Rozmowy

Środek Polski nie jest w Piątku

Naszą wiedzę o Ziemi rewolucyjnie zmienia… geodeta. Okazuje się, że grunt na globie codziennie podnosi się i opada nawet o 1,5 metra. Że bieguny tańczą walca, Ziemia kołysze się od śniegu, a w dryfie kontynentów rekordzistą jest mała Wyspa Kokosowa u wybrzeży Ameryki. – Pędzi ponad 10 cm rocznie, czyli szybciej niż rosną nam paznokcie. Polska i większość Europy co roku przesuwa się około 2,5 cm na północny wschód, zaś pewne rejony Grecji suną w dokładnie przeciwnym kierunku 4-6 cm – wylicza popularyzator geodezji Mariusz Meus. Co geodeci odkryli o Polsce?

TYGODNIK TVP: Usłyszałam pana nazwisko w związku z „polskim Greenwich”. Jest pan geodetą, czyli mierzy ludziom działki. A czym jeszcze się pan zajmuje?

MARIUSZ MEUS: Moją misją jest popularyzacja wiedzy o geodezji. Prowadzę rozmaite projekty edukacyjne (kilkanaście w Polsce i kilka za granicą), pokazując fascynującą historię pomiarów geodezyjnych Ziemi i odszukując zabytkowe znaki geodezyjne. Ale też badając naukowo i odkrywając niezwykłe rzeczy, jak błędy w przebiegu granicy państwowej Polski, albo wyznaczając nowy środek naszego państwa… Ostatnio zaś najwięcej czasu poświęcam tzw. południkowi Kopernika, wspomnianemu „polskiemu Greenwich”, czyli naszemu własnemu południkowi zerowemu. Jego przebieg zostanie 12 maja tego roku upamiętniony wmurowaniem ozdobnej, mosiężnej szyny przy starym obserwatorium astronomicznym w ogrodzie botanicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego przy ulicy Kopernika. To względem owego południka swe obserwacje Słońca i ruchu planet oraz gwiazd, zaćmień i koniunkcji przeprowadzał Mikołaj Kopernik. O tym do niedawna nikt nie pamiętał czy nie wiedział. To długa historia…

Co to ma wspólnego z mierzeniem gruntów, np. przy zakupie ziemi?

Początek geodezji to oczywiście miernictwo, czyli tzw. geodezja niższa. Owi geodeci mierzący działki, budynki, wytyczających drogi – to mierniczy. Działają od tysięcy lat, strzegąc granic wszelkiej własności. Geodezja wyższa zaś, ta stricte naukowa, to mierzenie Ziemi w skali planety.

Ta geodezja jest nauką interdyscyplinarną i łączy w sobie elementy tak nauki o trójkątach i polach figur, jak i astronomii, geografii z kartografią, geologią i fizyką, a coraz bardziej także z informatyką. Wszystko, aby opisać dokładnie wymiary naszego świata, co jest fundamentem geografii – opis Ziemi. Dopóki się planety nie pomierzy, nie ustali, ile gdzieś jest terenu i jaki on ma kształt, to istnieją białe plamy na mapie. Tym się geodeta różni od podróżnika czy odkrywcy: nie podaje subiektywnego opisu jakiegoś nieznanego dotąd lądu czy krainy, tylko maksymalnie zobiektywizowany i naukowo ścisły – sprowadzony do liczb i zorientowany w przestrzeni, choćby względem południka zero i równoleżników. To właśnie dlatego, że podróżnicy nie byli geometrami, kolejne wersje historyczne map świata, kontynentów czy oceanów tak zasadniczo się od siebie różniły. Dopiero geodeci swoimi pomiarami zrobili tu porządek.
Symboliczny słup na geograficznym biegunie północnym. Źródło: Andrew C. Revkina, "North Pole was here", 2019.
Ziemia jest kulą, ale nie idealną. Co to oznacza dla geodetów?

Właśnie geodetom francuskim z XVIII wieku zawdzięczamy odkrycie, że kula ziemska nie jest idealną kulą! Jest elipsoidą, czyli kulą lekko wybrzuszoną na równiku, a lekko spłaszczoną na biegunach pod wpływem siły odśrodkowej, związanej z wirowaniem naszej planety. Ostatnie 300 lat historii geodezji to był wyścig o to, kto dokładniej zmierzy owo spłaszczenie biegunowe globu i stworzy precyzyjniejszą bryłę geometryczną, pokazującą kształt Ziemi w uproszczony, ale matematycznie ścisły sposób. Mierząc krzywiznę naszej planety z północy na południe i ze wschodu na zachód w kolejnych punktach na globie, geodeci tworzyli coraz precyzyjniejsze elipsoidy, dopasowane do faktycznego kształtu Ziemi.

To jednak nadal uproszczenie.

Ziemia jest obiektem fizycznym, naturalnym, a więc z definicji niedoskonałym i nieregularnym. Gdy geodeci bardzo dokładnie przyjrzeli się kształtowi Ziemi, okazało się, że np. na północnym Atlantyku i w rejonie Europy poziom morza wybrzusza się nawet o 80 metrów ponad najbardziej dopasowaną elipsoidę, zaś w okolicy Oceanu Indyjskiego jest wklęsły o ponad 100 m. Pod koniec XIX wieku zatem doszli do wniosku, że trzeba sformułować jeszcze precyzyjniejszą bryłę, która będzie opisywała kształt Ziemi. Nazwano ją geoidą. To jej geodeci używają jako podstawy pomiaru wysokości. Jej powierzchnia oddaje bowiem wysokość poziomu morza.

W jakimś filmie popularno-naukowym widziałam obraz Ziemi przypominający po prostu kamień wrzucony w przestrzeń.

To był zapewne tzw. Ziemniak Poczdamski, czyli geoida przeskalowana 10 tysięcy razy, żeby zobrazować, jak nieregularny jest kształt naszej planety. Te wszystkie wybrzuszenia i wklęśnięcia powiększono, aby stały się widoczne „gołym okiem”. Bo przecież w geoidzie naturalnej ich nie zobaczymy: nasza planeta ma promień długości 6 tysięcy kilometrów, a wybrzuszenia i wklęśnięcia mają zaledwie 50 czy 100 m. W latach 50. i 60. XX w. krążyła nawet wersja, że Ziemia ma kształt odwróconego serca czy gruszki, bowiem pierwsze satelity robiąc pomiary geoidy upraszczały je względem równoleżników. Potem okazało się, że jeśli te pomiary rozłożymy także według długości geograficznych, to serce znika, a pojawia się ów ziemniak.

Te wszystkie niewielkie nierówności bierze się pod uwagę? Przecież nawet wysokość nad poziomem morza musi być różna, skoro są pływy.

Poziom morza w geodezji uśrednia, na podstawie długoletnich pomiarów, wahania związane z pływami czy falami. Trzeba jednak zawsze zaznaczać, od poziomu którego morza robimy pomiary, bo wbrew pozorom one nie są na identycznej wysokości. Różnica pomiędzy poziomem Bałtyku a Morza Śródziemnego wynosi grubo ponad pół metra.

A Mount Everest zmierzono od którego morza?

W przypadku Mount Everest, czyli Czomolungmy, uzyskiwano różne wysokości, ponieważ jeden pomiar wykonywano względem Zatoki Bengalskiej, korzystając z brytyjskich sieci pomiarowych Indii, zaś pomiary od strony chińskiej były robione względem Morza Żółtego. Każda strona stosowała przy tym inną definicję wysokości. W efekcie w tak wysokich górach jak Himalaje, w zależności od ich rejonu, dawało to różnice nieraz aż 4 metrów. Na szczęście niedawno ostatecznie ustalono wysokość Czomolungmy w globalnym, uniwersalnym układzie wysokości: 8848,86 m n.p.m.

Pożegnanie z polarnym lodem. Odnawialne źródła energii nie rozwiążą problemów z klimatem

We wrześniu 2021 nie będzie pokrywy lodowej na Oceanie Arktycznym, pierwszy raz w dziejach ludzkości.

zobacz więcej
Kolejne pomiary muszą być zatem ściśle definiowane, nie tylko w konkretnej przestrzeni, ale także w czasie. Ziemia jest przecież planetą dynamiczną, więc pomiar zrobiony w tym samym układzie w roku 1990 będzie się istotnie różnił od wykonanego w roku 2023. Ale i w zależności od regionu Ziemi, np. układ dla Europy da inny wynik niż dla Ameryki Północnej. Wynika to z dryfu kontynentów. Rekordzistą jest tu mała Wyspa Kokosowa u północno-zachodnich wybrzeży Ameryki Południowej, która pędzi ponad 10 cm rocznie, czyli szybciej niż rosną nam paznokcie. Polska i większość Europy przesuwa się około 2,5 cm rocznie na północny wschód, natomiast pewne rejony Grecji suną w dokładnie przeciwnym kierunku o 4-6 cm rocznie. Australia zaś przesuwa się w tempie od 6 do 8 cm w zależności od swego regionu. Wszystko to geodeci obserwują dziś dzięki pomiarom satelitarnym i muszą uwzględniać. Na skali geologicznej tempo to generalnie maleje, bo we wcześniejszych epokach kontynenty przemieszczały się szybciej. Choćby Indie, uderzając w Azję i wypiętrzając Himalaje, poruszały się z prędkością ok. 20 cm rocznie. A gdy wielki superkontynent Pangea rozpadał się w epoce dinozaurów, to jej fragmenty oddalały się od siebie nawet 30 cm rocznie.

No i bieguny się przemieszczają…

To geodeci również ustalili, że bieguny geograficzne się przesuwają. To, że bieguny magnetyczne się przemieszczają jest dziś wiedzą powszechną, ale że te geograficzne też, było niespodzianką. W dodatku one tańczą walca. By to stwierdzić, trzeba było obserwować dynamikę naszej planety z dokładnością kilku centymetrów. Okazało się wtedy, że oś ziemska zatacza spiralę o zmiennej średnicy, maksymalnie do 16 m. Środek tej spirali, w tempie 10 cm rocznie przesuwa się w kierunku Grenlandii w przypadku Bieguna Północnego. Okazało, że winny tu jest… śnieg. Gdy pada on corocznie na półkuli północnej, robi się ona cięższa. Ponieważ Ameryka Północna jest nieco mniejsza niż Eurazja, to rozkład ciężaru naszej planety zasypanej śniegiem się zmienia. Gdy wiosną są roztopy, a huragany przenoszą w inne rejony planety wilgoć, czyli miliony ton wody, rozkład masy znów się zmienia. Owa cykliczna zmiana rozkładu masy daje efekt kołysania się Ziemi względem jej osi obrotu. Ponieważ na bryłę naszej planety oddziałuje także grawitacja Słońca i Księżyca, a orbita Księżyca zmienia swą orientację względem osi Ziemi w cyklu ok. 19 lat, efekt jest taki, że wspomniana spirala raz jest szersza, a raz węższa w cyklu owych 19 lat. Zaś sama spirala jest kreślona w cyklu 430 dni.

Kiedy zaczynamy mierzyć naszą planetę z tak wielką precyzją, ujawnia nam ona zaskakującą dynamikę. Na przykład okazuje się, że mamy nie tylko przypływy i odpływy morza, ale i pływy suchego lądu. Skorupa ziemska bowiem pulsuje i codziennie w różnych rejonach globu grunt się regularnie podnosi i opada. Na równiku ten efekt jest największy, sięgając zakresu niemal półtora metra! Są to tzw. pływy ziemi, będące efektem wpływu sił grawitacyjnych Słońca i Księżyca na sztywną bryłę naszej planety.
Spiralny wykres ruchu bieguna geograficznego z okresu 50 lat. Źródło: Effects of Climate Change on Earth's Parameters - An Example of Exabyte-sized System"; Pavlis et al. 2015, „Use of LARES satellite data for earth science"
Geodezja nieustannie monitoruje dynamikę Ziemi. Np. rzeki nanoszą osady i linia brzegowa się przesuwa. To trzeba zmierzyć, opisać i wrysować na mapy. Trzęsienia ziemi i erupcje wulkanów również zmieniają – czasem poważnie – rzeźbę terenu i to też geodeci monitorują. Choćby owo niedawne trzęsienie ziemi na granicy turecko-syryjskiej…

Przesunęło ono m.in. o co najmniej 3 metry wszystko, co archeolodzy odkopali w megalitycznym centrum kultu w Göbekli Tepe. Przesunęło też gigantyczny obszar, w który jeszcze nie wbili łopat. Zatem jeśli twórcy spoczywających tam budowli nadawali im jakieś orientacje astronomiczne, to już tego raczej nie da się ustalić – ich ułożenie się zmieniło.

Dokładnie. Zapewne też w ciągu ostatnich 10 tys. lat podobnych trzęsień ziemi było tam kilka. Na szczęście na podstawie obserwacji satelitarnych tzw. stacji referencyjnych uzyskujemy wysoką dokładność współrzędnych, w tym przemieszczeń – co do milimetra. Dane te w przyszłości mogą, także dzięki zastosowaniu sztucznej inteligencji, zrekonstruować trend ruchów skorupy ziemskiej na potrzeby innych nauk, jak geologia czy archeoastronomia właśnie.

Ale czy coś się w tej dziedzinie jeszcze da odkryć na przykład w Polsce? Siedzimy tu ponad tysiąc lat i choć granice się wielokrotnie zmieniały, dziś są satelity i GPS – wszystko zatem powinno być jasne i ustalone.

Słynna anegdota mówi, że pod koniec XIX w. jeden z dyrektorów urzędu patentowego w USA chciał „zamknąć sklepik”, bo zwątpił w sensowność swej pracy – uznał, że wszystko już wymyślono i opatentowano. Jednak nawet w Polsce wciąż można coś nowego zmierzyć i odkryć. Choćby to, gdzie się znajduje faktyczny środek naszego kraju. Przez 50 lat we wszystkich podręcznikach i atlasach geograficznych, z „nieomylną” Wikipedią na czele, podawano, że środek Polski leży w Piątku w powiecie łęczyckim. Ale pojawiały się pewne wątpliwości. W 2018 roku w związku z obchodami 100-lecia Niepodległości Polski zawiązałem projekt „Geodezyjne Serce Polski”, by zbadać tę sprawę. Gdyby Polska była kwadratem, rzecz byłaby geometrycznie prosta. No ale nie jest. I tu potrzebni są właśnie geodeci, którzy mają swoje sposoby na takie obliczenia!

Najprościej jest opisać na granicach Polski prostokąt i poszukać przecięcia jego przekątnych, albo wyznaczyć połowę rozciągłości od punktu najbardziej na północ do tego najbardziej wysuniętego na południe i to samo na linii wschód-zachód. To właśnie na te definicje powoływał się Piątek przez ostatnie pół wieku, a dokładnie od roku 1965. Gdy jednak policzyłem to uwzględniając krzywiznę elipsoidy, okazało się, że środek Polski wypada 30 km na zachód od Piątku. Zatem ewidentnie Piątek geometrycznym środkiem Polski nie był.

Atlas, który stworzył Polskę

Afera przemytniczo-kartograficzna, od której zależały losy Rzeczypospolitej.

zobacz więcej
No to w Piątku pan już nie może się pokazać…

Pewnie tak (śmiech). Tak naprawdę to nikt nie wiedział, jaką metodą wytypowano Piątek jako „geometryczny środek Polski”. Zrobił to co prawda zasłużony geodeta, dr inż. Jan Bronisław Ciesielski, więc ciężko było wątpić w efekt tych obliczeń. A jednak! Problem w tym, że nie podał on żadnych szczegółów technicznych. Po prostu organ prasowy KC PZPR – „Trybuna Ludu” – ogłosiła, że Piątek jest środkiem Polski, co zasadniczo w PRL kończyło dyskusję. Ustaliłem, że uwcześni geodeci korzystali z wojskowego układu odniesień, który był tajny, i dlatego nie sporządzono żadnej publicznie dostępnej notatki o metodach pomiaru i obliczeń. Nie upubliczniono nawet dokładnych współrzędnych punktu: podano jedynie gminę, która posiada niemały obszar. W istocie obliczono wtedy tzw. środek ciężkości ziem polskich, czyli samego suchego lądu, bez przynależnego Polsce obszaru morskiego. On faktycznie wypada w gminie Piątek, a dokładnie we wsi Goślub, 3,5 km od centrum miasta Piątek, gdzie stoi pomnik „środka Polski”. Cały zaś nieuwzględniony wtedy obszar morski, który należy do Polski, ma taką powierzchnię, jak województwo świętokrzyskie.

