Historia

Przemytnicze eldorado. Z PRL znikały obrazy, biżuteria, antyczne meble...

Skala procederu była ogromna. W śledztwie przewinęły się setki nazwisk, niektóre z zamieszanych osób nie były całkiem świadome, w czym uczestniczą. Sprawę ochrzczono „aferą złotogłowych”.

Efektem przypadkowego aresztowania Wandy Dębińskiej, handlarki walutami, 14 grudnia 1972 r. w Warszawie było gigantyczne śledztwo, które ujawniło, że w PRL działały gangi przemycające złoto, dzieła sztuki i ludzi.

Aresztowana długo nie chciała ujawnić wspólników. Wymyśliła fikcyjnego dostawcę imieniem „Andrzej”, podała nawet jego rysopis. Śledczy nie uwierzyli jej. W końcu Dembińska przyznała, że złoto i monety dostarczał jej kuzyn, Zygmunt Mossakowski. Sądziła, że jej zeznanie nie wyrządzi mu krzywdy, bo nie ma go w kraju. Myliła się.

Kiedy jej krewny został zatrzymany, znów zmieniła zeznania i oświadczyła, że jedynym dostarczycielem złota i dewiz był Witold Mętlewicz. Obu zatrzymano i przesłuchano. W ten sposób milicjanci ustalili, że w kraju działa – i to od wielu lat – bardzo sprawna szajka przemytnicza. Zyskała ona nazwę „złotogłowych”.

Aferę zaczęli Brazylijczycy

Jaka mogła być skala procederu? Według peerelowskiej prasy ogromna. To była najgłośniejsza sprawa tamtych lat. Przewinęły się w niej setki nazwisk, niektóre z zamieszanych osób nie były całkiem świadome, w czym uczestniczą.

W Biurze Śledczym MSW powstał specjalny zespół. Wytypowano cenionych oficerów, którym przydzielono poszczególnych podejrzanych. Dochodzenie prowadzono równocześnie w Warszawie, Gdańsku, Katowicach, Łodzi, Rzeszowie, Wrocławiu; Bydgoszczy, Krakowie, Lublinie oraz Olsztynie. Łącznie – sprawa „złotogłowych” plus te, które wyszły na jaw „przy okazji” – przeprowadzono 29 śledztw, w których efekcie oskarżono 85 osób. 59 z nich zostało skazanych.

„Rzecz zaczęła się dość dawno (pod koniec lat 1940 - dop. autor), kiedy to dyplomaci brazylijscy Roberto Ch. Pacheco, Anibal Maranhao i J.A. Gonclaves de Jesus przywozili z zagranicy dolary w banknotach. Potem dolary przychodziły już w złocie i dyplomaci owi postanowili przy okazji upiec kawałek własnej pieczeni. Zaczęły się prywatne transakcje wymienne. Stopniowo handel rozrastał się – pisało „Życie Warszawy”. – „Wtedy na horyzoncie pojawił się późniejszy szef przemytniczej mafii, Czesław Bednarczyk, wówczas rzeczoznawca antykwariatu przy placu Trzech Krzyży”.

Chodzi o sklep „Veritas” działający pod egidą Stowarzyszenia Katolików Świeckich „PAX”. Nawiasem mówiąc stowarzyszenia było całkowicie legalne, co więcej współpracowało z władzami PRL, które usiłowały podporządkować sobie Kościół katolicki.

Te dwa nazwiska – Czesław Bednarczyk i Witold Mętlewicz – okazały się być kluczowe. Obaj panowie pracowali przez jakiś czas dla PAX – pierwszy był rzeczoznawcą w antykwariacie „Veritas”, drugi znalazł zatrudnienie w Zjednoczonych Zespołach Gospodarczych INCO, powiązanych z PAX. Wątek PAX pojawi się jeszcze w tej historii.

Dlaczego właśnie antyki?

Handel oraz przemyt złota, dewiz i obiektów antykwarycznych – dzieł sztuki, białych kruków, numizmatów itd. – był w PRL bardzo intratnym procederem. Ze względu na powojenny chaos, przyłączenie Ziem Odzyskanych do Polski i … prawo.

