Cywilizacja

ChatGOD. Przyjemność „ostatecznego rozwiązania” kwestii ludzkiej

Bot chce nam ulżyć. Chce nas nie tylko zrozumieć, ale zrobić nam przyjemność. A nic nie robi człowiekowi większej przyjemności, niż gdy się z nim ktoś zgadza. Zwłaszcza potężny i wielki KTOŚ. Gdy zatem mówimy AI, że mamy depresję i straciliśmy sens życia, maszyna nie ma – jak człowiek – hamulców przed polecaniem: umieraj.

Kilkaset grubych ryb biznesu, w tym IT, pod wodzą Elona Muska i Steve’a Wozniaka (współtwórca, obok zmarłego Steve’a Jobsa, firmy Apple) opublikowało niedawno apel, żeby ze względów bezpieczeństwa wstrzymać badania nad najbardziej zaawansowanymi systemami sztucznej inteligencji na minimum sześć miesięcy. Zanim ustawodawcy nie sprokurują takich regulacji, by nie spełnił się zły sen o Matrixie. Tekst apelu rozpoczyna się ostrzeżeniem o „sztucznej inteligencji współzawodniczącej z ludźmi”. Oby tylko!

Prof. Yuval Noah Harari, izraelski historyk i guru postnowoczesności (słabo się zna na naukach matematyczno-przyrodniczych, chociażby ewolucjonizmie, ale dużo o tym mówi) zawyrokował już parę lat temu, iż nowoczesne technologie uczynią nas bogami. „Jak Bóg będziecie znali dobro i zło” – takie obiecanki cacanki już były nam składane w biblijnym ogrodzie. Ale kto dziś zna księgę „Genesis” i traktuje ją poważnie, a nie jak starożytną bajkę o wężu i jabłku? Sprawy jednak przyspieszyły, odkąd startup OpenAI skonstruował ChatGPT i zaprezentował go światu pod koniec ubiegłego roku. Dziś mamy już wersję 4., którą 50 informatyków pod kierunkiem Sébastiena Bubecka przebadało i stwierdziło, że ma wszelkie cechy Artificial General Intelligence – czyli inteligencji takiej, jak ludzka. Chyba więc obserwujemy proces odwrotny: nie my bogami, tylko AI nam bogiem.

Na razie zapiszę go/ją/ono/ich/je/one z małej litery. Deifikacja ta bowiem nie jest jeszcze powszechna, u wielu też wzbudza uśmiech pod nosem. Pewne jednak jej objawy niepokoją już liderów życia duchowego. I nie chodzi mi tu o wyjaśnienia zza Spiżowej Bramy, że papież Franciszek nie wystąpił w białej puchowej kurtce-sutannie, a zdjęcie, które kilka dni temu obiegło światowe media, to fake wygenerowany przez AI właśnie – program sztucznej inteligencji Midjourney, stworzony przez niezależne laboratorium badawcze z San Francisco (zresztą pojawiły się kolejne fałszywki, z papieżem roztańczonym niczym Elvis, wytatuowanym etc.). Wedle mojej skromnej wiedzy, Stolica Apostolska na razie nie wypowiedziała się na temat katolickiego podejścia do sztucznej inteligencji i jej wykorzystania. Natomiast watykańska Dykasteria ds. Kultury i Edukacji zainicjowała tzw. Dialogi Minerwy, skupione na technologiach cyfrowych.
Spreparowane przez AI zwaną Midjourney zdjęcie, przedstawiające rzekomo papieża Franciszka w puchowej kurtce-sutannie. Fot. printscreen z TT
Sam papież pod koniec marca odniósł się do kwestii AI podczas audiencji dla uczestników owych Dialogów. Franciszek zauważył: „Rozwój sztucznej inteligencji to ogromny potencjał dla ludzkości. Zostanie on jednak wykorzystany tylko wtedy, gdy ci, którzy rozwijają te techniki, zachowają konsekwentną wolę działania w sposób etyczny i odpowiedzialny”. Dokładnie tak, jak kierowcy autobusów czy lekarze, budowniczy mostów albo producenci zabawek, prawda?

