Historia

Natchnienie artysty i praktyczność kupca. Nieznana misja Mieczysława Jałowieckiego

Najbardziej fascynujące rozdziały jego wspomnień, skonstruowane niczym powieść sensacyjna, są poświęcone uprawie buraka cukrowego, zbiorom rzepaku, jęczmienia i żyta.

Szczątki Mieczysława Jałowieckiego, ziemianina, rolnika, dyplomaty, który kupił dla Polski półwysep Westerplatte, zostały sprowadzone z Anglii i 5 grudnia 2022 pochowane w alei zasłużonych gdańskiego Cmentarza Srebrzysko.

„Na pięknym, urodzajnym Zborowie siedział pan Józef Garczyński. Był to barczysty, czerwony na twarzy osiłek, faworyt swojej matki, która zwykle chwaliła się, że mój Józek jako chłopak to wypijał 8 litrów mleka dziennie..." – pisze we wspomnieniach z lat międzywojnia Mieczysław Jałowiecki, polski arystokrata, dyplomata, pierwszy przedstawiciel rządu niepodległej Polski w Wolnym Mieście Gdańsku i działacz emigracyjny.

„Toteż ulubieniec mamusi wyrósł na coś, co wyglądem przypominało dobrze utuczonego stadnika i zdaje się wszystko poszło w ciało... Mimo swojej kolosalnej siły nasz pan Józef podszyty był niespotykanym wśród ziemian tchórzostwem. Gdy wybuchła wojna bolszewicka i cała młodzież ziemiańska wsiadła na koń i ruszyła w pole, pan Józef przedstawił zaświadczenie miejscowej akuszerki o uprawnieniach felczera, że z powodu nadwątlonego zdrowia dziedzic Zborowa nie nadaje się do wojska. Wywołało to ogólne oburzenie i pan Józef był wydalony ze Związku Ziemian i skazany na bojkot towarzyski”.

Ideał wiejskiego zycia

Tak ziemianie II Rzeczypospolitej traktowali tchórzy i kunktatorów w swoim środowisku. W innym miejscu autor przytacza osobistą rozprawę z komunistycznym agitatorem obnoszącym się ze swoją butą i demoralizującym wieś, którego syn terroryzował kolegów ze szkoły (w gminie, na której terenie znajdował się majątek Jałowieckiego) i bezkarnie lżył nauczyciela. Mieczysław Jałowiecki, świadom swoich obowiązków wobec społeczności wsi wezwał agitatora do szkoły i udzielił mu reprymendy.

Już pierwsze słowa właściciela Kamienia nie zapowiadały, że będzie to miła pogawędka, a tym bardziej rozmowa partnerska, czy debata równościowa. „Sąsiedzie – rzekłem, z trudem panując nad sobą – może byście tak zdjęli czapkę. Przecież tu jest szkoła i sami widzicie, krzyż wisi na ścianie. Nawet nie bardzo wypada, żeby gospodarz zachowywał się jak poganin…”. Gdy perswazja nie pomogła i agitator próbował odpyskiwać, trzeba było zastosować środki bezpośrednie. Jałowiecki się nie patyczkował. Poskutkowało. Wichrzyciel zniknął z horyzontu. W szkole został przywrócony ład, a na wsi spokój.

Propaganda komunistyczna z wrogością odnosiła się do polskich ziemian, do ich kultury i postawy, którą reprezentowali. Dla komunistów ziemianin był wrogiem numer jeden, bo uosabiał poszanowanie własności prywatnej, patriotyzm i wiarę. A także szacunek wobec stanu kapłańskiego, wykształcenie, wyższą kulturę zachowania, towarzyską ogładę. Sposób bycia jak najdalszy od kultury nowobogackich. Wreszcie – postawę wobec Polski i społeczności lokalnej, którą najpełniej określa słowo „obywatelska”.

Ziemianie nie byli teoretykami. Zajmując się najczęściej uprawą i hodowlą praktycznie i dogłębnie studiując nauki rolnicze – często zagranicą – praktykując w dużych majątkach, poznając gruntownie twarde prawidłowości życia, wykształcili w sobie sceptycyzm wobec wszystkiego co jest zbyt sophisticated. Co mami płytką atrakcyjnością i pozorną głębią. Dlatego najbardziej zasłużeni dla Polski przedstawiciele ziemian byli tak impregnowani na pokusy związane z wszelką ideologią. I przedkładali ideał zdrowego wiejskiego życia nad miejskie „targowisko próżności”.

