Teresa Pągowska (1926 – 2007)
W tym roku obchodziłaby 96. rocznicę urodzin – ale nie ma jej wśród nas od lat 15. Łączyły nas dość bliskie kontakty, choć nie ośmieliłabym się nazwać tego przyjaźnią. Owszem, zaproponowała przejście na „ty” – lecz przecież wielu mówiło do niej i o niej Teresa. Tylko mąż czule zwracał się do niej „Tesulka”. Jego zaś całe środowisko nazywało pieszczotliwie Heniem, co w niczym nie umniejszało pozycji Henryka Tomaszewskiego w świecie sztuki. Teresa Pągowska, podobnie jak Henryk Tomaszewski, dopuszczali ludzi do siebie na tyle, na ile im odpowiadało.
Owszem, Teresa lubiła moje teksty; uważała, że trafnie interpretuję jej sztukę; chętnie prowadziła długie rozmowy, udzielała wywiadów…
A ja darzyłam podziwem nie tyle ją, ile jej malarstwo. Peregrynowałam na niektóre pozawarszawskie wystawy Pągowskiej, by potem zdać z nich relację.
Mięły dwie dekady od jej prezentacji w sopockiej Państwowej Galerii Sztuki (PGS), wówczas mieszczącej się w mało reprezentacyjnym jednopiętrowym budynku, który już dawno został rozebrany. Ale otoczenie nie grało roli, liczyły się płótna Teresy. Tamten pokaz towarzyszył innemu wydarzeniu – przyznaniu artystce tytułu doktora honoris causa na gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Teraz (od 2009) PGS mieści się w wypasionej siedzibie przy Placu Zdrojowym, w kompleksie hotelowym Sheraton. I to tu eksponowane są obecnie jej obrazy na wystawie zatytułowanej „Głębiej niż moje wiem”. Trafnie wybrany cytat. Rzec można istota sztuki Pągowskiej.
Zabawa w chowanego
Przypomniała mi się jej krucha, w biegiem lat wręcz filigranowa, postać. Niby z czego miałaby przytyć, skoro żywiła się głównie herbatą, niekiedy czymś mocniejszym, jadła tyle, co nic, do tego wściekle pracowała fizycznie – bo malowanie to wielogodzinne stanie, chodzenie, wydobywanie z siebie energochłonnych napięcia, koncentracji i emocji.
Sama Pągowska tak opisywała proces malowania: „Napięcie połączone z luzem bliskim fruwaniu rodzi się w tych wielu godzinach pracy, która jest pracą ciężką rzemieślnika-poety. To wtedy zachowanie dziecinnej radości malowania łączy się z maksymalną kontrolą umożliwiającą zobaczenie tak ostre, tak jasne, aż niemożliwe i nieoczekiwane („fanaberyjne i nieprzewidywalne”) samo zaistnieje na płótnie, przekształcone w czystą formę”.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Nie tylko twórczość i praca pedagogiczna pochłaniały jej siły.
Teresa pilotowała każdą swoją wystawę, stając się niekiedy udręką dla kuratorów. Gdy nie akceptowała aranżacji, korygowała kuratorskie decyzje uprzejmie, lecz w formie nie znoszącej sprzeciwu. Potrafiła w ostatniej chwili zmieniać układ prac, nawet je zdejmować ze ścian lub wymieniać na inne. Wszystko musiało wyglądać tak jak sobie wyobrażała.
I jeszcze coś: Teresa z podziwu godną starannością i czułością przez kilka lat opiekowała się chorym mężem Henrykiem Tomaszewskim – ale o ich relacjach będzie w innym akapicie.
Wszystko to zdawało się przerastać jej wątłe siły – lecz ona w jakiś niepojęty sposób uzupełniała zasoby energii. Co więcej, potrafiła zachować elegancję zawsze i wszędzie. Już na pierwszy rzut oka wiadomo było, że to prawdziwa dama.