Cywilizacja

Czy Rosja może przestać istnieć? Czy spełnią się młodzieńcze marzenia o granicy polsko-chińskiej?

Guru światowej dyplomacji Henry Kissinger uważa, że rola Moskwy na świecie nie powinna być umniejszona. Ale Polacy, Bałtowie, Finowie, Ukraińcy czy narody kaukaskie mogą mieć na ten temat inne zdanie…

I kto by pomyślał, że dożyjemy czasów, w których niespodziewanej aktualności nabierze hasło, które kiedyś jako licealiści skrobaliśmy pracowicie i skrycie na ławkach, a skrycie dlatego, że ewidentnie „godziło w sojusze”. Hasło to, z którego buńczucznie się wówczas zaśmiewaliśmy, brzmiało: „Niech żyje granica polsko-chińska na Uralu!”, a jego odkrycie na zielonej powierzchni pulpitu groziło nauczycielskim śledztwem, choć jego konsekwencje nie mogły być tak poważne jak dekadę czy dwie wcześniej. W świecie, którego szóstą częścią władał dumnie Związek Radziecki, było ono dostatecznie absurdalne, aby porwać umysły szesnastolatków.

Oczywiście nie tyle chodziło nam o zbliżenie z Chinami, o których wiedzieliśmy niewiele, ile o to, aby Związek Radziecki przestał wreszcie zaśmiecać globus swoją obecnością. Nikt z nas nie przypuszczał wtedy, że kilkanaście lat później niezwyciężona ojczyzna światowego proletariatu rozpadnie się, esej Andrieja Amalrika [napisany w 1970 roku tekst rosyjskiego dysydenta pt. „Czy Związek Radziecki przetrwa do 1984 roku?”– red.] wszak jeszcze do nas nie dotarł. Tym bardziej nie mogliśmy przypuszczać, że po następnych kilku dekadach komentatorzy i politolodzy poważnie będą mówili o możliwości rozpadu Rosji, potężnej resztki Sowietów. A jednak.

To, że Władimir Władimirowicz mocno przelicytował, jest po roku wojny oczywiste nawet dla największych Russlandversteherów. Jeszcze rok temu mógł się spodziewać, że jego imperium wzbogaci się prędko o spory kawał Ukrainy, to co z niej zostanie będzie jego politycznym łupem, a następne lata Rosja spędzi na spokojnym trawieniu zdobyczy. Teraz komentatorzy rozważają scenariusze, jakie mogą nastąpić po rosyjskiej porażce. Porażce, w którą prawie nikt nie wątpi.

Generalnie rzecz biorąc, są tu dwie szkoły myślenia. Jedna, zalecająca utrzymanie integralności Rosji, czerpie z obawy przed niestabilnością, czyli z przekonania o tym, że rozpadające się mocarstwo atomowe może być groźne dla światowego pokoju. Mistrzem tej szkoły myślenia jest Henry Kissinger, prawie 100-letni weteran dyplomacji i politologii, który – choć od dawna nie jest w politycznej grze – to jednak jest słuchany uważnie przez wszystkich i jego głos się liczy jako punkt odniesienia.

Pamiętamy, jaki entuzjazm wzbudziło jego wystąpienie w Davos, gdy dokonał słynnej wolty i przyznał Ukrainie prawo do ubiegania się o członkostwo w NATO, którego wcześniej jej odmawiał. Entuzjazm był tak wielki, że ogarnięci nim entuzjaści nie zauważyli, że Kissinger nie odwołał ani jednego słowa ze swojego artykułu opublikowanego w połowie grudnia ubiegłego roku w brytyjskim „Spectatorze”, gdzie pisał: „Porażki militarne Rosji nie wyeliminowały jej globalnych możliwości nuklearnych, mogących zagrozić eskalacją na Ukrainie. Nawet jeżeli te zdolności ulegną zmniejszeniu, rozpad Rosji lub pozbawienie jej możliwości prowadzenia polityki strategicznej, mogą zmienić jej obejmujące 11 stref czasowych terytorium w polityczną próżnię stanowiącą pole walki. Konkurujące społeczności mogą zechcieć rozwiązać spory przemocą. Inne kraje także mogą zastosować przemoc, aby zrealizować swoje aspiracje terytorialne. Wszystkie te niebezpieczeństwa będą wzmocnione obecnością tysięcy głowic nuklearnych, które czynią z Rosji jedno z dwu największych mocarstw atomowych”.

