Kultura

„Ataman” półżartem, architekt pojednania – serio

Jana Kotta spytano kiedyś, czy nie wie, co stało się z poetą Józefem Łobodowskim. – Jest w Hiszpanii frankistowskiej i przez radio wygłasza paszkwile na Polskę demokratyczną – miał odpowiedzieć przez zaciśnięte zęby. Na co z sali padło kolejne pytanie: „a o której godzinie?".

Zwykle, przywołując biografię jakiegoś pisarza, usiłuje się przytaczać jakieś szczegóły, smaczki, skandale, które ubarwiłyby życie mola książkowego. W przypadku zmarłego przed 35 laty Łobodowskiego jest odwrotnie: warto uporać się w kilku akapitach z najbardziej malowniczymi epizodami jego życia, by zwrócić uwagę na jego wielkie, samotnicze dzieło.

Tych kilka akapitów mogłoby się niebezpiecznie rozrosnąć, bo paleta dokonań „Łobody”, zasięg jego poszukiwań intelektualnych i podróży, legendarny temperament i szczypta może skłonności do autokreacji ubarwiłaby siedem życiorysów. Sprawdźmy tylko hasłowo co bardziej malownicze dokonania.

Dziesięć konfiskat tekstów i tomików w ciągu jednego tylko 1932, zaś publikacja jednego – zagrożona wyrokiem 4-letniego ciężkiego więzienia, za treści „bluźniercze i pornograficzne”? Jest.

Ucieczka z internowania na Węgrzech do Paryża jesienią 1939 do Paryża? Jest.

W tymże Paryżu – 4-miesięczny areszt za próbę wejścia po murze na teren koszar francuskich w stanie dalece zaawansowanej nietrzeźwości? Jest.

Przez Sowiety i Pireneje

Przejście ot tak, na piechotę, z vichystowskiej Francji do frankistowskiej Hiszpanii, spacerkiem przez Pireneje, zakończone półtorarocznym pobytem w ciężkim więzieniu Figueras? Jest.

Błyskotliwa kariera tłumacza i krytyka w tejże Hiszpanii po wojnie? Jest.

Odkrycie – którego dokonał jako pierwszy bodaj z polskich poetów, w każdym razie na ok. 70 lat przez Jarosławem Mikołajewskim – talentu Zuzanny Ginczanki? Jest.

Podróż z matką i siostrami przez bezpańskie, bezprawne, bezprizorne Sowiety do Polski w 1922? Jest.

Fascynacja aktywistami Komunistyczną Partią Polski i Komunistyczną Partią Zachodniej Ukrainy? Jest.

Przekradanie się przez zieloną granicę na doświadczającą Hołodomoru Ukrainę? Jest (no, w każdym razie według jego własnej relacji).

Życie towarzyskie w Madrycie lat 60. (a był, urodzony w 1909, niemal rówieśnikiem wieku!) tak bujne, że kilkakrotnie doświadczał (by uciec się do oszczędnej formuły Marka Hłaski) „tego, co w kręgach wojskowych określa się mianem »grypy z komplikacjami«”? Jest, jest, jest.

A skoro już pośmieliśmy się z tych fantazji starszego pana (a przecież nie padło jeszcze ani słowo o słynnych ciągach młodych poetów warszawskich lat 30., kiedy to „straszny Łobodia” jak nie bił wszystkich po kolei, to ze smakiem chrupał szklanki) warto odsunąć je trochę na bok – skandale tak szybko wietrzeją! – i przyjrzeć się dorobkowi człowieka, który bardzo świadomie wybrał pracę na rzecz pojednania Polski i Ukrainy. I tak starał się „skanalizować” swój nieprzeciętny temperament. I był wierny temu zadaniu w latach zamachów terrorystycznych OUN, represyjnych pacyfikacji (w tym burzenia cerkwi) przez Wojsko Polskie i w latach rzezi wołyńskiej.

Do podobnego zachowania proporcji wzywa w każdym razie w swoich tekstach jeden z najpoważniejszych biografów Łobodowskiego, dr Paweł Libera, ze zbytnim aż może niesmakiem gani „dziennikarzy, publicystów, eseistów oraz wszelkiej maści literatów, którzy (…) przybliżyli i rozpowszechnili w ten sposób część twórczości i samą postać poety, natomiast nie przyczynili się do pogłębienia wiedzy o nim”.
Tekst Józefa Łobodowskiego na pierwszej stronie "Wiadomości Literackich" - polemika z Wandą Wasilewską. Fot. archiwum
Skąd ten wektor ukraiński u Łobodowskiego? On sam, oczywiście, całe życie podkreślał, że wywodzi się od hetmana Hryhoryja Łobody, ale czy nie była to jego najskuteczniejsza autokreacja? Sam Łoboda jest co prawda postacią historyczną (ok. 1557-96), ale w zasadzie jedyne pewne daty jego życia to wybór na hetmana koszowego w 1593 i w trzy lata później śmierć nad Sołonycią, też nie wiadomo do końca, z czyjej ręki – czy ze zrewoltowanej przeciw starszyźnie Kozaków, czy któregoś z polskich rycerzy, co złamali warunki złożenia broni przez czerń. Owszem, z Nalewajką pływał przeciw Turkom, na znaczku poczty ukraińskiej wygląda zadzierzyście, ale nawet nie wiadomo, czy doczekał się dzieci z prawego łoża.

Ataman honoris causa

W każdym razie Józef był synem Polaka, pułkownika armii carskiej Władysława, i w podlubelskim majątku Purwiszki, gdzie się urodził, kultu atamana kozackiego raczej nie uprawiano. To Józef sięgnął po przodka, najpierw kreując się na „atamana Łobodę, potem, już w Madrycie (fascynująca jest ta ewolucja) na łatwiejszego do wymówienia „atamana Lobo” – tak zatytułowany jest jego portret w zbroi z roku 1950, pędzla Estebana Sanza – by już na głęboką starość zostać „signorem Lobo…”.

Rosyjskich i sowieckich porządków napatrzył się ponadprzeciętnie dużo: matka Józefa z dziećmi przeniosła się do Moskwy (oficerska żona!) już w roku 1914 nie czekając nadejścia Niemców, by w trzy lata później schronić się przed rewolucjami w Jejsku, na północnym Kaukazie. I tam jednak nadciągnęli czerwoni, potem biali, potem znów czerwoni, potem głód, jeszcze potem ojciec, którzy przekradł się w mundurze szeregowca, trafił w Jejsku do aresztu CzeKa i rychło po opuszczeniu go zmarł. Reszta rodziny Łobodowskich wróciła do kraju dopiero w 1922, chowając w stepie zmarłą w drodze siostrę poety, Janeczkę.

Nie immunizowało to poety na radykalizm i komunizowanie – nierzadkie zresztą w Lublinie, który w II RP, o czym dziś nie zawsze się pamięta, słynął ze skandali literackich i awangardy. Niektóre z resztą z wczesnych wierszy Łobodowskiego, jak ten chwalony w 1931 przez Miłosza, wydają się być „młodzieżowo radykalne”, wyrażające raczej potrzebę zaangażowania niż systematyczną działalność wywrotową:

a ziemia dudni pod nami
i wzbiera groźną nowiną
wygraża pięściami jak wiec,
że trzeba porwać się z miejsca,
ogromny sztandar rozwinąć,
że trzeba coś zrobić, gdzieś biec.


Z drugiej strony Paweł Libera zwraca uwagę, że choć młody Łobodowski podczas jednego z procesów zaprzeczał swemu członkostwu w KPP, nie wypierał się, że jego mentorem był w tym czasie Samuel Meiersohn, ps. Profesor – a ten już był kadrowcem i funkiem co się zowie, w KPP od połowy lat 20., działacz sowieckiej Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom, skazany niedługo po Łobodowskim na 8 lat więzienia.

Józef wykpił się, bagatela, karnym usunięciem z wydziału prawa KUL i „wilczym biletem” na wszystkie uczelnie państwowe (sam ksiądz rektor pofatygował się, by napisać list ostrzegawczy do wszystkich rektorów szkół wyższych RP), w a 1934 został powołany do wojska. Był to czas wyjątkowych w jego życiu zawirowań – wtedy zyskiwał sławę „szalonego Łobodii”, do dziś jednak nie wiadomo, czy kara miesięcznego aresztu w wojsku i karnego przekierowania do prowincjonalnego pułku spowodowana była niesubordynacją czy, jak wynika z niektórych dokumentów, próbą samobójczą – a jeśli tym ostatnim, to jakie mogły być jej przyczyny?

