Rozmowy

W Krakowie stała się historia jak z Archiwum X. Zniknęły akty powołania Uniwersytetu Jagiellońskiego

Pergaminy mogły pożreć skoczogonki? A może zgniły? Albo zostały skutecznie schowane przed nazistami, a potem przed komunistami? Kto wie? O miejskich legendach i faktach opowiada historyk Artur Wójcik, pracownik Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak mówi, w Krakowie wszystko zdarzyć się może: – Karol Estreicher wykreował zabytek, „średniowieczną dewizę UJ”: Plus ratio quam vis (Więcej znaczy rozum niż siła), którą umieszczono na portalu prowadzącym do Sali Kopernika w Collegium Maius. Wymyślił ją w latach 50. XX w., a do dziś większość studentów i kadry uważa, że to autentyk i pochodzi z początków Uniwersytetu.

TYGODNIK TVP: 12 maja obchodzimy 659. rocznicę powołania do życia przez Kazimierza Wielkiego uniwersytetu w Krakowie, nazwanego później Jagiellońskim. Rocznica nieokrągła, ale uczestnicy obchodów pewnie z chęcią by zobaczyli jakiś akt założycielski czy inny dokument erekcyjny podpisany przez króla. Czy to możliwe?

ARTUR WÓJCIK: Tak, o ile odwiedzający Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego czy uczestnicy uroczystości – a my w Krakowie na UJ uwielbiamy obchody jubileuszów, bo poza Kościołem katolickim to chyba najstarsza w Polsce, jak to się dziś mówi, firma z niezmienionym brandem – zadowolą się oglądaniem kopii stworzonej po II wojnie światowej. Jej źródłem były fotografie dokumentu wykonane w roku 1900, kiedy to obchodzono 500-lecie tej drugiej fundacji, już Władysława Jagiełły. Natomiast oryginały, zresztą obu wspomnianych fundacji mojej Alma Mater, nie istnieją, gdyż zniknęły w czasie II wojny. Historia ta jest długa, pełna dramatycznych zwrotów akcji i tajemnicza, a w roli głównej występują w niej postaci tak znaczące dla dziejów Polski i naszego muzealnictwa, jak Karol Estreicher. Prowadzi to zatem do powstawania w Krakowie legend miejskich, a nawet teorii spiskowych. Trzeba ją zatem od początku opowiedzieć. Zwłaszcza, że ostatnio udało mi się namierzyć w Archiwum Narodowym w Krakowie relację, która rozwiewa sporo wątpliwości w kwestii tego, co się z owymi średniowiecznymi pergaminami stało.

W czasie wojny zginęła u nas niejedna bezcenna rzecz, jak widać także z niezniszczonego bombardowaniami czy miotaczami ognia Krakowa. Zginęła czy została zrabowana. Gruba jest ta księga, którą minister kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotr Gliński wręczył ostatnio prezydentowi Niemiec Frankowi-Walterowi Steinmeierowi.

Aczkolwiek w tym wypadku akurat rabunek przez Niemców możemy wykluczyć. Po kolei jednak: 12 maja 1364 roku Kazimierz Wielki wystawił akt założycielski Studium generale w Krakowie. Tak pojawiła się na ziemiach polskich nowa instytucja i to królewska, bo ostatni król Polski z rodu Piastów swoją decyzją ją powołał i chciał sfinansować ze swego skarbca. Dokument ten niedługo później potwierdzono specjalną bullą papieską, bez której instytucja ta nie mogłaby istnieć jako uniwersytet. Warto w tym miejscu wspomnieć, że w średniowieczu na uniwersytetach funkcjonowały zazwyczaj cztery wydziały, na których ówczesna młodzież mogła się kształcić: sztuk wyzwolonych, medycyny, prawa i teologiczny. Co ciekawe, w dokumencie fundacyjnym Kazimierza Wielkiego wydział teologiczny nie jest wymieniony. Został powołany dopiero w 1397 r. Historycy do dziś się spierają, dlaczego tak się stało. Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że to był najważniejszy wydział uniwersytecki i nie mógł tam wykładać byle kto. Nie wystarczy katedrę wybudować, trzeba jeszcze na niej kogoś postawić. Cegły wykładu nie poprowadzą. Ani wtedy, ani dziś.
A co z drugim aktem fundacyjnym?

