Cywilizacja

Potomkowie dawnych królów i zabawy wokół tronu

Trzech pretendentów do korony francuskiej to dużo. Ale, jeśli przyjrzeć się Europie, choć nie tylko, to okaże się, że chętnych do objęcia tego czy innego tronu jest zatrzęsienie. To uboczny skutek przemian politycznych. Monarchie likwidowano bądź obalano, powstawały republiki, królów zaś ochoczo wyrzucano – jeśli nie na śmietnik historii, to z ich własnego kraju. Po czym pozbawiano obywatelstwa, praw i majątku.

Fałszywy mit Leonarda da Vinci

Był niesłowny i niesolidny, nie dokończył nawet portretu „Mony Lisy”. Swoimi odkryciami nie chciał dzielić się z innymi, a wymyślone przez niego maszyny były niepraktyczne.

zobacz więcej
Chociaż w republikańskiej Francji nie ma zazwyczaj miejsca na spotkania monarchii z republiką, czasami niemożliwe staje się rzeczywistością. Tak oto w czwartek 2 maja, w 500. rocznicę śmierci Leonarda da Vinci, w górującym nad Loarą renesansowym zamku Amboise pretendent do tronu Francji Jean d’Orleans, hrabia Paryża i książę Francji, witał – wraz z żoną Filomeną i dziećmi Gastonem i Antoinette – prezydenta Emmanuela Macrona i jego małżonkę Brigitte, a także prezydenta Włoch Sergio Mattarellę.

To nie przypadek, że uroczystości rocznicowe odbyły się właśnie w Amboise. Leonardo, zaproszony do Francji przez króla Franciszka I, spędził tam ostatnie trzy lata życia, tam umarł i tam też jest pochowany. (Więcej o Leonardzie da Vinci w Tygodniku TVP.PL)

Dzisiaj wspaniale położony królewski zamek stanowi własność i siedzibę Fundacji św. Ludwika, której honorowym przewodniczącym jest Jean d’Orleans. Dlatego to on występował roli gospodarza.

Książę Jean pretendentem do tronu jest od stycznia, gdy zmarł jego ojciec, hrabia Henri d’Orleans. Miesiąc wcześniej, w grudniu, obaj wydali wspólne oświadczenie w sprawie protestów „żółtych kamizelek” – widomy przejaw żywego zainteresowania tym, co dzieje się w kraju. Nie kryli zaniepokojenia. Wątpią bowiem, by władze były w stanie zapanować nad kryzysem i przedstawić obywatelom „poważną, długofalową wizję na przyszłość”.

Zabrzmi to może zabawnie, ale – według zajmującego się tematyką monarchistyczną brytyjskiego portalu Royal Central – francuscy monarchiści wiążą z manifestacjami duże nadzieje. Drugi z pretendentów do – nieistniejącego przecież – tronu Francji Louis, duc d’Anjou, czyli książę Andegawenii, również zabrał głos. On z kolei żywi „głębokie współczucie” dla ludzi cierpiących, upokarzanych, pozbawionych środków do życia i wszelkiej nadziei.
Spotkanie Francji republikańskiej z królewską. Hrabia Paryża Jean d'Orleans wraz z żoną, księżną Filomeną i dwojgiem dzieci: Gastonem i Antoinette, powitał francuską parę prezydencką Emmanuela i Brigitte Macronów na zamku w Amboise. Fot. Philippe Wojazer/EPA/PAP
Pretendenci zgodnie uważają, że akcje uliczne uświadomią ludziom, iż Francja może dobrze funkcjonować tylko jako monarchia. Są też przekonani, że kryzys przysporzy im zwolenników, których liczba do tej pory nie była imponująca. Z ostatnich badań z 2016 roku wynika, że przywrócenie monarchii poparłoby 16 proc. obywateli Francji.

W ruchu „żółtych kamizelek” monarchiści dostrzegają – czy raczej chcą dostrzegać – zaczątek rewolucji, która mogłaby przynieść zmianę systemu. Porównywanie Emmanuela Macrona do Ludwika XVI nie jest przypadkowe, choć koniec prezydenta z pewnością będzie inny niż kres życia monarchy.