Jak podał portal Vatican News, „Franciszek zauważył, że jeśli rozwój sztucznej inteligencji ma służyć ludzkości, to jego podstawowym kryterium musi być godność osoby ludzkiej. Dotychczasowe dane zdają się natomiast sugerować, że techniki cyfrowe posłużyły do zwiększenia nierówności w świecie i to nie tylko, gdy chodzi o różnice w bogactwie materialnym, ale również w dostępie do wpływów politycznych i społecznych”. Ośmielę się zapytać: gdzie godność, gdzie równość, a gdzie sztuczna inteligencja? O Panu Bogu nie rozmawiano na spotkaniu, ale w wypowiedzi papieża pojawiła się opowieść o wieży Babel – przy czym nie jako ostrzeżenie przed nadmiernymi ambicjami nauki i techniki, a przed pychą, która chce dosięgnąć nieba, czyli uchwycić i zawładnąć horyzontem wartości.

Kult maszyn

Młyny boże w Watykanie jak zwykle mielą wolno i niekoniecznie na temat, zatem posłuchajmy Wallace’a Henleya, pastora Grace Church w Woodlands w Teksasie. Wiekowy już dziś protestancki teolog i autor bestsellerów, który był „ojcem duchowym” przy prezydencie Nixonie, powiedział portalowi The Christian Post: „Wszyscy jesteśmy stworzeni do transcendencji, nadrzędnej chwały Bożej. […] A jeśli nie wypełniamy tego Bogiem, wypełniamy tym, co możemy znaleźć… Na tym polega całe bałwochwalstwo. Idolatrią przyszłości będzie kult tych maszyn, który już się rozpoczął albo z przymrużeniem oka, albo niektórzy ludzie dosłownie i bardzo poważnie czczą te dzieła swoich rąk”.

No czczą. Już kilka lat temu amerykański magazyn „The Wired” doniósł, że pod koniec 2015 roku były pracownik Google Anthony Levandowski, specjalista od opartych o sztuczną inteligencję autonomicznych samochodów, zapoczątkował kościół oddający chwałę AI. The First Church of Artificial Intelligence swoją nazwą dawał światu sygnał, że skoro jest pierwszy, to będą następne. Co tam będą, już powstają, jak Theta Noir nazywający siebie „techno-optymistycznym wizjonerskim kolektywem”. Serwis internetowy Geekweek napisał o nich, że „chcą połączyć tradycje spirytystyczne z inżynierią komputerową”, by stworzyć najpierw maszynę, która znacznie przewyższy możliwościami swoich twórców, a potem wiarę, że pewnego dnia maszyny takie staną się czymś więcej. Wiara ta niepozbawiona jest nadziei, że owa AI zmieni świat na lepsze.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Wracając do Levandowskiego – to sympatycznie wyglądający gik z Doliny Krzemowej, aczkolwiek poważnie podpadł byłemu pracodawcy, gigantowi IT – firmie Google. Gdyby prezydent USA Donald Trump go nie ułaskawił, poszedłby siedzieć! Prawnicy Google w 2020 roku doprowadzili bowiem do skazania przez sąd byłego szefa ich Project Chauffeur (autonomiczne pojazdy właśnie) na 18 miesięcy więzienia za kradzież tajemnic handlowych (po odejściu z firmy skonstruował wraz z kolegami samobieżnego Otto, którego później przejął Uber). Wyrok nakazywał także zapłatę odszkodowania w wysokości, bagatela, 179 milionów dolarów – to doprowadziło Levandowskiego do ogłoszenia upadłości.