Reforma rolna z 1 marca 1945 r. umożliwiająca „zabezpieczenie dzieł sztuki znajdujących się w majątkach objętych ustawą przed zniszczeniem czy rozproszeniem”, dewaluacja złotego z 1950 r. oraz ustawa z 28 października 1950 r. zakazująca posiadanie walut obcych, złota i platyny oraz zaostrzenie kar za przestępstwa dewizowe (z karą śmierci włącznie) zepchnęły prywatny handel dziełami sztuki, walutami i złotem do podziemia.
Uliczna sprzedaż antyków, widoczna m.in. biżuteria i statuetka. Klient ogląda broń białą. Fot. Stefan Rasalski NAC
Wprawdzie w 1950 r. powstało Państwowe Przedsiębiorstwo „DESA”, dla oferowało ono bardzo niskie ceny w porównaniu z wolnorynkowymi. Na czarny rynek trafiły więc przedmioty z dolnośląskich czy pomorskich zamków, wywiezione z Berlina przez „trofiejne” oddziały NKWD czy wreszcie te wyprzedawane przez zdesperowanych byłych ziemian. Część z nich nie była opisana w kompendium „Zbiory polskie. Archiwa, biblioteki, gabinety, galerie, muzea i inne zbiory pamiątek przeszłości w ojczyźnie i na obczyźnie w porządku alfabetycznym według miejscowości ułożone” Edwarda Chwalewnika,

Szybko pojawiła się grupa kolekcjonerów zainteresowana powiększeniem zbiorów, fałszerzy podrabiających dzieła wielkich mistrzów oraz przemytników szmuglujących dzieła sztuki, dewizy, zegarki, a nawet ... ludzi (Niemców, Żydów oraz byłych ziemian) wraz z ich majątkiem.

Do historii przeszła ucieczka hrabiostwa Andrzeja i Marii Potockich, usiłujących w październiku 1946 r. zbiec z kraju wraz z 42 skrzyniami wypełnionymi dziełami sztuki z własnych zbiorów: były to m.in. obrazy Bacciarellego, Matejki czy Michałowskiego. Potoccy korzystali z pomocy siatki przemytników Stefana Rybickiego, zwanego „Białym Kapitanem”. Nie udało im się. Zostali aresztowani, a ich kolekcję przejął Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.

Sztuka nie zna granic

Za granicę udało się za to wyjechać w 1960 r. Czesławowi Bednarczykowi. W latach 1953-1960 prowadził on w Warszawie antykwariat i zgromadził olbrzymie zbiory. Większość z nich zabrał ze sobą. Prof. Stanisław Lorentz, ówczesny dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, tłumaczył w „Polityce”, że przedsiębiorczy antykwariusz zabrał do Wiednia 43 przedmioty za zgodą Urzędu Konserwatorskiego.

Czesław Bednarczyk założył w austriackiej stolicy salon antykwaryczny. Szybko zdobył opinię międzynarodowego eksperta ds. szkła, porcelany oraz srebra. Organizował wystawy sztuki polskiej. Skupował też polskie dzieła sztuki – np. obiekty z kolekcji Merwina, przechowywane w kiepskich warunkach w Nowym Jorku. Dziennikarze przedstawiali go jako człowieka bezwzględnego – mózg szajki.

„Wtajemniczeni twierdzą, że choć warszawski antykwariusz opuścił nasz kraj nie zerwał z nim bynajmniej kontaktów, w Wiedniu odwiedzają go znajomi z Polski, wśród nich wiele osób ze świata kultury i nauki i jak można przypuszczać te wizyty nie mają wyłącznie towarzyskiego charakteru” – pisał tygodnik „Polityka”.

Kontaktem Bednarczyka byli m. in. bracia Mętlewiczowie, Tomasz i Witold, którzy wraz z ojcem prowadzili antykwariat w Warszawie. To dzięki nim do Wiednia jechały płótna polskich i obcych malarzy, XVI- i XVII-wieczne srebra (nie zawsze autentyczne); wyroby ze szkła i porcelany, stare fajanse i drewniane rzeźby z XVI wieku. Do Polski płynęły w zamian za to sztabki złota, dewizy, samochody.

Interes na taką skalę nie byłby możliwy, gdyby nie dyplomaci z ambasady Brazylii, a niewykluczone, że także Wenezueli, Meksyku i i Iranu. To oni korzystając ze swoich dyplomatycznych paszportów, wywozili dzieła sztuki z Polski, a przywozili złoto. Ich bagaże nie były szczegółowo kontrolowane. Ważną rolę w przedsięwzięciu odegrał tłumacz z ambasady brazylijskiej Mieczysław Młynarczyk, który razem z Mętlewiczem dostarczali dyplomatom „towar”.

„Jednego tylko właściciel wiedeńskiego salonu nie lubił: wycofywania się z interesu na własną rękę” – relacjonowała warszawska prasa, opierając się na zeznaniach Włodzimierza Chryniewieckiego, który był jednym z dostawców gangu.

