Największa świątynia katolicka na terenie dawnego Imperium Rosyjskiego została zamknięta
piątek,
7 października 2022
Patrole OMON utrudniają wiernym gromadzenie się na modlitwie przy grobie fundatora kościoła, dwukrotnie grożono rozpędzeniem okrążającej budynek procesji.
Rok temu ta informacja zelektryzowałaby media. Jesienią 2022 roku, w obliczu kolejnych ofensyw nad Dnieprem, eksplozji gazociągów i w cieniu głowic jądrowych, doniesienia z Mińska przechodzą niemal niezauważone. Być może stanie się o nich głośniej, gdy za kilka dni białoruska milicja zacznie siłą wyrzucać na asfalt placu Niepodległości wiernych, relikwie i święte obrazy?
A jednak wydarzenia, które mają w tych dniach miejsce, są równie przełomowe, co wymowne. W czwartek 6 października 2022 władze miejskie wymówiły parafii św. Symeona i Heleny umowę najmu ze skutkiem natychmiastowym. Według informacji kurii, parafia otrzymała „dwa lub trzy dni na zabranie z budynku należących do niej ruchomości”.
Los solidnie doświadcza tę parafię. „Czerwony kościół”, jeden z najbardziej charakterystycznych budynków Mińska, stoi w centrum miasta zaledwie od 1910 roku – w tym czasie był desakralizowany już dwukrotnie. W roku 1932 w jego rozecie zawisło nawet płótno przedstawiające gigantyczną głowę Lenina. Co jeszcze czeka położony najdalej na wschód w Europie kościół neoromański?
Nieznani sprawcy znowu w akcji
Wydarzenia ostatnich dni układają się tymczasem w sekwencję, której nie powstydziliby się autorzy drugorzędnych powieści sensacyjnych.
Atak nieznanych sprawców miał miejsce przed tygodniem, w nocy z 25 na 26 września. Osłoniętą ozdobną kratownicą szybę w budynku plebanii (nie kościoła!) wybito z dużą siłą (był to witraż w mocnych metalowych ramach) i precyzją: przez niemal okrągły otwór udało się wlać dość rozpuszczalnika, by zapłonął stojący o kilka kroków od okna klęcznik.
Huk i dym zaalarmowały dyżurującą w budynku parafii kobietę: kilka minut później na miejscu pojawiła się nie tylko wezwana Straż Pożarna, lecz również milicja, przedstawiciel prokuratury i jednostka OMON. Już 30 września Komisja ds. Sytuacji Nadzwyczajnych przez MSW Białorusi wydała zakaz korzystania z budynku. Mimo, że straż pożarna gasiła pożar wodą, w ocenie Komisji nie doszło do żadnego podpalenia, lecz do „zwarcia systemów alarmowych” i czujników przeciwpożarowych. A jednocześnie kościół zamknięto: najpierw „do chwili usunięcia wody pozostałej po gaszeniu pożaru” (!), następnie – do czasu naprawy systemów alarmowych. Była to jednak decyzja jednostronna – nie skontaktowano się ani z kurią, ani z władzami parafii.
Tego samego dnia wyłączono zasilanie posesji, przy której znajduje się kościół oraz budynek parafialny. Patrole OMON utrudniają wiernym gromadzenie się na modlitwie przy grobie fundatora świątyni; dwukrotnie zagrożono rozpędzeniem okrążającej kościół procesji.
Cała sytuacja wydaje się kafkowska: można wręcz odnieść wrażenie, jakby ekspertyza dotycząca przyczyn pożaru powstała jeszcze przed aktem nieudanego podpalenia. Absurd goni absurd, wierni odsyłani są po dalsze informacje pod numer telefonu kancelarii parafialnej, w której… wyłączono prąd. Czy naprawdę katolikom mińskim przyjdzie się – po raz trzeci w ciągu stu lat – rozproszyć?
Cała sprawa byłaby oburzająca również wówczas, gdyby dotyczyła zaimprowizowanej kaplicy w interiorze. Ale kościół pod nietypowym dla katolickich świątyń wezwaniem ss. Symeona i Heleny ma szczególną historię, której, jak się zdaje, nie znają współcześni mińscy urzędnicy.
Genta Albarutheni, natione Poloni
Świątynia z czerwonej cegły (stąd nazwa) została wzniesiona kosztem blisko pół miliona rubli srebrem na początku XX wieku. Zgodę na jej erygowanie otrzymano, po kilkunastu latach starań, dopiero po wstrząsach rewolucji 1905 roku. Przedtem zabiegi polskiej szlachty skutecznie rozbrajał petersburski sojusz tronu i ołtarza. Władze municypalne i cerkiewne grały z Polakami w „dobrego i złego policjanta”, zamieniając się jedynie czasem rolami: gdy zgodę na wzniesienie kościoła katolickiego wyrażał gubernator, protestował prawosławny biskup, gdy udało się obłaskawić biskupa – stanowczo protestował burmistrz.
Nawet jednak odwilż 1905 roku nie przyniosłaby być może rezultatu, gdyby nie determinacja ziemianina Edwarda Woyniłłowicza.