Esencją jego poglądu jest więc przekonanie, że wojna domowa w rozpadającej się Rosji mogłaby być toczona przy pomocy broni jądrowej, a gdy już ta dostałaby się w ręce rywalizujących grup, nigdy nie wiadomo, przeciwko komu mogłaby zostać użyta. Trudno temu poglądowi odmówić racjonalności, jednak sąsiaduje z nim dość kuriozalny z punktu widzenia ludzi choćby trochę zapoznanych z historią Europy pogląd na rolę Rosji w światowym systemie politycznym:

„Niektórzy by chcieli, aby w wyniku wojny Rosja stała się bezsilna. Nie zgadzam się. Przy całej swojej skłonności do przemocy, Rosja w sposób poważny przyczyniła się do zachowania światowej równowagi sił przez ponad pół tysiąclecia. Jej rola historyczna nie powinna być umniejszona”.

Czy Putin jest naprawdę konserwatystą?

Dominacja jest dla Rosji celem samym w sobie, czego ludzie Zachodu nie potrafią zrozumieć

zobacz więcej
Ach, więc zabory, zsyłki całych narodów i konsekwentne podporządkowywanie imperium coraz to nowych państw to był po prostu ważny przyczynek do zachowania światowej równowagi sił… Polacy, Bałtowie, Finowie, Ukraińcy czy narody kaukaskie mogą mieć na ten temat inne zdanie, ale guru światowej dyplomacji uznał za stosowne tak właśnie uzasadniać konieczność ratowania Rosji przed skutkami jej działań. Dość to dziwaczne.

Kissinger jest najbardziej znanym eksponentem zachowawczego poglądu na rozpad Rosji, ale nie jedynym. Od czasu do czasu w renomowanych amerykańskich pismach można napotkać utrzymane w podobnym tonie artykuły przestrzegające przed „chaosem w Rosji”, by wymienić choćby teksty znanego i wpływowego politologa Waltera Russella Meada, który jest zdania, że choćbyśmy nie lubili jej polityki wewnętrznej, to „stabilna Rosja jest o wiele lepsza od strefy anarchii rozciągającej się od Ukrainy po Pacyfik i od Oceanu Arktycznego po Morze Czarne”.

Podobne przekonanie przebijało przez słynną mowę wygłoszoną przez George’a W. Busha w sierpniu 1991 roku, u progu ukraińskiej niepodległości, gdy w Radzie Najwyższej Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki ostrzegał przed odrywaniem się od ZSSR i mówił o „samobójczym nacjonalizmie”. Mowa zyskała przydomek „chicken Kiev speech”, nadany przez słynnego konserwatywnego komentatora Williama Saphire’a, a trzy tygodnie później ta sama rada, przed którą amerykański prezydent występował, ogłosiła deklarację niepodległości Ukrainy.

Można powiedzieć, że wydarzenia nieomal natychmiast zweryfikowały negatywnie politykę wspierania integralności terytorialnej Związku Radzieckiego. Czy tak będzie i teraz w odniesieniu do Rosji?

Jeżeli założyć, że liczba głosów komentatorów i ekspertów popierających jakiś pogląd coś znaczy, to możemy uznać, że obecnie, po ponad trzech dekadach od wygłoszenia niesławnej kijowskiej mowy, dominującym poglądem stało się na Zachodzie to, że popełniony wówczas błąd teraz należy naprawić. Szeregi zwolenników poglądu, że Rosja upada i rozpada się i co najmniej nie należy jej w tym przeszkadzać, rosną.