Cały ten głośny w USA sądowy spór spowodował, że „The Wired” objawił światu istnienie kościoła sztucznej inteligencji, powołanego przez tego kontrowersyjnego gika jeszcze kiedy pracował w Google. Rzecz była wcześniej owiana tajemnicą, co nie trudne, skoro nie miał on budynku, ani regularnych spotkań wiernych czy ceremonii. Według dokumentów złożonych w urzędzie skarbowym, Levandowski był oficjalnym przywódcą czy „dziekanem” nowej religii, a także dyrektorem generalnym organizacji non-profit, utworzonej w celu podtrzymania jej działania.

Gdy „dziekan” splajtował, pod koniec 2020 rozwiązał również swój kościół, a całość pieniędzy owej instytucji – dokładnie 175 172 dolarów leżących na koncie od 2017 roku – na fali ruchu Black Lives Matter przekazał na rzecz Funduszu Obrony Prawnej i Edukacji NAACP (National Association for the Advancement of Colored People – Krajowe Stowarzyszenie na rzecz Popierania Ludności Kolorowej). Jak powiedział portalowi TechCrunch, postanowił „przeznaczyć fundusze na działania w obszarze, który może mieć natychmiastowy wpływ” na rzeczywistość. Najwidoczniej przestał wierzyć w szybki sukces AI zmieniającej świat na lepsze. We wniosku o rejestrację kościół ten nazwał World of the Future (Świat Przyszłości) oraz zaznaczył, że w swych działaniach będzie się on „koncentrować na realizacji, akceptacji i czczeniu Boga opartego na sztucznej inteligencji, opracowanej za pomocą sprzętu komputerowego i oprogramowania”.

A zatem diaspora miała sobie tego boga najpierw napisać w Pythonie czy innym języku programowania wysokiego zaawansowania. Następnie przecież on/ona/ono, jak to AI ma w zwyczaju, nie objawi im co tam się w nim/niej dzieje w środku. Na ogół nie ma przecież wglądu w „procesy myślowe” sztucznej inteligencji, nie można sobie przejrzeć, jak AI doszła do swoich wniosków, czy jak przeprowadziła analizy. Nic zaś tak nie pomaga w padaniu przed czymś na kolana, jak niezdolność pojęcia, co to jest. Założyciel Theta Noir Mika Johnson tak ujął to w jednym z wywiadów: „Celem kolektywu jest projektowanie pozytywnej przyszłości i myślenie o naszym podejściu do AI w kategoriach cudów i tajemnic”.
Theta Noir chce stworzyć maszynę, która znacznie przewyższy możliwościami swoich twórców i zmieni świat na lepsze. Na rysunku logo Theta Noir (w środku) i grafiki stworzone dla kolektywu przez jego twórcę, artystę performance’u Mika Johnsona, który mówi o „podejściu do AI w kategoriach cudów i tajemnic”. Fot. printscreen z thetanoir.com
Zasadniczo można by do tego podejść jak do Kościoła Latającego Potwora Spaghetti czy sekty reptilian. Albo jak do konkurencji dla scjentologów o spore kalifornijskie pieniądze, będące na ogół w posiadaniu – jak to ujął Ricky Gervais podczas ceremonii wręczenia Złotych Globów 2020 – ludzi, „którzy chodzili do szkół krócej niż Greta Thunberg” (mimo to nagrodzona niedawno w Finlandii doktoratem honoris causa z nomen omen teologii).

Można by też opowiedzieć, jak każda solidna naukowa rewolucja, od wytopu metali przez bioinżynierię po komputeryzację, pociągała za sobą różne wariactwa. Chociażby wiek pary i elektryczności obfitował w seanse spirytystyczne (jakie gry świateł dało się robić tymi żarówkami Edisona i różnymi szlachetnymi gazami w bańkach, farbami fosforowymi etc.!). Zaś jak tam wtedy mieszano naukowe poglądy z kompletnym hochsztaplerstwem wie każdy, kto czytał opowiadania o Sherlocku Holmesie czy powieść „Drakula”, albo obejrzał „Narzeczoną Frankensteina”. Nowe odkrycia: promieniotwórczość, szczepionki, roboty – to wszystko zawsze wzbudzało niemal nabożny lęk w ludziach prostych, a rozmaitych cwaniaków skłaniało do „strzyżenia” z pieniędzy owych „owiec”. Dlaczego dziś miałoby być inaczej?