Przestroga wuja

Dla wszystkich, którzy rozumieją, na czym polegała unikalność etosu polskiego ziemiaństwa biografia Mieczysława Jałowieckiego (1867-1962) jawi się jako rezultat wyborów, od których nie było odwołania – dla potomka historycznego rodu. Był synem rodziny polskiej osiadłej na Litwie, której korzenie od strony ojca Bolesława Pieriejesławskiego-Jałowieckiego sięgają Rurykowiczów, od strony matki Anieli z Witkiewiczów (siostry Stanisława Witkiewicza) – starego szkockiego rodu. „Nasza rodzina należała do Rurykowiczów, a to w Rosji znaczyło bardzo dużo. Czuliśmy się jednak Polakami, a to w Rosji bardzo przeszkadzało” – mówił Jałowiecki.
Mieczysław Jałowiecki, portret z pozdrowieniami dla siostrzenicy. Fot. Wikimedia/ Natalia Pochroń - https://muzhp.pl/pl/c/2567/mieczyslaw-jalowiecki-zapomniany-bohater-walk-o-polski-gdansk, CC BY-SA 4.0
Studiował rolnictwo na Politechnice Ryskiej, doktoryzował się w Halle. Wiele lat przepracował w służbie cywilnej, szlify zdobywał na wysokich stanowiskach urzędniczych i dyplomatycznych jeszcze w Petersburgu. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, dzięki wyjątkowemu zaufaniu władz odrodzonej Rzeczypospolitej został pełnomocnikiem rządu w randze ministra w Wolnym Mieście Gdańsku.

O tym jak niebezpieczna, wręcz karkołomna, a zarazem kluczowa dla Polski była to misja świadczy przestroga Józefa Piłsudskiego, Naczelnika Państwa (jego wuja): „Nie dogodzisz nam, czeka się kula w łeb, nie dogodzisz Niemcom, dostaniesz od nich kulę. Staraj się, aby ciebie jedno i drugie ominęło. To są moje instrukcje”. Dzięki zręczności, przytomności umysłu i odwadze Jałowiecki zdołał tę niezwykle trudną misję wypełnić. Miał zaledwie dwóch współpracowników, Polaków.

Do wymęczonego wojną, zmagającego się z głodem kraju dotarło m.in. z USA 55 tys. wagonów żywności, nie wspominając o lekach i broni. Zdołał uniknąć śmierci broniąc z pistoletem w ręku pierwszego z tych transportów. Inwestując własne pieniądze wykupił dla Polski półwysep Westerplatte o strategicznym znaczeniu.

Sztuka uprawy jęczmienia

Ten światowiec w całym tego słowa znaczeniu, który nigdy nie był kosmopolitą, człowiek rozległych horyzontów, wielkiej kultury, państwowiec, wnikliwy znawca polityki jako sztuki, znalazł prawdziwe źródło szczęścia, sensu życia i satysfakcji w uprawianiu i pielęgnowaniu ziemi. Czynił to z wielkim rozmachem, pasją i miłością – najpierw jako młody człowiek w majątkach rodzinnych Syłgudyszki i Otulany na Litwie, potem w majątku Kamień na ziemi kaliskiej, który objął po ślubie z jego spadkobierczynią, Zofią z Ramockich.

„Rolnictwo nie było i nigdy nie będzie rzemiosłem w ścisłym znaczeniu tego słowa” – zaznaczał Mieczysław Jałowiecki – „i aby być rolnikiem, trzeba połączyć w sobie natchnienie artysty i praktyczność kupca”. Zapiski te to swego rodzaju kronika wydarzeń politycznych. Roją się od malowniczych opisów międzywojennych stosunków społecznych, pełnych wdzięku, ale i nie pozbawionych pewnego sarkazmu anegdot – Jałowiecki był człowiekiem dowcipnym i język miał cięty – portretów głównych osobistości tego czasu. Jednak najbardziej fascynujące rozdziały, skonstruowane niczym powieść sensacyjna, są poświęcone uprawie buraka cukrowego, zbiorom rzepaku, jęczmienia i żyta.