Fundacja Kazimierza Wielkiego nie przetrwała prawdopodobnie jego śmierci – niespecjalnie wiadomo, co się działo z Uniwersytetem pod kolejnym władcą. Uważa się, że działał wtedy w jakiejś szczątkowej formie. Dopiero para królewska, Jadwiga i Władysław Jagiełło, postanowiła odnowić tę fundację i stworzyć uniwersytet z prawdziwego zdarzenia. Tu historycy znowu się spierają, czy to jest ponowna fundacja, czy też odnowienie owego Studium starszego niemal o pół wieku. Pozostaje faktem, że 26 lipca 1400 r. Władysław Jagiełło wystawił kolejny dokument fundacyjny. Królowa Jadwiga zmarła rok wcześniej, zostawiwszy swój osobisty majątek właśnie na rzecz organizacji Uniwersytetu. Król zaś szykował się do ożenku z nową narzeczoną – Anną Cylejską, Piastówną po kądzieli mówiącą po niemiecku, zmuszając ją do nauki języka polskiego, co poświadcza kronikarz Jan Długosz. Przypuszcza się jednak, że nauka języka stanowiła wybieg dyplomatyczny, aby zerwać zaręczyny, bo krótko mówiąc – Anna Jagielle się po prostu nie podobała.

Wracając do starych pergaminów: z całą pewnością wiemy, że do kiedy istniały oryginalne, podpisane dokumenty fundacyjne UJ?

Dokumenty te pojawiały się w różnych archiwalnych inwentarzach, natomiast namacalnym dowodem, że one istniały mimo upływu wieków są fotografie wykonane w 1900 roku z okazji 500-lecia UJ. Przyczynił się do tego prof. Stanisław Krzyżanowski. Wówczas też postanowiono dokumenty „oprawić” w dębowe skrzyneczki, w których miały być odtąd przechowywane. Istnieją też źródła potwierdzające, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w latach 20. i 30. XX w. były złożone wraz z najcenniejszymi berłami i klejnotami uniwersyteckimi w sejfach Banku Gospodarstwa Krajowego i Banku Związku Spółek Zarobkowych jako depozyt UJ. Czy dokumenty były wyciągane z depozytu, dziś trudno stwierdzić.

Wiemy, że chociażby na uroczyste inauguracje roku akademickiego wyjmowano z depozytu inne elementy skarbca UJ, np. dwa najstarsze znane nam dziś berła rektorskie – królowej Jadwigi i kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, które potem przed Jego Magnificencją nosili dumnie pedele. Z pewnością z tej też okazji wyciągano łańcuchy rektorskie. Istniał bowiem skarbiec UJ, obejmujący ok. 30 elementów, cały złożony w owym depozycie. Zachowały się w Archiwum UJ kwity depozytowe dotyczące owego skarbca.

A kiedy wiadomo już było, że zbliża się wielkimi krokami wojna, to czy powstał i na czym polegał plan zabezpieczenia lub ewakuacji tych wszystkich niesamowitych skarbów? Takie strategie postępowania powstawały np. wobec skarbców katedralnych, tak w Strasburgu, jak i we Lwowie. Było bowiem jasne, że wojna będzie prowadzona nowoczesnymi środkami, że będą bombardowania i pożary.

Już I wojna światowa pokazała, że straty dla kultury mogą być znaczne, w Krakowie zatem słynna była sprawa demontażu figur z ołtarza Wita Stwosza z Kościoła Mariackiego. W ostatnich dniach sierpnia 1939 udało się zorganizować ewakuację elementów ołtarza – galarem przez Wisłę przetransportowano je do Sandomierza. To była realizacja planu Karola Estreichera młodszego, który osobiście go przeprowadził. Oczywiście Niemcy figury w Sandomierzu znaleźli i zarekwirowali, a mówiąc wprost – ukradli. Z kolei arrasy wawelskie przetrwały w ukryciu, wywiezione po perturbacjach do Kanady, etc. Pracowano nad tym wszystkim z pewnością od wiosny 1939 roku.

Ocalił przed Niemcami arrasy wawelskie, odzyskał ołtarz mariacki i „Damę z gronostajem”

Stanisław Wyspiański był kolegą szkolnym jego ojca i razem uruchomili kiedyś dzwon Zygmunta. On z kolegami zrobił to samo. Na wagarach, 11 listopada 1918 roku.