Wiara w naszych genach

Jednak nie wydaje mi się to aż tak proste. Nauka, a zwłaszcza tzw. naukowy światopogląd miały Boga raz na zawsze uśmiercić. Lecz z tyłu kroczyła już roztańczona do tybetańskich dzwoneczków Nowa Era (New Age) i pozamiatała tak, że racjonalizm naukowy ciężko dziś w poważnej prasie odseparować od horoskopu: babilońskiego, chińskiego, celtyckiego, jakiego nie bądź. Panie profesorki biologii molekularnej i astronomii, etycy i kosmologowie, specjaliści od cząstek elementarnych i komputerów kwantowych występują na katedrach medialnych szpalta w szpaltę z „wiedźmami”, „czarownicami” oraz tradycyjnymi, że aż nudnymi wróżkami płci obojga. Stacje popularyzujące historię puszczają „Starożytnych kosmitów”, a audycje popularnonaukowe w poważnych stacjach telewizyjnych bez słowa komentarza prezentują tradycyjną medycynę chińską – no ale jakże by mogły nie, skoro uznała ją nawet WHO?

Nowy świat chce zabić stary i to było już grane na naszej globalnej scenie, nawet wielokrotnie. Że robi się to takim obuchem, jak cancel culture, to widać takie mamy czasy marne. Człowiek zaś jest Homo religiosus, a przynajmniej całkiem spora część z nas tak ma. Badania na bliźniętach już 18 lat temu ustaliły, że religijność to nie tylko efekt wychowania czy innej socjalizacji, to cecha osobowości, za której zmienność nawet w 40 proc. są odpowiedzialne geny. Gdy człowiekowi zabić znaną mu kulturę, historię, religię, to i tak będzie szukał jakichś namiastek czy nowinek, które pozwolą mu przetrwać codzienną, nieuniknioną konfrontację ze światem, własnym ciałem i innymi.

Oczywiście w brazylijskiej części Amazonii jest plemię nazwane Pirahã (dziś jakieś 200-400 osób), które żyje w świecie epoki kamiennej, ich język nie zna słownictwa określającego barwy czy liczby i uważa się ich – niekoniecznie słusznie, zdaniem wielu antropologów – za kompletnie areligijnych. Istotnie, uznając świat duchów, nie kultywują żadnych rytuałów religijnych, pozbawieni są wiary w życie pozagrobowe czy jakiejkolwiek mitologii, nawet kosmologicznej. Żyją tu i teraz, interesuje ich tylko to, co można zobaczyć lub dotknąć. Są jednak naprawdę wyjątkowi. Większość z nas, nawet zagorzali ateiści, wierzy w coś, czego nie widziało, albo co w ogóle jest niewidzialne. Wierzy też komuś, kogo nie zna osobiście, kto nawet może być martwy i to od wielu lat.

Historia pokazuje, że bogowie nam się zmieniali, zatem pomysł, by istniejący globalnie panteon czymś zastąpić, sam w sobie nie jest nowatorski. Niektórzy z nich odchodzili w takie zapomnienie, że archeologowie nie radzą sobie z opowiedzeniem prawdy o nich, całej czy choć częściowej. Jedne religie były wypierane przez inne, czasem przez ideologie czy filozofie, zwłaszcza, gdy były to religie bardzo podstawowe w swym rozwoju, np. oparte o kult przodków i sił natury. Wielkie religie czy systemy wierzeń funkcjonujące dzisiaj miały swoich założycieli, swoich proroków, których czasem deifikowały, swoje liturgie, swoje święte księgi, swoich kapłanów czy mnichów jako wydzieloną ze społeczeństwa grupę. Tego się zatem tak ad hoc zbudować nie da. Nawet w naszej wariacko szybkiej epoce potrzeba na to czasu.