Tłum pretendentów

Gdyby takie życzenie, raczej pobożne niż realistyczne, mimo wszystko się spełniło, Francja popadłaby w niemałe kłopoty. Wynikałyby one z prawdziwego „embarras de richesse” – kłopotliwego nadmiaru.

Chętnych do objęcia francuskiego tronu jest bowiem trzech, choć w wersji rozszerzonej, według Royal Central, można doliczyć się ich aż pięciu. Książę Henri w styczniu zmarł i teraz pretendentem w linii orleańskiej jest jego syn Jean. Książę Louis, zarazem prawnuk generała Franco i prezes fundacji jego imienia, reprezentuje linię burbońską. Jean-Christophe Napoleon – linię napoleońską.

Po blisko 150 latach istnienia republiki (Francja ostatecznie pożegnała się z monarchią w 1871 roku) ruch monarchistyczny, jak widać, ma się nieźle. Ale jak odzyskać tron, którego od tak dawna nie ma? Na to fundamentalne przecież pytanie nikt tak naprawdę nie szuka odpowiedzi. Zabawa w monarchię – elegancka, niestresująca i dla zainteresowanych z pewnością przyjemna – toczy się po prostu według własnych reguł.

Trzech pretendentów do jednej korony to dużo. Jeśli jednak przyjrzeć się sytuacji zwłaszcza w Europie, ale nie tylko – również w Azji, Ameryce Południowej i północnej Afryce – okaże się, że chętnych do objęcia tego czy innego tronu jest zatrzęsienie. To uboczny, choć zarazem oczywisty skutek przemian politycznych. Monarchie likwidowano bądź obalano, powstawały republiki, królów zaś ochoczo wyrzucano – jeśli nie na śmietnik historii (na co nowi rządzący często naturalnie liczyli), to z ich własnego kraju. Po czym pozbawiano ich obywatelstwa, praw i majątku.

W początkach XX wieku w Europie republikami stały się: Portugalia, Niemcy, Austria, Turcja i Rosja. Po drugiej wojnie światowej – Włochy, Jugosławia, Rumunia, Bułgaria i Albania, pod koniec lat 60. – Grecja. Królom i ich rodzinom nakazywano opuszczenie kraju, odbierano obywatelstwo, konfiskowano majątki. Restauracja monarchii nastąpiła w tym czasie jedynie w Hiszpanii.

Lista pozaeuropejskich krajów, które w różnym czasie i różnych, na ogół dramatycznych okolicznościach rozstały się ze swymi władcami, też jest niemała. Wymieńmy dla przykładu Chiny, Afganistan, Kambodżę, Laos, Nepal, Irak, Iran, Gruzję, Libię, Egipt, Etiopię i Brazylię.
Ślub księcia Filipa, dziś już króla, z Letizią Ortiz w 2004 roku zgromadził przedstawicieli 34 monarszych rodów – panujących i tych, które trony potraciły. Fot Reuters
Do tego dochodzą liczne regiony – zwłaszcza niemieckie i włoskie, ale także kraje dawnej Jugosławii – które jeszcze sto kilkadziesiąt lat temu były królestwami czy udzielnymi księstwami, a później połączyły się w jeden duży organizm państwowy. Jedyny ślad po ich istnieniu to rodziny panujące, które nie zapomniały, że niegdyś należał do nich tron.

Zgromadzenie 34 monarszych rodów

Gdy kilkanaście lat temu na dworze hiszpańskim odbywał się ślub księcia Filipa, dziś już króla, z Letizią Ortiz, sprawozdawca brytyjskiego dziennika „Guardian” tak dowcipnie i zarazem trafnie opisywał wyjątkowe zgromadzenie 34 monarszych rodów: „Są tu królewskie rodziny z krajów, o których może nawet nie wiecie, że kiedyś miały królów (Bułgaria, Włochy, Portugalia). Są królowie z krajów, które, czego też możecie nie wiedzieć, były kiedyś krajami (Hesja, Löwenstein, Prusy). Są królowie bez tronu (jak król Michał z Rumunii i Konstantyn z Grecji), ale także parę tronów, na których nie siedzi żaden król ani żadna królowa (chodziło o puste krzesła, przeznaczone dla Nelsona Mandeli i jego żony, którzy nie mogli przybyć – red.).”