Faszyzm lewicy? Jak komuniści współpracowali z nacjonalistami w II RP

Po decyzji Kominternu o rozwiązaniu KPP, trockiści twierdzili, że ugrupowanie to jest odbudowywane na zasadzie „niepisanego »paragrafu aryjskiego«”

zobacz więcej
Polemiki z towarzyszką Wandą

Dość, że w roku 1935 Łobodowski dokonuje wielkiego zwrotu w swoim życiu. Na łamach „Wiadomości Literackich” (po odsłużeniu wojska przeniósł się do Warszawy) drukuje esej-manifest „Smutne porachunki”, który jest, przy zachowaniu wszelkich proporcji, należy do tej samej kategorii co „Zniewolony umysł”, wczesne pisma Koestlera czy Orwella: jest próbą rozliczenia się z komunizmem, analizy przyczyn, które prowadziły do „zaczadzenia”, i odrzuceniem „Boa, który zawiódł”. Na tle radykalizowania ówczesnej młodej literatury było posunięcie bezprecedensowe – i Łobodowskiemu cierpko odpowiadała w druku sama Wanda Wasilewska.

Bardzo znamienne, że odrzuciwszy komunizm, a nadal przekonany, „że trzeba porwać się z miejsca, ogromny sztandar rozwinąć” poeta wybierze bardzo konkretne zaangażowania. Wiąże się z poważnymi środowiskami ukraińskimi (przede wszystkim, choć nie tylko, byłych „petlurowców”), które z przekonania, nie z koniunkturalizmu, stawiały na sojusz z RP i odbudowanie niepodległej Ukrainy we współpracy z Polską. Tłumaczy ukraińskich poetów. Ba, publikuje analizy poświęcone operacjom wojskowym oddziałów kozackich w latach 1917-20!

Przez Jerzego Giedroycia wciągnięty zostaje w działalność tzw. Klubu Prometejskiego – najpoważniejszej jawnej ekspozytury inicjatyw „prometejskich”, zmierzających do rozmontowania ZSRS „wzdłuż szwów narodowościowych”. I wreszcie – te lojalności i znajomości często się w tych latach pokrywały – trafia pod skrzydła najwyższego chyba rangą polityka polskiego, działającego na rzecz współpracy polsko-ukraińskiej – Henryka Józewskiego.

Tych zaangażowań było tyle, że zasługiwałyby na osobny artykuł: Łobodowski tłumaczył na potrzeby Ukraińskiego Instytutu Naukowego (jednej z „ekspozytur” petlurowców) poezje Tarasa Szewczenki i publikował na łamach redagowanego przez Giedroycia kwartalnika „Wschód-Orient”. Pisywał w „Biuletynie Polsko-Ukraińskim” i wykładał w „Klubie »Prometeusz«”. Ale najważniejsze była jednak współpraca z Józewskim. W 1937 niespełna 30-letni poeta stanął na czele tygodnika, stanowiącej podstawowe narzędzie propagandowe Józewskiego, narzędzie opisywania „eksperymentu wołyńskiego”. ODWIEDŹ I POLUB NAS O eksperymencie tym, czyli próbie stworzenia nowej formuły relacji polsko-ukraińskich w II RP, nieraz już pisano, ściślej, opłakiwano go. Józewski, filozof, malarz i matematyk, jeden z najbliższych współpracowników komendanta Piłsudskiego jeszcze w latach Legionów, został postawiony na stanowisku wojewody w roku 1929 i utrzymał się na nim przez 10 lat. Zdziałał w tym czasie wiele, mnożąc liczbę szkół dwujęzycznych i ukraińskich, wprowadzając ukraiński do urzędów, wspierając rozwój spółdzielni i przedsiębiorczości ukraińskiej, ale też miejscowych instytucji kultury, Muzeum Krajoznawczego i Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Łobodowski wspierał go przez ostatni rok jego służby.

O której nadaje Radio Madryt?

I po wszystkich sztormach wojny światowej, ucieczkach, więzieniach i internowaniach, znalazłszy względną stabilizację jako redaktor (od 1949 aż po 1975!) polskiej rozgłośni Radia Madryt – wrócił do tej tematyki jako publicysta i poeta. Oczywiście, nie ograniczał się do niej, nie z jego temperamentem – trzeba by wyliczać i jego przekłady (a często „naśladowania”) z poezji hiszpańskiej, i trud tłumaczenia dla „Kultury” paryskiej Sołżenicyna, i codzienną harówkę w rozgłośni.

Tę ostatnią znakomicie zresztą pointuje (i ukazuje zasięg rozgłośni!) zapiska poczyniona przez Marię Dąbrowską w jej „Dziennikach”. Pisarka opowiada w niej o przygodzie Jana Kotta, prawomyślnego jeszcze wówczas aż do bólu pisarza i profesora, który goszcząc z odczytem w małej miejscowości w Polsce został spytany – były to lata powojennego chaosu – czy nie wie, co stało się z poetą Łobodowskim. – Wiem – miał odpowiedzieć przez zaciśnięte zęby Kott. – Jest w Hiszpanii frankistowskiej i przez radio wygłasza paszkwile na Polskę demokratyczną.

Na co, jak dodaje Dąbrowska, aż dwie osoby w sali zapytały: „a o której godzinie?".

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Był więc Sołżenicyn, miłostki i codzienne audycje, młynek, którego skalę pozwala sobie wyobrazić zbiór jego korespondencji z Giedroyciem, wydanej w ubiegłym roku przez Bogumiłę Berdychowską – ale była i Ukraina. Łobodowski był, obok Juliusza Mieroszewskiego i Jerzego Stempowskiego trzecim konstruktorem „idei U L B” (czyli pojednania i bliskich związków z Ukrainą, Litwą i Białorusią), stworzonej i forsowanej na łamach „Kultury”.

Z tych trzech, to prawda, najbardziej miał temperament polemisty, nie „statysty” w sienkiewiczowskim rozumieniu: spalał się w deklaracjach i polemikach, chociaż jego dorobek jest zadziwiająco obfity: zbiór „Przeciw upiorom przeszłości. Myśli o Polsce i Ukrainie” wydany staraniem i pod redakcją Pawła Libery liczy, bagatela, ponad 500 stron.

Ale tam, gdzie Mieroszewski odkładał, znużony i cierpki, rogowe okulary, gdzie Stempowski-Hostowiec wikłał się w swoich ironiach, Łobodowski miał jeszcze jedno: „ogromny sztandar”, łatwość dytyrambu, talent pisania wierszy niedzisiejszych, ale dalekich od patriotycznego banału, porywających rytmem i rozmachem: myślę, że nieźle by się zgadali z Jackiem Kaczmarskim, którego zmarły w 1988 poeta chętnie ponoć słuchał… A może inaczej: myślę, że Kaczmarski, ryczący o Kniaziu Jaremie, aż ciarki idą i w 30 lat po wydaniu „Sarmatii”, nie miałby nic przeciw zaśpiewaniu takiej strofy:

...że przejaśnia się nad Kijowem i Humaniem,
że znów razem w bojowy idą taniec,
że już wspólna trumna w szczęty trzasła,
młody chmiel w dębowych kipi kadziach…
I zapada się pod ziemię Perejasław
i pod niebo
ulatuje
Hadziacz.


(Józef Łobodowski, „Pieśń o Ukrainie”, Instytut Literacki, Paryż, 1959).

– Wojciech Stanisławski
SDP2023
Zdjęcie główne: Józef Łobodowski. Fot. prinscreen/vod.tvp.pl/ "Errata do biografii" 2007, S1E18
Zobacz więcej
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Flippery historii. Co mogło pójść… inaczej
A gdyby szturm Renu się nie powiódł i USA zrzuciły bomby atomowe na Niemcy?
Kultura wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Strach czeka, uśpiony w głębi oceanu… Filmowy ranking Adamskiego
2023 rok: Scorsese wraca do wielkości „Taksówkarza”, McDonagh ma film jakby o nas, Polakach…
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
„Najważniejsze recitale dałem w powstańczej Warszawie”
Śpiewał przy akompaniamencie bomb i nie zamieniłby tego na prestiżowe sceny świata.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Najlepsze spektakle, ulubieni aktorzy 2023 roku
Ranking teatralny Piotra Zaremby.
Kultura wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Anioł z Karabachu. Wojciech Chmielewski na Boże Narodzenie
Złote i srebrne łańcuchy, wiszące kule, w których można się przejrzeć jak w lustrze.