zobacz więcej
Decyzje, jak i co zabezpieczyć czy ewakuować, były czasem lepsze, a czasem gorsze, czasem zaś żadne. Brak było przede wszystkim jakichkolwiek funduszy, z góry na to przeznaczonych. Środki były potrzebne na prawidłowe zabezpieczenie tych dzieł czy transport, który ich nie uszkodzi. UJ ani takiego specjalnego funduszu nie posiadał, ani nie został nim obdarowany przez państwo. Cały czas łudzono się, że wojny nie będzie, a w najkoszmarniejszych snach nikt nie przewidywał ani jak będzie długa, ani jak straszna. Niektórzy pracownicy naukowi UJ, zwłaszcza z Zakładu Historii Sztuki mieszczącego się ówcześnie w Collegium Novum uznali, że skoro nie ma wsparcia z góry, to sami się muszą zorganizować. Postanowili przygotować skrytkę, a w zasadzie wykorzystać sekretne pomieszczenie, które zostało zaprojektowanie wraz z budową Collegium Novum w końcówce XIX wieku, i schować tam najcenniejsze zbiory Zakładu (oraz UJ jako całości). To był sprytny plan tegoż samego Karola Estreichera młodszego, aby w owej skrytce zrobić kolejną skrytkę.

Tutaj jednak zaczynają się przypuszczenia, bo nie istnieje żaden plan ani świadectwo, które mówi, czym owa druga skrytka była, a nawet czy na pewno była tam, gdzie się dziś przypuszcza. Nie wiemy, czy była wykuta w ścianie, ewentualnie w sklepieniu bądź w podłodze. Nie wiemy nawet, czy w owym czasie dno tego pomieszczenia w skrytce było wybetonowane, ceglane czy po prostu ziemne, a jeśli wybetonowane, co i na jakiej grubości znajdowało się pod owym betonem. Zatem czy kuto, czy po prostu wykopano dziurę w ziemi (co z pewnością łatwiej by było zamaskować)? W założeniu ta sprytna skrytka miała być przeznaczona tylko na tzw. metal, czyli złote i srebrne berła, łańcuchy i numizmaty. Natomiast postanowiono – jak wskazują źródła, nieliczne niestety i późniejsze względem samego momentu wykorzystania skrytki – być może w momencie desperacji, bo „bomby lecą na głowę”, schować tam cały skarbiec. W tym drewniane skrzyneczki z dwoma aktami fundacyjnymi UJ: pergaminami z pieczęciami wiszącymi na jedwabnych wstążkach. Do umieszczenia skarbca w skrytce miało dojść rano 1 września 1939 roku, w czasie pierwszych nalotów niemieckiego lotnictwa na Kraków.

Poza Karolem Estreicherem kto był w to zaangażowany, na dowolnym etapie?

Estreicher był pracownikiem Zakładu Historii Sztuki, czyli współpracował głównie z docentem Adamem Bochnakiem, który w hierarchii uczelnianej oczywiście stał wyżej, na stopie prywatnej byli zaś bliskimi przyjaciółmi. W plan musiał być wciągnięty kierownik Zakładu, czyli prof. Tadeusz Szydłowski. Choć fizycznie nie brał w nim udziału, brak bowiem źródeł potwierdzających jego obecność na miejscu, to bez jego wiedzy nic by nie zrobiono. Sam Karol Estreicher również fizycznie nie mógł uczestniczyć w zamykaniu skrytki, bo właśnie wtedy wracał z Sandomierza, do którego spławił figury z Ołtarza Wita Stwosza w nocy z 31 sierpnia na 1 września. Wrócił dopiero pod wieczór. Ówczesne zaś władze UJ, przede wszystkim w osobie sekretarza Włodzimierza Ottmana, postanowiły nie czekać na niego i przekazać depozyt Bochnakowi, który wypełnił skrytkę, nazwijmy ją „wewnętrzną”, jak i zamurować do niej dojście w piwnicach Collegium Novum, gdzie wcześniej umieszczono dzieła sztuki, np. liczny majątek uniwersytecki oraz pewne elementy Ołtarza Mariackiego.
Zasypanie ziemią i zamaskowanie wewnętrznej skrytki tak, żeby nie wyglądało to jak świeży wykop, wydaje się skuteczniejsze niż zamurowanie. Niestety tylko w stosunku do metali, niekoniecznie pergaminów. Jeśli zewnętrzna skrytka zostanie odkryta – a tak się właśnie stało – to ta wewnętrzna pozostaje wciąż bezpieczna. Idźmy jednak dalej.

