Dariusz Libionka i Laurence Weinbaum wykazują zbyt duże zaufanie do zawartości pokomunistycznych archiwów ZBOWiD (Związku Bojowników o Wolność i Demokrację), Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i Służby Bezpieczeństwa (obecnie w IPN). Wytknęło to im dwóch młodych historyków August Grabski i Maciej Wójcicki w publikacji „Żydowski Związek Wojskowy – historia przywrócona” (2008).
Niemniej ich książka jest bogato udokumentowana. Dotarli do różnych źródeł, głównie relacji w archiwach izraelskich i polskich, konfrontując je i próbując ustalić prawdziwy obraz opisywanych wydarzeń. Udokumentowali walki oddziałów ŻZW na placu Muranowskim, gdzie 27 kwietnia doszło do największej bitwy w czasie powstania oraz wywieszenia sztandarów biało-czerwonego i biało-niebieskiego. O tych dwóch flagach gen. Jürgen Stroop, pacyfikujący getto, zameldował telefonicznie Adolfowi Hitlerowi, który krzyczał do słuchawki: ,,Słuchaj Stroop, musisz za wszelką cenę zdjąć obie flagi”.
Kończąc ponad 600-stronicową publikację, autorzy samokrytycznie stwierdzili: „W trakcie naszych badań i poszukiwań przekonaliśmy się, że nie istnieje klucz do rozwiązania wszystkich tajemnic związanych z funkcjonowaniem organizacji bojowej rewizjonistów w warszawskim getcie.
Najważniejsi uczestnicy wydarzeń zginęli, ci zaś, którzy pozostali, albo nie potrafili, albo nie chcieli spisać tej historii”.
Dariusz Libionka wyznał w jednym z wywiadów, że pisanie o Żydowskim Związku Wojskowym i gloryfikowanie go ma jeden cel – pomniejszenie roli i zasług w walkach w getcie Żydowskiej Organizacji Bojowej, dowodzonej przez Mordechaja Anielewicza. Kreując taką tezę, zdaje się być przekonany, że udało mu się obalić wiele mitów o ŻZW.
Dla Marka Edelmana Żydzi z ŻZW do końca życia pozostali żydowskimi faszystami. – Chłopcy z ŻZW to byli półłobuzy, które zadawały się z podejrzanym elementem – mówił Edelman w rozmowie z krakowskimi dziennikarzami Witoldem Beresiem i Krzysztofem Burnetko. – Oni wtedy nie istnieli w getcie, niewiele znaczyli. Stworzyli organizację z podejrzanej zbieraniny. Mieli dużo pieniędzy, zrobili podkop, pierwszego dnia postrzelali się z niemieckim czołgiem. Prawdopodobnie to oni wywiesili ten polski sztandar… Ale później od razu uciekli podkopem. Mieli jednak pecha – dozorca, ten sam, który im zrobił podkop, tej samej nocy ich wydał, a gestapo przyszło i rozstrzelało ich na dachu…
Inaczej przedstawił tę sytuację cytowany przez Libionkę i Weibauma uczestnik powstania, który w czerwcu 1943 roku dotarł do Londynu: „Biało-niebieska flaga nadal powiewała z dachu tego domu. Niemcom zabrało 8 godzin zajęcie tego domu. Musieli walczyć o każde piętro. Obrońcy powoli wycofywali się, aż pozostało ich tylko kilku na czwartym piętrze, którzy również zginęli. Na dachu pozostał tylko jeden, Haluc, wznosząc biało-niebieski sztandar. Była północ. Niemcy skierowali reflektor na dach. W jego świetle widać było młodzieńca z flagą. Potem zniknął. Owinął się flagą, którą bronił przez 42 dni i nocy i rzucił się w dół”.