Cywilizacja

Ukraińskie Halloween jak z „Ogniem i mieczem”

Renesans Bohdana Chmielnickiego, jak i wielu innych postaci, może wskazywać na wzmożoną potrzebę tworzenia panteonu własnych, narodowych bohaterów. I można powiedzieć, że duchowieństwo z dorobku Chmielnickiego bierze tradycję tworzenia nowych świątyń, państwo – myśl geopolityczną, a popkultura – „worożychy” i odgadywanie przyszłości z „ziaren pszenicy, ognia, piany wodnej”.

Z 9-letnim Władkiem czytamy „Ogniem i mieczem” i od pierwszych stron synka zaintrygowały duchy snujące się przez Dzikie Pola. Książkę klasyfikuje się jako powieść historyczną, ale przez fabularne drzwi wypełzają stwory i byty nie z tego świata.

Jechałem ja raz z Reimentarówki do Hulajpola, a jechał nocą koło mogił – opowiada stary Kozak młodemu – Wtem baczu, hyc coś z tyłu z mogiły na kulbakę. Obejrzę się: dziecko – sineńkie, bladeńkie!... [...] Oczki mu goreją jak świeczki i kwili, kwili! Skoczyło mi z kulbaki na kark, aż tu czuję: kąsa za uchem. O Hospody! Upiór.

Takich fragmentów będą dziesiątki, ale znajdziemy też postaci, zwłaszcza wśród ukraińskich bohaterów, które same z siebie lgną ku zjawiskom paranormalnym, jakby chciały je sprowokować. Pierwszym między nimi jest Bohdan Chmielnicki, wieczorami odwiedzany przez worożychy, to jest czarownice, [...], stare, pokurczone, żółte lub w sile młodości, wróżące z wosku, ziaren pszenicy, ognia, piany wodnej, z dna flaszki lub z tłuszczu ludzkiego. Drugim – Bohun. Jemu towarzyszy Horpyna, młoda wiedźma i m.in. z pieniącej się wody odgaduje przyszłe losy:

– [...] Huku! Huku! w kole dębowym, w pianie białej, w tumanie jasnym, pokaż się!... Widzę.
– A co?
– Bitwa! Lachy uciekają przed mołojcami.
– A ja gonię?
– Widzę i ciebie. Ty się z małym rycerzem potykasz. Hur! hur! hur! Ty się małego rycerza strzeż.


Wielesowa nicz

I tu – niespodzianka. Mimo że Sienkiewicz nie był purystą historycznym, a nawet jeden z badaczy, prof. Zygmunt Szweykowski nazwał całą Trylogię „baśnią na tle dziejowym”, w wielu przypadkach wykreowana tam rzeczywistość ma duży walor poznawczy. Tak też jest w sferze etnografii i demonologii. Praktyki wróżbiarskie z „Ogniem i mieczem” kojarzą się z obrzędami halloweenowymi, choć w wersji ukraińskiej i o tym za chwilę.

Najpierw powiedzmy, że nie są to znane nam dziady, które wciąż obchodzi się m.in. na białorusko-ukraińskim Polesiu i tam ceremonię tę podzielono na dwa dni i drugi dzień nazywa się babami. Ale nawet wersji rozszerzonej nie towarzyszą wróżby. Bo, najogólniej rzecz ujmując, wynikają z przeświadczenia, że zmarli dwa razy do roku - w początkach maja oraz nocą z 31 października na 1 listopada - mogą nas odwiedzić i należy ich ugościć. Wokół tych uroczystości osnuta jest atmosfera tajemnicy i misterium. Nie ma jednak figli, tańców, zabaw i dziewczęco-chłopięcych igraszek czy wręcz chuligaństwa.
Rusłana Pysanka jako Horpyna w filmie Jerzego Hoffmana „Ogniem i mieczem”. Fot. Zenon Zyburtowicz/TVP
Te frywolne elementy znajdziemy za to w ukraińskiej wielesowej niczy, a więc nocy Welesa lub bardziej z polska, Wołosa. Brzmienie słowa ponownie nasuwa skojarzenia z „Ogniem i mieczem”, gdzie przywołany już stary Kozak, dzieli się wspomnieniami z Wołoszczyzny:

Alem to na Wołoszy długo sługiwał, gdzie upiorów więcej niż ludzi i tam są na nie sposoby. Zeskoczyłem z konia i gindżałem w ziemię. „Zgiń! przepadnij!”, a ono jęknęło, chwyciło się za głownię od gindżała i po ostrzu spłynęło pod murawę. Przeciąłem ziemię na krzyż i pojechałem.

Na Welesa i Peruna!