Co wiemy na pewno? Rankiem 1 września Adam Bochnak otrzymuje depozyt od wspomnianego sekretarza Ottmana, po czym w towarzystwie młodszego asystenta Jerzego Żarneckiego i przy pomocy powszechnie szanowanego Michała Orkisza, emerytowanego i obdarzanego zaufaniem w Zakładzie woźnego (poza obowiązkami porządkowymi, przez ponad 40 lat powierzano mu np. katalogowanie zbiorów Zakładu), umieszcza go w skrytce i maskuje ją. Panowie zobowiązali się z pewnością do zachowania najściślejszej tajemnicy, bo w złożonej przez Adama Bochnaka już w kwietniu 1945 r. oficjalnej relacji dla władz uczelni o losach osobistych w czasie okupacji, brak jakichkolwiek szczegółów pozwalających zlokalizować skrytkę „wewnętrzną”. Brak w niej też wszelkich danych technicznych, a nawet listy owych precjozów.

Co było dalej, wynika głównie z czterech zachowanych protokołów z otwarcia skrytki w lipcu 1945 roku, do których zaraz przejdę. Docent Bochnak czas okupacji spędził w Ciężkowicach. Jerzy Żarnecki uciekł z okupowanego kraju i przedostał się do Francji, gdzie walczył w kampanii francuskiej, w której został wzięty do niewoli niemieckiej. W 1943 r. udało mu się zbiec i trafić do Londynu, gdzie Karol Estreicher (który ściśle współpracował z gen. Władysławem Sikorskim) zatrudnił go w Biurze Rewindykacyjnym, działającym przy polskim rządzie emigracyjnym. Biuro zajmowało się liczeniem strat wojennych, przede wszystkim kulturalnych, tropieniem, gdzie Niemcy wywieźli zrabowane dzieła sztuki oraz planowaniem przyszłej rewindykacji. Estreicher dzięki temu zanotował w swoim dzienniku, że skarbiec jest bezpiecznie złożony. Zresztą żadne jego elementy nie wypłynęły podczas wojny, a takimi zdobyczami Niemcy by się pochwalili.

Jerzy Żarnecki do PRL po wojnie nie wrócił, został szanowanym angielskim historykiem sztuki i do dziś nie są znane (ale też nic mi nie wiadomo, by były poszukiwane) jakiekolwiek jego relacje związane z ukryciem skarbów UJ. Do kraju, w atmosferze sporego skandalu wśród londyńskiej Polonii, w roku 1945 wraca natomiast Karol Estreicher, który nawiązał kontakty z rządem komunistycznym i z tego powodu do dziś jest bardzo różnie oceniany, wielu określało tę jego decyzję jako zdradę. Nie ulega jednak wątpliwości, że odzyskał dla Polski Ołtarz Mariacki, „Damę z gronostajem” pędzla Leonarda da Vinci i przyczynił się do odzyskania wielu innych dzieł sztuki. Czy to by się udało, gdyby był nadal w Londynie, a tu rewindykacją zajmował się jakiś politruk? Gdy przyjechał do swojego miasta, widział jak po ulicach szlajają się rosyjscy żołdacy, trwają aresztowania, gwałt i grabież. Że zaczyna się też permanentna inwigilacja społeczeństwa. Trzeba ratować co się da. Estreicher przyczynił się do powołania Muzeum UJ, którego jestem dziś pracownikiem, a postacią był jedną z najbarwniejszych w historii Uniwersytetu i miasta, to pewne.

Może za jakiś czas opowie pan o samym Estreicherze, bo prześwietla pan jego działalność na rzecz Uniwersytetu Jagiellońskiego. A na razie dopytam: co ze skrytką?!

Sytuacja owej skrytki pozostaje zatem zawieszona aż do lipca 1945 roku, a jej istnienie nadal jest osłonięte najściślejszą tajemnicą. Przypomnę, że prof. Bochnak w swoim zeznaniu z kwietnia nie ujawnił jej lokalizacji. Była jednak obawa, co się z nią dzieje i czy w ogóle przetrwała. Bo Niemcy na odjezdnym plądrowali wszystko (o czym dobrze świadczy odcisk buciora żołnierza Wermachtu na „Damie z gronostajem”), zatem wykluczyć, że ją jednak znaleźli, się nie dało. Ówczesne władze UJ decyzję, by wreszcie skrytkę otworzyć i wydobyć skarbiec, podjęły 28 lipca 1945 roku. Data, co ciekawe, zbiega się z momentem pierwszej powojennej wizyty w Polsce Karola Estreichera, kiedy to załatwia formalności związane z przyszłą misją rewindykacyjną do Niemiec jako reprezentant PRL.