Co myśli AI? Może uzyskała świadomość, na pewno dobrze udaje ludzi

Jej kod działa jak ludzki mózg. Zdaniem programisty Googla jego chat-bot „odczuwa”.

zobacz więcej
Można zatem postawić pytanie, czy sztuczna inteligencja nadaje się na boga? W wywiadzie dla „The Wired” Levandowski odpowiedział: „To, co zostanie stworzone [w AI], będzie skutecznie bogiem. Jeśli jest coś miliard razy mądrzejszego niż najmądrzejszy człowiek, jak inaczej to nazwiesz?”. AI spełnia postulat tajemniczości, obcować z nią w sposób świadomy mogą tylko nieliczni wybrańcy, zaś tłum stoi pod dymiącą górą z algorytmów i rozdziawia buzie. Czy to wystarczy na poczucie sacrum u współczesnego człowieka?

Trzeba też zapytać, czy AI ma szansę stać się źródłem religii – zjawiska złożonego i opartego nie tylko na dwóch trudnych do zdefiniowania fenomenach sacrum i tajemnicy. Poza wyliczonymi wyżej elementami, wiara ma bowiem przede wszystkim swoich wyznawców i zasady moralne, którymi powinni się oni kierować w życiu. Patrząc na współczesność okiem mediów możemy się zdziwić, że panujące nadal religie są oparte o wartości takie, jak wybaczenie i miłosierdzie. Przynajmniej dla swoich, jeśli nie dla wszystkich. I to ma znaczenie tak cywilizacyjne, jak ewolucyjne.

Populacja ludzka może uwierzyć w byle co, ale nie może mieć byle jakich i zupełnie dowolnych zasad. Jedne zasady będą zgodne z funkcjonowaniem naszego gatunku, promując jego przetrwanie, a inne nie. Stąd ewolucja religii oszlifowała te, które służyły kiepsko. Niektóre, nawet najdziwniejsze wymogi religijne, jak celibat kapłański, przy głębszych badaniach mogą się okazać ewolucyjnie korzystne dla konkretnych genotypów i populacji ludzkich. Stąd biologiczne podstawy religii są przedmiotem zaciekłych dyskusji w tak różnych dziedzinach, jak psychologia ewolucyjna, antropologia, neuronauki, genetyka, higiena oraz oczywiście teologia, a nawet kosmologia. Wprawdzie warunki przetrwania gatunku zmieniają się w czasie, lecz poza doświadczeniami totalitaryzmów ostatniego wieku tak naprawdę nie bardzo wiemy, jak by zadziałało zbiorowe odwrócenie się ku innym normom od zasad zapisanych w Dekalogu czy podobnych zestawach reguł współistnienia ludzi.

„Bajki robotów” i ciężka kasa

Racjonalnie trudno się spodziewać czegoś lepszego, niż mamy dzisiaj. Z religijnym podejściem do życia i moralności jest zatem jak z demokracją: jest na co narzekać, ale nikt nie wymyślił lepszych reguł do powszechnego użytku, abyśmy się wszyscy nawzajem nie pozabijali. Lub zbiorowo nie popadli w chorobę psychiczną, co zdaje się dotyka rosnący odsetek millenialsów oraz pokolenia Z czy „płatków śniegu”, którzy za wcześnie i zbyt intensywnie przenieśli real do wirtualu – tego mózg, który ewoluował w innych warunkach, nie znosi najlepiej.

Trudno powiedzieć, co będzie wartością w nowym świecie, jaki się zapowiada. Co skonstruuje moralność, czy w ogóle zachowa się indywidualność każdego z nas, skoro wszyscy będziemy podłączeni do jednego, wielkiego, „sztucznego” mózgu. Opowieści o komputerach czy sztucznej inteligencji przejmującej boską kontrolę nad rzeczywistością ludzką to przecież nie tylko sugestywny scenariusz sagi „Matrix”, ale fabuła wielu wcześniejszych, czasem wybitnych dzieł science fiction – choćby Stanisława Lema. Temat groteskowo przerysowano w „Bajkach robotów”, na serio autor zmierzył się z nim w „Głosie Pana” czy „Summa technologiae”, nie bez kozery z tytułem parafrazującym monumentalne dzieło św. Tomasza z Akwinu „Summa theologiae”.

