarach, gdzie zostawili pieniądze, komu je przekazać, komu oddać jakiś dług, gdzie zostawili ubrania, w których chcieliby zostać pochowani. To jest ten aspekt, który podkreśla, że nie chcą by wokół ich samobójstwa był duży problem i zamieszanie, bo czują, że już teraz, za życia są problemem, obciążeniem.
Bywa, że po próbie samobójczej te osoby zadają sobie pytanie, jak mogły to zrobić swoim bliskim, zranić ich tak bardzo tym, że chciały odebrać sobie życie. To nam pokazuje, że ten stan, w którym jest osoba myśląca o samobójstwie, jest odmiennym stanem psychicznym.
Nie ma pewnie jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale taki list pożegnalny pomaga bliskim samobójcy w przeżyciu żałobie, w zrozumieniu choć w minimalnym stopniu osoby, która odebrała sobie życie?
Tych listów nie ma tak dużo. Zostawia je od 12 do 30 proc. samobójców. Nie każdy jest w stanie unieść ten ciężar pozostawienia po sobie listu, tego, co w nim napisać. To jest często zbyt trudne. Czasem, o czym warto pamiętać, pojawiają się listy agresywne, obwiniające, bo osoba była w danym momencie w kryzysie i tak to widziała, więc pozostawia tę bliską osobę, czy te osoby z poczuciem winy. Każdy przypadek jest inny.
Dużo ważniejsza jest kwestia, jak bliscy sobie radzą z tym odejściem, co o tym myślą. Czasem przez kilka czy kilkadziesiąt lat zastanawiają się, dlaczego ktoś odebrał sobie życie, robią rodzinne dochodzenia w tej sprawie. Wspominają swoje ostatnie rozmowy, kłótnie, słowa, które zostały powiedziane do tego, kto odszedł. Bywa, że w wyniku tych obwinień dochodzi w rodzinach do kolejnych samobójstw, bo to obciążenie jest zbyt trudne. Często słyszałam od rodziców dziecka, które popełniło samobójstwo, że oni w pewnym sensie umarli razem z tym dzieckiem. Świat się dla nich po prostu skończył.
Rodzina wypiera to, co się stało? Znam historię, w której bliska osoba człowieka, który popełnił samobójstwo, mówiła, że zmarł na zawał serca. Dopiero po pewnym czasie reszta rodziny i znajomi dowiedzieli się, że ten ktoś odebrał sobie życie. To skutek szoku czy wstydu?
Myślę, że jedno i drugie. Bywają przypadki, gdy osoby w kryzysie bardzo dobrze się maskuje. Czasem ktoś otwarcie o tym mówi, zmienia swój sposób zachowania, zaczyna rozdawać swoje rzeczy, ale może być również tak, że ktoś zakłada kolejną maskę, stara się by nikt tego nie zauważył i otoczenie po fakcie, gdy to już się stało, jest w ogromnym szoku. To jedna sprawa, a druga to niestety wciąż obecny ostracyzm społeczny. Wciąż dochodzi do surowego oceniania, zwłaszcza, gdy to samobójstwo dziecka. Wtedy często od razu wyrokuje się, że „co to był za dom, co za matka, co za ojciec”. Gdy dochodzi do samobójstwa męża czy żony, obwinia się tę drugą stronę związku. Społecznie jesteśmy chętni do krytykowania, wydawania wyroków na temat tragedii innych.
Czy na drodze terapii, przeżywania żałoby nie trzeba sobie powiedzieć, że być może ten bliski ktoś nie chciał już żyć, nie miał na to siły i dlatego tak wybrał? Nie obwiniać się za to, co się stało?