Co jest zatem sercem Polski, skoro nie Piątek?

Gdy weźmiemy pod uwagę cały obszar zamknięty w granicach państwa polskiego, to jego środek ciężkości, formalnie nazywany centroidem, wypadnie w Nowej Wsi – 2 km od granic Kutna, a 16 km od centrum Piątku. Zatem 13 października 2018 roku uroczyście umieszczono w tym miejscu granitowy słup z wyrytymi współrzędnymi i napisem: „Geodezyjny środek terytorium RP”, żeby nikt już nie miał wątpliwości. Wypadł w prywatnym ogródku przydomowym, ale właściciele nie mieli nic przeciwko temu, by takie oznaczenie tam stanęło – informację, że mieszkają w samym sercu Polski, przyjęli bardzo pozytywnie. Byłoby fajnie móc tam kiedyś urządzić jakieś maleńkie muzeum, miejsce otwarte dla publiczności.

Geodetom zawdzięczamy w ostatnich latach także odkrycie nowego najniższego punktu Polski. Raczki Elbląskie (powojenna legenda, bez żadnego potwierdzenia w źródłach naukowych) zostały tu zdetronizowane przez punkt na północ od wsi Marzęcino na Żuławach Wiślanych, o dobre 20 centymetrów niższy. Trwają tam przygotowania do stworzenia lokalnej atrakcji turystycznej, w swej istocie geodezyjnej. Co do wysokości polskich gór, to ostatnio również zmieniły się dane, które królowały w atlasach przez kilka ostatnich dekad. Doprecyzowano pomiar najwyższej góry w Polsce – Rysów. Zaś w Górach Świętokrzyskich odkryto, że najwyższy wierzchołek Łysicy to nie punkt przy krzyżu, tylko leżąca nieopodal Skała Agaty. Geodeci więc cały czas coś odkrywają.
Zaczęliśmy rozmowę od tzw. Południka Kopernika, którego przebieg zostanie 12 maja zaznaczony w ogrodzie botanicznym UJ. A skąd się w ogóle wzięły owe południki i równoleżniki, ta opasująca glob niewidzialna siatka?

Szerokość i długość geograficzna to są podstawowe współrzędne, którymi opisujemy punkt na powierzchni Ziemi. Określa on, jak daleko na północ lub południe jesteśmy od równika, i jak daleko na wschód czy zachód jesteśmy od tego – całkowicie umownego – południka zero. Równik bowiem jest naturalny: to okrąg, który leży tam, gdzie Ziemia wykazuje największe tempo wirowania (bo tam droga jest najdłuższa, a czas jej pokonywania dokładnie taki sam – 24 godziny – jak na biegunach, gdzie jest ona najkrótsza). To jest 90 stopni od biegunów Ziemi, a równoleżniki, jak sama nazwa wskazuje, są wobec równika równoległymi okręgami o różnej długości.

Południki zaś są wszystkie identyczne, są to linie łączące oba bieguny po powierzchni Ziemi i wyznaczające kierunek północ-południe. Hipotetycznie jest ich zatem nieskończenie wiele, bo to, podobnie jak równoleżniki, obiekty geometryczne. Mają tylko i wyłącznie współrzędne, brak im grubości. Trzeba więc było się umówić, który z tych niezliczonych południków jest najważniejszy i będzie miał wartość zero, do której będziemy się odnosić na wschód lub na zachód. W XVIII i XIX wieku trwał prawdziwy „festiwal” południków zerowych. Niemal każde państwo, które miało wysoko rozwiniętą astronomię i geodezję oraz wielką flotę statków, wyznaczało własny południk zerowy.

Każde o aspiracjach kolonialnych zatem.

To była też kwestia prestiżu, aby to jego południk był tym zerowym dla całego świata. Tworzono materiały kartograficzne i tabele opisujące ruch ciał niebieskich, tabele do wyliczania czasu lokalnego danego „południka zerowego”. To była część interesu narodowego, w tym handlowego. Brytyjczycy wyznaczyli południk Greenwich. Choć historycznie to tych południków Greenwich było kilka i one się przesuwały co kilkadziesiąt lat, wraz z rozbudową tamtejszego obserwatorium astronomicznego i rozwojem nauki oraz… zegarmistrzostwa, czyli coraz lepszymi pomiarami astronomicznymi. Bo dla czasu słonecznego jest niezmiernie istotne, gdzie my jesteśmy na Ziemi, zaś z różnicy między czasem słonecznym a zegarowym da się wyliczyć różnicę długości geograficznej.

Oznaczenie „polskiego Greenwich” może być wspaniałą atrakcją turystyczną.

Tego typu atrakcji stworzono już na świecie całkiem sporo, a dzięki, nie ukrywam, również mojej działalności, w Polsce raptownie ich przybywa. Południk Kopernika lubię nazywać „polskim Greenwich”, choć ów południk w Krakowie, z którego do orientowania swoich obserwacji korzystał Mikołaj Kopernik, ma znacznie dłuższą historię niż południk w Greenwich. Po raz pierwszy zastosował go nadworny astrolog i medyk króla Władysława Jagiełły, Herman z Przeworska, tworząc tablice astronomiczne z dokładnym opisem dat (co do godziny), kiedy następują konkretne zjawiska astronomiczne (wschody i zachody Słońca i Księżyca, zaćmienia, koniunkcje etc.). Wyliczył to wszystko na południk krakowski w roku 1379. To jest kilkaset lat wcześniej, niż ktokolwiek mówił o południku paryskim czy Greenwich.
Gdy Kopernik przybył do Krakowa studiować nauki wyzwolone, południk krakowski miał już ugruntowaną renomę w astronomii środkowoeuropejskiej. Wraz z odpisami różnych konstruowanych tu tablic astronomicznych, trafiał on do krajów macierzystych studentów krakowskiej Alma Mater. Stąd w Pradze czy Wiedniu tworzono tablice z odniesieniami do tych liczonych według południka krakowskiego.

I takie niewielkie różnice długości geograficznej, jak między Krakowem a Pragą czy Wiedniem, dało się ustalać bez mechanicznych zegarów, a nawet lunety, którą dopiero Galileusz usprawnił do obserwacji astronomicznych?

Głównie korzystano z zaćmień, zakryć i koniunkcji ciał niebieskich, czyli obserwowano, o której dokładnie godzinie słonecznej w danym miejscu zachodzą takie rzadkie, a jednak proste dość do namierzenia na niebie zjawiska. Posiadana precyzja pomiarów była wystarczająca, choć w porównaniu z dzisiejszą – nie za duża.

W słynnym „De revolutionibus” południk krakowski jest wymieniony przez Kopernika czterokrotnie, a dobitnie pisze o nim pod koniec Księgi Czwartej tego dzieła, gdzie mówi wprost, że wszystkie obliczenia astronomiczne są względem południka krakowskiego. To na tej geograficzno-astronomicznej osi Kopernik oparł swoją rewolucję heliocentryczną. Inną ciekawą tu rzeczą jest związek z historią metra, czyli powszechnie stosowaną miarą długości.

Powszechnie stosowanej, bo Napoleon Bonaparte tupnął nogą na całą Europę i kazał ją stosować.

Ano właśnie! Metr kojarzymy z działaniami Francuskiej Akademii Nauk, z pomiarami łuku południka paryskiego. To jest miara naturalna, bo jest oparta o jakieś właściwości świata, a nie czysto arbitralną decyzję władcy czy urzędnika. Metr paryski – ten, którego wzorcem jest szyna w Sevre – był zdefiniowany jako jedna dziesięciomilionowa część długości łuku południka paryskiego od bieguna północnego do równika. To zaś określono na podstawie pomiarów fragmentu tego łuku od Dunkierki aż po Barcelonę. Na marginesie – Francuzi trochę się pomylili, stąd ich metr okazał się nieco za krótki, tak, że gdy dziś mierzymy odległość od równika do bieguna północnego, to nie dostajemy dokładnie 10 tys. km, ale 10 001,966 km.