Jest to towarzystwo pod każdym względem zróżnicowane. Władców, którzy sami mieli możność zasiąść na tronie, zostało zaledwie dwóch, smak władzy zaś może pamiętać już tylko grecki Konstantyn II. Bułgarski car Symeon był na to za młody. Gdy objął tron, miał zaledwie trzy lata, w jego imieniu więc obowiązki sprawowali regenci. Wspomniany król Michał, który w czasie wojny odsunął od władzy generała Iona Antonescu i wprowadził Rumunię do grona aliantów, zmarł półtora roku temu.

Ogromna większość więc to pretendenci w kolejnym pokoleniu, potomkowie dawnych królów. Wielu przyszło na świat już na emigracji – w Szwajcarii, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, najchętniej wybieranych na nowe miejsce zamieszkania. Dominują mężczyźni, ale jest też parę kobiet, w tym wielka księżna Maria Władimirowna, pretendentka do tronu Rosji, i Margareta, najstarsza córka króla Michała.

Całą rodzinę rozstrzelano. Wciąż żyjących dorżnięto bagnetami. Ciała rozebrano, oblano kwasem i poćwiartowano

Angielski król mógł ich uratować, a nie kiwnął palcem – oskarżył kuzyna wielki książę Dymitr Pawłowicz Romanow. Od zabójstwa minęło 100 lat.

zobacz więcej
Nie oczekują rzeczy niemożliwych, bo dobrze wiedzą, że w nowym świecie odzyskanie tronów jest raczej niemożliwe. Realizm nakazuje więc zrzeczenie się roszczeń. Bez tego nikt z pretendentów nie miałby prawa wrócić do swego kraju ani nawet go odwiedzać, nie mógłby także starać się o zwrot majątku czy choćby uzyskanie rekompensaty finansowej.

A jeśli królowie używają królewskich tytułów, to w wersji okrojonej. Konstantyn grecki, który występował niegdyś jako „król Hellenów”, dziś ogranicza się do prostego „król Konstantyn”. Przy tej skróconej formie twardo się jednak upiera, bo, jak powiedział w jednym z wywiadów, „jest królem, a nie byłym królem”. Choć zarazem podkreśla, że w pełni szanuje republikańską konstytucję Grecji.

Najpierw nazwisko, potem paszport

W nowych czasach dawni władcy zaczęli też, jak zwykli ludzie, przybierać nazwiska. Nie z własnej inicjatywy, lecz z woli władz, które chcą, by dawni królowie byli jak wszyscy obywatele. Bez nazwiska nie wydadzą im paszportu. I królowie ustępują, chętnie sięgając po nazwę dynastii.

Tak oto potomkowie tureckich sułtanów z dynastii osmańskiej zdecydowali się na wspólne nazwisko Osmanoglu – „syn Osmana”. Car Symeon, gdy został premierem Bułgarii, przyjął nazwisko Sakskoburggotski, od dynastii Sachsen-Coburg-Gotha, a Konstantyn – nazwisko Glücksburg.
Otto von Habsburg-Lothringen, potomek cesarzy miał królewski pogrzeb. Na zdjęciu: msza żałobna w wiedeńskiej katedrze św. Szczepana. Fot. Reuters/Lisi Niesner
Austriaccy Habsburgowie z kolei noszą dziś nazwisko Habsburg-Lothringen. Taką formę wybrał Otto von Habsburg, syn ostatniego cesarza Karola i wieloletni eurodeputowany (zmarł w 2014 roku w wieku 98 lat). Lothringen (Lotaryngia po niemiecku) jako człon nazwiska ma, według specjalistów, rekompensować rezygnację ze słówka „von”.

A przecież pretendenci do tronów, choć chętnie występują w takiej roli, doskonale zdają sobie sprawę, że uprawiają sztukę dla sztuki. Od republiki, przynajmniej w Europie, raczej nie ma odwrotu. Zabiegi o odzyskanie tronu po prostu nie mają sensu. Trzej francuscy pretendenci mogą wieszczyć powrót monarchii, ale ich słowa to raczej rytuał, którego nikt, poza gronem zagorzałych monarchistów, nie bierze poważnie.