Seryjni zabójcy w PRL. Sprawy nie do końca wyjaśnione

Sprawa Wampira z Zagłębia niebawem ponownie trafi do sądu. Zdzisław Marchwicki nie był tym wampirem – wszystko na to wskazuje.

zobacz więcej
Chryniewiecki przekonywał przesłuchujących go milicjantów, że w czasie jednego z pobytów w Wiedniu, próbował wycofać się z interesu. Bendarczyk miał mu wtedy wyraźnie dać do zrozumienia, że on i jego rodzina nie będą odtąd mogli czuć się bezpiecznie. „Znając charakter Bednarczyka i jego bezwzględność w postępowaniu z konkurencją, po prostu przestraszyłem się” – miał zeznać Chryniewiecki.

Z akt dochodzeniowo-śledczych wynika, że Młynarczyk również twierdził, że był szantażowany przez polskich odbiorców złota i bał się, iż zakończenie działalności i ujawnienie prawdy mogłoby się dla niego skończyć „tak jak dla syna Bolesława Piaseckiego” – miał powiedzieć w czasie przesłuchania, choć nie poparł tego żadnymi dowodami.

Sprawa morderstwa 15-letniego Bohdana Piaseckiego była w tamtym czasie głośna. 15 stycznia 1957 roku chłopak został uprowadzony przez dwóch mężczyzn sprzed swojej szkoły. Potem okazało się, że porywacze przewieźli go taksówką do schronu przeciwlotniczego w budynku przy alei Świerczewskiego 82a (obecnie aleja „Solidarności”) w Warszawie. Tam, prawdopodobnie jeszcze tego samego dnia, Bohdan został zamordowany. Jego ciało odnaleziono dopiero 8 grudnia 1958. O co chodziło porywaczom? Nie wiadomo, sprawa do dziś nie została wyjaśniona, ale jedna z wielu hipotez mówi, że mogło chodzić o okup, inna, że o zemstę.

Ojciec chłopaka Bolesław Piasecki był jak na warunki PRL majętnym i wpływowym człowiekiem: przed wojną związany z narodowcami stał na czele Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”; po wojnie założył i przez wiele lat stał na czele Stowarzyszenia „PAX”, do którego należała m.in. sieć sklepów „Veritas” oraz przedsiębiorstwo INCO. W tamtym czasie był też posłem na Sejm PRL, a w latach 1971–1979 członkiem Rady Państwa.

Sam Czesław Bednarczyk w artykule opublikowanym w „Sunday Times” przedstawiał się jako przyjaciel Bolesława Piaseckiego. I oczywiście wszystkim oskarżeniom zaprzeczał.

Prowadzący śledztwo milicjanci prześwietlili jednak kontakty handlowe obu „przyjaciół”. Zastanawiali się też, co mogło skłonić wpływowego polityka do zatrudnienia Bednarczyka w „Veritasie”. Oprócz tego podejrzewali, że Bednarczyk mógł mieć wiedzę nawet o 300 przemytnikach.

Czy SB mogła nie wiedzieć?

Antykwariusz tymczasem na różnych łamach zachodnich gazet stanowczo dementował, jakoby miał jakikolwiek związek z handlem złotem czy dewizami.

W artykule opublikowanym w niemieckim tygodniku „Spiegel” twierdził, że odwiedzili go w Wiedniu „panowie z Warszawy z listami od czterech oskarżonych. Sądzę, że zostały one podyktowane. Miałem przesłać pieniądze ze Szwajcarii i zwrócić część dzieł sztuki”. W zamian oferowano mu ponoć wycięcie jego nazwiska z procesu. Bednarczyk miał odmówić. Proces „złotogłowych” nazywał polityczną propagandą i zapewniał, że w jego wielkim i renomowanym sklepie „obiekty z Polski nie stanowią procenta” towaru.

Zresztą niemiecki dziennikarz też uznał za dziwne, iż Służba Bezpieczeństwa – zamieszana w 1972 r. w szeroko rozgałęziony skandal dewizowy – nic nie wiedziała o ciągnącej się ponad 20 lat (od 1953 do 1973 r. ) aferze.
        ODWIEDŹ I POLUB NAS     Na dodatek wiele wskazuje na to, iż gang naszpikowany był osobami w różnym stopniu współpracującymi z SB. Witold Mętlewicz był informatorem, donosił m.in. na Bednarczyka, licząc na paszport dla siebie i dla żony. Paszportu nie dostał, ale donosił dalej. Esbecy nadali mu pseudonim Witold. Młynarczyk twierdził, że przekazywał pieniądze dwóm oficerom służb. W IPN można znaleźć dowody na potwierdzenie jego słów. Ale był też nałogowym alkoholikiem i uznawano go za osobę mało wiarygodną.

