Królewskie perypetie – z Europy czy dalekiego świata, szokujące lub całkiem zwyczajne – zawsze interesują opinię publiczną, głównie jednak we własnym kraju. Zainteresowanie na świecie szybko wygasa. Skandale brytyjskie żyją jednak wiecznie. Media dobrze wiedzą, że zawsze znajdą czytelników.
Mają zresztą pod dostatkiem materiału, bo progenitura królowej Elżbiety intensywnie nad tym pracowała. Rozwody, nowe związki, romanse, zwierzenia dla prasy... Tę żenującą praktykę zapoczątkował jednak, o czym łatwo się zapomina, nie kto inny jak Diana, uwielbiana przez Brytyjczyków żona księcia Karola. To ona w rozmowie z Andrew Mortonem, który napisał jej skandalizującą biografię – „Diana: jej prawdziwa historia” – żaliła się na krzywdy doznane od Karola i jego rodziny. Zwierzenia okazały się nad wyraz opłacalne, bo opinia publiczna stanęła twardo po jej stronie, nawet nie dostrzegając niestosowności postępowania księżnej.
Tę mało królewską praktykę rozwinęła Meghan Markle, żona księcia Harry’ego i uczestniczka – a być może inicjatorka, tego do końca nie wiadomo, choć wykluczać nie można – słynnego wywiadu dla Oprah Winfrey.
Żyła złota dla show biznesu
To wszystko w dużej mierze tłumaczy, dlaczego zainteresowanie Domem Windsorów jest żywe i niezmienne. Nie od rzeczy jednak będzie przypomnieć pewien fakt, podstawowy, acz dość często pomijany: żaden z europejskich rodów panujących (stare dynastie pozbawione tronu, takie jak włoscy Sabaudowie, pomińmy) nie ma korzeni w tak głębokiej przeszłości.
Wiek XI, bitwa pod Hastings, Wilhelm Zdobywca – historia nie wymaga komentarza. Ale to nie wszystko. Żadna inna rodzina królewska nie władała imperium. Żadna nie ma w rodzie władców, którzy równie mocno wpłynęli na losy Europy i świata, że wspomnimy Ryszarda Lwie Serce, Henryka VIII i Elżbietę I. Dorzućmy do tego królowę Wiktorię, która wprawdzie sama już nie rządziła, ale urosła do rangi symbolu epoki.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Brytyjskiej monarchii w roli władców masowej wyobraźni bardzo pomagają jeszcze dwa czynniki: kultura masowa i język. Oba wzajemnie się wspierają, bo kultura masowa nie mogłaby funkcjonować w skali globalnej bez języka angielskiego, dzieki któremu dociera się dzisiaj do każdego – czy prawie każdego – odbiorcy.
A jest z czym docierać, bo bogactwo tytułów filmowych, które traktują o Tudorach, Stuartach czy Windsorach, jest nieprzebrane. Przypomnijmy filmy i seriale osnute wokół wydarzeń z dworu. „Królowa”, „Jak zostać królem”, „Wiktoria”, osadzone są w czasach współczesnych lub całkiem nieodległych. „Elizabeth”, „Rodzina Tudorów”, „Wolf Hall”, „Sześć żon Henryka VIII” czy „Biała królowa” opowiadają o wydarzeniach sprzed kilku wieków. Dzięki takim produkcjom, atrakcyjnym, a przy tym rzetelnym, nawet widz mało biegły w historii może pokusić się o wyliczenie sześciu żon Henryka VIII czy też zapamiętać, z jaką przypadłością zmagał się Jerzy VI, ojciec Elżbiety II.
A to tylko bardzo skromna próbka. Brytyjska rodzina królewska to prawdziwa kopalnia tematów, a zarazem żyła złota i na tym polu żaden inny ród nie może jej dorównać. Nic dziwnego, że inni, na przykład Sabaudowie, przebąkują o potrzebie stworzenia filmu, który w atrakcyjnej formie zaprezentowałby ich dzieje szerokiej publiczności. Czy jednak ktokolwiek byłby dziś w stanie skutecznie wejść na teren zajęty przez Stuartów czy Windsorów?