Pewnie doświadczenie życia w komunizmie sprawiło, że w latach 90., po upadku dawnego systemu w krajach bałkańskich całkiem poważnie zastanawiano się nad sensem przywrócenia monarchii. Zakładano przede wszystkim, że monarchia ułatwi stabilizację i wejście na nową drogę. Królowie, po latach całkowitej nieobecności, wracali opromienieni dawną chwałą.

Witano ich z entuzjazmem, ze łzami w oczach. „Chcemy naszego króla!”, wołały tysiące ludzi na ulicach Belgradu, Sofii, Bukaresztu. Bułgarom podobało się, że car Symeon pielęgnuje bułgarskość i wszystkim swym pięciorgu dzieciom nadał bułgarskie imiona. Rumunom – że dzieci króla chcą mieszkać Rumunii. Wszystkim – że dawni władcy w swych krajach organizują uroczystości rodzinne: śluby, chrzciny, pogrzeby. Że pokazują, iż wreszcie są u siebie.
Kiedy w maju 1997 roku, pierwszy raz od wygnania przed 50 laty, król Michał odwiedzał Rumunię, witały go tłumy. Fot. Reuters
Również dlatego na Bałkanach bez większych oporów zwracano rodzinom królewskim dawne majątki. W Bułgarii rodzina cara Symeona odzyskała swe posiadłości, a władze serbskie bez wahania oddały Karadżiordżieviciom, na czele z księciem Aleksandrem, dwa ich dawne pałace w Belgradzie. Za to władze greckie były nieustępliwe wobec roszczeń majątkowych Konstantyna: choć zabiegał o 320 mln euro, otrzymał zaledwie 12 mln.

Z czego więc żyją potomkowie dawnych królów? Jakoś sobie radzą, z reguły zresztą o wiele lepiej niż „jakoś”. Choć początki nie były łatwe.

Król Michał wspominał kiedyś, że z licznych prac, jakie wykonywał, największą przyjemność znajdował w testowaniu samolotów. Inni pracowali bardziej konwencjonalnie i zapewne bardziej dochodowo: w bankach, funduszach, nieruchomościach.

Książę Emanuele Filiberto, syn włoskiego pretendenta Wiktora Emanuela i wnuk ostatniego króla Umberto II, zajmuje się na przykład funduszami hedgingowymi w jednym z banków Szwajcarii, gdzie po wojnie osiedli Sabaudowie. Tylko Reza Pahlavi, syn ostatniego szacha Mohammeda Rezy, żyje ze środków, jakie jego rodzina zapobiegliwie ulokowała za granicą.

Potomek cesarzy eurodeputowanym, a cara – premierem

Są i tacy potomkowie królów, którzy mimo bolesnych doświadczeń wybrali drogę działalności publicznej. Najdłużej wytrwał na niej Otto von Habsburg, który przez cztery kadencje był eurodeputowanym. Potomek cesarzy w jakiejś mierze stał się łącznikiem między imperium austro-węgierskim a jednoczącą się Europą. Unia Europejska, jak ujął później koncepcje Ottona jego syn Karl, również eurodeputowany, „stanowiła kontynuację, choć w inny sposób, dawnej idei ponadnarodowego imperium”.
Najbardziej widowiskowy powrót stał się udziałem Symeona II. Nie tylko dlatego, że Bułgarzy witali go entuzjastycznie. Symeon jako jedyny z dawnych królów założył partię i w latach 2001-2005 sprawował urząd premiera. Fot. Reuters
Przypadek arcyksięcia Ottona jest o tyle szczególny, że Habsburgowie stracili tron dawno temu, po pierwszej wojnie światowej, a mała Austria – zamożna, sprawnie funkcjonująca i bez bolesnych doświadczeń (czas po Anschlussie nie spowodował szczególnej traumy w duszy narodu) nie potrzebowała wsparcia. Dlatego i Otto, i jego syn Karl wybrali działalność na szerszym polu.

