ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jeśli niektóre sprawy kończyły się sukcesem, to chyba głównie przez łut szczęścia?
Tak. Prof. Zbigniew Lew-Starowicz wyjaśnia, że mordujący prędzej czy później popełni jakiś błąd, na który śledczy wpadną. To jest w pewnym sensie gra. Gra w popełnianie błędów. Te zdarzały się zarówno po jednej, jak i drugiej stronie. Przykładowo w przypadku Karola Kota pod uwagę brano niewłaściwy portret pamięciowy sprawcy. Były dwa, a milicjanci posługiwali się tym błędnym. Czy możemy mieć do nich o to pretensje? Nie do końca.
Baczyńskiego zatrzymano przypadkiem. Miał przy sobie broń i wtedy milicjanci skojarzyli, że mają w areszcie człowieka, który zamordował już cztery osoby. Modzelewski wpadł, bo zamordował sąsiadkę i podczas przesłuchania skojarzono, że przebywał koło Łodzi, w okolicy, gdzie przed laty doszło do całej serii zabójstw i brutalnych napadów. Krzysztof Plewa, seryjny gwałciciel został zatrzymany do rutynowej kontroli. Milicjant skojarzył cyfry jego tablic rejestracyjnych i markę wozu, który widziano w okolicy ostatniego napadu. To były szczęśliwe przypadki.
Jeszcze na chwilę wracając do mitu porucznika Borewicza, w jednym z odcinków milicja posługuje się różnymi nowinkami technologicznymi, chcąc złapać podejrzanych. Czy w czasach PRL-u taki sprzęt był dostępny i wykorzystywany?
To kolejna fabularno-kryminalna wizja przyszłości. Kiedy oglądam „07 zgłoś się”, trochę się z tego śmieję, z tych radiostacji w zegarku czy nagrań z kamer na ulicach miasta, które milicja w kilka minut dostaje w formie czarno-białych zdjęć. Wtedy służby w ogóle nie dysponowały takimi nowinkami. W latach 70. pojawiły się pierwsze telefaksy, ale dosyć prymitywne i było ich niewiele. Depesze wysyłano teleksami, choć dziś muszę wielu osobom tłumaczyć, co to takiego, jak to urządzenie działało. Wspomniane już badania DNA pojawiły się w latach 90.
Trzeba jednak przyznać, że toksykologia już w tamtych czasach była na niezłym poziomie, podobnie jak badania mechanoskopijne. Ta dziedzina sprawdziła się w śledztwie Stanisława Jarosa, który dokonał zamachu na przywódców PRL Władysława Gomułkę i ZSRR Nikitę Chruszczowa w 1959 roku. Kombinerki, jak każde narzędzie, zostawiają ślady podobne do naszych linii papilarnych. Sprawca przeciął nimi drut i milicja znalazła je w jego domu.
Badania nagrań dźwiękowych, zapisu głosów czy grafologia miały się wówczas już bardzo dobrze. Z tej ostatniej dziedziny nie korzystano jednak zbyt często. W większym stopniu uznawana była w dwudziestoleciu międzywojennym, potem zaniechano jej przy prowadzeniu śledztw, a szkoda, bo przy anonimowych listach sprawdzała się świetnie. Służba Bezpieczeństwa posiadała za to zbiór próbek pisma z każdej maszyny do pisania. Każda maszyna jest unikatowa, już po samym kroju czcionki i odstępach można ustalić jej typ i rok produkcji, a porównując z próbką w archiwum – ustalić, kto jest właścicielem maszyny. Biegli potrafili nawet ustalić, która fabryka wyprodukowała papier i koperty i dokąd trafiła określona ich partia.
Gdy już złapano podejrzanego, podczas wizji lokalnych robiono głównie fotografie. Później dokumentowano również na taśmie, choć zazwyczaj bez dźwięku. Na przełomie lat 70. i 80. weszły do użycia pierwsze prymitywne kamery VHS, gdzie magnetowid noszono osobno, za nagrywającym. Na szczęście sporo takich materiałów zachowało się w archiwach i mogliśmy je wykorzystać w serialu.