Cywilizacja

Kto koksuje? Gdzie? Jakimi metodami? Dopingowa mapa świata

Przez lata zachwycaliśmy się talentem kenijskich biegaczy. Młócili konkurentów z lekkością motyli. Za główną przyczynę uznawano czynniki genetyczne. Aż jeden ze sportowców ujawnił, że zakazana farmakologia obejmuje nawet najmłodsze tamtejsze roczniki. Niebawem Kenijska Agencja Antydopingowa poinformowała o 23 przypadkach oszustw. Dlaczego nie podała publicznie nazwisk?

Od jakiegoś czasu liczba globalnych afer dopingowych zmniejszyła się zauważalnie. I to jest wiadomość niepokojąca. W każdym razie powinna niepokoić zwolenników czystej gry. Ludzie sportu zawodowego do nich nie należą. Gdyby było inaczej, nie byłoby dopingu w sporcie.

Rzecz jasna zdarzają się aferki, nawet z udziałem medalistów olimpijskich czy rekordzistów świata, jednak skala zagadnienia nie dorównuje wydarzeniom z końcówki XX oraz początków XXI wieku. Tsunami się przetoczyło, a fala opadła.

Ostatnim nieprzeciętnym gwiazdorem ubabranym w błocie był Lance Armstrong. Ostatnią państwową koksownią była Rosja. Nie należy przez to rozumieć, że problem został rozwiązany. Przeciwnie – jest tylko lepiej zamaskowany.

Wpłynęły na to trzy czynniki. Po pierwsze rozwój farmakologii z dopingiem genetycznym na czele. Po drugie proceder korupcyjny wysokich funkcjonariuszy federacji międzynarodowych ( prezydent IAAF krył Rosjan za łapówkę). Po trzecie zobojętnienie opinii publicznej.

Dziś mało kogo dziwi i oburza obecność dopingu w sporcie. Tyle tego było, tak często trąbiły o tym media, tak głośno kajali się działacze i tak pokrętnie ściemniali przyłapani zawodnicy, że ludzie się zmęczyli i zdążyli niestety przywyknąć.

Zresztą taki był podstępny plan. Bossowie sportu szybko się zorientowali, że z dopingiem wygrać się nie da. To, co było możliwe, to wygłaszanie oficjalnych deklaracji potępienia i ciche przyzwolenie na brudną grę. Chodziło o pieniądze a one lubią ciszę.

Od początku stosowano prostą manipulację obliczoną na znużenie opinii. Poczynając od Bena Johnsona w Seulu co chwila rzucano na pożarcie dużą gwiazdę. Marion Jones, Javier Stomayor, Diego Maradona, Alberto Cantador, Maria Szarapowa, lista jest długa a wisienką na torcie jest wspomniany Armstrong.

Przesłanie tych operacji było czytelne. Skoro nawet legendy nie mogą liczyć na taryfę ulgową, to nikt nie może. A zatem co? Świat sportu twardo i bezwzględnie zwalcza doping. No i brawo, bis! Tyle, że niekoniecznie. Bo właśnie wówczas powstała opinia, że biorą wszyscy, a łapią nielicznych.

W sprawach dopingu zasada domniemania niewinności jest bardzo pomocna. Tyle, że nie ułatwia wykrywania lecz ukrywanie oszustwa. Tak było z mafią, która ponoć nie istniała. Tak było z korupcją w futbolu, której ponoć nie było. Powszechna wiedza o jednym i drugim nie miała znaczenia. Wina musi być dowiedziona.

Dopiero kiedy Al Capone poszedł siedzieć za podatki, premier Włoch okazał się człowiekiem Casa Nostry, a jedna „czarna owca” latająca po boisku z gwizdkiem, zamieniła się potężne stado, wyszło na to, że jednak istnieje to, czego ponoć nie było.

Doping w sporcie nigdy nie wkroczył na ścieżkę oczyszczenia. Był i pozostaje w trybie globalnej ściemy. Być może ze względu na niską szkodliwość społeczną czynu. Gdyby komuś chciało się stworzyć dopingową mapę świata, to raczej nie byłby na niej ani jednej białej plamy.

Przemyślna strategia korupcyjna

Odkąd kenijscy biegacze pojawili się na stadionach, zachwycono się ich talentami i sportowym potencjałem. Nie bez powodu, gdyż młócili konkurentów z lekkością motyli. Tylko niekiedy potykali się o Etiopczyków czy gości z Erytrei.

Za główną przyczynę fachowcy bez wahania uznawali czynniki genetyczne. Zimny prysznic wylał na ich rozpalone głowy człowiek stamtąd. Nazywa się David Lekuta Rudisha i jest rekordzistą świata na 800 metrów.

W którymś z wywiadów poinformował wszem i wobec, że czarna farmakologia szerzy się jak pandemia wśród biegaczy jego kraju. Obejmuje nawet najmłodsze roczniki. Głównie dlatego, że kenijskie chłopaki chcą wygrywać z Etiopczykami. A nie wierzą, że można bez koksu, bo wiedzą i widzą, co robią starsi.

Nikogo to specjalnie nie ruszyło, więc karawana jechała dalej. Po pewnym czasie wiadomości zaczęły wypływać na zewnątrz. W kwietniu 2022 Athletics Integrity Unit (AIU), agencja dbająca o fair play, rekomendowała przedłużenie Kenijczykom kategorii „A”, czyli szczególnego nad nimi nadzoru Światowej Agencji Antydopingowej (WADA).

Procedurę wykonawczą powierzono Kenijskiej Agencji Antydopingowej (ADAK), która ujawniła lokalnym mediom 23 przypadki oszustw oraz informację o 9 trwających postępowaniach.

Jednak nazwiska sportowców ADAK przekazała tylko lokalnym działaczom oraz zainteresowanym. Ich upublicznienie pozostawiła do decyzji zawodników, co wyglądało na strzał w stopę, lecz wyszło na to, że była to przemyślna strategia korupcyjna.

Zawieszeni biegacze ogłaszali publicznie, że mają kontuzje, dlatego pauzują. Zawieszone biegaczki, zresztą będące w szczytowej formie, twierdziły, że idą na urlopy macierzyńskie, dlatego przerwały starty. Tymczasem oni i one musieli bulić.

Komu? Oczywiście ludziom z ADAK. Noah Businei, były lekkoatleta, obecnie trener wyznał, że od niektórych żądano od 7 do 8 mln kenijskich szylingów (260-300 tysięcy złotych) za nie upublicznienie ich nazwisk. No i pozamiatane...

Jednak najbardziej rozbawiła mnie informacja o rzekomych ekspertach. Otóż rzeczeni eksperci podobno zgodnie podkreślają, że zjawisko dopingu nie rozwija się w Kenii za przyzwoleniem władz państwowych, jak w Rosji.

A czym jest ADAK jak nie agendą kenijskiego państwa, opłacaną z pieniędzy podatników? Ponadto, o zgrozo, jest także podwykonawcą zleceń WADA, która tak spektakularnie walczy z dopingiem na świecie i równie spektakularnie przegrywa.

Nie ma dzisiaj Herkulesa, co by uciął łeb tej hydrze. A nawet nie ma takiego, co by chciało mu się chcieć. Ani w sporcie, ani w jego otoczeniu. Taka amputacja byłaby zbyt kosztowna. Nie tylko kenijscy kontrolerzy żyją z tego, że doping istnieje. Kolejka beneficjentów jest długa. Oczekujących nie zżera wstyd, a chciwość.

Jak święty Graal

Kenijskie dzieciaki już nie wierzą w czysty sport, chociaż dopiero zaczynają kariery. Można powiedzieć, że to smutne. A co można powiedzieć o sytuacji ogólnej, która prowadzi do wniosku, że w samym sporcie prawie nikt nie wierzy w czysty sport?
Kenijka Esther Macharia zwyciężyła w singapurskim maratonie w grudniu 2022. Po badaniu antydopingowym została zdyskwalifikowan na 4 lata za używanie testosteronu. Na zdjęciu na mecie maratonu w Bangkoku w 2017 roku. Fot. ATHIT PERAWONGMETHA / Reuters / Forum
Wybitne talenty, wielkie pieniądze, najnowsze technologie, fenomenalna organizacja sportowej struktury nie powstrzymują środowisk tej branży od sięgania po wartość dodaną jaką jest koks, który wydaje się niezbędny.

Doping stał się czymś w rodzaju świętego Graala. Z taką różnicą, że nikt go nie szuka, bo dostęp do niego jest łatwy, ale bez niego spada motywacja i wiara w sukcesy. Nie tylko zawodników, ale i trenerów oraz działaczy.

Dziś żaden sportowiec nie ufa rywalowi. Albo wie albo się domyśla, że jego konkurent zażywa. Zatem nie widzi powodu do osobistej abstynencji. Wejście w buty przeciwnika uważa za wybór konieczny. Bo niby dlaczego miałby przegrywać z kimś mniej uzdolnionym tylko lepiej ostrzykanym? Tak to sobie tłumaczy i działa.

Zwycięstwa i medale przynoszą konkretne zyski. Dobre wyniki opłacają się bardziej niż przeciętnie. Rodzi to pewien oryginalny paradoks. Współczesny sport jest chyba jedyną z nielicznych dziedzin życia, w której sformułowanie „wynik pozytywny”, brzmi negatywnie.

Ten święty Graal ma nieodparty wpływ na sportowe zbiorowości. Przykładem na to jest Norwegia. W tym malowniczym kraju czystej przyrody i czystego powietrza trudno znaleźć sportowca, który nie chorowałby na astmę.

I nie dość na tym. Dowody wskazują, że oni tam muszą mieć astmę, żeby uprawiać zawodowo sport. Astma wymaga leczenia, a w lekach można podawać różne substancje. W tym także zakazane, które rzekoma choroba i realna terapia skutecznie maskują.

Kiedyś Norwegowie wysłali do Włoch na mistrzostwa reprezentację juniorów w biegach narciarskich. Wszystkie dzieciaki chorowały na astmę i brały leki. Gdy media docisnęły opiekunów drużyny, trenerzy tłumaczyli, że astmatykom szkodzi mróz, więc to dla ochrony zdrowia. Tyle, że wtedy na włoskich trasach temperatura wynosiła 15 stopni Celsjusza na plusie.

W Norwegii żyje 5 milionów ludzi. Aby mieć mocny sport, a taki mają, nie mogą liczyć na przypadki. Perfekcja przygotowań i precyzja szkolenia to fundamenty sukcesów. Toteż stworzyli organizację o nazwie Olimpiatoppen, która szkoli centralnie elity sportowe.

Zawodnicy, którzy tam trenują to kadry narodowe wielu dyscyplin, nie tylko narciarstwa. Pracują z nimi najlepsi trenerzy, lekarze, fizjoterapeuci, wspierani przez najbardziej nowoczesne technologie. Krótko mówiąc ulokowali tam centralną fabrykę wyczynu.

I co z tego mają? Oczywiście wiele pozytywnych wyników na wielu arenach i coraz więcej „wyników pozytywnych” w laboratoriach, co wywołało reakcję WADA, która zagroziła zawieszeniem norweskiej agencji antydopingowej.

Głównym powodem były wewnętrzne przepisy dotyczące kontroli dopingu. A prawdę mówiąc sprytne obejście międzynarodowych regulaminów. Według norweskiej koncepcji zawodnicy niepełnoletni nie mogą być badani bez zgody rodziców.

Regulacja obejmuje sportowców w wieku od 15 do 18 lat. Innymi słowy dobrze jest, gdy niespełna osiemnastoletni byczek przyjdzie na badanie za rączkę tatusiem. Źle jest, kiedy szalony kontroler wpadnie tam, gdzie młody trenuje, żeby go sprawdzić.