Niedawno Janusz Bugajski, wybitny brytyjsko-amerykański ekspert o polskich korzeniach pracujący dla znanego think tanku Jamestown, opublikował na portalu Politico tekst o znamiennym tytule: „O pożytkach z nadchodzącego rozpadu Rosji”. W ten sposób szeroka publiczność dowiedziała się o tym, że wydał on kilka miesięcy wcześniej książkę o jeszcze bardziej dobitnym tytule: „Upadłe państwo. Przewodnik po rozpadzie Rosji”. Opisywał w niej, w jaki sposób taki proces może zajść i co powinien zrobić kolektywny Zachód, aby proces ten zaszedł w sposób kontrolowany.

Inny ekspert, Luke Coffey z Hudson Institute pisał wręcz z niejaką emfazą o tym, że zachodni decydenci nie powinni przeoczyć tej „jedynej w życiu możliwości”, aby przyczynić się do rozczłonkowania Rosji. Głośnym zwolennikiem tezy o upadku Rosji jest Aleksander Motyl, znany historyk i politolog amerykański pochodzenia ukraińskiego. Nawet francuski ekspert Bruno Tertrais z Instytutu Montaigne’a, choć trudno byłoby się po nim spodziewać podobnego entuzjazmu, to jednak poważnie rozważał upadek Rosji i jej trwałe odizolowanie od Zachodu. Głosów w tej sprawie jest więcej.

W ostatnim czasie pojawił się jeszcze jeden głos, który pozornie dotyczy innego aspektu rosyjskiej rzeczywistości, ja jednak jestem zdania, że jest on kluczowy dla odpowiedzi na pytanie postawione w tytule niniejszego tekstu. To książka Piotra Skwiecińskiego pod tytułem „Koniec ruskiego miru? O ideowych źródłach rosyjskiej agresji.”
Dyskusji wokół książki Piotra Skwiecińskiego „Koniec ruskiego miru? O ideowych źródłach rosyjskiej agresji” 20 stycznia 2023 w siedzibie Teologii Politycznej w Warszawie. Na zdjęciu od prawej dyrektor TV Biełsat Agnieszka Romaszewska, zastępca dyrektora Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego Łukasz Adamski, autor (i były dyrektor Instytutu Polskiego w Moskwie) Piotr Skwieciński, a także dziennikarze-znawcy spraw wschodnich Filip Memches oraz Wojciech Stanisławski. Fot. PAP/Mateusz Marek
O ile autorzy piszący o upadku Rosji, z Bugajskim na czele, traktują ten proces jako w pewnym sensie naturalny, czyli taki, który może zajść, który jest możliwy i nie łamie zasad rządzących światem, to mam wrażenie, że Skwieciński przeczuwa jakbyśmy byli na Rosję skazani. Oczywiście nie na samo istnienie państwa o nazwie Rosja zamieszkałego przez ludzi nazywających się Rosjanami i mówiących po rosyjsku. Takie państwo będzie istniało i tacy ludzie będą żyli. Nie chodzi o anihilację.

Lektura książki Skwiecińskiego pozostawiła jednak we mnie wrażenie, że chodzi mu o Rosję inną. Rosję tiutczewowską [Fiodor Tiutczew był XIX-wiecznym rosyjskim dyplomatą, zwolennikiem imperializmu rosyjskiego, demonstrującym w swoich publikacjach fanatyczną niechęć do Polski, określał Polaków jako „Judaszy Słowiańszczyzny” – red.], w którą można tylko wierzyć.

Taką, która w naturalny sposób dąży do samodzierżawia i czuje się dobrze jedynie wtedy, gdy panuje nad innymi, a swoich zabija równie łatwo co obcych, pozostawiając im jednak satysfakcję służenia imperium. Satysfakcję, że co prawda są niewolnikami, ale niewolnikami „cara Wszechświata”. Rosję, która źle się czuje w okresach smuty, za smutę uważając nieodmiennie ten czas, w którym nie rządzi się nią silną ręką. Taką, dla której putinizm jest stanem naturalnym.