ODWIEDŹ I POLUB NAS
Okazuje się jednak, że metr odkryliśmy w Polsce wcześniej od Francuzów. 150 lat przed Paryską Akademią Nauk krakowski fizyk i astronom Stanisław Pudłowski, badając właśnie długość południka krakowskiego, jako pierwszy w historii nauki stworzył naturalnie definiowaną jednostkę długości. „Metr krakowski” oparty o długość wahadła sekundowego, czyli takiego, którego jedno pełne wahnięcie trwa dokładnie jedną sekundę. Niestety zmarł przed ukończeniem pisania swego dzieła, a spuściznę przejął jego przyjaciel, Tytus Liwiusz Burattini. I to on w roku 1672, oddając oczywiście prymat Pudłowskiemu, wydał w Wilnie traktat „O mierze uniwersalnej” i tam właśnie opublikował koncepcję tej jednostki długości, nazywając ją „metrem katolickim”, czyli dosłownie – miarą powszechną.

Stąd też uważam, że południk krakowski jak najbardziej zasługuje na upamiętnienie, nie gorsze niż ten w londyńskim Greenwich! I takie też będzie, a jego oficjalne odsłonięcie odbędzie się w 659. rocznicę fundacji przez króla Kazimierza Wielkiego uniwersytetu zwanego dziś Jagiellońskim, czyli 12 maja tego roku. A nie jest to jedyna taka geo- atrakcja w Krakowie.

Kiedy szukamy Krakowa na mapie, to znajdziemy go zawsze na tym wielkim świecie, bo jest na przecięciu południka 20 stopni wschód i równoleżnika 50 st. północ. W 2012 roku, gdy zacząłem swoją przygodę z geodezją, chciałem, by te abstrakcyjne współrzędne, ta siatka południków i równoleżników, stały się dla ludzi namacalne. Uznałem więc, że ten punkt powinien być jakoś oznaczony. Odszukałem, gdzie on się dokładnie znajduje w terenie (jest na południowym krańcu Krakowa) i okazało się, że jest tam jedynie wbity zwykły drewniany kołeczek. A dookoła las, krzaki, łąki – pustka. Nieopodal znalazłem stertę gruzu, wygrzebałem z niej płyty chodnikowe, ułożyłem z nich kwadrat i śrubokrętem wydrapałem na centralnej z nich znak krzyża – przecięcia tych linii południka i równoleżnika – oraz napis: 50°N, 20°E. Tak właśnie rozpoczęła się moja inicjatywa pod nazwą „Honorowy Południk Krakowski”. Do dziś ludzie mogą dotknąć tego abstrakcyjnego punktu z mapy czy globusa. I to jest swoista magia, w której ważny udział ma geodezja, bo to dzięki niej wiemy, gdzie w terenie ten wyjątkowy punkt wypada: co do milimetra. A podobnych obiektów wokół nas jest mnóstwo i nieustająco dążę, by były oznaczane.

– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

Mariusz Meus na dziedzińcu Zamku Królewskiego na Wawelu. Fot. arch. Mariusza Meusa
Mariusz Meus jest technikiem geodetą i popularyzatorem geodezji, prowadzącym inicjatywę „Honorowy Południk Krakowski”. Jest też członkiem Stowarzyszenia Geodetów Polskich i Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Pracuje na Zamku Królewskim na Wawelu, gdzie bada i mierzy wzgórze i jego skarby.
SDP2023
Zdjęcie główne: Miasto Piątek, miejsce oznaczone dawno temu jako Geometryczny Środek Polski. Z wyliczeń geodetów wynika jednak, że prawdziwy geograficzny środek Polski znajduje się 16 kilometrów dalej, w Nowej Wsi koło Kutna, na prywatnej działce. Punkt ten oznaczono w 2018 roku z okazji 100-pecia Odzyskania Niepodległości jako nowy środek Polski. Fot. PAP/Grzegorz Michałowski
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.