Cywilizacja

Wojna dwóch amerykańskich plemion. Republikanie idą po zwycięstwo

Zwolennicy obu partii zgodni są tylko w jednym: to ich polityczni rywale stanowią prawdziwe zagrożenie demokracji i nie powstrzymani w porę „zniszczą Amerykę”.

Tradycyjnie, jak co dwa lata, w pierwszy wtorek po pierwszym poniedziałku listopada odbywają się wybory do obu izb Kongresu Stanów Zjednoczonych. I znów zetrą się dwa wielkie bloki wyborcze, dwa polityczne plemiona: Czerwoni (tradycyjny kolor Partii Republikańskiej) z Niebieskimi (zwolennicy Partii Demokratycznej). Ponownie, chociaż symbolicznie, bo przecież nie jest to rok wyborów prezydenckich, będzie to walka dwóch gigantów i liderów partii na dzisiejszej scenie politycznej USA: prezydenta Joe Bidena i byłego prezydenta Donalda Trumpa.

Czy jednak rzeczywiście będzie to rewanż za wybory 2020 r.? Taki wybór chcieliby przed Amerykanami postawić stratedzy Partii Demokratycznej. Problem polega na tym, że partia Bidena ma w rzeczywistości o wiele trudniejszego, bardziej realnego przeciwnika: inflację.

Choć w Wielkiej Pieczęci Stanów Zjednoczonych znajduje się łacińskie „E pluribus unum” (po polsku „Z wielu, jeden”), tradycyjne motto USA, coraz trudniej uwierzyć, że mamy do czynienia z jednym narodem. Wydaje się, że bliższa jest formuła 45/45, według której zwolennicy obu głównych partii politycznych (Demokratów i Republikanów) dysponują stabilnym elektoratem na poziomie mniej więcej 45 procent głosujących.

Oba polityczne plemiona dzieli coraz więcej, a polaryzacja pogłębia się z roku na rok. Już druga kadencja prezydenta Baracka Obamy była ostrym starciem Czerwonych z Niebieskimi, gdzie stawką miało być „dalsze istnienie amerykańskiego projektu”, ale z perspektywy lat tamtejsze spory wydają się igraszką.

Wybór na prezydenta Donalda Trumpa i jego burzliwe, wymierzone w establishment polityczno-kulturowy, czterolecie w Białym Domu, a przede wszystkim straszliwe konsekwencje pandemii koronowirusa – według statystyk zmarło 1,1 mln Amerykanów – tylko wzmogły podziały.

Polaryzacja się pogłębia

Na jesieni 2022 r. mamy społeczeństwo zmagające się ze skutkami długotrwałych lockdownów: setki tysięcy zbankrutowanych małych i średnich biznesów, dzieci w szkołach cofnięte o dwa lata w rozwoju, rozerwane łańcuchy dostaw, zwiększona liczba chorób psychicznych i uzależnień, a także poczucie mniejszego bezpieczeństwa jako reakcja na rosnącą przestępczość i właściwie niepohamowany wzrost liczby nielegalnych imigrantów, bez problemu napływających przez granicę z Meksykiem.

Jest wreszcie inflacja – efekt świadomego, nadmiernego wydatkowania publicznego grosza w czasach pandemii. Ocenia się, że od objęcia władzy przez prezydenta Bidena Demokraci uchwalili wydatek 3,8 biliona dolarów (to 3 800 miliardów). Tak gwałtowne zwiększenie podaży pieniądza w społeczeństwie unieruchomionym przez pandemię musiało skutkować gwałtownym wzrostem inflacji. Według rządowych statystyk wynosi ona obecnie 8,2 proc., ale sceptycy twierdzą, że wbrew żonglerce danymi przez rząd i Rezerwę Federalną tak naprawdę mamy do czynienia już z dwucyfrowym wzrostem cen.

Wszystkie powyższe czynniki powodują, że pod koniec drugiego roku rządów prezydenta Bidena, pomimo jego zapewnień o konieczności „pojednania” Niebieskiej i Czerwonej Ameryki, polaryzacja jeszcze się pogłębia. Badania zagadnień istotnych dla opinii publicznej wskazują na istnienie dwóch bloków wyborczych o zupełnie innych wartościach, potrzebach, wręcz sposobach postrzegania świata.