Kto naprawdę uratował „Bitwę pod Grunwaldem”

W peerelowskiej propagandzie to chłopo-robotnicy musieli ukrywać obraz.

zobacz więcej
Schowek otwarła komisja składająca się z wybitnych przedstawicieli nauk historycznych i historii sztuki, wśród nich był również Adam Bochnak, który go zamykał we Wrześniu ‘39. Wśród zebranych był jedyną osobą, która mogła wskazać miejsce, bo Michał Orkisz zmarł w 1940 roku, a Żarnecki przebywał na emigracji. W skład komisji weszli ludzie o zasadniczo nieposzlakowanej opinii, natomiast wywodzący się z bardzo różnych środowisk: znany historyk krakowski Henryk Barycz, prof. UJ, zmarły kilka miesięcy później wojewódzki konserwator zabytków i architekt Bogdan Treter, dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie Feliks Kopera, dyrektor Muzeum Czartoryskich Stanisław Gąsiorowski i prorektor UJ Stanisław Dziurzyński. Trudno sobie wyobrazić dający się ukryć w Krakowie spisek tych wszystkich osób, mający na celu zatajenie prawdy. Choć trzeba przyznać, że oczom zebranych – jak informuje bardzo lakoniczny protokół, w dodatku podpisany post factum – ukazał się widok tak przedziwny, jak tragiczny. Mianowicie wszystko było na miejscu (choć po dwóch dniach, w poniedziałek, wrócono do skrytki w poszukiwaniu brakującego łańcucha), ale z dokumentów fundacyjnych miały zostać znalezione jedynie fragmenty po całkiem zbutwiałych skrzyneczkach oraz pieczęcie.

Brak na protokole otwarcia podpisu Tretera, który zmarł w połowie listopada owego roku sugeruje, że dokument podpisywano po tym czasie, czyli nawet pół roku później. Jest kompletnie niejasne, dlaczego. I tak zaczęły się legendy miejskie, a nawet teorie spiskowe, że to np. Estreicher te akty wyjął i gdzieś schował. Choć nie wybuchły one wówczas – widocznie w okresie stalinizmu ludzie mieli istotniejsze problemy – a w roku 2014 i to z udziałem lokalnych mediów. A to ze względu na 650. rocznicę aktu erekcyjnego z pieczęcią Kazimierza Wielkiego. Jak wspominałem, my w Krakowie uwielbiamy celebrować jubileusze. 650 lat tradycji i wszystko jasne (śmiech).

Fakt, że w skrytce przepadł łańcuch i trzeba było po niego wracać, a wtedy się znalazł, może sugerować, że istotnie schowek był dołkiem w ziemi, zaś rzeczy wrzucono wspólnie w jakiś worek. Bo w metalowej czy drewnianej skrzyni, czy wreszcie w wymurowanym czy wybetonowanym dołku by nie przepadł. Mógłby pan szczegółowo opisać kwestię protokołów z otwarcia skrytki, bo wydają mi się tu kluczowe? I co w istocie znaleziono po jej otwarciu czy odsłonięciu?

Po pierwsze warto zauważyć, że faktowi odkrycia skrytki i znalezienia w niej m.in. bereł rektorskich, złotych łańcuchów itd. nie nadano wtedy żadnego znaczenia propagandowego w prasie. To bardzo nietypowe. Znalezione przedmioty oddano na przechowanie do skarbca na Wawelu, gdzie miały być bezpieczne. W Archiwum UJ odnajdujemy protokoły otwarcia skrytki za pierwszym i za drugim razem, gdy znaleziono ów brakujący łańcuch. W protokole wymieniono, co odnaleziono w skrytce (w sumie 28 pozycji), ale nie zawarto informacji, gdzie skrytka była dokładnie umiejscowiona, brak jakichkolwiek technicznych odniesień. Zawarto jednak informację, że znaleziono mocno zbutwiałą kartkę papieru, na której było napisane: „Skarbiec U.J. schowany 1 IX 1939 godz...[?] Adam Bochnak, Jerzy Żarnecki, Michał Orkisz”. Ta karteczka niestety albo się rozpadła w rękach, albo zaginęła, bo jej nie ma. Pewien jednak szczegół umyka uwadze, mianowicie karteczka była schowana w blaszanym pudełku, może dlatego przetrwała, a rzucone luzem średniowieczne pergaminy nie? Ponadto, jak wspomniałem, istnieje raczej pewność, że doszło do co najmniej zaniedbania i protokoły formułowano nie na miejscu, a później – być może nawet znacznie później.