Oto jak autor pisze o sztuce uprawy jęczmienia browarnego:

„W przeciwieństwie do rzepaku jęczmień należy zbierać w okresie zupełnego dojrzenia. Ziarno musi być twarde, w stanie, który Niemcy określają «Todtreif», a pogoda w czasie zbiorów jest sprawą pierwszej wagi. Ścięty jęczmień nie powinien ani chwili leżeć w pokosach na ziemi, gdyż dojrzałe ziarno w zetknięciu nawet z suchą ziemią natychmiast zwilgotnieje.

Jęczmień w sterty lub do stodoły należy zwozić «na sucho», po paru słonecznych dniach, kiedy słoma już przyschła, i rozpocząć zwózkę koło południa, by uniknąć rosy. Młócić należy bardzo ostrożnie, na «luźnym bębnie», aby nie nadwerężać ziarna, bo pogruchotane nie nadaje się już do słodowni.

Zjawia się kupiec. Ogląda w spichrzu przygotowany i oczyszczony jak złoto jęczmień. Następuje teraz próba nerwów. Kupiec ma ze sobą wagę holenderską dla określenia ciężaru gatunkowego ziarna i ja mam taką również, by w obecności kupca, który w środkach nie przebiera, sprawdzać, czy nie zrobił jakiejś «machlojki». Potem kupiec wyjmuje maszynkę, którą przepoławia wzięte na próbę ziarna.

Wreszcie następuje chwila dobicia targu. Kupiec jednak bierze w garść kupkę jęczmienia i zaczyna wąchać. – Przepraszam Pana, ale jęczmień ma trochę «stichu» – co ma oznaczać stęchliznę. – Sam masz pan «sticha» w głowie – mówię już zirytowany. – Nie pan dobrze wytrze nos i jeszcze raz powącha (…)”.

Dziś rolnicze rzemiosło nazwane zostało produkcją i odarte z całego piękna i podniosłości, także z elementów męskiej walki z przeciwnościami przyrody, ale również – walki z niegdysiejszą perfidią banków. Stało się w większości przypadków monotonną harówką, niczym nie przypominającą tej pełnej napięcia gry o najwyższą stawkę.

Idę na polowanie, by pozyskać zdrowe, świeże mięso

Strzelam tak, żeby zwierzę zabić – tłumaczy myśliwy z 30-letnim stażem.

zobacz więcej
Taka właśnie miłość do ziemi, gdzie uczucie, oddanie – wręcz poświęcenie – i pracowitość łączyły się z rozumieniem praw przyrody, z umiejętnością posługiwania się nowoczesną techniką, wreszcie z talentami biznesowymi i wyobraźnią, była tym czymś, co należało – z punktu widzenia komunistów – wyniszczyć do ostatka. Tak by nigdy warstwa ludzi pracujących w ten sposób na ziemi – i z ziemią – nie mogła zostać odtworzona.

Czuwali nad społecznym ładem

Promieniowanie ziemiaństwa na całe życie społeczne kraju, gotowość ludzi tej sfery do świadczenia na rzecz wspólnoty, zmysł praktyczny i rozsądek, zasadniczy wkład w gospodarkę polską nie mogły się podobać ideologom, nawet tym spod znaku narodowego, o czym nie bez pewnej goryczy wspomina autor. Stąd między innymi zarządzenie, by ziemianie po ostatniej wojnie, ograbieni z majątków, wyrzuceni z własnych domów, opluci i wyszydzeni przez propagandę, obwołani wrogami ludu, nie mogli się osiedlać nawet na terenie powiatów, w których leżały ich posiadłości.

Mieczysław Jałowiecki, opisując życie polskiego ziemiaństwa na przełomie XIX i XX wieku oraz w międzywojniu, poświęca sporo miejsca specyficznemu zajęciu ziemian, a najczęściej także ich wielkiej ich pasji, jaką było myślistwo. Było ono traktowane na poły jako powinność wobec przyrody, obliczona na wzmocnienie zwierzostanu, ochronę przed chorobami, eliminowanie osobników słabszych, na poły jako szlachetne zajęcie z dziedziny kultury życia dworu, wraz z troskliwie pielęgnowanym towarzyskim rytuałem i z całym kolorytem męskiej przygody osadzonej na stałe w rytmie pór roku.