Spójrzmy na mapę Rumunii. Jeśli dostrzeżemy żółwia, głową zwróconego ku morzu, to podbrzuszem będzie Wołoszczyzna. Wszystko wskazuje jednak, że nazwa tej krainy pochodzi od pangermańskiego słowa „walhaz”, zapisywanego runami jako ᚹᚨᛚᚺᚨᛉ i oznaczającego „obcego”, a więc Celta lub szerzej, osobnika posługującego się językami romańskimi; od „walhaz” w polszczyźnie pochodzą Włochy, Walijczycy i Waloni. Tak więc imię patrona wielesowej niczy, słowiańskiego boga Welesa alias Wołosa łączy z Wołoszczyzną etymologia pozorna.

Jednak Sienkiewicz, podobnie jak dzisiejsi miłośnicy Peruna i wspólników, mógł uważać, że zależność między tymi nazwami jest faktyczna i zasugerował to w powieści, rozszerzając demoniczność Dzikich Pól na Mołdawię i Wołoszczyznę. Przy czym, jak twierdzą etnografowie, istnieją dowody na faktyczne więzi między niektórymi ukraińskimi toponimami a Welesem i przykładem jest Weleśnica Dolna opodal Kołomyi.

W czasach przedchrześcijańskich miała tam znajdować się świątynia tego boga, co odcisnęło ślad w nomenklaturze. Dodajmy, że w pobliżu jest dużo młodsza osada Wołośnica, której imię pochodzi już od prawa wołoskiego, regulującego od XV w. zasady osadnictwa na Haliczczyźnie. W innych przypadkach badacze nie są tak zgodni, choć w tym kontekście wymienia się i Wiełosowy Jar opodal Winnicy, i Wiełosową Górę pod Łuckiem.

Klasówka z polnych duchów? Neopoganie jak katolicy

Będą mogli prowadzić zajęcia z religii w szkołach państwowych i udzielać ślubów. Mogą też liczyć na ulgi podatkowe oraz przyznanie czasu antenowego w telewizji.

zobacz więcej
Spornym tematem pozostaje etymologia ulicy Wołoskiej w Kijowie i według jednych nazwę tę wywiedziono od Wołochów. Inni, nie tylko słowianofile, ale i naukowcy z krwi i kości, za założycielem ukraińskiej archeologii, Maksimem Berlins’kim twierdzą, że Wołos’ka wulica swe imię zaczerpnęła od przedchrześcijańskiego bóstwa. Powołują się tu na legendy o pomniku oraz prace archeologiczne, potwierdzające istnienie tam średniowiecznej cerkwi św. Błażeja. Większość specjalistów uważa, że za pomocą kultu tego kapadockiego biskupa, w prawosławiu Własija, chciano zdławić pamięć o Welesie.

Nasze bałwany tolerujmy

Ale co to ma wspólnego z Halloween? Anglosaskie zwyczaje z wróżbami i przebierańcami, wołającymi „cukierek albo psikus” dotarły do Ukrainy później niż do Polski i zyskały tam względną popularność dopiero w XXI w. Zaznaczmy, że nieprzerwanie piętnowali i piętnują je duchowni obu największych Cerkwi, czyli liczącego najwięcej wiernych w kraju autokefalicznego Kościoła Prawosławnego Ukrainy oraz Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego. W oficjalnych komunikatach pierwszego z nich przeczytamy m. in., że „ten sabat nie ma nic wspólnego z chrześcijaństwem [...], a jedynie z okultyzmem i magią”. Z noty prasowej drugiego dowiemy się, że Halloween jest „obce prawosławnym”. Obie Cerkwie oświadczają zgodnie, choć niezależnie od siebie, że uczestnictwo w tych ceremoniach jest dla wierzących grzechem. Ale kościół, który w 2018 r. uniezależnił się od moskiewskiego patriarchatu i stał się autokefaliczny, podkreśla jeszcze, że zachodnie zwyczaje nie są zgodne nawet z „pogaństwem czy jakąkolwiek inną religią”. To zaś zdaje się wskazywać, że w hierarchii wartości stoją one najniżej i lepszy już swój Perun niż amerykański kościotrup.

I kto wie, może właśnie na fali takiego religijno-mistycznego wartościowania coraz większą popularnością zaczęła cieszyć się wielesowa nicz. Nawet na oficjalnym facebookowym profilu Kościoła Prawosławnego Ukrainy co roku pod postem z 31 października, krytykującym Halloween, toczy się ciekawa dyskusja. Setki komentujących zgadzają się ze stanowiskiem cerkwi, a przy tym dziesiątki chwalą rodzimy zwyczaj. „Nie podoba się Halloween – napisała w 2019 r. Svitlana – świętujcie wielesową nicz ”, a rok temu Lidija oświadczyła – „Trochę poczytałam historię, natknęłam się na informacje o wielesowej niczy! Uważam, że święto jest kłasne [fantastyczne]!”.