Publicyści „Newsweeka” oskarżyli Matkę Teresę o związki ze zorganizowaną przestępczością.
zobacz więcej
Ten miał rozmach! Ziemianin herbu Syrokomla, absolwent Petersburskiego Instytutu Technologicznego, marzący o karierze inżyniera, wrócił ze stażu w Niemczech i w Belgii wobec konieczności objęcia majątków Puzów i Sawicze pod Słuckiem. Ale nie pisana mu była kariera patriotycznego hreczkosieja: był jednym z założycieli Towarzystwa Rolniczego Mińskiego (jedynej organizacji, w której zrzeszać się mogli w Guberniach Północno-Zachodnich ziemianie polscy), a od połowy lat 80. XIX wieku jego przewodniczącym. Zakładał towarzystwa asekuracyjne, Towarzystwo Pożyczkowo-Oszczędnościowe, a gdy można było – szkoły, biblioteki i muzea. Gdy trzeba było – bez entuzjazmu, lecz z przekonaniem kandydował na posła do pierwszej Dumy.
Jego „Wspomnienia…” (wydane w mikroskopijnym nakładzie w roku 1931, a po raz drugi – dopiero przed kilku laty), podobnie jak rozproszone wzmianki o nim pióra mińskich pamiętnikarzy i bywalców, od Melchiora Wańkowicza po Michała Kryspina Pawlikowskiego, ukazują go jako najprawdziwszego, jakiego można sobie wyobrazić, obywatela Wielkiego Księstwa. Powściągliwy, daleki od idealizmu i deklaratywności czynnych w Wilnie „krajowców”, tożsamość lokalną, „krajową” właśnie miał we krwi. Termin „ekumenizm” nie był wówczas w powszechnym obiegu – ale gdyby był, Edward, przez lata dzieciństwa z konieczności uczęszczający na nabożeństwa do cerkwi (po Powstaniu Styczniowym władze carskie zamknęły wszystkie kościoły katolickie na litewsko-białoruskiej prowincji), deklarujący się jako „Białorusin z urodzenia, Polak z wychowania i kultury” odnalazłby się w nim doskonale.
Za decyzją, by zaangażować siły, autorytet i ogromne środki we wzniesienie w Mińsku kościoła nie stała jedynie wiara i gotowość do służby publicznej Woyniłłowicza, lecz i osobista tragedia: w roku 1897 zmarł jego syn Szymon, sześć lat później – córka Helena. Ale fundator miał cały czas na względzie założenie, by nie dzielić, lecz łączyć współobywateli, stąd patroni św. Helena i w „zrusycyzowanej” wersji Szymon, czyli Symeon: dwoje świętych wspólnych dla katolicyzmu i prawosławia.
Styl sprzed schizmy, cegła z Częstochowy
Stąd wyrażana podczas niełatwych, dyskretnych negocjacji z władzami carskimi gotowość do ufundowania – jeśli nie byłoby zgody na kościół katolicki – cerkwi prawosławnej, pod warunkiem, że zachowane by zostały osoby patronów. Stąd wreszcie decyzja o nietypowym (i szalenie niemodnym u progu XX wieku, gdy w architekturze sakralnej królował neogotyk!) stylu świątyni. Woyniłłowicz postawił na formułę neoromańską w przekonaniu, że romanizm to ostatni styl wspólny obu Kościołom przed schizmą z roku 1054 – i sprowadził aż z Wielkopolski specjalizującego się w neogotyckich realizacjach architekta Tomasza Pajzderskiego.
Przyszło zresztą potem sprowadzać i cegłę aż spod Częstochowy, i marmury spod Kielc – i kwota 300 tysięcy rubli srebrem urosła do pół miliona. Otwarty i poświęcony w roku 1910 kościół wykańczano aż do wybuchu wojny. A potem – przyszedł chaos.
Edward Woyniłłowicz zdążył doświadczyć nie tylko Wielkiej Wojny, rewolucji, okupacji niemieckiej i kolejnych zawieruch: jeszcze w 1918 wspierał aktywistów Białoruskiej Republiki Ludowej, a w roku 1920 – desperackie działania powstańców słuckich, w imię Wolnej Białorusi (i przy wątłym polskim wsparciu) ruszających na bolszewików jesienią. Potem – pozostał mu gorzki chleb wygnańca, bo tak postrzegał się pan na Puzowie i Sawiczach, dożywający swoich dni w skromnym, wynajętym mieszkaniu w Bydgoszczy. „Traktatem ryskim z swej ziemi wygnany / deptać musiałem obce łany” – głosiło jego epitafium. On sam, przed śmiercią w czerwcu 1928 roku, ujmował swoje doświadczenie w mniej okrągłych słowach. „Moja cała praca została przekreślona w Rydze i popiołem zapomnienia jest zasypaną” – pisał w grudniu 1925 roku do profesora Mariana Zdziechowskiego.
On sam rozdmuchiwał te popioły, śledząc, również za pośrednictwem swych znajomych i sympatyków w MSZ, sytuację w Mińszczyźnie. Z pewnością dowiedział się o zamknięciu Czerwonego Kościoła w roku 1923. Dziewięć lat później, w 1932 r., w chwili, gdy władze sowieckie utworzyły w Białoruskiej SRS tzw. Polski Rejon Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego (Dzierżowszczyznę), w budynku kościoła otwarto Państwowy Teatr Polski. Po rozpoczęciu przez NKWD w 1937 r. Operacji Polskiej teatr czym prędzej zamknięto: w kościele otwarło swoje podwoje kino.
W kościele św. Symeona i Heleny zaczęto na nowo odprawiać msze po wejściu do Mińska Niemców w lecie 1941 roku. Trwało to przez trzy lata. Po raz kolejny walkę o odzyskanie kościoła mińscy katolicy mogli podjąć dopiero jesienią 1988 roku. Po dwóch latach, 15 kwietnia 1990 roku, uzyskali zgodę na odprawianie mszy – ale nie na zwrot kościoła.
Działka o strategicznym znaczeniu