Napisałem „prokrastynacja”? Ależ skąd, prokrastynacja to dopiero będzie. Do 21 listopada właścicielom „jugotablic” miały być wręczane ostrzeżenia, do 21 stycznia – mandaty, po 21 stycznia 2023 ma się rozpocząć obligatoryjne wręczanie nowych tablic rejestracyjnych, a dopiero po 21 kwietnia samochody ze starymi tablicami mają być konfiskowane. Ileż okazji do sporów!
Wojna o kolor jedwabiu
Te tablice są oczywiście kompletnie nieważne. Taki sam spór mógłby się toczyć o napisy na skrzynkach pocztowych, podręczniki, nazwy ulic lub tablice na wagonach kolejowych (kilka zresztą się toczyło). O wszystko, co zarazem jest elementem infrastruktury i nadbudowy – o wszystko, co mówi/oznacza, „czyja jest ta ziemia”, czyli daje punkt w sporze, który jest nie do rozwiązania. Jak u Zbigniewa Herberta w bajce o żołnierzu: „To właśnie była wojna. O sprawę najważniejszą. Czy sztandary/ mają być szyte z purpurowego czy też z niebieskiego jedwabiu”.
Bo sytuacja na pograniczu Kosowa i Serbii należy do tych, które nie mają rozwiązania. Czy raczej do tych, gdzie stworzono rozwiązanie, o którym z góry wiedziano, że jest tymczasowe. I ma stanowić, nomen omen, plasterek powstrzymujący rozlew krwi – do chwili, gdy: a) miejscowi zjadacze chleba zostaną przemienieni w aniołów; b) kwestia sporna zwietrzeje i straci na znaczeniu; c) nastąpi znacząca zmiana potencjału siły po jednej ze stron.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Filozof polityki (zwłaszcza ze szkoły cyników) mógłby w tym momencie zareplikować, że w takim razie
każde porozumienie międzynarodowe jest tymczasowe . I w najszerszym znaczeniu miałby rację: kraje łatwo giną,
sic transit gloria mundi (pol.: tak przemija chwała świata) – przypominają nawet kardynałowie papieżowi (chociaż włada najstarszym państwem w Europie) w suchym trzasku płonącego pęku konopi. Ile trwają traktaty? Najdłuższy znany historykom dyplomacji, Przymierze Anglo-Portugalskie – od chwili zawarcia Traktatu Windorskiego w 1386 roku, owszem, to sporo, ale niewielką ma konkurencję.
To prawda; ale większość umów zawiera się jednak z pewną dozą dobrej woli, myślą o pokoleniu lub dwóch, wygładzając co większe drzazgi i kanty. A są porozumienia – jak te w sprawie „wolnych miast” po I wojnie światowej, czy jak ustalenia w sprawie Kosowa (a i pokój w Dayton, kończący wojnę w Bośni, nie jest niestety tak trwały, jak by się chciało) – które od początku są jak zegar na wieży ratuszowej po przejściu Armii Czerwonej: połowy trybów brakuje, dużej wskazówki też nie ma, trzeba oliwić, ręcznie przestawiać godziny i modlić się, by działało.
Bo Serbowie w północnej części Kosowa (to te cztery gminy odcięte od reszty kraju rzeką Ibar, za to z Serbią – jak przez miedzę) po prostu nie zamierzają się podporządkować Prisztinie. A Prisztina nie zamierza pogodzić się z niezależnością de facto północnej części Kosowa. I tyle.
I dlatego, gdy kosowscy policjanci i nauczyciele, a co ważniejsze – radni podali się do dymisji, Prisztina nie miała innego wyjścia, jak rozpisać w opustoszałych gminach na 18 grudnia wybory tymczasowe i wprowadzić tam „swoją”, czysto kosowską policję.
Urna w drzazgi
A miejscowi Serbowie nie mieli w tej sytuacji innego wyjścia, jak zademonstrować niezadowolenie pod rozpoczynającymi działalność komisjami wyborczymi.