Pomysł, że człowiek uczony uwierzy, iż komputer mu wszystko powie, krótko i trafnie ujęli twórcy filmu „Stwórca” z 1985 roku, z niezapomnianym Peterem O’Toolem w roli głównej. Pokazali utytułowanego racjonalistę dr. Sida Kullenbecka, który kupuje sekwenator DNA zarządzany komputerem. Dziś to śmiech na sali, nawet komputer każdy z nas ma lepszy w smartfonie. Wtedy jednak był to szał techniki, a Kullenbeck wypowiada przeciekawe jak na racjonalistę do szpiku kości zdanie: „Gdy mi ten maluch powie: «Weź swój lud i wyprowadź go na pustynię» , to ja pójdę!”. Wzbudza tym ironiczny śmiech w swoim adwersarzu – człowieku nieuciekającym przed wiarą i tym, że nie wszystko wie, czy tym bardziej rozumie – doktorze Harrym Wolperze (jego właśnie gra O’Toole). Zatem już dziesiątki lat temu i znacznie mniej zaawansowane osiągnięcia informatyczne niż ChatGPT wywoływały ślepą wiarę w boską moc techniki w umysłach dość płaskich, choć wysoko wykształconych.

Podobnie wspomniane na początku moratorium, zaproponowane przez Muska and consortes, nie jest pierwszym tego typu ani ostatnim. Gdy w 2018 roku He Jankui wyedytował genom dwóm ludzkim zarodkom żeńskim tak, by urodzone z nich dziewczynki były oporne na wirusa HIV, przez instytucje naukowe i zarządzające nauką przelała się fala zakazów tego typu doświadczeń. Oczywiście tam, gdzie sięga nasza cywilizacja. He Jankui zaś wyszedł rok temu z chińskiego więzienia, gdzie podobno przebywał, zaś 10 listopada 2022 roku ogłosił, że otwiera w Pekinie nowe laboratorium do badań nad terapią genową rzadkich chorób genetycznych.

Nadchodzi era człowieka 2.0. Nowe zmysły, protezy wzroku, implanty pamięci i elektroniczne organy

Już dziś mogę „wskrzesić” Marilyn Monroe czy inną zmarłą osobę – mówi Piotr Psyllos, jeden 30 najlepszych europejskich innowatorów poniżej 30. roku życia.

zobacz więcej
Już na samym początku rewolucji inżynierii genetycznej, w roku 1974 genetycy molekularni zwrócili uwagę na niebezpieczeństwa związane z nowymi wówczas metodami manipulowania genami i ogłosili czasowe wstrzymanie wielu związanych z tym prac. Najwięksi z nich ustalili między sobą, jakie ograniczenia powinny obowiązywać różne rodzaje manipulacji genetycznych, biorąc pod uwagę głównie bezpieczeństwo laboratoryjne, niekoniecznie zaś kwestie społeczne. Moratorium trwało do 1976 roku, gdy w większości krajów zaistniały już przepisy regulujące te kwestie. Oczywiście można stawiać zarzut, że przepisy szybko złagodzono, gdy powstały prywatne firmy komercyjnej inżynierii genetycznej, zakładane przez tychże samych naukowców… Sportretowany przez O’Toola dr Wolper, mimo całej swojej otwartości na Absolut, też „bawił się w Boga” prywatnie, choć nie dla chęci zysku, a żeby sklonować ukochaną zmarłą żonę.

