Zarazem to chyba pierwszy film, który owe polskie spory rzuca w przestrzeń jednej rodziny, wielodzietnej, kilkupokoleniowej. Nie widziałem do tej pory podobnej opowieści, przynajmniej filmowej. Kinga Dębska pokazała wprawdzie wielkomiejską, mniej liczną rodzinę w „Zupie nic”, żyjącą w kilka lat po stanie wojennym, wciąż w cieniu rządów Jaruzelskiego, tam jednak nie stawiano nikogo wobec najbardziej dramatycznych ocen i wyborów. Film został wręcz zaliczony do nurtu sentymentów wobec tamtych czasów. Także twórcy „Chrzcin” na ludzi z czasów PRL patrzą ciepło. Ale na kontekst polityczny jednak ostrzej.
Dianna Dąbrowska, krytyczka przeze mnie ceniona, zauważa, że ten dom „na końcu świata” staje się metaforą podzielonej Polski. I podzielonej polskiej rodziny. Widzi w tym też analogie do czasów obecnych, do potężnej społeczno-politycznej polaryzacji.
Ja się z tym zgadzam, podobieństwa się nasuwają. Aczkolwiek twórcy filmu nie wpadają w pułapkę symetryzmu. Byłby on wobec czasów PRL, a już zwłaszcza wobec jaruzelskiej pacyfikacji społeczeństwa, nieprawdziwy.
Główną wojnę toczą dwaj synowie Marianny: katolik i przeciwnik komunizmu Tadek (Michał Żurawski) i PZPR-owski funkcjonariusz związkowy Wojtek (Tomasz Schuchardt). Chwilami wydają się być jednakowo zawzięci, nietaktowni, niedorzeczni, zwłaszcza, kiedy kłócą się o religię i sprawy obyczajowe.
Ale choć przecież Wojtek podaje różne uzasadnienia dla swoich związków z systemem, gdzieś w tle pozostaje nawet nie do końca jasny dramat rodzinny, to w rozmowie z księdzem proboszczem (Andrzej Konopka) przyznaje, że żyje w zakłamaniu. I ma tego poczucie. Na dokładkę w finale filmu historia spychana przez Mariannę na drugi plan, niespodziewanie upomina się o rodzinę. Przychodzi wręcz do jej domu, chwyta za gardło. W obliczu zagrożenia, w obronie siostry, skłóceni domownicy się jednoczą.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Mam zastrzeżenia wobec samego zakończenia. Nie będę go streszczał, wydało mi się zbyt lightowe, zanadto nacechowane złudzeniami o połączeniu wszystkich Polaków. A jednak jest w tym filmie prawda o tamtych czasach, także w ich wymiarze politycznym, można by rzec dziejowym.
Gdzie te katolickie matki?
A zarazem… A zarazem to jest podróż do Polski której już nie ma. Polski twardych katolickich matek, próbujących utrzymać wszystkich i wszystko w kupie, nie zawsze fortunnymi metodami.
I z jednej strony niby naturalne, że się wyemancypowaliśmy spod władzy takich Mariann. Już tu, w roku 1981, młodzi się emancypują na różne sposoby. Irena, jedna z córek (Marta Chyczewska) wbrew matce żyje z żonatym facetem. Owszem Tereska (Agata Bykowska), inna córka, pogrąża się w pełnym rozgoryczenia konserwatyzmie po tym, jak rzucił ją mąż, ale już trzecia z córek, Hanka (Marianna Gierszewska), matka nieślubnego syna Karola próbuje sama kierować własnym życiem. Brat katolik jest u progu rozwodu, podobnie jak brat z PZPR, Najmłodszy, szalony i dziecinny Tolo (Maciej Musiałowski) hula także na własny rachunek.
Pokazuje nam się to wszystko jako proces, w dużej mierze naturalny, co nie znaczy, że zawsze przynoszący szczęście. Zarazem jednak gdzieś spod spodu wyziera pytanie, czy ta emancypacja nie przyniosła wylania dziecka z kąpielą. Jak bardzo by mama i babcia nie była dolegliwa, to przecież ta jej władza oznacza także rodzinną więź. ,
W finale rodzina się jednoczy. Czy tak samo byłoby dzisiaj? Nie wiem. Wiem, że opowiada nam się to bez publicystycznego zadęcia, bez przekonania o słusznym zwycięstwie „nowego” nad „starym”. To wyróżnia ten film dodatkowo na tle innych, prawda licznych, o tematyce rodzinnej. Filmów niepolskich i polskich.
Nawet ksiądz Andrzeja Konopki jest tu jakoś nietypowo sympatyczny, raczej miotany rozterkami niż stereotypowo obłudny. To samo już chyba wystarczy, żeby niektórym krytykom się nie bardzo podobało.