Nie możemy generalizować. Każdy inaczej będzie radził sobie ze śmiercią, żałobą. Nie ma jednego „złotego środka”. To, co jest ważne, to byśmy nie zostawali wtedy sami. To jest trauma i tu naprawdę bardzo potrzebna jest pomoc specjalisty, bo możemy tego sami w sobie po prostu nie unieść. Myślę, że ważne jest tu indywidualne podejście i znalezienie sobie osób, z którymi możemy o tym porozmawiać, które nas wysłuchają, a nasz ból będzie miał jakieś ujście. W żadnym wypadku nie powinniśmy układać tej żałoby w jakąś jedną, konkretną formę.
Temat, o którym jest ostatnio głośno, to zachowania samobójcze dzieci i młodzieży – wspomniała pani o ich wielkim wzroście. Jakie są tego przyczyny?
W pandemii to one są grupą najbardziej poszkodowaną.
zobacz więcej
W raporcie, który opublikowaliśmy na stronie zwjr.pl, przyglądaliśmy się temu zjawisku także pod kątem pandemii. Staram się zawsze podkreślać, że to nie ona sama w sobie sprawiła, że tych prób samobójczych jest więcej, tylko że wyolbrzymiła problemy, które miały miejsce już wcześniej: przemoc fizyczną, psychiczną, rówieśniczą, seksualną. Proszę pamiętać, że wiele osób zostało zamkniętych w małych mieszkaniach, czasem razem ze sprawcami tej przemocy. Nie było gdzie wentylować tych emocji, a izolacja w tej samotności z własnymi problemami była dużym czynnikiem ryzyka. Nie zapominajmy również, że czynnikiem ryzyka bywają także alkohol i narkotyki, w które młodzież ucieka. To droga na skróty, by sobie z tym kryzysem życiowym poradzić.
Z tego, co piszą młodzi ludzie do naszego serwisu wiem, że czują się niekochani, bezwartościowi, nie wiedzą, jak prosić o pomoc, a gdy o nią prosili, to nie byli wysłuchani. Tu dochodzimy do zaniedbania emocjonalnego. Mało mówimy o tym. O momencie, gdy dziecko jest niewidoczne w domu, gdy nie mamy dla niego czasu, gdy bagatelizuje się jego problemy, zamyka mu usta.
Czy zgodzi się pani ze stwierdzeniem, że internet zwiększa liczbę tych prób samobójczych i samobójstw?
Nie ujęłabym tego w ten sposób. Internet, tak jak każdy wynalazek, możemy użyć w dobrej sprawie, albo w złej. Na pewno media społecznościowe i to, że młodzi ludzie budują poczucie własnej wartości w oparciu o nie, dążą do modnego wizerunku na Instagramie czy TikToku, pogoń za popularnością, uznaniem w postaci jak największej liczby polubieni lub pozytywnych komentarzy, może przyczynić się do kryzysu emocjonalnego albo psychicznego. Gdy dziecko ma problemy w domu, nie ma wsparcia ze strony dorosłych albo rówieśników, to może być wysoki czynnik ryzyka.
A dlaczego starsze osoby odbierają sobie życie, by nie być ciężarem dla rodziny?
oraz rzadziej mieszkamy w domach wspólnie z całą rodziną, babcią, dziadkiem, wujkiem. Ten model bardzo się zmienił. Mieszkamy w małych mieszkaniach, gdzie z punktu widzenia pragmatycznego nie mamy miejsca na rodzinę wielopokoleniową. Dlatego społecznie i kulturowo wypychamy z życia codziennego starość, która nie jest dla nas atrakcyjna, ciekawa. Mało o niej mówimy i nie wiemy, co z nią tak naprawdę zrobić. Jesteśmy na nią nieprzygotowani.
Starsi ludzie są samotni, opuszczeni, często w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Muszą wybierać między tym, czy kupić lekarstwa, zapłacić za czynsz, czy kupić sobie jedzenie. Są także osamotnieni w swoim bólu, niemocy fizycznej. To wynika z listów pożegnalnych, które zostawiają. Piszą w nich, jak bardzo by chcieli wytłumaczyć rodzinie, jak boli ich ta codzienność. Otoczenie nie zdaje sobie sprawy z tego. Każdy z nas choruje i umiera sam. Jak jeszcze dodamy, że taka starsza osoba ma małe perspektywy na zmianę swojego stanu, bo wie, że nie wyzdrowieje, że jej ciało nie będzie już bardziej sprawne, a widzi, że rodzina żyje swoim życiem, to zaczyna się czuć zbędna. To są te straszne sytuacje. Myślę, że współczesna kultura i społeczeństwo nie pomaga z tego wyjść.