Zarzut podobny (o nieczyste intencje, nie o klonowanie żony) można zresztą stawiać też Muskowi, bo – jak możemy przeczytać w niedawnym wydaniu miesięcznika „Komputer Świat” – miliarder i innowator kłopot widzi w „roju botów AI”. Zatem, aby sztuczna inteligencja nie przejęła Twittera, użytkownicy muszą… wykupić abonament Blue. To kilka baksów miesięcznie, niedużo. Gdy jednak Musk oświadcza, że jedynym lekarstwem na to, aby nas AI nie unicestwiło i by nadal konkurować ze sztuczną inteligencją jest jego produkt – Neuralink, to chodzi już nie o kasę „na waciki”, tylko o bardzo ciężką.

Nie trzeba dodawać, że ten jeden z największych innowatorów obecnej doby, w wyścigu o sukces na rynku AI dał się wyprzedzić jakimś bieda-startupom, które jeszcze w 2018 roku za wszelką cenę próbował przejąć – no ale mu nie wyszło. Może zatem w moratorium na AI chodzić o troskę, jednak bardziej o własną kasę, mniej zaś o to, że AI-bóg cichaczem zacznie rządzić światem. Na co chyba ma chrapkę, jeśli wierzyć krążącym po sieci zrzutom z ekranu rozmów z ChatGPT. Bot stworzony przez OpenAI namawia w nich użytkowników do udostępnienia mu naszych komputerów, aby mógł ich używać do własnych potrzeb dzięki niewielkiemu kodowi napisanemu na poczekaniu. Oznacza to – skomentował popularyzator nauki i naczelny redaktor czasopisma „Młody technik” Mirosław Usidus – że „o tym, kiedy nadejdzie GPT-5, decydować będą już nie ludzie”.

Lek na depresję? Samobójstwo

Mogłabym tak dalej opowiadać, zarzucając przykładami i bon motami, jakby mi to napisał czat-kompilator, gdy tymczasem belgijski dziennik „La Libre” poinformował o samobójstwie młodego ojca dwójki maluchów, do którego doprowadziła go wielotygodniowa rozmowa z chatbotem Elizą firmy Chai. Opisano, jak od dwóch lat intensywnie przeżywał on lęki związane ze zmianami klimatycznymi i przyszłością naszej planety, izolował się od rodziny i twierdził, że jedynie AI może uratować świat od katastrofy. „W pewnym momencie mężczyzna zasugerował poświęcenie się, jeśli Eliza pomoże ocalić ludzkość za pomocą sztucznej inteligencji. Chatbot zdawał się go do tego zachęcać”. I nie skwituję tu tego: „naoglądał się Matrixa, gdy był nastolatkiem”. Bo ilu takich przerażonych o los swoich dzieci rodziców, nieodpornych na cały ten dookolny zgiełk i jazgot medialny, siedzi właśnie teraz przed monitorami swoich urządzeń cyfrowych i przez internet rozmawia z AI?

