Rozmowy

Najmocniej zwalczali Bareję koledzy

Paradoksalnie komunistyczna TVP dała mu więcej twórczej wolności niż antykomunistyczne zespoły filmowe, gdzie dominowali zwolennicy opozycji. Temu zawdzięczamy arcydzieło polskiego serialu „Alternatywy 4” i kultowych „Zmienników” – mówi Mariusz Cieślik, autor filmu dokumentalnego „Wszystkie role Stanisława Barei”.

TVP2 zaprasza na premierę tego dokumentu w czwartek 29 grudnia 2022 roku o godzinie 21:55. Powtórki: w TVP Dokument w sobotę 31 grudnia 2022 o godz. 20:10 oraz w niedzielę 1 stycznia 2023 o 23:35; a także w TVP Historia w piątek 6 stycznia 2023 r. o 19:15.

TYGODNIK TVP: Zliczył pan wszystkie aktorskie wcielenia Stanisława Barei?

MARIUSZ CIEŚLIK:
Tak, było ich aż 22. Chociaż już po zakończeniu realizacji filmu rozmawiałem z synem reżysera, Janem, i powiedział mi, że słyszał o jeszcze jednej roli ojca. Jeden z jego znajomych twierdzi, że Stanisław pojawia się jako czołgista w pewnym filmie z końcówki lat 50. Zeszłego wieku. Musimy to sprawdzić. Występy aktorskie to najmniej znana część dorobku Barei, lecz liczebnie największa. Wszystkie te role widz może, oczywiście we fragmentach, zobaczyć w moim dokumencie.

Skąd wzięło się to zamiłowanie reżysera do stawania przed obiektywem kamery?

Pierwszy powód jest banalny, bo finansowy. Młodym filmowcom powodziło się w PRL-u marnie, znacznie gorzej niż teraz. Stanisław Bareja najpierw mieszkał w hotelu robotniczym, a po ślubie w pokoju sublokatorskim. Pani Hanna Kotkowska-Bareja mówi nawet, że weselne przyjęcie dla przyjaciół z Warszawy mogli zorganizować wyłącznie dzięki aktorskim honorariom męża. Ale drugi powód jest natury zasadniczej. Jak mówi wdowa po reżyserze – i ja tę opinię podzielam – występując w swoich filmach, chciał utrwalić siebie w rzeczywistości, którą stwarzał w kinie. Dla pamięci o Stanisławie Barei ma to fundamentalne znaczenie. Najpopularniejszy reżyser swoich czasów nie udzielił ani jednego wywiadu telewizyjnego. W radiu gościem był tylko raz i fragment tej rozmowy z Jackiem Fedorowiczem zamyka mój film. Tylko dzięki jego rolom wiemy, jak Bareja się zmieniał.

Występował nie tylko we własnych produkcjach?

Owszem, choć to w swoich filmach stworzył najlepsze role. Wspaniały jest w roli pana Jana, właściciela polskiego sklepu w Londynie. Tego, który dostał kamyk z Jeleniej Góry, a chciał z Jasnej Góry. Dla mnie jest w tej roli wielka prawda o polskich emigrantach z czasów komunizmu. Tęsknili za krajem, którego już nie było, a tego istniejącego nie akceptowali. Świetne są też dwie komediowe role, które stworzył w swoich serialach. Zwłaszcza milicjant Parys w „Alternatywy 4”, dobrze oddający naturę tamtego systemu. Może i jest pozornie dobroduszny, ale to on kontroluje dozorcę Anioła. Zabawny jest też w roli Krokodylowego, przerysowanego handlarza narkotyków ze „Zmienników”.
Milicjant dzielnicowy Parys (Stanisław Bareja) i partyjniak-dozorca bloku przy Alternatywy 4 na warszawskim Ursynowie Stanisław Anioł (Roman Wilhelmi). Serial komediowy z 1983 r. Fot. TVP
Z innych jego ról wyróżniłbym Jasia Mincla z serialowej „Lalki” Ryszarda Bera. Dopiero po wielu latach, oglądając ten obraz razem z dziećmi, odkryłem, że Bareja w nim gra. Jest w nim prawdziwym wcieleniem witalności, tak jak jego bohater. Pozostałe role to raczej epizody albo komiczne etiudy. Warto zwrócić uwagę, że Bareja grał głównie w filmach swoich przyjaciół ze studiów. Dzięki temu natkniemy się na niego w serialu „Dom” Jana Łomnickiego, w „Eroice” Andrzeja Munka czy w „Gangsterach i filantropach” Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. To był rodzaj samopomocy. Kiedy któryś z kolegów nie miał pracy i był na cenzurowanym, a to w tamtych czasach zdarzało się całkiem często, zatrudniano go, żeby zarobił cokolwiek. U Barei w „Nie ma róży bez ognia” gra, zresztą świetnie, Henryk Kluba – epizod sąsiada nazwiskiem Poganek, planującego organizację orgii.

Na ekranie oglądamy również rodzinę Stanisława Barei, z wyjątkiem jego małżonki…

To konsekwencja pomysłu, żeby traktować swoje filmy niczym rodzaj pamiętnika. Reżyser kilkukrotnie zatrudniał w epizodach swoje dzieci i matkę. Dla mnie najzabawniejszy jest epizod Jana Barei w „Misiu” – chłopca liczącego ludzi w kolejce do apteki. To on mówi Suwale (Bronisław Pawlik): „Proszę pana, ja już policzyłem, w kolejce stoi 126 osób. Czuwaj!”. Żona, pani Hanna Kotkowska-Bareja, mimo kilku propozycji nie chciała się pojawiać w filmach męża. To paradoksalne, bo poznali się na planie „Szkiców węglem” Antoniego Bohdziewicza, gdzie była statystką. Dziś mówi, że żałuje tej decyzji, ale w tamtym czasie uważała, że się po prostu nie nadaje.

Bareja był wierny swym aktorom, czy też poszukiwał nowych twarzy?

I tak, i nie. Z Bareją, o którym dziś myślimy jako kultowym reżyserze, było zupełnie inaczej niż z młodym filmowcem po szkole. Początkowo, jak każdy artysta, poszukiwał swojej drogi i wtedy próbował różnych gatunków. To ważne słowo: „gatunek”. Bareja uprawiał kino gatunkowe w czasach, kiedy w Polsce nim pogardzano. Nakręcił czarny kryminał, komedię, komedię muzyczną, typowy musical, a także pierwszy polski serial sensacyjny „Kapitan Sowa na tropie”. W tym okresie dobierał wykonawców stosownie do gatunku, choć i tu są wyjątki. Bo Bronisława Pawlika zatrudniał od swojej pierwszej fabuły do końca kariery. I z pewnością można powiedzieć, że to był „aktor Barei”. Kiedy jednak w latach 70. XX w. wyrobił sobie własny charakter „pisma”, co datuje się od premiery filmu „Poszukiwany, poszukiwana”, wybrał grupę wykonawców o podobnym poczuciu humoru i trzymał się jej do końca. Najważniejsi byli jego współscenarzyści i aktorzy jednocześnie, najpierw Jacek Fedorowicz, później Stanisław Tym, ale tych artystów było dużo więcej. Choćby Bożena Dykiel, Stanisława Celińska, Halina Kowalska, Janina Traczykówna, Andrzej Fedorowicz, Jerzy Dobrowolski, Wojciech Pokora, Wiesław Gołas, Jan Kobuszewski, Mieczysław Czechowicz, Tadeusz Pluciński, Kazimierz Kaczor, Wojciech Siemion, Marian Łącz czy Krzysztof Kowalewski.

Pozwalał wykonawcom improwizować?

Prawda czasu i prawda ekranu. Stanisław Bareja, kronikarz życia w socjalizmie

Naprawdę zbytnio nie odrealniał. Daję słowo honoru. W okrągłą, czterdziestą rocznicę wejścia „Misia” do kin.

zobacz więcej
Zdecydowanie tak. Aktorzy kochali z nim pracować. To się pojawia w każdym wywiadzie, który przeprowadziłem, a w moim filmie wystąpiła spora grupa jego ulubionych gwiazd, od Bohdana Łazuki po Ewę Błaszczyk. Wszyscy mówią, że dawał im wiele wolności, brał od nich powiedzonka i pomysły na gagi. Kultowy cytat: „Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem” – wymyślił np. Andrzej Fedorowicz. Jednocześnie, w przeciwieństwie do wielu kolegów, nie zamęczał aktorów setkami dubli. Wolał świeżość. Do tego lubił ich i szanował. Wielu uważa dziś, że zagrało u Barei swoje najlepsze role.

Z czego wynikała środowiskowa niechęć do twórczości Barei?

Z jego odmiennych upodobań, a także z zawiści. Bareja kochał kino hollywoodzkie, rozumiał je i potrafił niektóre wzorce przeszczepić na nasz grunt. To sprawiło, iż każdy jego film miał dużą publiczność. Bo Bareja wiedział, że ludzie w kinie wcale nie chcą oglądać samych siebie. Wolą zobaczyć lepszą wersję naszego świata. Jego koledzy, uprawiający kino autorskie czy też artystyczne, sądzili inaczej. To ich filmy, pokazujące trudne sprawy i eksperymentujące z formą, dostawały nagrody na festiwalach. Ale premię od publiczności zbierał Bareja. Widzowie głosowali nogami, przychodząc na jego filmy. Koledzy mu tego zazdrościli i twierdzili, że obniża poprzeczkę, chcąc przypodobać się publiczności. Ale prawda była zupełnie inna. Bareja lubił takie kino. Umiał i chciał robić komedie, kryminały czy musicale. Sam je najchętniej oglądał.

Do deprecjacji dokonań Barei wydatnie przyczynił się jego bliski przyjaciel ze szkoły filmowej?

Niestety. W czasach studiów Kazimierz Kutz, bo o nim mowa, też należał do tzw. kolektywu. To była grupa towarzyska, która trzymała się razem przez cały okres nauki. Byli w niej także Jan Łomnicki i Janusz „Kuba” Morgenstern, z którymi przyjaźnił się do końca życia. Razem imprezowali, razem się uczyli, a potem razem pracowali. Ich ścieżki krzyżowały się przez długie lata. Łomnicki i Morgenstern bardzo Bareję wspierali, kiedy dotknęły go problemy cenzuralne i nie miał z czego żyć. Kutz się z tego wyłamał. Na partyjnej naradzie filmowców użył terminu „bareizm” na określenie szmiry, produkcji najniższych lotów. Perfidia polega na tym, że wcześniej w „kolektywie” tak właśnie nazywano coś, co dziś i my „bareizmem” zwiemy. Czyli absurdalny dowcip, z którego twórca „Misia” jest nam znany. Bareja ciężko to przeżył i zerwał relacje z Kutzem, zresztą pozostali koledzy też mieli mu to za złe. Trudno powiedzieć, czym kierował się dawny przyjaciel, kiedy przypuścił ten atak. Prawdopodobnie chodziło mu o to, że on sam uprawia twórczość przez duże „T”, więc nie może liczyć na taką publiczność, jak kino rozrywkowe spod znaku Barei. Zresztą w tamtym czasie Kutz nakręcił komedię „Upał”, która okazała się totalnym niewypałem, toteż zawiść była uzasadniona.
Aktorzy kochali z nim pracować. Dawał im wiele wolności, brał od nich powiedzonka i pomysły na gagi. Nie zamęczał setkami dubli, wolał świeżość. Wielu zagrało u Barei swoje najlepsze role. Kadr z „Alternatywy 4”, m.in.: Kazimierz Kaczor, Janusz Gajos, Jerzy Kryszak, Ryszard Raduszewski, Witold Pyrkosz, Krystyna Tkacz, Zofia Czerwińska. Fot. TVP
Szereg scenariuszy twórcy, pisanych w tandemie z Jackiem Fedorowiczem tudzież Stanisławem Tymem, zatrzymała cenzura. Ale ostatni – „Złoto z nieba” – kierownictwo zespołu filmowego Tor…

Paradoksalnie to nie cenzura najbardziej zwalczała filmy Barei. W ich antykomunistycznym potencjale zorientowano się stosunkowo późno. Najmocniej zwalczali Bareję koledzy i rozmaici urzędnicy średniego szczebla. Gdyby Barei pozwalano realizować dobre pomysły, nakręciłby co najmniej dwa razy więcej filmów. Jego scenariusze i nowele były odrzucane na etapie zespołów albo komisji. Cenzura masakrowała dopiero te zrealizowane, w „Misiu” zażądała np. 38 poprawek – gdyby je wprowadzono, tej satyry nie dałoby się oglądać. „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” ma pewne fabularne nielogiczności z powodu ingerencji cenzury. Pod koniec życia Bareja w ogóle nie był w stanie nakręcić żadnego filmu, więc wybrał telewizję. Paradoksalnie komunistyczna TVP dała mu więcej twórczej wolności niż antykomunistyczne zespoły filmowe, gdzie dominowali zwolennicy opozycji. Temu zawdzięczamy arcydzieło polskiego serialu „Alternatywy 4” i kultowych „Zmienników”.

Permanentny stres, towarzyszący Barei w pracy, skutkował kłopotami zdrowotnymi?

O tak. Oczywiście w tamtych czasach zaszczuwano ludzi regularnie. W środowisku artystycznym również. Bareja w więzieniu nie siedział, na tortury go nie zabrano, ale kilkukrotnie był przedmiotem nagonki. Kolaudacja wspomnianego już „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” to był lincz. Sygnał dał ówczesny wiceminister kultury Janusz Wilhelmi, który Barei szczerze nienawidził. Ale koledzy chętnie się przyłączyli i to nie tylko ci powiązani z władzą, jak Bohdan Poręba. Również uchodzący za światowca, ceniony pisarz Andrzej Kuśniewicz, który – jak się po latach okazało – był agentem Służby Bezpieczeństwa. Kilka dni później Bareja dostał zawału.

W wywiadzie z Jackiem Fedorowiczem żartował gorzko, że każdy film przypłaca jedną chorobą. I uważa, że i tak mu się to opłaca. Pod względem zawodowym, miał naprawdę ciężkie życie. Drugiego zawału dostał po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy zatrzymano zdjęcia do serialu „Alternatywy 4”, a umarł mając raptem 58 lat, czyli w pełni sił twórczych. Był już wtedy bardzo schorowany. Ironią losu jest, że pismo z decyzją o skierowaniu do realizacji jego ostatniego projektu, nadeszło po śmierci autora. Zespół kierowany przez Krzysztofa Zanussiego bardzo długo wahał się, czy kręcić ten film. Za długo, jak się okazuje.

Kiedy i w jakich okolicznościach reżyser zaangażował się w działalność opozycyjną?

Widzowie wciąż cenią bareizmy. Ależ Bareja by się zdziwił

Kazimierz Kutz spostponował twórczość dotychczasowego przyjaciela podczas spotkania przedstawicieli kinematografii z towarzyszami z PZPR.

zobacz więcej
W drugiej połowie lat 70. Gdy tyko pojawił się Komitet Obrony Robotników, zaczął przemycać dla tej organizacji książki. Na początek z Paryża od Jerzego Giedroycia, bo akurat kręcił we Francji zdjęcia. Później poznał ludzi z podziemnej oficyny NOWA, z Mirosławem Chojeckim na czele, i zaczął dla nich przemycać sprzęt z Zachodu. Jako filmowiec wyjeżdżał od czasu do czasu i sam zaoferował pomoc. Trzeba dodać, że za coś takiego szło się na długie lata do więzienia. Tak jak za przemyt broni czy materiałów wybuchowych. Tymczasem Bareja w ogóle się nie bał. Szedł dalej, w tym samym mniej więcej czasie zaczął zatrudniać na planach filmowych opozycjonistów, których zwalniano z pracy. Dzięki niemu zyskali jakiekolwiek dochody i pieczątki w dowodach, więc milicja miała mniej pretekstów, żeby się ich czepiać. Przez prawie dekadę państwo Barejowie użyczali swojej piwnicy podziemnej poligrafii. W ich segmencie przy ulicy Grzegorz Fitelberga na stołecznym Mokotowie powstawały matryce, z których drukowano nielegalne książki i gazety. Jedno z tych pism, „Strachy na lachy”, redagowali zresztą przez chwilę Bareja z Tymem.

Na razie powstał dokument o reżyserze „Misia”, lecz w jego biografii dostrzegam także potencjał fabularny…

Ma pan rację. Co więcej. Zanim przystąpiłem do realizacji dokumentu, napisałem scenariusz filmu fabularnego. Dostaliśmy nawet dofinansowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Niestety, w związku z organizacyjnymi problemami producenta projekt jest od prawie trzech lat wstrzymany. Mam nadzieję, że uda się go w końcu odblokować. Bareja z pewnością na to zasługuje.

– rozmawiał Tomasz Zbigniew Zapert

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Mariusz Cieślik
– publicysta, pisarz, scenarzysta i reżyser. W TVP Kultura prowadził programy „Koło pióra” i „Tego się nie wytnie”. Opublikował zbiór opowiadań „Śmieszni kochankowie”, powieść „Święto wniebowzięcia”, „Jak zostałem premierem” (z Robertem Górskim) i biografię „Jaruzelski. Życie paradoksalne” (z Pawłem Kowalem). Jako dramaturg współpracuje z Teatrem Polskiego Radia (sztuki „W imię ojca i syna”, „Zupełny Bareja” oraz „Siedemnasty”, którą również reżyserował). Był scenarzystą i drugim reżyserem „Koncertu dla Niepodległej” (na stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości), pokazanego przez TVP 1, Polsat i TVN. Scenarzysta seriali „Prawnicy” (TVP 1), „Anioł Stróż” (TVN) i „Teściowie” (Polsat). W roku 2023 ma się rozpocząć się realizacja fabularnej biografii Brunona Schulza, do której napisał scenariusz.

Premiera filmu „Wszystkie role Stanisława Barei” w reżyserii Mariusza Cieślika w czwartek 29 grudnia 2022 r. o godzinie 21.55 na antenie TVP 2. Powtórki: w TVP Dokument w sobotę 31 grudnia 2022 o godz. 20:10 oraz w niedzielę 1 stycznia 2023 o 23:35; a także w TVP Historia w piątek 6 stycznia 2023 roku o 19:15.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Zdjęcie główne: Stanisław Bareja z plakatem swojego filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”. 1979 rok. Fot. Krzysztof Wojciewski / Forum
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.