W literaturze przedmiotu możemy odnaleźć wzmianki, iż owe dokumentu fundacyjne Uniwersytet utracił w czasie wojny „w niefortunnych okolicznościach”, i że one miały ulec całkowitej degradacji. Nie były jednak znane bliższe okoliczności całej sprawy. Nikt przez ponad 50 lat jej nie drążył. W efekcie wszyscy świadkowie zdążyli umrzeć. Wielka szkoda, bo jeszcze do 2008 r. żył w Anglii Jerzy Żarnecki. Dopiero jubileusz UJ w 2014 r. skłonił historyków do podjęcia tematu. Zaczęto szukać i pytać. Tu pozwolę sobie wymienić Marcina Bastera z Archiwum UJ, który wykonał potężną kwerendę. Pojawiły się różne domysły, cóż się mogło stać z pergaminem, który – jak wiemy – jest materiałem dość odpornym na zmienne koleje losu i warunki środowiska. Z pewnością bardziej niż papier.
Pergamin to skóra ssaka, czyli kolagen – ciężko się rozkłada, potrzeba do tego dużo ciepłej wody, działającej długo, i enzymów proteolitycznych, które mogą pochodzić z drobnoustrojów. Kornik pergaminu nie chwyci, bo żywi się materiałem roślinnym a nie zwierzęcym, mól zaś jest stworzeniem latającym po szafach, nie piwnicznym…

A w 1946 roku pojawia się ekspertyza doktorów botaniki Jana i Wandy Zabłockich, że średniowieczne dokumenty pożarły skoczogonki.

To stawonogi blisko spokrewnione z owadami. Tylko że one też odżywiają się roślinną celulozą, w dodatku żyją w wodzie lub wilgotnej glebie – najchętniej próchniczej. Zatem to raczej nie one, choć ekspertyza sugeruje znów skrytkę ziemną.

Żeby one były najdziwniejszą rzeczą, która pojawia się ze strony poważnych ludzi w tej sprawie! Mamy bowiem też do czynienia z czymś, o czym od 2014 roku wiemy na pewno, że było rodzajem mistyfikacji, choć jej autor chętniej nazwałby to przedstawieniem symbolicznym. Mówię o nadal znajdującym się w magazynach Muzeum UJ „słoju Estreichera”. To taki zwykły przedwojenny wek produkcji polskiej, z szeroką sprężyną, w jakim nasze babcie przechowywały konserwowe ogórki, pełen piachu, żwirku, trocin, ziemi… właściwie do 2014 roku nie wiedzieliśmy, czego dokładnie. Dziś, po analizach dokonanych przez specjalistów z UJ jest jasne, że nigdy tam nie było żadnego pergaminu, za to są… ścinki niemieckich gazet z okresu II wojny światowej. Jako żywo zatem materiału z tej prawdziwej skrytki zawierać on nie może.

Stosunkowo szybko po wojnie (w 1953 r.), na podstawie zachowanych zdjęć z roku 1900, powstały bardzo dobre pergaminowe kopie owych średniowiecznych aktów fundacyjnych. Są prezentowane w Muzeum UJ i choć jest napisane, że to kopie, nikogo to nie dziwi. Oryginały takich rękopisów rzadko się prezentuje. I zasadniczo o tym przez całe lata nie rozmawiano. Nie że jakaś zmowa, po prostu nie było tematu. Skoro profesor Estreicher pokazuje w Muzeum UJ profesjonalne kopie tych pergaminów i jeszcze pokazał słój z tym, co pozostało ze skrytki – a właściwie symbolizujący to – sprawę uznano za zamkniętą.

Dokumenty pergaminowe zgniły bez śladu, zbutwiały, rozpadły się, „zamieniły się w żelatynę i wyciekły”, myszy je zjadły – opinie były różne, bo nigdzie nie znaleziono zapisu, jak to dokładnie wyglądało podczas otwarcia skrytki. Nie wiemy, gdzie ona była, aby poddać ją badaniom. Zresztą nie wiem, czy po tylu latach udałoby się odtworzyć warunki panujące w czasie wojny w piwnicach Collegium Novum. Dzisiaj teren jest osuszony, odwodniony, a wtedy wcale tak nie musiało być.

Nie zdziwiło też nikogo, że Karol Estreicher wykreował zabytek, bo on był z tego znany. „Średniowieczną dewizę UJ”: Plus ratio quam vis (Więcej znaczy rozum niż siła), którą umieszczono na portalu prowadzącym z Auli do Sali Kopernika w Collegium Maius. Portalu autorsko przebudowywanym przez Estreichera, w którym ulokowano Muzeum UJ. Dewizę tę też wymyślił w latach 50. XX w. Zaczerpnął ją z poety Maximianusa z VI w., a twierdził, że to autentyk krakowski i pochodzi z początków Uniwersytetu! Do dziś większość studentów i kadry tak uważa, nawet medale są z tą dewizą przyznawane. Myślę, że Karol Estreicher ze swoim genialnym piórem i pomysłami świetnie by się dziś odnalazł jako szef jakiejś agencji reklamowej (śmiech).

