Z kolei Berlin jest przecież w zasięgu rosyjskich bombowców i czas już „dać mu lekcję historii”. Co do holenderskich naftoportów, to „nietrudno w nie trafić, (…) nie potrzeba do tego nawet pocisku Kalibr, wystarczy jedna torpeda”. A uderzenie nuklearne u wybrzeży Wielkiej Brytanii pozwoliłoby zalać ten kraj „radioaktywnym tsunami”. „Wszyscy ci, którzy wymachują nam przed oczami artykułem piątym [NATO], mogą go sobie wsadzić sami wiecie gdzie”. Jednym słowem, stoimy wszyscy w obliczu trzeciej wojny światowej. Gospodarz tego wątpliwego show, weteran propagandy Władimir Sołowjow, z ekspansywnością godną natarczywego klienta baru bezustannie podsyca gorące nastroje w studiu. Żaden z jego gości nie zgłasza sprzeciwu ani nawet nie wyraża szczególnego zdziwienia.
Zwolennicy „pokoju”
Jak długo jeszcze Ukraina będzie walczyć? Oficjalnie powtarzana mantra brzmi, że decyzja należy do niej, ale brutalna rzeczywistość jest taka, że decyzję tę podyktuje Zachód, ponieważ to on dostarcza broń.
Zełenski prezentuje publicznie twarde stanowisko, że Ukraina musi odzyskać wszystkie swoje terytoria, w tym Donieck, Ługańsk i Krym. Według sondażu przeprowadzonego pod koniec maja zgadza się z nim sześćdziesiąt jeden procent Ukraińców (choć na wschodzie kraju odsetek ten spada już do czterdziestu pięciu procent). Tyle że nic takiego nie nastąpi, chyba że dojdzie do jakiejś dramatycznej zmiany reżimu w samej Rosji. A ponieważ z opanowanych przez nią terytoriów już w 2014 roku wyjechało wielu proukraińskich aktywistów i znaczna część wykształconej klasy średniej, to nie jest nawet jasne, czy większość obecnej ludności tych obszarów w ogóle by sobie tego życzyła.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Z perspektywy Zachodu zasadnicza debata toczy się między zwolennikami „pokoju” i „sprawiedliwości”. Ci pierwsi uważają, że rząd Ukrainy powinno się skłonić do podjęcia rozmów tak szybko, jak to tylko możliwe, ci drudzy zaś są zdania, że jeśli Putinowi pozwoli się teraz wygrać, to już wkrótce zagarnie on kolejne połacie Ukrainy, a niewykluczone, że sięgnie też po inne kraje.
W uszach Ukraińców argumentacja opcji „pokojowej” brzmi, jak to ujęła pewna działaczka na rzecz praw gejów, „niezwykle boleśnie. To tak, jakbyś była bita przez swojego partnera, a sąsiedzi przychodzili do ciebie i mówili: «Pogódź się z tym, bo my nie lubimy przemocy»”. Opcja ta dodatkowo przywołuje gorzkie wspomnienia o podpisanym w 1994 roku trójporozumieniu, na mocy którego Zachód zmusił Ukrainę do zrzeczenia się odziedziczonych po czasach sowieckich głowic nuklearnych w zamian za, jak miało się okazać, bezwartościowe gwarancje bezpieczeństwa.
Ale przede wszystkim stronnictwo „pokojowe” stanowczo nie docenia skali rosyjskiego rewanżyzmu, jako że stosowana od niedawna przez Kreml retoryka skupia się już nawet nie na „odzyskaniu” Ukrainy, ale całego dawnego bloku sowieckiego. /…/