To coś gorszego niż utrata wojska i okrętów, „niż bankructwo finansowe czy też napad na jego terytorium”, to „porzucenie tradycji i utrata ideału. Historia wszystkich ludów to potwierdza” (Delassus pisał te słowa w pierwszej dekadzie XX wieku).
Niemiecka orkiestra zagrała „Jeszcze Polska…”
Mieczysław Jałowiecki, syn wielkiego właściciela ziemskiego z Litwy, był w tym samym czasie, na parę lat przed I wojną światową, młodym, świeżo po studiach i doktoracie, attaché rolniczym przy ambasadzie rosyjskiej w Berlinie. Jako przedstawiciel ambasady został pewnego wieczoru zaproszony przez dowódcę jednego z cesarskich pułków gwardyjskich na uroczyste przyjęcie. Wśród ubranych w galowe mundury oficerów był jeszcze jeden tylko cywil, hr. Ledebur z ambasady austriackiej. Jałowiecki wspomina:
„Dowódca pułku z wyszukaną grzecznością zapoznał nas po kolei z korpusem oficerskim. Przydzielono do każdego z nas młodego oficera jako cicerone. Dobór był właściwy, bo znalazłem się pod opieką młodego porucznika von Kempis, jak się okazało, katolika i ziemianina z okolic Bonn. Zasiedliśmy do stołu w obszernej, wykładanej ciemnym dębem sali jadalnej. (…) Pod koniec obiadu dowódca powstał, a za nim my wszyscy. – Zdrowie cesarza! – zawołał podnosząc kielich.
Trzymając przepisowo kieliszki na wysokości piersi wypiliśmy zdrowie cesarza Wilhelma. Po trzykrotnym «hoch!» rozległ się hymn niemiecki.
Następnie wzniesiono toast na cześć cesarza rosyjskiego. Dowódca i oficerowie zwrócili twarze i kieliszki w moją stronę, jako członka rosyjskiego korpusu dyplomatycznego. Potem nastąpił toast na cześć cesarza Austro-Węgier. Tym razem hr. Ledebur był przedmiotem owacji.
Hymnem austriackim
Gott erhalte, Gott beschutze unsern guten Kaiser Franz… zakończono oficjalną część obiadu.
Jakież było jednak moje zdumienie, gdy dowódca pułku powstał z miejsca i z kieliszkiem w ręku dał znak orkiestrze. Rozległa się dziarska melodia
Jeszcze Polska nie zginęła…
— Ihres spezial! — zawołał dowódca podnosząc kieliszek i patrząc w moją stronę.
— Hoch, hoch — odpowiedzieli chórem oficerowie…” (Mieczysław Jałowiecki, „Na skraju Imperium”, Warszawa 2003).
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Autor wspomnień zaznacza, że zaprzyjaźnił się z porucznikiem von Kempis i że miał uznanie dla oficerów Pułku Cesarzowej Augusty, przedstawicieli sfery, gdzie ceni się wartości prawdziwe, nie tylko symboliczne. Polski od ponad stu lat nie było na mapie. O odrodzonej Rzeczypospolitej nikomu się jeszcze w Europie nie śniło.
Karczma zamiast dworu
Dziś nie ma już takiej „instytucji” jak przedwojenne ziemiaństwo, które swoim autorytetem – uznawanym przez mieszkańców wsi – mogło skutecznie moderować sytuację i zapobiegać plagom społecznym na wsi. Bowiem umiało dostrzec w porę problemy jej mieszkańców w kontekście szerszym, ogólnopaństwowym i stosownie, bez zwłoki zareagować.
Symbolem prawomocnej władzy nie jest nigdy bezduszne panowanie, lecz służba. Misją rodzin ziemiańskich w Rzeczypospolitej było przywracanie bytu państwowego, a potem, wzmacnianie i obrona naszego państwa, a także tworzenie i obrona kultury, duchowej tkanki życia społecznego, która łączy Polaków w jeden żywy organizm. Rodziny ziemiańskie stanowiły wzór życia i punkt odniesienia także w kwestii pielęgnowania ziemi powierzonej im przez Stwórcę.
Po latach dewastowania ziemi przez państwowego użytkownika, który nie potrafił nigdy być gospodarzem, widać najlepiej, jak bardzo brakuje w naszym kraju ziemian. Sztuka uprawienia ziemi obrócona została często w grabież jej zasobami, zniszczony został również jej pejzaż kulturowy. W PRL miejsce dworu zajęła karczma.
– Ewa Polak-Pałkiewicz
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Cytaty za: Mieczysław Jałowiecki, „Requiem dla ziemiaństwa”, Warszawa, 2002, „Na skraju imperium”, Warszawa 2007, „Wolne miasto”, Warszawa 2009