Swoją pierwszą firmę sprzedał pan w 2018 r. Media pisały o historycznej transakcji. Ile pan wziął za ten biznes?
Nagłówki mówiły o wartości spółki na poziomie 100 milionów złotych, ale realnie było to bliżej 20 mln zł i większość tych pieniędzy przeznaczyłem na rozwój obecnego przedsiębiorstwa. Wychodzę z założenia, że jeśli chce się zrobić dobry produkt, to te rośliny należy uprawiać, znać, wiedzieć jakie wybrać, przetwarzać. Ja tak robiłem. Początkowo wyłącznie dla siebie, później postanowiłem się tym podzielić i zacząłem sprzedawać. Można więc spróbować samemu uprawiać konopie. To jest banalnie proste. Z jednego krzaka można uzyskać pół kilograma suszu. Potem zalewamy to oliwą lub spirytusem – zależy co kto lubi – zostawiamy na chwilę, odfiltrowujemy i mamy produkt, co do którego mamy pewność, że nas nikt nie oszukał. Można jeszcze się pokusić i wysłać go do badania laboratoryjnego – to kosztuje 100 zł, żeby wiedzieć, jak nam wyszło.
Polskie prawo pozwala panu na taką działalność?
Prawodawstwo a jego egzekucja na poziomie urzędniczym to są dwie różne rzeczy. Ustawodawstwo mamy dość przyzwalające. Na poziomie ustawodawczym, ministerialnym są wręcz zachęty do wejścia w ten biznes. Mamy nawet dopłaty do uprawy konopi. Ministerstwo Rolnictwa pozytywnie się wypowiada o konopiach. O przepisach nie mogę powiedzieć nic złego. Ale gdy schodzimy niżej, na poziom inspektoratu, powiatowych stacji epidemiologicznych, które podlegają pod Ministerstwo Zdrowia, to tak kolorowo już nie jest. Myślę, że ich celem jest wręcz zabronić wszystkiego. Tak na wszelki wypadek.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Suplementy diety w Polsce są regulowane w taki sposób, że masz powiadomić organ, że go wprowadzasz. Nie musisz czekać na akceptację, tylko informujesz, by mogli sprawdzić. W przypadku naszego produktu zdarzało się, że po zgłoszeniu firmy dostawały pismo od Głównego Inspektora Sanitarnego, że nie wolno im tego sprzedawać pod groźbą dwóch lat więzienia. To pismo jest oczywiście nielegalne, nie ma mocy prawnej, ale idzie z urzędu, który ma „pieczątkę z orzełkiem”. Trzy lata temu zaskarżyliśmy to postępowanie i dopiero niedawno otrzymaliśmy wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego – już niepodważalny i prawomocny – mówiący, że GIS postępuje błędnie, bo nie ma podstaw do tego, by zakazywać.
W 2016 roku, jeszcze w poprzedniej firmie, dostaliśmy nakaz wycofania produktu pod rygorem natychmiastowej wykonalności. Takie decyzje wydaje się tylko w momencie, gdy stwierdzono arszenik czy jakąś substancję bezpośrednio zagrażającą życiu. Oni nasze produkty porównywali z dopalaczami. Dziś już trochę GIS się uspokoił, ale w dalszym ciągu musimy na produktach pisać absurdalnie niskie dawkowanie. A przecież mówimy o produktach naturalnych, w których jest pełne bogactwo substancji roślinnych. Oczywiście różnica między lekarstwem a trucizną polega właśnie na dawce. I ja zgadzam się, że dawki powinny być uregulowane, ale sensowne.
Mam kolegów, którzy weszli w tę branżę kilka lat temu i są zniecierpliwieni, że zmiany legislacyjne idą powoli. Ja jestem na rynku 20 lat i z tej perspektywy widzę duży progres. Owszem, mógłby być szybszy, ale pamiętam, jak kilkanaście lat temu kandydowałem do Sejmu z hasłem „Konopie dadzą miejsca pracy”, to ludzie pukali się w czoło i wyśmiewali mnie. Mówiono, że dadzą miejsca owszem – ale w więzieniach. Na wsiach przeganiano mnie. A dziś, to właśnie wieś kupuje moje produkty. Jak widać, potrzeba cierpliwości.