To ewidentne postawienie na głowie wszelkich zasad monitoringu, z których naczelną jest niezapowiadana wizyta oficera agencji. Ponadto przekreślenie sensu całego nadzoru. Warto pamiętać, że wielu skoczków narciarskich sięgało po ważne medale przed dojściem do pełnoletniości.

Moralność Kalego

Norweski wynalazek zaskakuje, jednak amerykański jeszcze bardziej. Tamtejszy senat przyjął ustawę, która daje USA możliwość ścigania za doping sportowców zagranicznych. Zarazem wyłączając spod jej rygorów dużą część sportu amerykańskiego. No i zrobiło się wesoło.

Ustawa nosi nazwę „Rodchenkov Act” (od nazwiska byłego szefa laboratorium moskiewskiego, który ukrywa się w USA). Twórcy są z niej bardzo zadowoleni ponieważ „w walce o czysty sport (...) poprawi warunki tych, którzy nie oszukują”.

Dobre, dobre nie za dobre, jak mawia mój przyjaciel. I WADA też tak to widzi, dlatego się zżyma. Zasadniczo nie jest przeciw, choć literalnie nie jest za. No bo troska o wszystkich uczciwych sportowców świata powinna także dotyczyć wszystkich uczciwych sportowców USA.

Natomiast klauzula eksterytorialności to puszka Pandory, z której z pewnością wyskoczą demony polityczne w odruchu rewanżu: skoro wujek Sam robi nam wbrew, to my zrobimy jemu jesień średniowiecza... Szczerze mówiąc ta ustawa jest od czapy, a czapę nosi hipokryta.

W sprawach dopingu Amerykanie mają za uszami nie mniej niż mieli radzieccy czy towarzysze z NRD. Władzio Komar, który lubił wiedzieć, co w trawie piszczy, wyspowiadał „w tym temacie” zarówno miotaczy z USA, jak i Niemców. Dowiedział się sporo.

DDR miało wówczas status „Czarnego Luda”. Uchodziło na świecie za imperium zła, choć już wtedy trzy czwarte globu zatrute było dopingiem, a wszelkie przydatne informacje przenosiły się jak wirus w obiegu nieoficjalnym.

To w Kalifornii powstało laboratorium BALCo. Teoretycznie centrum odżywiania dla sportowców, a w praktyce mega koksownia. Co z tego, że amerykański rząd nim nie sterował, skoro z jego usług korzystali zawodnicy z całego kraju oraz globalna klientela zagranicznych gwiazd.

W kwestiach żywienia pracownicy placówki byli otwarci na potrzeby odbiorców. Dołem szły proste anabole, górą podrasowane THG, które tam wymyślili. Paleta dyscyplin obejmowała lekkoatletów, koszykarzy, graczy futbolu, kolarzy, piłkarzy nożnych itd.,itp.

Co do Armstronga to i on obciąża konto Amerykańskiej Agencji Antydopingowej. Dowody przeciw niemu trzymali ponoć w szafie parę lat pozwalając, aby zwyciężał na chwałę USA. Odcięli go, gdy się zestarzał i już nie rokował wybitnych sukcesów. Poza tym media szarpały ich za nogawki i gryzły po łydkach.

Moralność Kalego łączy świat sportu w tak zwanej walce z dopingiem. Amerykańska ustawa nieźle to ilustruje. Nie wiadomo, jaką wiedzę o dopingu mają senatorowie. Ale słychać jak głośno krzyczą „Łapaj złodzieja!”... Oczywiście za granicą. I to może niepokoić.

Babcia jest już w domu...

Co kraj to inny rodzaj dopingowej maskarady. Jednak wszędzie chodzi o to samo . Chodzi o to, by gonić króliczka. A nie o to, by złapać go. Im rzadziej łapią, im mniej jest wokół tego szumu, tym gorzej dla sprawy. Względna cisza podkreśla skalę grozy.

