Robert Kostro: Wydawało się, że Polska po wejściu do UE i NATO zapewni sobie bezpieczne funkcjonowanie na dziesięciolecia. To się zmieniło.
zobacz więcej
Kim był Tadeusz Bejt?
Wybierając się w 1947 r. nielegalnie do Polski po swoich bliskich, kpt. Bukowski przyłączył się do siatki przerzutowej rotmistrza Antoniego Landowskiego. Specjalizowała się ona w przerzutach rodzin oficerów 2 Korpusu Andersa z komunistycznej Polski na Zachód. Kilka miesięcy po aresztowaniu kpt. Bukowskiego bliskim współpracownikiem rtm. Landowskiego został 24-letni Tadeusz Bejt. W czasie wojny był on kurierem Komendy Głównej AK, a także uczestnikiem powstania warszawskiego. Po zakończeniu wojny blisko współpracował z Bolesławem Niewiarowskim „Lekiem”, który był z kolei bliskim współpracownikiem rtm. Witolda Pileckiego. Po wyjeździe Niewiarowskiego do Wielkiej Brytanii, Bejt mieszkał w Berlinie, i jak wspomniałem, współdziałał z rtm. Landowskim. Marzył o wyjeździe na naukę i do pracy w Anglii. Tak, jak kpt. Bukowski, padł ofiarą Gerharda Bielke, który dla ulokowanego w Polskiej Misji Wojskowej polskiego wywiadu komunistycznego wyłapywał w Berlinie polskich oficerów, podejrzanych o szkodliwą działalność wobec komunistycznego rządu w Warszawie. W przypadku Bejta bez cienia wątpliwości można powiedzieć o porwaniu, gdyż podczas zatrzymania został on oszołomiony chloroformem, skuty kajdankami i grożono mu bronią. Porwanie miało miejsce 25 września 1947 r., a agentowi „Andersenowi” towarzyszyli tym razem dwaj rodacy: Willi Osterode i Karl Rudolf. Z Berlina przewieziono Tadeusza Bejta przez Szczecin do Warszawy.
Co się z nim później stało?
Po ponad roku więzienia,18 listopada 1948 r. został skazany na karę śmierci, którą wykonano 11 lutego 1949 r. Dosłownie kilka miesięcy temu zidentyfikowano jego doczesne szczątki, odnalezione w 2013 r. przez zespół IPN na „Łączce”. Najprawdopodobniej w maju 2023 r. odbędzie się państwowy pogrzeb Tadeusza Bejta. Warto dodać, że podczas przesłuchań w mokotowskim więzieniu śledczy pytał Bejta także o to, co wie o Bukowskim.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Dlaczego pasjonuje się pan historią?
W moim przypadku pasje historyczne można uznać za dziedziczne. W dzieciństwie słuchałem opowieści dziadka, który był ułanem w kampanii wrześniowej. Historią mocno interesowali się moi rodzice, a także starsze rodzeństwo. Miałem wyjątkowe szczęście do nauczycieli historii w szkole, zarówno podstawowej w Pionkach, jak i w Technikum Elektronicznym w Radomiu. A czego nie można było wówczas – w latach 80. ubiegłego wieku – usłyszeć na lekcjach historii w szkole, można było dowiedzieć się w kościele podczas kazań na Mszach świętych za Ojczyznę.
Co według pana sprawia, że ludzie chcą odkrywać karty dziejów?
Dobrze rozumiana ludzka ciekawość. To, jak wyglądał świat starożytny, jak żyli ludzie w średniowieczu, czy też jaki był przebieg działań na frontach wojen światowych, po prostu jest ciekawe. Niezwykle ciekawe są też historie lokalne czy rodzinne. Należy też wskazać na wrodzone ludziom dążenie do poznania prawdy: fascynacja historią to przede wszystkim poszukiwanie prawdy o wydarzeniach i ich bohaterach. Poszukiwanie jest tym bardziej wciągające, im bardziej wydarzenia i osoby okryte są mgłą tajemnicy. Często te same wydarzenia są diametralnie odmiennie przedstawiane przez różnych historyków. Nie będę odosobniony, gdy powiem, że czasem bardzo bym chciał za pomocą jakiejś nieodkrytej jeszcze techniki stać się „naocznym świadkiem” różnych ważnych wydarzeń z historii Polski czy świata – by zaspokoić swą ciekawość oraz poznać prawdę. Znajomość historii indywidualnej czy narodowej pozwala unikać błędów w teraźniejszości, zgodnie z popularnymi powiedzeniami, że „historia lubi się powtarzać”, czy też, że jest „nauczycielką życia”. Choćby z tych kilku powodów fascynacja tą dziedziną wiedzy powinna być całkowicie zrozumiała.
– rozmawiał Tomasz Plaskota
TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy