W ciągu ostatnich dziesięciu lat troje europejskich władców zdecydowało się na abdykację i w każdym wypadku ich następcy zaczynali bardzo skromnie. Inauguracja panowania każdego z nich budziła zainteresowanie, ale właściwie tylko w ich własnych krajach – Holandii, Belgii i Hiszpanii.
W kwietniu 2013 roku holenderska królowa Beatrix ustąpiła z tronu na rzecz swego syna Willema-Alexandra. Podczas inauguracji, która odbyła się jak zawsze w kościele Nieuwe Kerk w Amsterdamie, król siedząc na tronie, złożył przysięgę, iż będzie chronić kraj i jego prawa, i odebrał przysięgę wierności od deputowanych do Stanów Generalnych, holenderskiego parlamentu.
Trzy miesiące później, po abdykacji swego ojca Alberta jego syn został zaprzysiężony na króla Belgów jako Filip I. Przejazd ulicami Brukseli i pozdrowienie poddanych z balkonu pałacu królewskiego to jedyne bardziej barwne akcenty przeznaczone dla szerokiej publiczności.
Podobnie skromna uroczystość odbyła się w 2014 roku w Madrycie po wymuszonej przez okoliczności (skandale obyczajowe i finansowe) abdykacji króla Juana Carlosa. Jego następca Filip VI został zaprzysiężony w Kortezach, parlamencie Hiszpanii. Nie było ani mszy, ani przejazdu ulicami.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Najskromniej wyglądają początki panowania w Szwecji i Danii. Szwedzki król Karol XVI Gustaw, na tronie od 1973 roku, został zaprzysiężony w obecności członków rządu i dopiero później odbyła się uroczystość w sali tronowej pałacu królewskiego. To widomy przejaw wprowadzonej do szwedzkiej konstytucji zasady, iż „król panuje z woli ludu” – już nie z woli Boga. W Danii nie było nawet tego: w 1972 roku z balkonu królewskiego pałacu Christiansborg poinformowano, że Małgorzata II wstąpiła na tron. Elementem widowiskowym jest w Danii okrzyk „hura!”, powtórzony dziewięć razy przez zgromadzonych poddanych.
Tylko Norwegia w jakiejś, choć skromnej mierze trzyma się tradycji; docenia ją być może dlatego, że przez kilkaset lat, w przeciwieństwie do Szwecji i Danii, była pozbawiona własnej państwowości. Król udaje się z Oslo do Trondheim, gdzie w katedrze Nidaros, miejscu koronacji władców Norwegii w wiekach średnich, otrzymuje błogosławieństwo. Tak w 1991 roku rozpoczął panowanie Harald V.
Na poduszce albo na trumnie
Czy poddani europejskich królów choć trochę zazdroszczą Brytyjczykom? Czy chcieliby może, by ich władców otaczało na świecie równie gorące zainteresowanie? Potwierdza ono skądinąd, że Dimitris Xygalatas ma rację, gdy pisze o znaczeniu emocji w budowaniu poczucia więzi – czyż bowiem każdy obserwator ostatnich ceremonii w Londynie nie czuje się po trosze dobrym znajomym brytyjskiej rodziny królewskiej?
Na postawione na wstępie pytanie wcale jednak nie jest łatwo odpowiedzieć. Mieszkańcy królestw skandynawskich, Hiszpanii czy Holandii swych monarchów traktują z dużą sympatią i szacunkiem, ale bez wielkich emocji, jakie – właśnie z uwagi na jej wyjątkowy charakter – budzi monarchia brytyjska, o której wszyscy wiedzą wszystko. Cały świat przecież ogląda transmisje ze ślubów i pogrzebów w rodzinie Windsorów, a teraz z koronacji. A ile znajdzie się osób, które będą chciały oglądać transmisje z zaprzysiężenia, które odbywa się w rządzie czy w parlamencie? Bez całej stubarwnej oprawy, odwołań do tradycji, przejazdu karetą, poruszających śpiewów i prominentnych gości, słowem – bez prawdziwej królewskiej pompy?
I – może przede wszystkim – bez korony. Korona to ważny element nie tylko dziecięcych wyobrażeń, jak mają wyglądać królowie i księżniczki. W Opactwie Westminsterskim arcybiskup Justin Welby włożył koronę najpierw na głowę Karola, a później Kamilli, która, zgodnie z wolą Elżbiety, zostanie prawdziwą królową, a nie tylko, jak niegdyś sądzono, księżną małżonką. Korona, widoczna dla każdego – w opactwie, na telebimie czy przed ekranem w domu – odegrała swoją rolę jak to czyniła przez wieki.