Liberał będzie oczywiście wolał mówić o wolnym wyborze, a nie o pozbawianiu życia. Aborcja dla jej zwolenników nie jest zabijaniem, zaś dla jej przeciwników – jest. Nie miejsce tu na wchodzenie w sedno sporu albo chociaż jego bardziej szczegółowe przybliżanie, ale spór toczy się także o to. Natomiast eutanazja bez wątpienia polega na pozbawieniu życia, co jej zwolennicy wolą nazywać ulgą w cierpieniu, ale nie są w stanie poważnie argumentować, że eutanazja życia nie kończy. Wreszcie samobójstwo to w sposób oczywisty samo-bójstwo, czyli podjęcie decyzji o przerwaniu własnego życia. Nieważne jest tu, czy świadome, czy też pod wpływem chwilowego zachwiania emocjonalnego. Ważne, że ostateczne.
Weźmy teraz pozostałe kwestie z listy: homoseksualizm, przygodny seks, prostytucję i rozwody. To bez wątpienia wybory dotyczące stylu życia. Można być homoseksualistą, uprawiać przygodny seks, można uprawiać prostytucję i wreszcie można się rozwodzić i wszystko to zazwyczaj nie zadecyduje o tym, że życie nasze się zakończy. Liberał z człowiekiem wiary (choć niekoniecznie tylko z nim) poróżni się zapewne w ocenie, na ile te wszystkie zachowania wpływają na innych, a na ile są swobodnymi wyborami, których ludzie dokonują na własne ryzyko i ewentualne negatywne skutki dotyczą tylko ich samych. (Dla ścisłości, gdyby nie utożsamienie zachowań homoseksualnych z homoseksualnym rodzicielstwem, zapewne należałoby sam „czysty” homoseksualizm z tej listy wyłączyć.)
Mamy zatem dwie grupy zachowań o zasadniczo różnej wadze. Choć paradoksalnie, antyliberalni radykałowie pewnie by się ze mną nie zgodzili uznając seks pozamałżeński, czy rozwody za zło równe aborcji, czy eutanazji. Będę się jednak upierać, że pomieszanie tych zachowań budzi zdumienie. Podobnie, jak uczynienie z ich akceptacji wyznacznika liberalności w myśleniu rozumianej jako rzecz jednoznacznie pozytywna.
Pora przejść do procentów i krzywych, bo jak wspomniałem, gdybyśmy mieli do czynienia z liniami płaskimi, nie byłoby o czym pisać. Otóż w przypadku społeczeństw wymienionych na początku krajów, które umownie nazywamy liberalnymi zachodnimi demokracjami, linie na wykresach były płaskie lub wzrastały umiarkowanie mniej więcej do połowy lat 90-tych. Akceptacja dla aborcji i eutanazji znajdowała się na poziomie około 20%, dla samobójstwa poniżej 10%. Taki odsetek nowoczesnych społeczeństw krajów rozwiniętych akceptował zachowania dotyczące decydowaniu o życiu i śmierci. Dość podobnie było w kwestiach związanych ze stylem życia: homoseksualizm akceptowało około 20%, przygodny seks i prostytucję około 10%, zaś rozwody między 20 a 30% pytanych.
Potem wykresy płaskie zamieniły się na krzywe i krzywe wygięły się zdecydowanie w górę, a stało się to mniej więcej od początku lat 2000, aby zakończyć z następującymi rezultatami, jeśli chodzi o poparcie: aborcja od 25 do 50%, eutanazja od 35 do 55% i samobójstwo między 10 a 20%. Przyzwolenie na zachowania decydujące o życiu i śmierci w demokratycznych społeczeństwach liberalnych w ciągu mniej więcej 20 lat wzrosło dwukrotnie. Interesujące, że najwyżej znalazło się przyzwolenie dla eutanazji, która zapewne została skutecznie utożsamiona z miłosierdziem wobec cierpiących.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Najwięcej wahań nowoczesne społeczeństwa wykazują wobec samobójstwa. Jest to o tyle niezwykłe, że w tym przypadku chodzi o decyzję, w którą nie ingerują osoby trzecie, więc z punktu widzenia liberała idealnie, klinicznie więc indywidualną. Nie ma o tym mowy w przypadku aborcji i eutanazji, gdzie udział osób trzecich jest wręcz niezbędny. Być może jednak trudno jest nawet największym liberałom przezwyciężyć instynktowne przekonanie, że decyzja o samobójstwie nie jest decyzją wolną i swobodną. Trudno zresztą tego przekonania nie podzielać i interesujące byłoby raczej, aby dociec, jakie przyczyny spowodowały, że tak wielkiemu odsetkowi Australijczyków i Niemców (te kraje przodują w akceptacji samobójstwa) to się udało.
W kwestiach związanych ze stylem życia zmiana jest jeszcze poważniejsza. Największa dotyczy, co nie dziwi chyba nikogo, akceptacji homoseksualizmu (przypominam znowu, rozumianej także jako akceptacja homoseksualnego rodzicielstwa). Tu odsetek akceptujących wynosi od 45% (co ciekawe, ten najniższy wynik wykazują Stany Zjednoczone) do prawie 70% (z Niemcami i Wielką Brytanią na czele). Przyzwolenie na przygodny seks zbliża się do 50% i co dość niezwykłe powściągliwość w tej materii wykazują Niemcy, gdzie jest to jedynie 20%. Podobnie jest z rozwodami, które za usprawiedliwione uznaje od 50 do 60% pytanych (i tu znowu konserwatywne okazują się Stany Zjednoczone, które nie osiągają nawet 40%). Wreszcie, w ogonie wlecze się akceptacja dla prostytucji, która osiąga wynik poniżej 30% w Australii i 10% w USA, zaś pozostałe kraje znajdują się pośrodku. Armageddon? Dla konserwatysty z pewnością.
Wyobrażam sobie, że wiele bardziej konserwatywnie nastawionych osób może oglądać te dane z przerażeniem. Wynika z nich bowiem, że w ciągu ostatnich dwu dekad w tak zwanych cywilizowanym świecie poważnie zmieniło się myślenie o sprawach życia i śmierci, ale także coraz więcej ludzi wybiera uznanie, że takie zachowania jak rozwód, prostytucja, czy przygodny seks nie krzywdzą nikogo poza samymi zainteresowanymi, a więc są do przyjęcia. Tylko tak jestem w stanie odczytać tak poważny wzrost dla akceptacji tych zachowań.