„Bolszewizm był wyborem Rosji i putinizm też jest jej wyborem” – pisze Skwieciński, wieńcząc myśl cytowanego przez siebie rosyjskiego historyka Władimira Bułdanowa, który powiedział, że „liberałowie nie rozumieją, że naród rosyjski stwarza sobie dokładnie taką władzę, jaka odpowiada jego wyobrażeniom”.

Taka Rosja odrzuca demokrację, jak pisze Skwieciński: „odruchowo”, nie wierząc jej i kojarząc z niekontrolowaną, tragiczną dla wszystkich anarchią, której zapobiec może jedynie silna władza kontrolująca życie narodu „do najdalszych zakątków”. Taka Rosja jest przekonana, że tylko posiadanie i realizowanie wielkiej idei czyni egzystencję kraju i narodu wartą istnienia. Bez tej wielkiej idei, czyli bez idei imperialnej, idei zawładnięcia światem, Rosjanin nie widzi sensu trwania swojego kraju. ODWIEDŹ I POLUB NAS Rosja, na jaką świat byłby skazany, gdyby ta przerażająca wizja była prawdziwa, to w istocie wizja nowotworu na ciele świata. Raka, który zawładnie światem albo go zniszczy, lub też zawładnąwszy, zniszczy go. W tym sensie ich losy są ze sobą splecione nie w taki sam sposób jak losy innych państw i narodów, ale są splecione w sposób szczególny, egzystencjalny. Dobitnie wyraził to jeden z propagandystów Putina, gdy tuż po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę groził wrogom Rosji zagładą atomową, wołając w państwowej telewizji: „Po co nam świat, skoro nie będzie w nim Rosji?”

Jeżeli Rosję istotnie zamieszkuje taki gatunek ludzi, to jakakolwiek zmiana w niej będzie niemożliwa, bo po najgorszych nawet rewolucyjnych konwulsjach wyłoni się z tego społeczeństwa ponownie potwór pragnący ogarniać inne narody swoją zaborczą miłością, a jeśli odmówią, wówczas będzie chciał je unicestwić. Skazani na Rosję, musimy ją cierpieć, i to cierpieć w sensie dosłownym.

Tymczasem Janusz Bugajski traktuje Rosjan jak normalnych obywateli, równych co do aspiracji i wynikających z nich decyzji i zachowań innym obywatelom innych państw. Jako obywateli, którzy co do zasady są zdolni do kształtowania swojego politycznego otoczenia. Owszem, Rosja rządzona w imperialnym stylu, dążąca do podporządkowania sobie innych narodów nie jest normalnym państwem i jako takie powinna przestać istnieć.

Ale na jej miejsce, jego zdaniem, Rosjanie i inne ludy zamieszkujące Federację Rosyjską będą w stanie powołać państwa podobne do innych państw istniejących na świecie. Trzeba im tylko w tym pomóc.

Kluczowym pytaniem jest więc chyba to, kim są Rosjanie? Czy są zanurzeni mentalnie w samodzierżawiu i owładnięci chęcią uczestniczenia w machinie zniszczenia choćby tylko w roli jej śrubek, byle tylko mieć świadomość, że współtworzą ideę ogarniającą cały świat? Czy rzeczywiście zarówno bolszewizm ze swoimi zbrodniami, jak i putinizm, były ich wyborem, jak pisze Skwieciński?

Czy też, jak chciałby Bugajski, są w gruncie rzeczy normalnymi ludźmi i jak tylko dać im możliwość i uwolnić od dyktatury, będą w stanie zbudować normalne państwo, lub państwa, jakich wiele na naszej planecie?

Myślę, że od odpowiedzi na to pytanie bardzo wiele zależy.

– Robert Bogdański

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.