Od tratwy i łódeczki, wydrążonej w pniu drzewa do sterowanych przez komputery gigantycznych kontenerowców i wycieczkowców. Doprawdy, trudno o bardziej przekonujący dowód technologicznego skoku, jaki wykonaliśmy w ciągu kilkunastu stuleci. Świat bez szkorbutu, obskurnych tawern i masowego zabijania wielorybów z pewnością zyskał na uroku. Tyko romantycznej legendy trochę szkoda.
Potrawka ze szczura
Choć woda zajmuje dwie trzecie naszego globu, żeglarstwo nie zawsze było modne. Wręcz przeciwnie, dawniej rozsądni ludzie woleli czuć grunt pod stopami, nawet jeśli oznaczało to, że spędzą całe życie w miejscu, gdzie się urodzili. Rejsy w odległe strony kusiły nadzieją na poprawę losu, jednak ich uczestnicy nader rzadko inkasowali premię za odwagę. Dla większości samo przetrwanie podróży było sukcesem.
Morze odbierało żeglarzom zdrowie, złudzenia i resztki przyzwoitości. Nie bez kozery już w starożytności mieli oni opinię wyrzutków, od których lepiej się trzymać z daleka. Platon twierdził, że lepiej jest umrzeć niż zaakceptować zwyczaje marynarzy i postulował, by dla uniknięcia kontaktów ze zdemoralizowanymi osobnikami zakładać miasta co najmniej 15 kilometrów od wybrzeża.
Załogi okrętów, które na dłużej oddaliły się od lądu, męczył głód i pragnienie. „Żywiliśmy się wyłącznie starymi sucharami, wyschniętymi już na proszek, pełnymi robaków i śmierdzącymi uryną żerujących na nich szczurów” – wspominał kronikarz wyprawy Magellana, Antonio Pigafetta. W menu wilków morskich były też wióry z desek, kawałki skór, którymi zabezpieczano liny przed ocieraniem, tudzież wspomniane szczury (jeśli kogoś stać było na wyłożenie talara za sztukę).
W rezultacie, z pierwszego rejsu dookoła świata wróciło 18 z 237 marynarzy. Inni mieli jeszcze mniej szczęścia. Dwa wieki przed Portugalczykami próbowali opłynąć Afrykę i dotrzeć na Ocean Indyjski bracia Vivaldi z Genui, lecz już na wysokości Wysp Kanaryjskich słuch po tej ekspedycji zaginął.
Wciąż jednak znajdowali się nowi śmiałkowie, gdyż na sprowadzaniu do Europy pożądanych towarów można było zbić fortunę. Nie po raz ostatni chciwość stała się kołem zamachowym postępu. Pozbawieni skrupułów kupcy i bezwzględni kapitanowie mimochodem otworzyli nowy rozdział w historii mórz i oceanów. W pogoni za zyskiem zapędzali się bowiem na coraz bardziej egzotyczne akweny.
Państwa były współudziałowcami owych wypraw, ale większość zysków lądowała w prywatnych kieszeniach. Kościół błogosławił, skorumpowani urzędnicy zapewniali ochronę. Morskie dzieje ludzkości obfitują w epizody kryminalne. Chętnych, by uszczknąć coś z płynącego bogactwa, nie brakowało. Z przemytu, ściągania haraczy (zwanych cłami) i rozboju żyły całe rodziny, wioski i porty.
ODWIEDŹ I POLUB NAS
Kwitł też haniebny handel ludzkim towarem. O procederze transferu Murzynów do pracy w amerykańskich plantacjach i w kopalniach słyszał każdy. Mniej znana jest rola, jaką średniowieczna Wenecja odegrała w dostarczaniu niewolników na muzułmański Bliski Wschód. W biznesie religia kontrahenta zawsze miała drugorzędne znaczenie, lecz fakt, że „narzeczona Adriatyku” buduje swój dobrobyt na krzywdzie współwyznawców, bulwersował papieży, i nie tylko ich.
Armaty globalizmu
Morscy bandyci dzielili się na dwie kategorie. Jedni rabowali na własny rachunek, inni odstępowali część łupów monarchom, oczekując w zamian bezkarności. Złota era piractwa dobiegła końca dopiero wtedy, gdy europejskie mocarstwa stały się zdolne do egzekwowania monopolu na przemoc. Królewskie floty ścierały się na morzach, lecz w boju nie ginęło wielu marynarzy. Częściej zabijała ich malaria, tyfus, dur brzuszny, żółta febra lub czerwonka, wobec których ówczesna medycyna była bezradna. Werbownicy robili co mogli, by wyrównać straty, lecz nowi załoganci po wytrzeźwieniu z reguły korzystali z pierwszej nadarzającej się okazji do dezercji.
Inwestowanie we flotę miało licznych przeciwników. Nieczuli na prestiżowe względy utrzymywali, że koszty jej utrzymania przewyższają zyski. Wiele jeszcze wody musiało upłynąć w Renie, Dunaju i Sekwanie nim uzbrojony po zęby krążownik stał się przedmiotem narodowej dumy. Tłok na wodzie był jednak coraz większy: zaczęła się bowiem kolonizacja zamorskich terytoriów. Korzystając z okazji brytyjskie i francuskie władze pozbywały się z kraju nędzarzy, wichrzycieli, sekciarzy, szumowin, przestępców i prostytutek.
Awantury w tropikach przyczyniły się do powstania prawa międzynarodowego. Na początku XVII wieku błyskotliwy kauzyperda Hugo Grocjusz jako pierwszy zaapelował o „wolność mórz”, choć tak naprawdę chciał usprawiedliwić złupienie przez Holendrów wyładowanego cennymi towarami portugalskiego okrętu, który płynął z Makau do Malakki. Tubylcy nie liczyli się w tej rozgrywce, co dobitnie potwierdza tezę o morskiej dominacji Europy nad resztą świata.
Lincoln Paine, autor książki „Morze i cywilizacja. Morskie dzieje świata”, twierdzi, że Azjaci od początku mieli w ręku gorsze karty. Olbrzymie dystanse, niedostatek wysp i naturalnych portów spowalniały rozwój ich floty. Owszem, były w historii momenty, gdy Indie czy Chiny srożyły się na morzach (słynny Jedwabny Szla” miał również wariant wodny) jednak potem wygrała opcja izolowania się od świata. Podobny błąd popełnili Arabowie. Wyprawy krzyżowe nie doszłyby do skutku, gdyby wyznawcy Allaha nie odwrócili się tyłem do morza. Przyczyn stagnacji i przegranej w cywilizacyjnym wyścigu było rzecz jasna więcej, lecz wstręt do słonych wód zrobił swoje.