Niedźwiedzia łapa Welesa

Co zaintrygowało Lidiję i wielu, wielu innych Ukraińców? Niewątpliwie sam Weles alias Wołos, choć najpierw należałoby wspomnieć, że wybitny polski uczony, znawca środkowoeuropejskiej prehistorii, Henryk Łowmiański rozróżniał tu dwie postaci: Welesa, który miał być „ruskim demonem” oraz boga Wołosa. Dodajmy dla porządku, że Łowmiański wraz z fińskim folklorystą, Viljem Johannesem Mansikką twierdzili też, że kult Wołosa był wtórny i stanowił pogańską odpowiedź na rosnące znaczenie św. Błażeja. I choć jest to pogląd ciekawy, inspirujący do rozważań nad religiami w naszej części Europy, większość specjalistów go nie podziela. Ich zdaniem Weles i Wołos to dwa imiona jednego i tego samego bóstwa, któremu cześć oddawano i na Dzikich Polach, i na wyspach Wolin czy Rugia jeszcze wiele wieków przed przyjęciem chrześcijaństwa.
Fragment obrazu Józefa Brandta „Kozak u przewozu”. Fot. Wikimedia
Bóg ten miał przydomek skotij, czyli bydlęcy i uważano go nie tylko za opiekuna domowego bydła, ale i pasterza trzód niebieskich. Druga z tych funkcji z czasem nabrała większego znaczenia i postrzegano go również jako pośrednika między dwoma światami – żywych i martwych. Znawcy słowiańskiej mitologii zapewniają, że patronował też kupcom i handlarzom oraz, czego świadectwo znajdziemy w staroruskim poemacie „Słowo o wyprawie Igora”, artystom. Porównuje się go więc do greckiego Apolla czy rzymskiego Merkurego. Jego kosmogoniczna pozycja rosła i kult Welesa / Wołosa wiązał się z wieloma obrzędami, których ślady znajdziemy w tradycjach pielęgnowanych także i dziś i np. wywracanie kożucha na drugą stronę w czasie obrzędów noworocznych ma być formą hołdu „włochatemu”, bo tak też interpretowano imię Wołosa. Obfite owłosienie łączono zaś z niedźwiedzią aparycją i w oborach wieszano łapę tego zwierza, aby zjednać sobie przychylność bóstwa. Poza tym miłe mu były tańce, pieśni i muzyka, a także skoki czy przejście gołymi stopami przez ognisko.

Ukraińcy nie Jankesi, swoje dynie mają

A teraz zajrzyjmy do „Hołosu Ukrainy”, będącego oficjalną gazetą Wierchownej Rady, czyli parlamentu naszego wschodniego sąsiada. W wydaniu z 31 października 2021 r. znajdziemy tekst „Wielesowa nicz vs Helowin”, z którego dowiemy się, że w Ukrainie „był swój Halloween, ale nazywał się welesowa nicz”, po czym autorka tych słów, pisarka dziecięca, znana u nas dzięki książce „Lubomiksy”, Iryna Kotlarewska opowiada o samym bóstwie i twierdzi, że jest ono patronem „sztuki, szczęścia i miłości”. To zaś stało się inspiracją dla pogańskiego święta, które na ziemiach dzisiejszej Ukrainy obchodzi się właśnie na przełomie października i listopada.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS    
Miało ono – jak wynika z tekstu – trzy oblicza. Po pierwsze, w ostatnim dniu października wieczorem organizuje się ucztę ku czci zmarłych zbliżoną do dziadów. Bez tańców, muzyki, w zadumie, nawet naczyń nie należy zmywać. Ale podkreślmy, że ten aspekt inni autorzy przedstawiają jako wesołe, huczne przyjęcie. Nieodzownym atrybutem są dynie i tego bynajmniej nie zapożyczono z Zachodu. Jak podkreślają etnografowie w Ukrainie zdobiło się je, a zamożniejsi wstawiali do nich świeczki już w XIX w.

Drugim elementem – nie tylko według Kotlarewskiej, ale i wszystkich piszących o tym obrzędzie – są wróżby. Nawiązują do znanych i nam zabaw andrzejkowych, podczas których pytamy o przyszłe miłości. Duże znaczenie przydaje się również psom – gdy wieczorem pojawi się biały, czeka nas szczęście, czarny – zły los czy też wizytom niezapowiedzianych gości – zawsze oznaczają niepomyślne dni.