Zupełnie inaczej jednak przedstawiały się sprawy z krajami bałkańskimi, mającymi za sobą trudne, a niekiedy wręcz tragiczne (Albania, Rumunia) doświadczenia komunizmu. Dawni monarchowie byli jak dar z nieba, utracony skarb narodowy, przebłysk nadziei. Chociaż nie doszło do restauracji żadnej z bałkańskich monarchii (nawet w Albanii, jedynym kraju, gdzie o jej losie rozstrzygnięto w referendum), liczono choćby na pomoc i możność wykorzystania koneksji królów w świecie. Była to wartość bezcenna.

I eks-królowie pomagali. Gdyby nie starania króla Michała, Rumunia nie miałaby raczej szansy na szybkie przyjęcie do NATO i Unii Europejskiej. A Leka II, pretendent do tronu Albanii znalazł w Tiranie swe miejsce jako doradca w ministerstwach, również w MSZ. Daje mu to spore pole do popisu, bo Leka jest gorącym orędownikiem sprawy Kosowa.

Najbardziej widowiskowy powrót stał się udziałem Symeona II, który jako jedyny z dawnych królów objął pierwszoplanowe stanowisko polityczne. Car założył partię, wygrał wybory i w latach 2001-2005 sprawował urząd premiera. Temu i tak efektownemu zwrotowi wydarzeń pikanterii przydaje fakt, że Symeon rządził w koalicji z postkomunistami – spadkobiercami partii, która niegdyś wygnała go z kraju.

Zapomniane winy szacha

Parę lat temu po 46 latach wygnania król Konstantyn sprzedał swą rezydencję w Londynie, kupił dom koło Aten i wrócił do Grecji na stałe. Wrócił także jego syn Paweł z rodziną. Grecy nie mają wobec Konstantyna takich oczekiwań, jakie wobec swych dawnych władców mają, a przynajmniej początkowo mieli, Rumuni czy Bułgarzy. Ale Konstantyn, jak podkreślał w wielu wywiadach, umierał z tęsknoty za ojczyzną. „Żyjąc z dala od Grecji, przeszedłem swoją Golgotę”, powiedział.

Byli jak powstańcy styczniowi i Żołnierze Wyklęci. Zdradzeni jak w Jałcie. Obrońcy najmniejszego królestwa

Wojsko i żandarmeria poczynały sobie z rebelią brutalnie, pacyfikując całe wsie i biorąc zakładników z rodzin czynnych jeszcze w górach powstańców.

zobacz więcej
Konstantyn to ostatni z władców, którzy stracili tron w Europie. Stracił go jednak nie, jak rumuński król Michał, wskutek nacisku komunistycznych władz – zagroziły one, że jeśli król nie abdykuje, zabiją tysiąc więźniów politycznych – lecz na mocy decyzji narodu, wyrażonej w referendum, a nawet dwóch: z 1973 i 1974 roku.

Grecy zarzucali mu ustępliwość wobec junty pułkowników, choć nie od rzeczy będzie przypomnieć, że młody wiekiem i stażem król próbował odsunąć ich od władzy. Gdy próba, podjęta pod koniec 1967 roku, się nie powiodła, uciekł z Grecji do Anglii. Z brytyjską rodziną królewską łączą Konstantyna bardzo bliskie więzy rodzinne i przyjacielskie (książę Filip jest stryjecznym bratem jego ojca).

Dodajmy gwoli ścisłości, że poza Grekami tylko Włosi, w referendum z czerwca 1946 roku, sami zdecydowali o rozstaniu z monarchią. Oni również zarzucali królowi Umberto uległość wobec Mussoliniego. Po wojnie referendum odbyło się także w Bułgarii, ale tam było raczej przypieczętowaniem decyzji, która zapadła wcześniej.

Gdzie indziej narodów o zdanie nie pytano. Decydowała wola nowych rządów, zarówno po pierwszej, jak – tym bardziej – po drugiej wojnie.

