Ale kto czyta dziś wiersze? Obraz przemawia z siłą tysiąca słów, książki i artykuły potrzebują ilustracji, kotwicy dla bezradnej ilustracji. Jak wpisać skurcze głodowe, biegunkę i agonię w kiczowatą „ukraińską” scenografię, która podsuwa nam leniwa wyobraźnia? (czarnobrewe w białych chustkach, słonecznikowe pola, podmiejska uliczka zalana letnim słońcem, gliniane dzbanki na sztachetach płotu)?
I tu właśnie pojawia się Wienerberger ze swoją Leicą.
Fotoreporterzy z SS
Nie był pierwszy. „Fotografia a ludobójstwo” to temat książek i seminariów, daleki od zamknięcia. Niewykluczone, ze poczet fotografów, kierujących obiektyw na to, jak likwidowany jest naród otwiera Armin T. Wegner, lekarz wojskowy, oddelegowany do Niemieckiego Korpusu Sanitarnego wspierającego działania Szóstej Armii Ottomańskiej w Syrii i Mezopotamii. Wegner sfotografował „szlaki śmierci”, którymi wędrowali ku swej zagładzie Ormianie. Przeniesiony karnie pod naciskiem władz tureckich do Europy zdołał przemycić w pasie munduru negatywy, dające nam dzisiaj wyobrażenie o Mec Jeghern, pierwszym dwudziestowiecznym ludobójstwie.
Najobszerniej sfotografowana została, rzecz jasna, Zagłada: bez żenady dokumentowali ją oficerowie z Politische Abteilung Erkennungsdienst (to spod ich ręki pochodzi najszerzej chyba znane zdjęcie chłopca w przykusym płaszczyku, do którego celuje SS-Rottenführer Josef Blösche), naciskali spust migawki, jedyny, jaki był im dany, polscy więźniowie Auschwitz (Wilhelm Brasse, fotografik z Żywca) i zamknięty w łódzkim getcie Mendel Grossman. Ale Hołodomor? Skąd sprzęt, klisze, determinacja, czapka-niewidka?
Życiorys Alexandra Wienerbergera da się, przynajmniej w pierwszych latach, wpisać w kilka środkowoeuropejskich „matryc” biograficznych. Urodzony w 1891 roku w zamożnej wiedeńskiej rodzinie, nominalnie czesko-żydowskiej, sam uważał się za Austriaka. Dumny student Wydziału Filozoficznego trafił jako jednoroczny ochotnik na front karpacki i dostał się do rosyjskiej niewoli w roku 1915.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jak wielu jeńców austro-węgierskich nie żywił szczególnego przywiązania do upadającej monarchii, był za to pod wrażeniem rozmachu i ideałów dwóch rewolucji, których doświadczył w Rosji w roku 1917, z których już pierwsza przyniosła mu wolność. Nie został fellow-travelerem komunizmu jak beztroski obieżyświat Jaroslav Hašek ani jego funkcjonariuszem, jak Béla Kun czy Mátyás Rákosi; uznał jednak, że może zbudować sobie życie w Moskwie, gdzie zdążył się ożenić.
Mała stabilizacja à la russe
Zaczął od niewielkiego laboratorium chemicznego, założonego z przyjaciółmi w lecie 1917 roku, i choć życie jego w warunkach komunizmu wojennego, a później NEPu, toczyło się raz na wozie, raz pod wozem (w 1919 próbował ucieczki do Austrii, trzy lata spędził jako więzień Łubianki) ostatecznie władze sowieckie doceniły jego talenty inżynieryjne, mimo, że był chemikiem-samoukiem. W drugiej połowie lat 20. kierował już produkcją w fabryce farb i lakierów, a na przełomie dekad – nawet przy produkcji materiałów wybuchowych!
W roku 1928 pozwolono mu nawet, co zdarzało się przecież nieczęsto, na wyjazd do rodziny w Austrii, skąd przywiózł sobie zresztą drugą żonę, Lilly Zimmermann (jego pierwsze małżeństwo rozpadło się rok wcześniej). W 1932 odebrał nominację na dyrektora technicznego fabryki tworzyw sztucznych w Lubuczanach, a w pierwszych miesiącach następnego roku został oddelegowany na podobne stanowisko do Charkowa.
Tak naprawdę nie wiemy, co sprawiło, że self-made man, pogodny mieszczanin, który sprowadził sobie z Austrii aparat fotograficzny, żeby utrwalić wizerunek małej Margot na sankach i patefon, żeby potańczyć z Lilly w przydziałowym pięciopokojowym mieszkaniu, skierował obiektyw z pyzatych policzków córeczki na opuchniętą twarz nieznanej mu dziewczynki. Jego relacja w opublikowanych w 1939 roku wspomnieniach („Hart auf hart. 15 Jahre Ingenieur in Sowjetrussland. Ein Tatsachenbericht”) napisana jest patetycznym językiem i jakby skrojona pod gusty publiczności.