Trzecim z oblicz wielesowej niczy jest ognisko. „Wszystkie rodziny [rozpalają je] w najwyższym punkcie swojej działki – czytamy u Kotlarewskiej – a później skaczą przez nie, [a] śmiałkowie chodzą po rozżarzonych węgłach, co symbolizuje oczyszczenie ciała i ducha”. Trudno wyobrazić sobie, żeby udało się połączyć ucztę w zadumie z tak energetyczną zabawą i w rzeczy samej w innych miejscach pisze się o nocy Welesa jak o karnawale czy nawet bachanaliach.

Popkulturze – wróżki i wróże

I tu wchodzi – powiedzmy to na prawach licentia poetica – cała w kurzu pradziejów kijowska etnolożka Halina Bondarenko i przekonuje, że żadnej wielesowej niczy nigdy nie było. Nie podważa kultu słowiańskiego boga, który swoje święta miał w przededniu nowego roku, czyli według kalendarza juliańskiego 13 stycznia. Znana i polskim prawosławnym małanka , przez niektórych określana jako powtórka z Sylwestra, byłaby więc śladem tych rytuałów.

Nad tym pochyla się też religioznawca Andrij Kobetiak, który widzi modę na „ożywianie tego, co kiedyś rzekomo było [ukraińskie]”. Naukowiec uważa, że święto mogło być obchodzone w okresie przypadającym na przełom października i listopada, ale od razu dodaje, że musiało wygasnąć w czasach Rusi Kijowskiej.
Pochód Kozakow. Ilustracja do ksiażki Henryka Sienkiewicza „Ogniem i Mieczem” z 1884. Reprodukcja: Piotr Mecik / Forum
Skąd więc całe zamieszanie – moglibyśmy zapytać – i dlaczego Ukraińcy nie poprzestali na swojskich dziadach? Szukając odpowiedzi, znów zajrzyjmy do „Ogniem i mieczem”.

Powieść rozpoczyna się pod koniec roku 1647, choć czy data jest podana według kalendarza gregoriańskiego, nie wiemy. Nie wykluczone więc, że duchy na pierwszej stronie objawiają się w przededniu lub może dokładnie w dniu małanki , owego właściwego święta Welesa alias Wołosa. Później demoniczno-wróżebna aktywność przejawia się niezależnie od pory roku i wiąże z konkretnymi postaciami. Te zaś i dziś żyją w świadomości Ukraińców, czego dowodem będą np. działania wspierane autokefaliczną Cerkiew, których celem stały się naukowe poszukiwania miejsca pochówku Bohdana Chmielnickiego.

Renesans tej postaci, jak i wielu innych, może wskazywać na wzmożoną potrzebę tworzenia panteonu własnych, narodowych bohaterów. I parafrazując „Bogu co boskie, cezarowi co cesarskie”, można powiedzieć, że duchowieństwo z dorobku Chmielnickiego bierze tradycję tworzenia nowych świątyń, państwo – myśl geopolityczną, a popkultura – „worożychy” i odgadywanie przyszłości z „ziaren pszenicy, ognia, piany wodnej”.

„Cukierek albo psikus” woła od początku października czwórka naszych dzieci i trudno czytać z synkiem Sienkiewicza, gdy z dnia na dzień rośnie halloweenowa konkurencja. Ale cóż to za święta, gdy za naszą wschodnią granicą jest tyle cierpienia i śmierci. Przecież nikt nie powie siostrom i braciom w Ukrainie „wesołego Halloween!”.

Dzięki wielesowej niczy znajdzie się jednak wyjście z tego impasu. Wśród wielu związanych z nią zwyczajów jest i gruby psikus, polegający na wywracaniu pojazdów. Zatem... siostry i bracia Ukraińcy życzymy wam, aby jak najwięcej rosyjskiej śmiercionośnej techniki udało się wam postawić do góry nogami.

– Marta Panas-Goworska, Andrzej Goworski

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Marta Panas-Goworska i Andrzej Goworski – pisarski duet. Interesują się kulturą i historią krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz Rosji. Marta Panas-Goworska jest kulturoznawcą. Andrzej Goworski jest polonistą, autorem opowiadań i recenzji literackich. Wspólnie wydali cztery książki: „Naukowcy spod czerwonej gwiazdy” (2016), „Grażdanin N.N.”(2017), „Inżynierowie Niepodległej” (2018) oraz „Naznaczeni przez rewolucję bolszewików” (2017).
Zdjęcie główne: Festiwal folkowy „Legendy stepu 2021” odbywa się w regionie zaporoskim na wzgórzu Oba-Tasz. Fot. Dmytro Smolyenko/ Ukrinform/Future Publishing via Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.