ODWIEDŹ I POLUB NAS
Propozycja została zignorowana i reakcji nie było, a więc i on miał jasność. Zatem nie liczył poważnie na gwarancje, a spodziewał się, że Hitler się przestraszy. Albo zawrócił mu w głowie czerwony dywan, który rozciągnięto dla niego na dworcu w Londynie. Beck był wrażliwy na czerwone dywany – Francja, to wiadomo, ale Anglia, jej gwarancje muszą być poważne. Nie wszystko jest zapisane czarno na białym w źródłach historycznych, do myśli aktorów wydarzeń nie ma dostępu, nie mówiąc już o psychice.
Marszałek Piłsudski zalecał politykę równego dystansu wobec Niemiec i Rosji. Co do Rosji, dystans był oczywisty i naturalny, co do Niemiec, to polskie MSZ było nieczułe na syrenie śpiewy sojuszu antyradzieckiego, za cenę Gdańska i nie zmieniło tego nawet luksusowe trzytomowe wydanie w Rzeszy pism Józefa Piłsudskiego. A zanim nastąpiło złożenie oficjalnych propozycji przez cztery lata były wizyty, rozmowy, na polowaniach co roku bywał w Białowieży Herman Göring .
Dystans zachowano w zgodzie z testamentem politycznym Marszałka poza kryzysem sudeckim, gdzie Hitler mógł liczyć na naturalną osłonę polską w razie próby pomocy sowietofilskim Czechom przez Armię Czerwoną. No i na równy dystans nie wyglądało zajęcie Zaolzia, choć nastąpiło bez pytania Niemców o zdanie. To samo Zaolzie wcześniej zabrali nam Czesi wykorzystując naszą trudną sytuację na froncie wojny z bolszewikami.
Idealnie równy dystans zachowywała żona ministra, Jadwiga Beckowa, jednakowo unikając tańca na przyjęciach dyplomatycznych w Warszawie z kacapami i szkopami, co napisała w pamiętnikach („Byłam ekscelencją”). Narodowości sąsiadów tak właśnie zapisała.
Sam Marszałek nie miał równego dystansu do zaborców, poszedł z Legionami z jednym przeciwko drugiemu. Do utrzymywania równowagi i równego dystansu z dwoma wrogami potrzebna jest siła. Nie miał jej Józef Piłsudski mając tylko Legiony. Nie miał jej także Józef Beck, choć wydawało mu się co innego. Przekraczając granicę rumuńską 17 września 1939 miał powiedzieć: „Myślałem, że mam za sobą sto dywizji, a miałem gówno”.
O tych dywizjach to pewnie powiedział mu marszałek Edward Rydz-Śmigły. W tym remanencie po II RP trzeba wyjaśnić, dlaczego mówiąc o polityce zagranicznej mówi się właściwie tylko o Józefie Becku. Sanacja stworzyła specyficzny podział władzy. Dopóki żył Marszałek to wiadomo – z wszystkim, co najważniejsze to do niego.
Po śmierci Piłsudskiego rządził triumwirat; prezydent Ignacy Mościcki, generalny inspektor Sił Zbrojnych, Edward Rydz-Śmigły i minister spraw zagranicznych, Józef Beck. Był jeszcze, oczywiście, premier, Felicjan Sławoj-Składkowski, zajmował się administracją i zasłużył się podniesieniem poziomu higieny na wsi, nie zawsze bywał przy rozmowach politycznych triumwiratu. Beck miał autonomię w sprawach zagranicznych i wiele decyzji podejmował samodzielnie.
Może zbyt wiele, ale Mościcki reprezentował i uświetniał, a Rydz-Śmigły zajmował się wojskiem i czekał na murowaną prezydenturę po Mościckim. We trzech nie mogli zastąpić jednego Marszałka, choć oni z nim przynajmniej rozmawiali, Składkowski tylko meldował.
Co by zrobił sam Marszałek w 1938 i w 1939 roku już pytaliśmy retorycznie, bo inaczej się nie da. W PRL krążył dowcip w formie ogłoszenia prasowego: „Zamienię suwerenność na korzystne położenie geograficzne”, podpisane: „Polska”. Pasuje do lat końca II RP i nie tylko. Kleszcze tego położenia zaciskają się z rożną mocą od czasów panowania Stanisława Augusta do dzisiaj.
– Krzysztof Zwoliński
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy