Agata Kulesza, zwyczajność niezwyczajna. Jak uczynić zwyczajność, wręcz prozaiczność, czymś niezwykłym, charyzmatycznym? Jak niepostrzeżenie przejść od komedii do dramatu. Jak rehabilitować, objaśnić nam wszystkie wady zrzędliwej bohaterki? To wszystko potrafi Agata Kulesza w „To wiem na pewno” w Ateneum.
Paweł Brzeszcz, objawienie roku. Student Szmuel Asz w „Judaszu”. Dworzanin William Davison w „Marii Stuart”. Tomek a potem Jacek w „Dekalogu”. To wszystko udało się studentowi V roku warszawskiej Akademii Teatralnej. Jako Szmuel jest ujmujący, lubi swoją postać, potrafi nas przekonać, że młodość bywa skomplikowana, krucha, że łatwo ją zranić. Davisona zapamiętuje się jako ofiarę. Dwaj chłopcy z „Dekalogu” umieją przykuć naszą uwagę. Mam nadzieję, że to początek wspaniałej teatralnej kariery.
Michał Pawlik, objawienie roku. W „Ciemnej nocy” w Teatrze Ochoty jego upiorna obecność, ojca i tyrana, chyba najbardziej przykuwa uwagę. W „Młodziku” Triszatow to postać, której nie rozumiemy, ale która i przeraża i zaciekawia. Jego obłędny monolog, najpierw o powieści Dickensa, potem o „Fauście” jako operze, pamięta się najlepiej. Gdy zaś dodać ekspansywnego, choć w żadnym momencie nieprzerysowanego Stana Kowalskiego z „Tramwaju zwanego pożądaniem”… Mam nadzieję, że to początek wspaniałej teatralnej kariery.
Modest Ruciński, ozdobnik przyćmiewający. Zagrał w „Amadeuszu” cesarza Józefa II i to jedna z najkapitalniej zarysowanych tam postaci. Trudno nie zapamiętać jego ruchowej bezradności, dobroduszności pomieszanej jednak z hipokryzją. Choć postać władcy w sztuce Shaffera to przyczynek do dyskusji nad rolą mecenatu państwa nad sztuką, autor i kolejni inscenizatorzy przede wszystkim się nim bawili. Tak jest i w przypadku Rucińskiego, niemniej to ozdobnik wyjątkowej próby, niemal przesłaniający inne postaci i wątki. Aktor zagrał też bardzo przyzwoicie rolę K., głównego bohatera „Zamku” Franza Kafki w reżyserii Franciszka Szumińskiego, na małej scenie Dramatycznego.
Krzysztof Kwiatkowski, wszechstronność nagrodzona. I tu trzeba przywołać dwie inscenizacje niewymienione do tej pory. Piotr Kurzawa wystawił w warszawskim Teatrze Polskim „Don Juana” Moliere’a. Wzgardził łatwymi uwspółcześnieniami, ale wydobył całą niezerojedynkowość tekstu. Kwiatkowski zagrał wielkiego pana, aroganckiego, a przecież w jakiejś mierze tragicznego. Z kolei w przyzwoitej „Awanturze w Chioggi” Carla Goldoniego (reżyseria Edward Wojtaszek) ten sam Kwiatkowski trochę skradł show pozostałym postaciom jako groteskowy Koadiutor. Choć urzędnik sądowy Kwiatkowskiego miota się bezradnie próbując wpływać na rzeczywistość, jest w tej roli jakieś oko do widza. Ta postać to porte parole autora. Wyrazy podziwu dla aktora stworzonego zdawałoby się do grania postaci powściągliwych, nawet zimnych, który raz za razem czymś zaskakuje.
Maria Ciunelis, ekscentryczność na pełna skalę. Nazwałbym jej Panią Gąsienicę w „Alicji w krainie snów” najbardziej odjechana rolą w tym ogólnie odjechanym spektaklu. Tylko czy wypada tak opisywać występ aktorki o takim dorobku? Zobaczcie ją sami.
Przemysław Stippa, perfekcja i poczucie humoru. Kiedy oglądałem jak jego Lord Burleigh szalał na dworze Elżbiety w „Marii Stuart”, zastanawiałem się, czy Stippa gra szaleńca czy kogoś, kto imituje szaleństwo aby osiągać polityczne cele. Ale to przecież też rodzaj amoku. A na koniec roku zobaczyłem Oronta z „Mizantropa”. Pośród samych wyrazistych postaci, on był najwyrazistszy. Ta mimika, ten ton głosu. Można by na tej roli uczyć studentów aktorstwa jak tworzyć role komiczne. Ale to chyba nie tylko kwestia techniki, także poczucia humoru.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Jan Englert, współtwórca pełną gębą. Nie wymieniłem spektaklu „Münchhausen dla dorosłych” Macieja Wojtyszki z Teatru Narodowego, w reżyserii autora. Trochę z powodu dezynwoltury w traktowaniu XVIII-wiecznych realiów w tekście, trochę to nie moje poczucie humoru. Ale Englerta jako tytułowego barona wymienić muszę. Mam wrażenie, że aktor w jakiś magiczny sposób dawał znać, że filozofia tego bohatera jest jego własną. Rzadko kiedy oglądam taki popis współautorstwa aktora w teatralnym przedsięwzięciu.
Krzysztof Wakuliński, najsmaczniejszy epizod. Właściwie aktor jest reprezentantem całej 10-osobowej obsady sztuki „Berlin Berlin” we Współczesnym. Bo tam wszyscy są zabawni. Ale Wakuliński jest na scenie ledwie kilka minut. A Komandora Neptuna nie sposób nie zapamiętać.
Anna Seniuk, sztuka monodramu. To największe wyzwanie dla aktora, bo musi absorbować wyłącznie sobą, zastępować wszelkie sceniczne interakcje. Monodram Anny Seniuk „Życie pani Pomsel” Christophera Hamptona, wyreżyserowany przez jej syna Grzegorza Małeckiego w Teatrze Polonia, to kawał precyzyjnej teatralnej roboty. Pewien krytyk nie mógł się zdecydować, czy aktorce ta postać jest obojętna czy próbuje jej bronić. Myślę, że to drugie, ale balansując między śmiesznością i nostalgią, dostarczyła nam celny zapis świadomości człowieka, który „nie chce wiedzieć”, choć żyje w upadlającym systemie.
Ksawery Szlenkier, piękno wiersza. Dobry, bo zabawny Gucio w „Ślubach panieńskich” Fredry, które wyreżyserowała Lidia Sadowa. Ale przede wszystkim mistrz recytacji mówionej i śpiewanej w „Beniowskim”. A wszystko to w Teatrze Klasyki Polskiej.
Krzysztof Szczepaniak, żywe srebro. „Koszerne raz” Jamesa Shermana wystawione w Teatrze Kwadrat uważam za spektakl niezbyt odkrywczy, epatujący przesadnie rodzajową żydowskością, a w finale skażony lewicowym dydaktyzmem. A jednak na występ Szczepaniaka w roli aktora wynajętego do odgrywania roli żydowskiego narzeczonego posyłałbym studentów żeby się uczyli jak grać w komedii – leciutko i wdzięcznie.
– Piotr Zaremba
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy
Tygodnik TVP podsumowuje miniony rok w kulturze:
■ Literacki ranking 2022 Wojciecha Stanisławskiego
■ Filmowy ranking 2022 Łukasza Adamskiego