W klimacie zakłamania wyrastają i przymierzają się do sportu nowe pokolenia. Dzieciaki nie widzą nic złego w stosowaniu dopingu. Nie tylko w Kenii szprycują się na potęgę. Może traktują to jak zabawę w chowanego albo w berka. W każdym razie problem narasta.

Gorączka testosteronu. Koniec zasady fair play w sporcie?

MKOl. ogłosił, że rezygnuje z tego męskiego hormonu jako wyznacznika płci dla kobiet trans i z zaburzeniami rozwoju płciowego.

zobacz więcej
Niedawno Francuzi odkryli z przerażeniem, że dzieci raczkujące w sporcie zażywają narkotyki oraz typowe środki dopingujące, aby osiągać lepsze rezultaty. Z wykonanych badań wynika, że małolaty uważają takie używki za rzecz całkowicie naturalną.

W anonimowej ankiecie francuskiej Akademii Medycznej około 15 procent pytanych przyznało się do regularnego brania dopingu. Badano grupy wiekowe między 9 a 15 lat. Źródłem zaopatrzenia są apteczki domowe, rodzice, trenerzy klubowi, lekarze albo koledzy.

Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć jak to może przebiegać za 5 czy 10 lat, kiedy młodzi sportowcy staną się dorosłymi. Nie ma co liczyć na terapie odwykowe. Z nałogowym dopingiem jest trochę tak jak z wychodzeniem z narkotyków. Lecz tylko trochę podobnie.

Jedna z różnic polega na tym, że na ćpaniu człowiek traci pieniądze, a na dopingu zarabia. Oba sektory funkcjonują w obwodach zamkniętych: producent, dystrybutor, dealer, klientel. Obie branże działają w ukryciu, prowadzone przez zaufanych i dobrze opłacanych ludzi.

Handlarze narkotyków działający w ukryciu, nie muszą się przejmować zdrowiem narkomanów. Protektorzy dopingu, którzy także działają niejawnie, muszą zachować pozory. Deklarować stanowcze weto, udawać zatroskanie, krótko mówiąc – rżnąc głąba.

Nałogu dopingu nie da się wyleczyć skutecznie, gdyż całe to leczenie jest objawowe. Przypadki wykryte to pikuś przy liczbie nieujawnionych. Tak naprawdę świat sportu nie ma problemu z dopingiem. Ma problem z konfabulacją. Nieustannym wymyślaniem nowych krętactw. Rożne kraje stosują różne opcje.

Prosto i po żołniersku radzą sobie z tym Chińczycy. Za przeciek o dopingu w Chinach pakują sygnalistę do więzienia. Na letnich igrzyska w Pekinie zdobyli 100 medali. Z bratnią pomocą byłych trenerów z NRD, których ochoczo zatrudnili.

Fachowcy z Niemiec podrzucili im też parę sprawdzonych metod, które sprawiają, że sportowiec staje się czysty. Rzecz jasna po solidnym praniu i płukaniu. Bez obowiązkowej wizyty w pralni żaden Chińczyk nie ma prawa stawać na sportowej arenie. Tak robiono przez lata w NRD i we wszystkich KDL-ach, także w PRL.

Pani doktor Xue Yinxian opowiedziała o tym w telewizji ARD. Była lekarką chińskich sportowców, miała wtedy 79 lat, więc niewiele do stracenia. Według jej szacunków doping w Chinach obejmował 10 000 zawodników. I nie tylko obejmował, był patriotyczną powinnością według zasady „kto nie bierze dopingu, ten szkodzi ojczyźnie”.

Aby nie było bałaganu ani przekłamań informacyjnych, każdy zawodnik był powiadamiany przez kontrolera Chińskiej Agencji Antydopingowej, że może jechać na imprezę, gdyż jest czyściutki i świeżo wyprany. A komunikat był tajnym hasłem: „Babcia jest już w domu”.

