Dlatego pojawiają się spekulacje, że inicjatywa pokojowa Muska w sprawie Ukrainy też może mieć biznesowy charakter i związana jest z jakąś jego grą finansową. Pretekstu do takich hipotez dała inna – równolegle zgłoszona propozycja polityczna Muska, w której miliarder opowiedział się za utworzeniem na Tajwanie specjalnej strefy administracyjnej zarządzanej z Pekinu, która – jak stwierdził w rozmowie z „Financial Times” „byłaby w miarę do przyjęcia, choć prawdopodobnie nie uszczęśliwi wszystkich”.
W podziękowaniu za tę „konstruktywną” propozycję fabryka Tesli w Szanghaju, która odpowiadała w ubiegłym roku za mniej więcej połowę globalnej sprzedaży koncernu, została przez władze w Pekinie zwolniona z podatków.
Trudno jednak powiedzieć, jakie zyski chciałby uzyskać Musk w Rosji. Chyba, że nie chodzi tu wcale o Rosję, ale o biznes prowadzony w Ameryce i na świecie. Być może Musk znowu gra na spadek cen akcji? A może naprawdę wymyślił sobie, że doprowadzi do zakończenia wojny, co jeszcze bardziej wzmocni jego pozycję. Nie tylko biznesową ale i polityczną.
Oczywiście wiążą się z tym poważne niebezpieczeństwa. Już dziś widać, że Musk – w kooperacji z gubernatorem DeSantisem – chciałby w przyszłości mieć więcej do powiedzenia w Ameryce. Być kimś w rodzaju „platynowego donatora” z filmu „Don't look up” („Nie patrz w górę”), ekscentrycznego miliardera, który dzięki gigantycznym dotacjom wpłaconym podczas kampanii na rzecz kandydata do Białego Domu zyskał po jego wyborze kluczowy wpływ na podejmowane przez niego decyzje.
Trudno czasem uniknąć wrażenia, że rzeczywistość coraz bardziej przypomina tę z filmu, a wyłonieni w demokratycznych wyborach politycy tracą na znaczeniu na rzecz różnych celebrytów skupiających na sobie większą uwagę publiczności.
I nie chodzi tu nawet o wpływowych miliarderów w rodzaju Muska, ale o postaci znacznie mniejszego formatu, samozwańczych ekspertów z YouTube, popularnych blogerów czy o zwykłych hochsztaplerów nabijających sobie popularność wskutek coraz wyraźniejszego kryzysu zaufania do instytucji publicznych na Zachodzie. Niewykluczone zresztą, że za tymi nowymi „autorytetami” stoją ludzie realnie wpływowi, którzy promują w ten sposób własne interesy.
Elon Musk jest dowodem na to, że za sprawą wielkich pieniędzy i rozwoju mediów społecznościowych, dotychczasowy zachodni model demokracji, w którym najważniejszą rolę odgrywał proces wyborczy, zostaje na naszych oczach zastąpiony przez plebiscyt, w którym o naszej przyszłości – w tym o kwestii wojny i pokoju – będzie decydować liczba kliknięć i lajków.
– Konrad Kołodziejski
Autor jest doktorem nauk społecznych i publicystą. Był wykładowcą w Instytucie Rosji i Europy Wschodniej Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych UJ.
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy