Porażki znosił mężnie, ale czy zdawał sobie sprawę, że sam się do nich przyczyniał? Intuicja nie może bowiem zastąpić doświadczenia, zaś współpraca z fachowcami zwykle daje lepsze efekty niż chowanie się za parawanem tajemnicy.
Konto mistrza obciąża zakończona katastrofą próba zmiany biegu rzeki Arno. Zlekceważenie wynalazku Gutenberga stawia pod znakiem pytania jego zdolność przewidywania przyszłości.
Z kolei nadmierne umiłowanie eksperymentów omal nie unicestwiło „Ostatniej wieczerzy”. Już za życia autora podziwiane arcydzieło zaczęło się rozpadać. Mimo rozpaczliwych wysiłków kolejnych ekip rekonstruktorów z oryginału przetrwało do dziś nie więcej niż 20 procent.
W albumie „Maszyny Leonarda” posiłkując się grafiką komputerową, „zrekonstruowano” między innymi jego urządzenia lotnicze. Da Vinci niewątpliwie miał na tym tle obsesję. Podpatrywał ważki, nietoperze i latające ryby. Wybrał nawet wzgórze, na którym chciał wypróbować ruchome skrzydła. Wszystko jednak wskazuje, że od ziemi odrywał się jedynie w wyobraźni.
Na tropie Wunderwaffe
Słynne auto Leonarda, czyli platforma na kołach napędzana sprężynami i sterowana kołem zębatym, nie było przodkiem samochodu autonomicznego, lecz maszyną teatralną, skonstruowaną ku uciesze Florentczyków. W łaski Lodovica Sforzy, władcy Mediolanu, da Vinci wkradł się wykonaną ze srebra lirą w kształcie końskiej czaszki. Może i był oderwany od rzeczywistości, lecz wiedział, że efektowny wygląd to podstawa sukcesu.
Wymyślone przez niego bombardy, katapulty, gigantyczne kusze, organki czy rydwany szturmowe (zdaje się, że zainspirowały Henryka Mierosławskiego, twórcę osławionych kosowozów) prezentowały się groźnie. Miały tylko jedną wadę – były niepraktyczne. Fani mistrza mają i na to wytłumaczenie: projekty machin wojennych są wadliwe, gdyż ich twórca wyznawał pacyfizm.
Zapał, z jakim humanista Leonardo starał się ulepszyć broń palną, przez jego współczesnych nazywaną „diabelskim wynalazkiem”, też ani chybi był udawany. W przeciwnym wypadku musielibyśmy uznać, że da Vinci miał w sobie coś z Kałasznikowa, tyle że w odróżnieniu od niego okazał się dyletantem.
Co najmniej raz zdarzyło się, że autor „Giocondy” połączył pasję militarną z muzyczną. Wymyślił bęben mechaniczny, którego łomot deprymowałby wojska przeciwnika na polu bitwy. Wcześniej opracował projekt urządzenia, służącego uwalnianiu się z więzienia.