Jeśli teraz pretendenci wracają, jeśli wracają również ich dorosłe już dzieci i wnuki, zostawiając za sobą ustabilizowane życie, to, jak mówią, czynią to dlatego, że tu widzą swe miejsce. „W tym kraju jest mój dom. Jestem Jugosłowianinem i Serbem. Moja żona i ja jesteśmy szczęśliwi, że tu jesteśmy, i nie chcemy przyjeżdżać tak, jak gdybyśmy przyjeżdżali do obcego kraju” – mówił Aleksander, pretendent do tronu Serbii.

Portal Royal Central jakiś czas temu oceniał, że tylko w trzech krajach na świecie realne i sensowne byłoby przywrócenie monarchii: w Afganistanie, Nepalu i Libii. Być może dlatego, że dałoby im to szansę na spokój i ład, bo monarchia sprawdza się w roli skutecznego zwornika. To oczywiście rozważania zupełnie na wyrost.
Po 40 latach rządów ajatollahów w Iranie winy ostatniego szacha poszły w niepamięć. A irańska opozycja sugeruje, że książę Reza Pahlavi, przedstawiciel dynastii zmiecionej przez rewolucję irańską mógłby odzyskać tron. Fot. Creative Touch Imaging Ltd./NurPhoto via Getty Images
Za to do tego małego grona niespodziewanie doszlusował Iran. Mówi się bowiem, iż książę Reza Pahlavi, przedstawiciel dynastii zmiecionej przez rewolucję irańską, mógłby odzyskać tron. Z poparciem USA.

Pogłoski ożywiła podana przez portal „Politico” pod koniec ubiegłego roku informacja, że Donald Trump i książę Reza, syn ostatniego szacha, wspólnie wystąpią publicznie. Do tego nie doszło, bo taki pomysł wyperswadowała podobno prezydentowi Rada Bezpieczeństwa Narodowego. Jeszcze na to, jej zdaniem, nie czas. Ale współpraca z Rezą, który zresztą mieszka w Ameryce, i ewentualna restauracja Pahlavich mogłyby doskonale mieścić się w irańskiej polityce prezydenta USA. Obalona dynastia cieszy się w Iranie coraz większą sympatią. A po 40 latach rządów ajatollahów winy ostatniego szacha poszły już w niepamięć.

Chętny do polskiego tronu poszukiwany

Na koniec parę słów o własnym monarchistycznym podwórku. Chociaż w Polsce monarchia skończyła się ponad 200 lat temu (późniejszych władców rozbiorowych pomińmy), ruch monarchistyczny ma się nieźle.

Państwo zabite przez równość i demokrację

Stanisław August Poniatowski górował nad słynnym Giacomo Casanovą, który w pamiętnikach przyznaje się do stu metres. Królowi Stasiowi historycy liczą mocno ponad trzysta.

zobacz więcej
Istnieje kilka, a może nawet kilkanaście mniej lub bardziej aktywnych stowarzyszeń i kilku monarchistów o znanych nazwiskach – choćby historyk prof. Jacek Bartyzel oraz Janusz Korwin Mikke. Kwestią, która bardzo mocno odróżnia Polskę od innych krajów jest brak oczywistych pretendentów do tronu. Fakt, że przez kilkaset lat mieliśmy monarchię elekcyjną, rodzi pewne problemy.

Niektórzy, odwołując się do konstytucji 3 Maja, sądzą, że na tron należałoby powołać przedstawiciela saskiej dynastii Wettinów. Przemawia za tym i precedens, bo dwaj Sasi zasiadali już na tronie polskim, i treść samej konstytucji, która właśnie Wettinom oddawała tron polski. Problem polega tylko na tym, że książę Albert, pretendent do tronu Saksonii, podobno wcale nie jest zainteresowany ewentualnym tronem polskim.

Prof. Bartyzel uważa natomiast, że należałoby ustanowić nową dynastię. – We Francji czy Portugalii – portal Polonia Christiana przytacza jego słowa z jednego z wywiadów – nadal żyją prawowici dziedzice tronu, którzy są gotowi do objęcia władzy. W Polsce kogoś takiego nie ma. Przywrócenie monarchii oznaczałoby zatem zupełnie nowy początek. Konkretny pierwszy monarcha i dynastia musiałyby zostać dopiero ustanowione.

Kto mógłby dać dynastii początek? Oto zagadka.

– Teresa Stylińska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.