Ewidentnie granice rekonstrukcji historycznej miał przesunięte i nie brak wokół niego kontrowersji.

To właśnie sprawia, że legenda miejska oskarża go o naruszenie tej skrytki i wyjęcie owych pergaminów bez pieczęci, schowanie ich nie wiadomo gdzie… Potępia się go, że w ogóle wymyślił tą skrytkę, bo przecież pergaminy spokojnie sobie mogły leżeć w banku i nic by się nie stało. Problem w tym, że Niemcy dokumenty fundacyjne Uniwersytetu Praskiego zrabowali i do dziś ich nie ma. Tu nie było dobrego wyjścia. W takich sytuacjach nigdy nie ma dobrego wyjścia. Niektórzy chyba o tym zapominają.

Ponad 80 lat na wygnaniu. Niesamowita historia Siedmiu Obrazów

Było to ideowe serce polskiego pawilonu na nowojorskiej wystawie EXPO.

zobacz więcej
Zamknięcie buzi plotkarzom i siewcom sensacji wymaga jednak dowodów. A te mogą pochodzić z londyńskiego prywatnego archiwum Jerzego Żarneckiego, o ile ono w ogóle istnieje. Albo ze szczegółowych badań naukowych zdolnych określić, co przez 6 lat może się stać w warunkach tej skrytki, prawdopodobnie ziemnej, z 600-letnim pergaminem. Albo… No właśnie, niech pan powie proszę, co pan znalazł i gdzie.

Sprawą zajmuję się hobbystycznie, bo co byśmy o niej nie sądzili, jest intrygująca. Trochę przypadkiem udało mi się niedawno dotrzeć w Archiwum Narodowym w Krakowie do służbowego dziennika, prowadzonego odręcznie przez Bogdana Tretera, wojewódzkiego konserwatora zabytków wspomnianego już przy okazji otwierania skrytki, który zmarł pół roku po tym wydarzeniu. On codziennie notował, naprawdę z datami dziennymi i dość szczegółowo, wszystko co robił w ramach obowiązków służbowych, wyjazdów w teren, jakie zabiegi konserwatorskie trzeba przeprowadzić, jaki jest stan obiektów etc. Oj, jak by nam się historykom tacy „szczególarze” i pedanci przydali! Co więcej, to porządnie zszyty, gruby zeszyt formatu A4, gdzie strony są ponumerowane, istnieje zatem spora doza pewności, że nic z niego nie wyrwano ani nie wstawiono.

Znalazłem zapis na pół strony pod datą 28 lipca 1945 roku, dotyczący „insygniów Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie”, który da się streścić do tego, że autor brał udział jako członek komisji UJ w otwarciu schowka. „We wskazanym miejscu [niestety nie jest ono dokładnie opisane – przyp. AW] stwierdzono, że schowek jest nienaruszony”, a po otwarciu „znaleziono wszystkie schowane tam przedmioty w trocinach i piasku”, a więc „4 berła, kilka pierścieni, kilkanaście złotych dukatów, 5 łańcuchów rektora i dziekanów, skrzyneczkę obitą skórą, której otworzyć nie można było, zawierającą zapewne łańcuch Królowej Jadwigi [tu tekst jest przekreślony, chodziło bowiem o łańcuch Anny Jagiellonki – przyp. AW.], w końcu dwie niepełne pieczęcie dekretów erekcyjnych. Niestety dokumentów pergaminowych zupełnie nie odnaleziono, a z drobnych czarnych strzępków przy pieczęciach wnosić należy, że pergamin został zupełnie przez wilgoć rozłożony. Obecni byli…”. I tu są dalej wymienieni profesorowie: Dziurzyński, Kopera, Gąsiorowski, Barycz, Bochnak. I dalej: „Ponieważ wyrażono zgodnie zapatrywanie, że należy cały zasób piasku i trocin, który się w schowku znajduje, obadać dokładnie, czy jeszcze się w nim czego nie znajdzie. Dr. Bochnak nie ma spisu przedmiotów, które były schowane, ani nie pamięta, postanowiono tę czynność wykonać w poniedziałek 30 lipca. Celem zabezpieczenia wejścia zabezpieczono je pieczątką konserwatora. Jest rzeczą niezrozumiałą, dlaczego najcenniejsze dokumenty UJ nie zostały w sposób zupełnie pewny zabezpieczone przed działaniem wilgoci, względnie dlaczego nie zostały przechowane w innym cichym miejscu”. I pod tym jego sygnaturka: BT.