Gęsty dym koksu powszechnego

Lista krajów zainfekowanych tym wirusem pokrywa się bez naciągania z liczbą członków MKOl. Raczej nikogo na niej nie brakuje. Obszarów skażonych jest znacznie więcej niż wymienionych wyżej. W Afryce oprócz Kenii jest jeszcze Etiopia, Erytreja, Ghana, Togo, Maroko, Algieria i można by tak długo.

Nie tak dawno cały biznes lekkoatletyczny opierał się jednym człowieku – niemal przez dekadę. Człowiek nazywał się Usain Bolt i nigdy nie wpadł na dopingu. Choćby dlatego, że był podporą dyscypliny. Za to jego koledzy ze sztafety oraz kilka jamajskich sprinterek mieli poważne kłopoty.

Na doping w Europie najbardziej najeżeni są Niemcy tyle, że ich demokracja również łyknęła sporą gromadkę szkoleniowców z NRD. Polska też nie stała z boku za komuny a i teraz zdarza się to i owo. Rosja – wiadomo, ale nikt nie jest bez winy.

Doping jest zjawiskiem powszechnym tak, jak powszechnie uprawiany jest sport. Nad maratonami amatorów unosi się gęsty dym z koksu powszechnego. Nikt biegaczy nie bada, bo kontrole kosztują a organizatorzy oszczędzają pieniądze.

Czy ten trend kiedyś się zmieni? Bezwzględnie tak, lecz na pewno na gorsze. Żeby wygrać z dopingiem trzeba by zamknąć stadiony i wyrzucić klucze do Rowu Mariańskiego. Przez ostatnie lata doping genetyczny był niewykrywalny. Doping technologiczny szybko mutuje.

Do akcji wkraczają nowe pokolenia trenowane i wychowane w „kulturze” dopingu. Czy można liczyć, że coś się poprawi? Bezwzględnie tak, a konkretnie – skuteczność środków farmakologicznych, technologicznych gadżetów oraz metody maskowania dopingu.

Jak w tym stanie rzeczy powinien reagować zapalony kibic sportu? Tak jak każdy kierowca na szosie: z ograniczonym zaufaniem. I do wysokich funkcjonariuszy i do samych zawodników.

Nie ubolewać nad chorowitymi, którzy koniecznie muszą brać leki. Nie dowierzać złotoustym, którzy tym bardziej kochają czysty sport, im lepiej zostali wypłukani. To rzecz jasna niczego nie zmieni. Ale tak będzie zdrowiej dla naszej psychiki.

– Marek Jóźwik

TYGODNIK TVP, ul. Woronicza 17, 00-999 Warszawa. Redakcja i autorzy

SDP 2023

Zdjęcie główne: Ostatnim nieprzeciętnym gwiazdorem ubabranym w błocie był amerykański kolarz Lance Armstrong. Na zdjęciu po kontroli antdopingowej po wygranym przez niego 11. etapie Tour de France w 2001 roku. Fot. Reuters Photographer / Reuters / Forum
Zobacz więcej
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Legendy o „cichych zabójcach”
Wyróżniający się snajperzy do końca życia są uwielbiani przez rodaków i otrzymują groźby śmierci.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Pamiętny rok 2023: 1:0 dla dyktatur
Podczas gdy Ameryka i Europa były zajęte swoimi wewnętrznymi sprawami, dyktatury szykowały pole do przyszłych starć.
Cywilizacja wydanie 29.12.2023 – 5.01.2024
Kasta, i wszystko jasne
Indyjczycy nie spoczną, dopóki nie poznają pozycji danej osoby na drabinie społecznej.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Jak Kościół katolicki budował demokrację amerykańską
Tylko uniwersytety i szkoły prowadzone przez Kościół pozostały wierne duchowi i tradycji Ojców Założycieli Stanów Zjednoczonych.
Cywilizacja wydanie 22.12.2023 – 29.12.2023
Budynki plomby to plaga polskich miast
Mieszkania w Polsce są jedynymi z najmniejszych w Europie.