Dla zwolenników Partii Republikańskiej problemami są: inflacja, rosnąca przestępczość, stan gospodarki (z prawie pewną recesją), ale też kontrola rodzicielska nad nauczaniem w szkołach. Dla Demokratów to zagrożenie demokracji przez Trumpa i zastępy jego wyznawców (stały temat wystąpień Bidena, ostrzegającego przed „ekstremistami MAGA” – slogan Trumpa „Make America Great Again”), możliwość ograniczenia dostępu do aborcji (po orzeczeniu Sądu Najwyższego likwidującego gwarancje dostępności na poziomie federalnym i przenoszącym je do kompetencji poszczególnych stanów) oraz zagrożenia klimatyczne.
Były prezydent USA Barack Obama przemawia na wiecu Demokratów z Nevady w Cheyenne High School 1 listopada 2022 roku w North Las Vegas. Fot. Anna Moneymaker/Getty Images
Przy czym zwolennicy obu partii zgodni są w jednym: to ich polityczni rywale stanowią prawdziwe zagrożenie demokracji i nie powstrzymani w porę „zniszczą Amerykę”. Geograficznie podział z grubsza wygląda tak: lewicowe, „niebieskie” stany Wschodniego i Zachodniego Wybrzeża, republikański środek (zwłaszcza Południe) z metropoliami, jak Chicago, będącymi bastionami Partii Demokratycznej. I tak podzielona Ameryka znów stoczy polityczny bój we wtorek 8 listopada 2022, choć – w zależności od stanu – głosowanie czy tzw. wczesne, czy drogą pocztową, trwa już od 23 września.

Wahadło wychyla się co kilka lat

Wyborami parlamentarnymi w amerykańskiej republice konstytucyjnej rządzą cykle. Gdy dostaniesz się do Senatu lub Izby Reprezentantów – a walka odbywa się w okręgach jednomandatowych – zyskujesz przewagę rozpoznawalności i przynależności do parlamentarnej grupy, będąc( uroki dwupartyjnego systemu) w większości lub mniejszości.

Wiąże się to z przewagą strukturalną nad ewentualnymi konkurentami: dostęp do środków na kampanie, wsparcie przez liderów na poziomie krajowym, zwłaszcza korzystanie z siły wizerunkowej prezydenta USA, jeśli jest z twojej partii. Lokator Białego Domu (nie zapominajmy, że jest to jedyny urząd, na który głosują wspólnie wszyscy Amerykanie, i to tylko raz na cztery lata) wspierający kongresmena czy senatora daje kolejne przewagi, także na lokalnym rynku medialnym, zabierając niemal cały polityczny tlen konkurencji.

Z drugiej strony tzw. połówkowe (midterms) wybory do Kongresu – odbywające się w połowie kadencji każdego prezydenta – stają się referendum w sprawie jego polityki. I choć w tym roku walka trwa w 435 jednomandatowych okręgach wyborczych do Izby Reprezentantów oraz 35 stanach wybierających senatorów (34 na stałe, 6-letnie kadencje i jedne wybory na dokończenie kadencji senatora, który zrezygnował), to jak zwykle są też oceną ostatnich niecałych dwóch lat prezydentury. A w tym roku także całej Partii Demokratycznej, która kontrolując obie izby Kongresu, w myśl zasady „zwycięzca bierze wszystko”, sprawuje całkowitą władzę nad politycznym Waszyngtonem.

Historycznie rzecz biorąc, midterms zawsze stanowią problem dla partii aktualnie sprawującej władzę, gdyż z reguły traci ona poparcie na skutek zwykłego zużywania się przy codziennym rządzeniu. Czasami jednak wybory przypominają ostre „wychylenie wahadła” (żeby użyć terminu badacza wyborczych trendów, Larrego Sabato) lub „wyborczego tsunami”, które zmiata w całym kraju polityków związanych z niepopularnym w danym momencie prezydentem.

W najnowszych czasach mieliśmy do czynienia z trzema takimi falami. Dwa razy przyniosła ona władzę Republikanom: w 1994 r. (zdobyli dodatkowe 54 miejsca w Izbie oraz 8 w Senacie, obejmując władzę w Kongresie pierwszy raz od… 1953 r.) i 2010 r. (dodatkowe 63 miejsca w Izbie, największa taka zmiana od 1948 r.). Demokraci mieli swoją falę za prezydentury Donalda Trumpa, gdy w 2018 r. zdobywając 41 dodatkowych foteli w Konresie, przejęli kontrolę nad Izbą Reprezentantów. Jeśli wierzyć sondażom, rok 2022 zapisze się w annałach historii jako czas „czerwonego tsunami”, czyli potężnego zwycięstwa Republikanów.

Inflacja jak wybuch jądrowy

Dlaczego? Gdybym miał użyć tylko jednego słowa, byłaby to inflacja. Gwałtowny wzrost cen (ostatnio było tak za prezydenta Jimmy’ego Cartera w latach 70-tych ubiegłego wieku) to dla aktualnie rządzących jak eksplozja bomby atomowej – fala odpowiedzialności zmiata wszystkich.