Jałowiecki nie upajał się jednak poezją polowań, traktował je jak dobry gospodarz, który widzi w nich dziedzinę obowiązku niezbędnego do utrzymania ładu i równowagi w przyrodzie. „Łowiectwo to poniekąd gałąź rolnictwa i hodowli i wymaga nie mniej pracy, cierpliwości i pilności od rolnictwa” – pisze.

Z równą odrazą co o kłusownikach wywodzących się ze wsi, w niezrozumiały sposób tolerowanych przez ówczesne władze, wypowiada się Jałowiecki o wszelkich demagogach, lewicowych agitatorach psujących chłopstwo, niekompetentnych urzędnikach, zaspakajających osobistą pychę politykach, słowem o wszystkich wywołujących chaos i anarchizujących życie polityczne II Rzeczypospolitej – nie oszczędzając endeków, ale i niektórych piłsudczyków – o wszystkich, których działalność sprzeczna była z instynktem państwowym, ze zdrowym rozsądkiem, z dobrze pojętą racją stanu państwa polskiego.

Nakreślony ręką klasycznego konserwatysty obraz Polski międzywojennej nie jest sielankowy. Przy wszystkich zastrzeżeniach, jest to jednak wizerunek świata budzącego nadzieję, gdzie szanuje się rolnika – także ziemianina – jako tego, który opiekując się ziemią i pracując na niej uczciwie służy ojczyźnie. Tamten świat odmalowany został piórem człowieka wolnego od ideologicznego zacietrzewienia, pełnego nie tylko subtelności i taktu, ale i filozoficznego spokoju, który wynika z obcowania z przyrodą.

Przed wojną ziemianie pełnili rolę wzorców osobowych i doradców dla mieszkańców polskiej wsi. Tworzyli nie tylko nowoczesne lobby wspierające racjonalne zmiany gospodarcze na wsi, korzystne innowacje w uprawach i hodowli, stosowanie nowoczesnych maszyn, ale także czuwali nad ładem społecznym wiejskiego życia. To ziemianie troszczyli się o przyszłość chłopskich dzieci – zakładali ochronki, szkoły; polskie ziemianki służyły chłopskim rodzinom pomocą medyczną, nieraz na dużą skalę. Odpowiedzialność za ziemię i los pracujących na niej ludzi była częścią odpowiedzialności za własne państwo.

„Narodowi może przydarzyć się coś gorszego niż utrata wojska i okrętów” – konkluduje ks. Henri Delassus w książce „Duch rodzinny”. Autor odnotowuje skłócenie klas społecznych – trwające we Francji od ponad dwustu lat – klas, które wcześniej żyły w symbiozie, a obecnie żywią wobec siebie uprzedzenia i nienawiść.
Książę Dominik Maria Ignacy Radziwiłł mierzący do bażanta w czasie polowania w 1924 roku w Romanówce koło Tarnopola. Fot. NAC/ IKC
To coś gorszego niż utrata wojska i okrętów, „niż bankructwo finansowe czy też napad na jego terytorium”, to „porzucenie tradycji i utrata ideału. Historia wszystkich ludów to potwierdza” (Delassus pisał te słowa w pierwszej dekadzie XX wieku).

Niemiecka orkiestra zagrała „Jeszcze Polska…”

Mieczysław Jałowiecki, syn wielkiego właściciela ziemskiego z Litwy, był w tym samym czasie, na parę lat przed I wojną światową, młodym, świeżo po studiach i doktoracie, attaché rolniczym przy ambasadzie rosyjskiej w Berlinie. Jako przedstawiciel ambasady został pewnego wieczoru zaproszony przez dowódcę jednego z cesarskich pułków gwardyjskich na uroczyste przyjęcie. Wśród ubranych w galowe mundury oficerów był jeszcze jeden tylko cywil, hr. Ledebur z ambasady austriackiej. Jałowiecki wspomina:

„Dowódca pułku z wyszukaną grzecznością zapoznał nas po kolei z korpusem oficerskim. Przydzielono do każdego z nas młodego oficera jako cicerone. Dobór był właściwy, bo znalazłem się pod opieką młodego porucznika von Kempis, jak się okazało, katolika i ziemianina z okolic Bonn. Zasiedliśmy do stołu w obszernej, wykładanej ciemnym dębem sali jadalnej. (…) Pod koniec obiadu dowódca powstał, a za nim my wszyscy. – Zdrowie cesarza! – zawołał podnosząc kielich.

