Po trzecie: wykołować cwanego szwaba, krótko mówiąc: nie dać się szwabom oszwabić. Dać się zamknąć, by odzyskać wolność i tryumfalnie wrócić do wolnej już Warszawy, a niedługo potem przepędzić bolszewików i przydeptać kitę rozbestwionego pod czerwoną gwiazdą Lenina. To trzeba zrobić, by zostać drugim Piłsudskim. A dwa pomniki w Warszawie murowane!
Lecz nawet stojąc na pomniku, trzeba znosić niewdzięczność rodaków, która jest niby ludzką rzeczą, ale te upokorzenia, wyzwiska i groźby – plucie w twarz bezkarne, gdy stojąc w marmurze czy spiżu, nie można odwinąć się i dać w gębę…
Jeszcze dziś powtarza się bezkrytycznie przeróżne inwektywy o „awanturniczej akcji”, „śnie o szpadzie”, o Piłsudskim jako o „socjaliku” z podejrzaną, bandycką przeszłością. Nie podobał się nawet jakoby jego „akcent syberyjski”, mylony zapewne z mową wileńską. Układano złośliwe rymowanki, jak ta ze słowami, iż to „sztuka całkiem świeża, trafić z Bezdan do Nieświeża”, czyli na salony.
To obrzydliwe naśmiewanie się było w wolnej już Polsce czkawką, odbiciem tamtej skundlonej, ugodowej mentalności, której uległo bardzo wielu. A była to taka „tajemnica poliszynela”, co kto robił „za cara Mikołaja”. Każdy coś wiedział, nie mówiąc głośno. Bo w wolnej Polsce były poważniejsze sprawy: naród się jednoczył po zaborach, budowało się państwo i tylko temu czy tamtemu, byłemu pułkownikowi lub generałowi zaborczej armii, pokazano drzwi, nie przyjmując do polskiego wojska. To wszystko, czym można było pokarać za bezwzględną służalczość w zaborczym wojsku. Pręgierze polikwidowano, a trzeba by je przywrócić!
Ostatni już chyba stał w Poznaniu, w miejscu eksponowanym, na rynku. Widocznie uznano, że to już cywilizowane czasy i w tyłek lać publicznie nie wypada, i tak trafił na śmietnik historii, czy raczej do muzeum. A szkoda. Nie było odpowiedniej kary za to zbydlęcenie się w zaborze. Dla tej rzeszy cyników i ugodowców, zawsze wiernie stojących przy reżimowym korytku. Dla tych kary boskiej nie ma!
– Wiesław Budzyński
Tytuł i śródtytuły od redakcji
ODWIEDŹ I POLUB NAS
O książce
Co mają ze sobą wspólnego Tadeusz Pruszkowski, rektor Akademii Sztuk Pięknych i Leopold Gottlieb, malarz z Drohobycza, pisarz Wacław Sieroszewski i Bolesław Wieniawa Długoszowski, lekarz? I jak się do nich ma Artur Grottger ze swą niezwykłą kreską, którą tak wymownie rysował „kucie kos” dla powstańców styczniowych i ich zapłakane matki i narzeczone? Połączył ich teraz Wiesław Budzyński w swojej najnowszej książce „Jak pan został Piłsudskim?”.