Główny powód to spadająca siły nabywcza dolara, która dotyka wszystkich Amerykanów, a najbardziej tych, którzy zarabiają najmniej. Dla nich każda wizyta w sklepie spożywczym czy na stacji benzynowej jest przypomnieniem, dlaczego inflacja jest nazywana „podatkiem na ubogich”. Spojrzenie w portfel czy na wyciągi z kart kredytowych wystarcza, aby zrozumieć, że przy inflacji na poziomie 8,2 proc., każdy pracujący Amerykanin praktycznie miesiąc w roku pracuje za darmo. I do zrozumienia tej prawdy nie są potrzebne wyborcze reklamy – każdy odczuwa to w otaczającej go rzeczywistości.

Biden na zakręcie. Dziś Demokraci reprezentują elity, a Republikanie – „lud pracujący”

Rządzący za priorytet uznali sprawy rasy, płci i mniejszości seksualnych.

zobacz więcej
Ale oczywiście Republikanie nic nie pozostawiają przypadkowi i temat inflacji – obok rosnącej przestępczości i zachowania przez rodziców kontroli nad wychowaniem dzieci (reakcja na coraz bardziej natarczywe próby wprowadzania do szkół ideologii LGTB+) – stanowią główny temat ich wyborczej propagandy. I znów, wydatki na wyborcze reklamy pokazują kompletny rozjazd pomiędzy Republikanami a Demokratami. Ci ostatni uwierzywszy we własną propagandę, że zniesienie przez Sąd Najwyższy USA konstytucyjnych gwarancji dostępności do aborcji, rozgrzeje elektorat i zapewni im wyborcze zwycięstwo, wydali już na reklamy dotyczące prawa do aborcji 320 milionów dolarów, to jest… dziesięć razy więcej niż na kwestię dotyczącą tego, jak walczyć z inflacją (31 mln).

Wydaje się, że to strategiczny błąd, który będzie kosztował Partię Demokratyczną bardzo drogo. Nie dość, że dla wielu kobiet, zwłaszcza posiadających już rodzinę, kwestia wzrostu kosztu utrzymania jest zdecydowanie ważniejsza niż dostęp do przerywania ciąży, to duża część z tych, dla których prawo do aborcji jest ważniejsze od zdrowej gospodarki, i tak żyje w stanach zdominowanych przez Partię Demokratyczną, co gwarantuje tę dostępność na poziomie stanowym.

Medialnie oderwani od rzeczywistości

Pisząc o „dwóch Amerykach”, nie sposób nie wspomnieć o roli mediów tradycyjnych i społecznościowych w pogłębianiu polaryzacji. Ich współczesna natura polegająca na konieczności stałego zwiększania lokalności i oglądalności wręcz wymusza zachowania grające na podziały, wzmagające partyjne narracje. Współczesne media głównego nurtu właściwie porzuciły już udawanie bezstronności, stając się (z wyjątkiem telewizji Fox News oraz konserwatywnego „Wall Street Journal” i bulwarówki „New York Post”) organami prasowymi Partii Demokratycznej czy szerzej, lewicującego establishmentu.

Ktoś oglądający na okrągło telewizję mógłby pomyśleć, że wciąż najważniejszym problemem Ameryki jest… Donald Trump i hordy jego zwolenników, czyhających tylko na to, aby obalić demokrację. Także media społecznościowe z Twitterem na czele (który w Ameryce jest zdominowany przez użytkowników o lewicowych, a wręcz lewackich poglądach) promują jak najbardziej radykalny przekaz, bo taki podchwytują do rozpowszechniania algorytmy.

Wydaje się, że głównym problemem Demokratów i wspierających ich mediów jest nieprzyjmowanie do wiadomości, że od ich przekazów dnia (coś w stylu „Trump niedobry, demokracja i dostęp do aborcji zagrożone, poza tym Trump, Putin, Trump, MAGA”) dla wyborców – jak potwierdzają badania – ważniejsze są inflacja, rosnąca przestępczość i pogarszająca się sytuacja gospodarcza.

Kilka przykładów z ostatnich dni. Kiedy republikański kandydat na gubernatora Nowego Jorku Lee Zeldin cytując litanię ostatnich głośnych przestępstw w mieście, zapytał obecną demokratyczną gubernator Kathy Hochul, „dlaczego nie mówi o zamknięciu do więzienia tych, którzy popełnili te przestępstwa”, ta ze szczerością odpowiedziała: „Nie rozumiem, dlaczego to jest dla pana takie ważne”.