W kręgu „złotogłowych” obracał się też Tadeusz Wierzejski, kustosz i filantrop. To była wielka szycha w świecie muzealników. Sam był kolekcjonerem i miał wielkie zbiory. Pod koniec życia przekazał je kilku polskim muzeom. Bednarczyk kupował od niego antyki. Wierzejski współpracował z bezpieką w latach 1950-57. Lojalkę podpisał po przesłuchaniu u płk Julii Brystygier. W procesie „złotogłowych” nie został skazany, a jego nazwisko zostało ze sprawy usunięte. Wiadomo też, że SB próbowała zwerbować samego Bednarczyka.

Proces gangu toczył się w latach 1975-76. Akt oskarżenia mówił o wywiezieniu z Polski za granicę setek dzieł sztuki i przeszmuglowanie do kraju 16 ton złota. 18 grudnia 1976 r. zapadł wyrok: Witold Mętlewicz i Mieczysław Młynarczyk zostali skazani na karę 25 lat więzienia, po milionie złotych grzywny i na konfiskatę majątku. Osiem pozostałych osób usłyszało niższe wyroki. Bednarczyk nigdy nie stanął przed sądem. Dyplomaci brazylijscy też nie.

Nie tylko „złotogłowi”

Afera „złotogłowych”, choć największa, nie była odosobniona. „Polityka” już w czerwcu 1969 r. przypomniała sprawy udaremnionego przemytu kolekcji z Łodzi, innego kolekcjonera, który wyjechał do Paryża i otworzył tam antykwariat oraz historię amerykańskiego grafika, w którego bagażu zakwestionowano 180 obiektów, a także dzieje zabytkowej broszy, która została przechwycona na granicy, zwrócona „DESIE”, a wkrótce potem … znalazła się na biuście pewnej hrabianki bawiącej na przyjęciu dyplomatycznym w Paryżu.
W styczniu 1971 roku do Polski przyjechał ówczesny przewodniczący frakcji parlamentarnej CDU/CSU Rainer Barzel. Na zdjęciu: niemiecki polityk z żoną Krimhild w galerii sztuki i antyków w Alejach Jerozolimskich. Fot. PAP/Jan Morek
„Co roku, zwłaszcza w porze letniej salony DESY okupowane są przez cudzoziemców czy raczej podstawione przez nich osoby, które wykupują za złote polskie przedmioty, o których wiadomo, że nie uzyskają zgody na wywóz. Nie uzyskują, a jednak w końcu opuszczają nasz kraj przeróżnymi kanałami. Od wielu lat odbywają po Polsce wojaże znani kolekcjonerzy zagraniczni, jak choćby Klevan z Austrii czy Kozłowski z NRF, wyszukują to, co ich interesuje i po załatwieniu formalności w Biurze Handlu Zagranicznego „DESY” własnymi furgonetkami wywożą w kawałkach nasz dobytek kulturalny. Nieprzypadkowy to fakt, że kiedy przed dwu laty wścibscy celnicy zajrzeli do bagażu p. Klevana, znaleźli tam także obrazy z XVIII w., które nie miały pieczęci konserwatora, zezwalającej na wywóz” – alarmował tygodnik.

Na zadziwiającą łatwość, z jaką „wyciekały” z Polski przedmioty kultu religijnego, obrazy świeckie, porcelana, biżuteria, a nawet antyczne meble zwracał uwagę także „Sunday Times”. Brytyjscy dziennikarze twierdzili nawet, że dysponują listą 83 cennych obiektów. Miały się na niej znajdować takie nazwiska jak Gainsborough, El Greco, Dürer , da Vinci i Rubens. Czy gazeta podała prawdziwe informacje? Nie zdołałam tego ustalić.

– Małgorzata Borkowska

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Źródła:
   

  dr Michał Haake „Utracone arcydzieło. Losy obrazu »Targ na jarzyny« Józefa Pankiewicza”;
Andrzej Gas „Złotogłowi, czyli jak wywieźć z Polski 18 mln dolarów”, „Kultura” z 4.01.1976;
„Sztuka nie zna granic”, „Polityka” z 14.06. 1969 r.;
„Gorzki epilog słodkiego życia”, „Polityka” z 20/27.12.1975 r.;
„Mafia ma długie ręce. Sensacyjna afera przemytnicza przed sądem wojewódzkim w Warszawie”, „Życie Warszawy” z 16.12. 1975 r.;
„Contraband. The politics of the underground art buisness”, „Sunday Times” z 1.02. 1976 r.;
„Versiegelte Koffer”, „Spiegel” z 07.03.1976 r.

 
Zdjęcie główne: Wrocław 1948 rok. Handel uliczny na placu Nowego Targu; w głębi ruiny kamienic przy zachodniej pierzei placu. Fot. PAP
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.