Co możemy zrobić, jak zauważyć, jak pomóc osobie, która być może chce popełnić samobójstwo?
Zmiany w zachowaniu to pierwsze, co może rzucić nam się w oczy. Jeśli ktoś był osobą towarzyską i nagle staje się wycofany, odcina się od otoczenia, zaczyna być nerwowy albo apatyczny, wspomina, że jest mu ciężko, nie daje rady, ma dosyć – to sygnały, które powinny nas zaniepokoić. Momenty, kiedy usłyszeliśmy, że ktoś jest w trudnej sytuacji życiowej, ma problemy w małżeństwie albo w pracy – to sprawy, o których ludzie czasem nam mówią, ale my na to nie reagujemy, zbywamy je. Owszem, często ze sobą rozmawiamy, ale się nie słuchamy i nie słyszymy.
Warto więc zauważyć czyjś kryzys, poświęcić mu chwilę uwagi. Bardzo dużo daje powiedzenie: „Widzę, że cierpisz”; „Widzę, że masz trudny czas”; „Mogę ci jakoś pomóc?”. Te słowa mogą zdziałać cuda. Osoba, która mierzy się z wielkim bólem psychicznym nagle jest zaskoczona tym, że ktoś to widzi. Dzięki takim zwrotom coś, co było niewidzialne, zaczyna być widoczne – to bardzo ważne. Jeśli odnotujemy zmiany w czyimś zachowaniu – bo zdarza się, że osoby w depresji np. przestają dbać o higienę osobistą czy ubiór, są rozkojarzone, nie chcą rozmawiać – to powinien być dla nas znak, że warto interweniować. Jeśli się martwimy o kogoś, a wiemy, że ma trudną sytuację życiową, to nie bójmy się zadać mu pytania, czy nie ma myśli samobójczych. Oczywiście nie przy automacie do kawy, ale na osobności, w cztery oczy. Powiedzmy mu: „Możesz do mnie zadzwonić”; „Możesz mi powiedzieć”; „Możesz liczyć na moje wsparcie”. To jest naprawdę bardzo dużo. Podarowanie tej przestrzeni, a potem wspólne poszukanie rozwiązań, np. zapisanie do psychologa, terapeuty, pojechanie z tą osobą na taką wizytę. Warto słuchać a nie oceniać, bo jak mówiłam – wciąż mamy do tego ogromne zapędy.
W książce pisze pani, że pomóc mogą instytucje. W przypadku dzieci to szkoła, ale też duchowni. Zwłaszcza w małych miastach i wsiach, gdzie dostęp do psychologa bywa utrudniony.
Zarówno w przypadku szkoły, jak i Kościoła, jestem przeciwniczką spychania problemu na innych, że to nie nasza sprawa. Zdarza mi się słyszeć, gdy dochodzi do próby samobójczej ucznia, że to nie wydarzyło się w szkole, więc to nie nasz problem, to sprawa specjalistów. Nie powinno się tak robić, bo zarówno w jednej, jak i drugiej instytucji spotkamy osoby, które są w kryzysie. Chodzi o to, by nauczyciele i duchowni byli na to gotowi i wiedzieli, jak pomóc. Stąd na naszej stronie można znaleźć bezpłatne poradniki, pomocowe pliki pdf dla szkół. Kiedy jakieś dziecko popełnia samobójstwo, to w kryzysie są nie tylko jego rodzice, ale też koledzy szkolni, nauczyciele, wychowawca. Ich również nie można zostawić bez pomocy.