Trzymając przepisowo kieliszki na wysokości piersi wypiliśmy zdrowie cesarza Wilhelma. Po trzykrotnym «hoch!» rozległ się hymn niemiecki.

Następnie wzniesiono toast na cześć cesarza rosyjskiego. Dowódca i oficerowie zwrócili twarze i kieliszki w moją stronę, jako członka rosyjskiego korpusu dyplomatycznego. Potem nastąpił toast na cześć cesarza Austro-Węgier. Tym razem hr. Ledebur był przedmiotem owacji.

Hymnem austriackim Gott erhalte, Gott beschutze unsern guten Kaiser Franz… zakończono oficjalną część obiadu.

Jakież było jednak moje zdumienie, gdy dowódca pułku powstał z miejsca i z kieliszkiem w ręku dał znak orkiestrze. Rozległa się dziarska melodia Jeszcze Polska nie zginęła

— Ihres spezial! — zawołał dowódca podnosząc kieliszek i patrząc w moją stronę.

— Hoch, hoch — odpowiedzieli chórem oficerowie…” (Mieczysław Jałowiecki, „Na skraju Imperium”, Warszawa 2003). ODWIEDŹ I POLUB NAS Autor wspomnień zaznacza, że zaprzyjaźnił się z porucznikiem von Kempis i że miał uznanie dla oficerów Pułku Cesarzowej Augusty, przedstawicieli sfery, gdzie ceni się wartości prawdziwe, nie tylko symboliczne. Polski od ponad stu lat nie było na mapie. O odrodzonej Rzeczypospolitej nikomu się jeszcze w Europie nie śniło.

Karczma zamiast dworu

Dziś nie ma już takiej „instytucji” jak przedwojenne ziemiaństwo, które swoim autorytetem – uznawanym przez mieszkańców wsi – mogło skutecznie moderować sytuację i zapobiegać plagom społecznym na wsi. Bowiem umiało dostrzec w porę problemy jej mieszkańców w kontekście szerszym, ogólnopaństwowym i stosownie, bez zwłoki zareagować.

Symbolem prawomocnej władzy nie jest nigdy bezduszne panowanie, lecz służba. Misją rodzin ziemiańskich w Rzeczypospolitej było przywracanie bytu państwowego, a potem, wzmacnianie i obrona naszego państwa, a także tworzenie i obrona kultury, duchowej tkanki życia społecznego, która łączy Polaków w jeden żywy organizm. Rodziny ziemiańskie stanowiły wzór życia i punkt odniesienia także w kwestii pielęgnowania ziemi powierzonej im przez Stwórcę.

Po latach dewastowania ziemi przez państwowego użytkownika, który nie potrafił nigdy być gospodarzem, widać najlepiej, jak bardzo brakuje w naszym kraju ziemian. Sztuka uprawienia ziemi obrócona została często w grabież jej zasobami, zniszczony został również jej pejzaż kulturowy. W PRL miejsce dworu zajęła karczma.

– Ewa Polak-Pałkiewicz

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Cytaty za: Mieczysław Jałowiecki, „Requiem dla ziemiaństwa”, Warszawa, 2002, „Na skraju imperium”, Warszawa 2007, „Wolne miasto”, Warszawa 2009
Zdjęcie główne: Pawilon Związku Ziemian na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu w roku 1929, fragment ekspozycji. Fot. NAC/ IKC
Zobacz więcej
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Bankiet nad bankietami
Doprowadził do islamskiej rewolucji i obalenia szacha.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Cień nazizmu nad Niemcami
W służbie zagranicznej RFN trudno znaleźć kogoś bez rodzinnych korzeni nazistowskich, twierdzi prof. Musiał.
Historia wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kronikarz świetności Rzeczypospolitej. I jej destruktor
Gdy Szwedzi wysadzili w powietrze zamek w Sandomierzu, zginęło około 500 osób.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Burzliwa historia znanego jubilera. Kozioł ofiarny SB?
Pisano o szejku z Wrocławia... Po latach afera zaczęła sprawiać wrażenie prowokacji.
Historia wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Ucieczka ze Stalagu – opowieść Wigilijna 1944
Więźniarki szukały schronienia w niemieckim kościele… To był błąd.