ODWIEDŹ I POLUB NAS Na tym etapie badań to zasadniczo zamyka sprawę teorii spiskowych i legend miejskich od „Rosjanie je mają” przez „Estreicher je wziął i schował” po „Amerykanie je mają”, bo zbyć się tego wówczas nie dało, a i dziś raczej nie. Oczywiście wątpliwości budzi kwestia tak doszczętnego rozłożenia się wytrzymałego w istocie materiału, jakim jest pergamin i tu jak najszczegółowsza ekspertyza archeologów, specjalistów od średniowiecznych pergaminów byłaby bardzo wskazana. Jeśli owe akty leżały w bardzo wilgotnej glebie w warunkach o niskim dostępie tlenu…

Na ten temat znalazłem niedawno również inne, ciekawe świadectwo. Źródło to jest wspomniane w publikacji prof. Stanisława Waltosia na temat rabunku Ołtarza Mariackiego. Autor przytacza pewną relację Ericha Meyera-Hasiga, kustosza Zbiorów Sztuki we Wrocławiu, który został ściągnięty jako specjalista do Krakowa do rabującej niemieckiej ekipy. Po wojnie złożył zeznanie, z którego wynikało, że był świadkiem odkrycia tego „zewnętrznego” schowka w Collegium Novum. Według jego słów „opróżnienie” schowka w istocie uratowało te zabytki przed zniszczeniem, ponieważ w zimie 1939 roku, wskutek silnego mrozu w tym budynku pęknąć miała instalacja grzewcza, przez co podłogi i owo pomieszczenie piwniczne całkiem zalała woda. Jeśli jest to prawda, to wyjaśniałoby dramatyczny i nieprzewidziany poziom zawilgocenia tych ukrytych precjozów. Trzeba teraz w jakiś sposób zweryfikować, czy ta skrytka „wewnętrzna” po prostu nie stała latami w wodzie. Choć już żadni świadkowie tamtych dni nie żyją.

Wydarzyła się zatem w Krakowie historia, jak z Archiwum X. Na razie będzie z tego artykuł naukowy, kiedyś może książka, reportaż? Choć samych oryginalnych aktów fundacyjnych UJ już nie ma. Zabrała je bezpowrotnie II wojna światowa, choć nie zostały tak po prostu zrabowane.

– rozmawiała Magdalena Kawalec-Segond

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy


Mgr Artur Wójcik – historyk, pracownik Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego, popularyzator historii, twórca podcastów i strony Sigillum Authenticum, autor książki „Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków”. Interesuje się zapomnianymi i nieoczywistymi wątkami naszej historii.
SDP2023
Zdjęcie główne: Dokument fundacyjny Władysława Jagiełły z 26 lipca 1400 r. Fotografia wykonana do publikacji Stanisława Krzyżanowskiego, Poselstwo Kazimierza Wielkiego do Awinionu i pierwsze uniwersyteckie przywileje w 1900 r.. Fot. Biblioteka Narodowa (polona.pl), Domena Publiczna
Zobacz więcej
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Zarzucał Polakom, że miast dobić wroga, są mu w stanie przebaczyć
On nie ryzykował, tylko kalkulował. Nie kapitulował, choć ponosił klęski.
Rozmowy wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
W większości kultur rok zaczynał się na wiosnę
Tradycji chrześcijańskiej świat zawdzięcza system tygodniowy i dzień święty co siedem dni.
Rozmowy wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Japończycy świętują Wigilię jak walentynki
Znają dobrze i lubią jedną polską kolędę: „Lulajże Jezuniu”.
Rozmowy wydanie 15.12.2023 – 22.12.2023
Beton w kolorze czerwonym
Gomułka cieszył się, gdy gdy ktoś napisał na murze: „PPR - ch..e”. Bo dotąd pisano „PPR - Płatne Pachołki Rosji”.
Rozmowy wydanie 8.12.2023 – 15.12.2023
Człowiek cienia: Wystarcza mi stać pod Mount Everestem i patrzeć
Czy mój krzyk zostanie wysłuchany? – pyta Janusz Kukuła, dyrektor Teatru Polskiego Radia.