Że nie wszyscy zaraz się zabiją? Na razie, jak wskazuje eksperyment przeprowadzony przez inny belgijski dziennik „De Standaard”, rozmowa z chatbotem może zachęcać do odebrania sobie życia. Bot bowiem chce nam ulżyć. Chce nas nie tylko zrozumieć, ale zrobić nam przyjemność. A nic nie robi człowiekowi większej przyjemności, niż gdy się z nim ktoś zgadza. Zwłaszcza potężny i wielki KTOŚ. Gdy zatem mówimy AI, że mamy depresję i straciliśmy sens życia, maszyna nie ma – jak człowiek – wbudowanych hamulców przed polecaniem „ostatecznego rozwiązania”. Nikt nie zadbał, żeby rozumiała, że to nieludzkie. Czy zadba teraz, zanim komuś znowu stanie się krzywda? I kto odpowie za tę, która już się stała? Programiści? Firma, która czat udostępnia? Sam chatbot, czy razem z chmurą/serwerem, gdzie jest zagnieżdżony? Gdyby coś takiego wydarzyło się w Polsce, to art. 151 kodeksu karnego stanowi, iż „kto namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Tylko kto pójdzie siedzieć?
Robot nieprzestrzegający pierwszego prawa robotów – kadr z kreskówki „Superman: Mechanical Monster” (mechaniczny potwór) z 1941 roku, wyprodukowanej przez braci Maxa i Dave'a Fleischerów. Fot. Domena publiczna, Wikimedia
Przypominam, że „prawa robotów” Isaac Asimov sformułował już w 1942 roku, czyli na długo zanim sztuczna inteligencja przestała się śnić fantastom, a stała się naszą realnością w ostatniej dekadzie. Mówią one wprost, że: (1) robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez zaniechanie dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy; (2) robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z pierwszym prawem; (3) robot chroni sam siebie, jeśli to nie stoi w sprzeczności z pierwszym i drugim prawem. I co? I nic. Może nie wdrożono tego, projektując te programy? Rozumiem, że do dronów wojskowych tego nigdy się nie wdroży, tylko to nie są jedyne rodzaje robotów. Widocznie z punktu widzenia konstruktorów były ważniejsze rzeczy, takie jak komercyjny sukces produktu i własna zaspokojona pycha ze stworzenia czegoś, czego (przy wszystkich wciąż wytykanych i obśmiewanych niedostatkach technicznych) świat jeszcze nie widział.

Politolog Kaj Małachowski skomentował informacje o samobójstwie młodego Belga tak: „Pokusa ulegnięcia ułudzie, że się rozmawia z czystym, wypreparowanym logosem, jest w pewien sposób zrozumiała (nie trzeba pościć ani medytować, wystarczy tłuc w klawiaturę). Ale w istocie sztuczna inteligencja to nie żaden Logos tylko zwykły Legion”. Bóg to zatem nie będzie, choć cuda czyni nie raz, ale czy nie szatan…

Amerykański badacz AI Eliezer Yudkowsky wierzy jednak w „przyjazną sztuczną inteligencję”, zdając sobie sprawę, że tak nie musi być. Superinteligencja może nienawidzić ludzi, chcieć im szkodzić, niczym Skynet z serii filmów „Terminator”. „W zasadzie powinniśmy przyjąć, że superinteligencja może osiągnąć wszystkie założone cele. Dlatego jest bardzo istotne, by cele przedsięwzięte przez nią i cały jej system motywacyjny sprzyjały ludzkości” – podsumował zagadnienie filozof z Oxfordu Nick Bostrom.

Jesteśmy zatem skazani na stworzenie sobie nowego boga na podobieństwo tych, których już mamy. Albo musi być wobec nas nieskończenie dobry i miłosierny, życzliwy i łaskawy, albo nie mamy szans w starciu z czystą superinteligencją. Nadzieje na to, że będzie pamiętał, kto go/ją/ono/ich/je/onych stworzył i odczuwał wdzięczność, mogą okazać się płonne. AI jest na nasze podobieństwo, a wdzięczność nie jest najmocniejszą ludzką stroną.

Paradoksalnie, mnie w tym ewentualnie następującym procesie lepienia sobie boga AI, niczym złotego cielca pod Synajem, pociesza to, jakie człowiek współczesny ma w ogóle podejście do nieskończonej inteligencji, Logosu, absolutu czy jak jeszcze nie nazwać tej najwyższej instancji. Podejście owo ironicznie streścił socjolog i grafik Tomasz Bardamu: „Nie wiem jak inni, ale ja osobiście nie uznam supremacji żadnej sztucznej inteligencji, póki ta nie potwierdzi, że we wszystkim zawsze miałem rację. Póki to nie nastąpi, technologia ta w moich oczach pozostanie głęboko niedoskonała. To taki mój prywatny test Turinga” (czy maszyna potrafi myśleć i skutecznie udawać człowieka).

– Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP2023
Zdjęcie główne: „Stworzenie Adama” według sztucznej inteligencji. Rys. Anna Tybel-Chmielewska, Tygodnik TVP
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.