Gdy jeden z czołowych dziennikarzy telewizyjnych przekonywał republikańskiego gubernatora New Hampshire Chrisa Sununu, że dla wyborców ważniejszym problemem od inflacji powinien być fakt, że wielu Republikanów wciąż „odrzuca wyniki wyborów z 2020 r.”, ten wypalił: „Żyjesz w bańce, bardzo cię lubię, ale żyjesz w bańce. Ludzie rozmawiają o stanie swoich portfeli za każdym razem, gdy robią zakupy lub muszą zatankować paliwo”.
Były prezydent Donald Trump 8 października 2022 w czasie wiecu republikańskich kandydatów z Nevady na lotnisku Minden-Tahoe w Minden. Fot. Justin Sullivan/Getty Images
Kompletną aberracją był werdykt dziennikarzy i publicystów „Phildelphia Inquirer”, największej gazety stanu Pensylwania, którzy orzekli, że debatę kandydatów do Senatu wygrał Demokrata John Fetterman (chyba najbardziej lewicowo-radykalny ze wszystkich senackich kandydatów), choć widzowie widzieli na własne oczy, że ten polityk – który w maju przeszedł udar, ale nie wycofał się z wyścigu – nie jest stanie mówić z sensem dłużej niż minutę.

Czerwona fala wzbiera

Dla wyniku wyborów wciąż kluczowa wydaje się walka o te 10, maksymalnie 15 proc., które – pomimo politycznej polaryzacji – wciąż stara się nie wpisywać w logikę podziału „Ameryka 45/45” i nie głosować tylko „na swoich”, czy to Czerwonych, czy Niebieskich. To grupa, która jest otwarta na tzw. split-voting to jest na głosowanie do Kongresu i na stanowe urzędy nie tylko ze względu na przynależność partyjną, ale na raczej na osobistą jakość kandydatów. ODWIEDŹ I POLUB NAS W tym roku wydaje się, że tzw. niezależni wyborcy zdecydowanie opowiedzą się po stronie Republikanów. Zgodnie z tradycją, wyraźny trend głosowania wyborczego centrum zaczął zaznaczać się w połowie października. Utrzymująca się wysoka inflacja, pogarszający się stan gospodarki przy nieznośnej propagandzie rządowej, starającej się podkreślać własne sukcesy, a winą za wzrost cen obarczać Putina i „chciwe” koncerny paliwowe, skłania wyborców niezależnych do głosowania na kandydatów Partii Republikańskiej.

Jak wielka może być „czerwona fala”? Przejęcie kontroli nad obiema izbami Kongresu właściwie wydaje się być przesądzone, chodzi o rozmiar zwycięstwa. Najlepiej widać to w bastionach Partii Demokratycznej. Sondaże wskazują, że lewicujący Oregon może wybrać pierwszego republikańskiego gubernatora od czasów… prezydentury Ronalda Reagana (1982), a republikanin Lee Zeldin ma poważną szansę na gubernatorski stołek w stanie Nowy Jork (ostatnio republikanin rządził stanem w 2006 r.). Badania pokazują, że poparcie dla Demokratów sypie się w najważniejszych dla nich segmentach wyborców jak czarnoskórzy czy Latynosi.

Druzgocąca może się okazać zmiana przekonań grupy, która pozwoliła odsunąć od władzy Donalda Trumpa w 2020 r. – białych kobiet zamieszkujących przedmieścia. Grupa ta, licząca prawie 20 proc. elektoratu, jeszcze w sierpniu popierała kandydatów Partii Demokratycznej z 11 proc. przewagą. Teraz woli Republikanów większością 15 proc. Zmiana 26 proc. w ciągu zaledwie kilku miesięcy.

„Staraliśmy się ich ostrzec, że nastąpi reakcja na zamykanie szkół i przesadne decyzje w czasie pandemii, na seksualizację naszych dzieci, krytyczną teorię rasy i radykalną ideologię transpłciowości w szkołach. Nie słuchali. Teraz usłyszą wyraźnie głos tych kobiet przy wyborczej urnie” – napisała w komentarzu do tych danych Megyn Kelly, niegdysiejsza gwiazda Fox News, obecnie dziennikarka niezależna.

Jeśli te badania znajdą we wtorek potwierdzenie przy wyborczych urnach, zapowiada się prawdziwe polityczne trzęsienie ziemi. A polityczne wahadło znów, jak w latach 1994 i 2010, wyraźnie przechyli się na prawą stronę.

– Paweł Burdzy z Nowego Jorku

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zdjęcie główne: Uniesiony przez uczestników mityngów Republikanów wskazujący palec ma symbolizować hasło "America First". Na zdjęciu wiec z udziałem Donalda Trumpa w stanie Ohio w Covelli Centre w Youngstown 17 września 2022 roku. Fot. Jeff Swensen/Getty Images
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.